Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Początkująca torciara, kochająca taniec i gotowanie :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 17085
Komentarzy: 130
Założony: 1 lutego 2014
Ostatni wpis: 23 kwietnia 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Perverse

kobieta, 26 lat, Eindhoven

163 cm, 100.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lutego 2024 , Komentarze (3)

Dzisiaj już nie byłam taka silna i ciekawość wygrała. Stanęłam na wagę i się przeraziłam. Waga wskazała 94,9! Tydzień temu w czwartek było 93,3...  Jestem przerażona tymi wahaniami. Zaczynam myśleć że ten rowerek to był błąd, bo ostatnim razem jak zaczynałam to samą dietą udało mi się bardzo dobrze schudnąć, no i czułam się dobrze, a ostatnie dni są dla mnie mega męczące. Zaczęłam szukać przyczyny i nie sądzę, aby 10dni przed okresem już się zaczynały dziać takie cyrki, nawet internet mówi o około 5 dniach. Za to zaczynam myśleć że za mało jem  w odniesieniu do tego ile teoretycznie spalam na tym rowerku. Fakt faktem, próbuję sobie dojadać coś jak wiem że trzymałam się diety a dużo ćwiczyłam, ale nie wiem czy wystarczająco.  Może to też te słynne ważące zakwasy? Strasznie boli mnie tyłek po tym siedzeniu, mam wrażenie też że mam lekkie zakwasy w nogach.. A może to woda? Ostatnie dni nie pilnowałam się jakoś szczególnie. No i może to moje 1,5l na dzień to zbyt mało?  Wpisałam odpowiednie frazy w google i wyskoczyło że powinnam pić 3l, tak jak podpowiada aplikacja vitalii.. Więc od dziś mój cel to przynajmniej 2,5l każdego dnia. 

Trochę się martwię. Nie chcę sobie wyrządzić krzywdy, czuć się źle i na dodatek o zgrozo, przytyć na diecie. 

Napisałam o moich obawach mamie. Oczywiście gdy powiedziałam że waga mi wzrosła, ona zaczęła wyliczać - tort, sałatka z majonezem, beza. Powiedziała też że jeśli chce schudnąć to powinnam wziąć się za dietę na poważnie i że ruch jeszcze nikomu nie zaszkodził. Nie pomogło tłumaczenie, że wliczyłam ten mały kawałek tortu czy bezy do zapotrzebowania, dla niej bycie na diecie to zero odstępstw i najlepiej zajeżdżanie się całymi dniami ćwiczeniami. Próbowałam jej tłumaczyć, ale ona widzi to tak, że ja się tym wszystkim mega obżarłam i przez to przytyłam w dwa dni 2kg mimo że WCALE tak z tym jedzeniem nie było. 


Dzisiaj daje sobie dzień przerwy od ćwiczeń, ale za to szukam metra. Muszę go znaleźć i zacząć się mierzyć, może to mi da jakiś znak że jest dobrze, albo wręcz przeciwnie. 

***

Minął cały dzień. Pół dnia sprzątania w domu z Małą, a drugie pół w ogródku. Mąż zrobił półki w naszej szopie, a ja powyciągałam gwoździe i wkręty z połowy desek zalegających na ogrodzie. Porządek tam powoli się zbliża. 

Miałam nie ćwiczyć i zobaczyć co będzie do jutra z wagą, ale jednak uznałam że chociaż chwila nie zaszkodzi. Będę robić sobie przerwy  w soboty i niedziele. Ale dzisiaj jednak spokojniej niż zazwyczaj. 

Podsumowanie dnia:

Rowerek 40minut, 271kcal, 12km

19 lutego 2024 , Skomentuj

Kolejny dzień kiedy wygrałam sama ze sobą i nie stanęłam na wadze. Dodatkowo udało się trochę pojeździć na rowerze, mimo że ostatnie dni totalnie nie mam energii. 

Nie mogę się doczekać czwartku żeby zobaczyć jak prezentuje się ten tydzień. 

Obserwuje na Instagramie pewna dziewczynę, która w pewnym momencie odchudzania ważyła dokładnie tyle co ja. Tyle że ona wytrwała. I waży teraz 86. To mogłam być ja gdybym się nie poddała przed wakacjami i kontynuowała wszystko. Tymczasem teraz jakoś topornie to idzie. Co więcej mam poczucie beznadziejności bo nie widzę na moim ciele zbyt dużych zmian. Wszyscy mówią że dużo schudłam i w ogóle, a ja nadal widzę jak ogromny tyłek i uda mam. Koniecznie muszę znaleźć metr krawiecki żeby się zmierzyć. Może to da mi lepszy pogląd na sytuację. I da znowu nadzieję i kopa do działania, chociaż naprawdę nie wiem co jeszcze mogłabym zrobić, skoro jestem na diecie i staram się codziennie albo przynajmniej 5 dni w tygodniu wsiąść na rower. Pod względem psychicznym chyba mam dziś gorszy dzień. 

Podsumowanie dnia: 

Rower 11.8km, 40min i 269kcal

18 lutego 2024 , Skomentuj

Dzisiejszy dzień - tragedia. Totalne zmęczenie, leń i brak ochoty na robienie czegokolwiek. W każdym razie uznaliśmy że nie możemy zmarnować tego dnia całkowicie i że mimo beznadziejnego samopoczucia trzeba coś ruszyć. 

 Wyszło na to że udało nam się skończyć domek na ogrodzie. Teraz tylko kwestia ogarnięcia w nim wszystkiego (a już widzę że będzie problem bo stół roboczy męża zajmuje dosłownie połowę miejsca 🥹) wywiezienie śmieci i desek zapalających pół ogrodu. Nie wiem czy uda nam się zasiać trawę w tym roku, bo mamy pod kostką piasek, kamyczki, podkopywanie się do normalnej ziemi to naprawdę gruba inwestycja. 

Na kolejne dwa dni mam już pogotowane, więc wracamy do diety. Udało się też mimo zmęczenia pojeździć na rowerze. Znalazłam serial który mnie totalnie wciągnął, więc gdyby nie bolący tyłek od siedzenia mogłabym tak kilka godzin jechać. 

Na wage nie staje. Trzymam się, ale łatwiej jest mi tego nie robić gdy wiem że nie mogę być dumna z ostatnich dni i nie mam czystego sumienia.

To był kolejny dzień wewnętrznej walki, bo marzyłam o pójściu z winem do wanny i darowaniu sobie pedałowania. Tym razem  wygrałam. Połowicznie, bo później wypiłam kieliszek wina, ale przynajmniej nie leżąc tylko mając już za sobą trening.

Podsumowanie dnia: 

Rower stacjonarny 514kcal, 22.5km i 75minut



18 lutego 2024 , Skomentuj

Szybki wpis nadrabiający, aby oznajmić tylko że wczorajszy dzień był dietetyczną klęską, bo z dietą nie miał nic wspólnego prócz śniadania. Od rana sprzątanie, zakupy, wpadła siostra Męża, pieczenie, a potem nagle się okazało że za 15 minut wpadają goście. Także dzień zleciał w zastraszającym tempie. Ogólnie spędziliśmy mega miło czas, graliśmy w planszówy, zrobiłam beze Pavlova, poskubałam trochę chipsów i sałatki, no i wypiłam trochę wina. Nie uważam żebym się objadła lub przesadziła, ale zauważyć mogłam z pewnością ból brzucha i uczucie ciężkości. Naprawdę brakowało nam towarzystwa, mam nadzieję że trochę odżyjemy w tym aspekcie naszego życia bo do tej pory byliśmy głównie sami ze sobą.

Nie ćwiczyłam, bo siedzieliśmy do 2. Czy żałuje? Tak i nie. Boję się że ten tydzień znowu będę w plecy a już tak blisko jestem. Ale od jutra dieta wjeżdża dalej. Dziś nie mam totalnie siły na nic, ale pogotujemy jeszcze wieczorem na jutro i zamierzam przynajmniej godzinę spędzić na rowerku mimo zmęczenia. 

16 lutego 2024 , Komentarze (2)

Dziś moje urodziny. Na liczniku wybiło 26. W tym roku wyjątkowo tego nie czuję. Rok temu obudziłam się i chciałam świętować. Czułam wyjątkowość tego dnia. W tym - jakoś mi wszystko jedno. Wszyscy składają życzenia, a ja po prostu próbuję przetrwać kolejny nasz typowy dzień.

Dziś jednak byłam bardziej produktywna niż zazwyczaj. Zrobiłam prawie całe pranie i posprzątałam dół. Jutro zakupy, kończymy szopke i wpadają znajomi. Miałam upiec sobie mega torta ale odpuszczam. Raz, że mi się nie chce, a dwa, dopiero był na walentynki, wystarczy tego słodkiego. Modlę się tylko żeby rano mąż mi nie oznajmił że znowu ma migrene. 

Znowu stanęłam na wagę. Moje obsesyjne stawanie kończy się dzisiaj. Od teraz ważenia co tydzień. Przynajmniej przez jakiś czas. 

Bardzo dziś ze sobą walczyłam, gdy mała zasnęła miałam ochotę położyć się w wannie z tortem na talerzu i olać pedałowanie. Ale wygrałam ze samą sobą. Ustawiłam obciążenie na 4 i po prostu to zrobiłam.

Jeśli mogę mieć życzenie urodzinowe, życzę sobie zdrowia dla mojej rodziny. Fizycznego i psychicznego. I osiągnięcia mojego celu. Do 30 to zrobię. Zostały mi 4 lata. 10kg na rok. Dam radę. 

Podsumowanie dnia: 

Rower 18km, 409kcal, 63minuty

15 lutego 2024 , Komentarze (3)

Waga na dziś: 93,3

Dziś sytuacja wygląda znacznie lepiej niż tydzień temu. Spadek o 0,7. 

To pierwsza dobra rzecz. Tak na odmianę po ostatnich dniach.

Druga dobra rzecz jest taka, że mąż zadzwonił dziś ponownie. Dał radę to wszystko odwrócić. Za miesiąc moja Mała idzie do przedszkola. Na początek dwa dni w tygodniu, po 4 godziny, a od czerwca 4 dni. Cieszę się i płaczę jednocześnie. Boję się, bo przecież nikt nie zajmie się moim dzieckiem lepiej ode mnie. Ale z drugiej strony wiem, że to zapewni jej lepszy start. Szybciej zacznie mówić po holendersku. Poczuje, że należy do tego świata. Będzie miała kontakt z dziećmi. Te wszystkie złe emocje względem męża były niepotrzebne, ale były naturalnym po tym jak się dowiedziałam że nawalił w tak ważnej dla nas kwestii. Ale to nie zmienia faktu, że teraz mi głupio.

Trzecia dobra rzecz jest taka, że Młoda nie poszła na drzemkę, a mi się udało dzięki temu zyskać wolny wieczór i poćwiczyć. Jednak znów nie jem kolacji, bo pozwoliłam sobie na kawałek torta. Chyba będę żałować, tak coś czuję, jak waga znowu mi zeświruje.


Podsumowanie dnia:

Rower stacjonarny 411kcal, 18km i 63min

15 lutego 2024 , Skomentuj

*post nadrabiany*

Wstałam rano i miałam kontynuować robienie torta z nową energią. Nowy dzień, nowa ja.  Poranek był całkiem miły, mąż przywitał mnie życzeniami i bukietem róż, Mała również dostała róże i ukochaną mozarelle mini w kształcie serduszek. Przyznam szczerze, że totalnie się nie spodziewałam - jednak zamiast się cieszyć dopadł mnie smutek że mój prezent nie był gotowy, do tego waga znowu się buntowała i w ogóle o kant kibla wszystko. Zeszliśmy na dół, humor trochę mi się poprawił, jeszcze większa presja na skończenie torta bo Mąż się postarał. Jak się jednak okazało, życie szybko mnie zweryfikowało. Już wszystko szło dobrze, miałam wyciągać kolejny blat brownie (głupia ja, chciałam to zrobić w pośpiechu jedną ręką)  kiedy nagle przeważyło mi blachę i rant zsunął się z blaszki i walnął o spód piekarnika. Gdyby był dobrze upieczony to nic by się nie stało, ale jak się okazało, nie był. Środek się wylał i zmasakrował.

Tym razem jednak nie chciało mi się płakać tylko śmiać. Powiedziałam do męża że chyba naprawdę nie jest mu dane tego torta dostać, szybki ogar mentalny po czym wytarłam piekarnik i wsadziłam go na następne 5 minut do pieczenia.  Mimo wszystko dało się go uratować. 

Następnym krokiem były kremy. O ile ten z nutelli poszedł gładko, o tyle ten  z palonej białej czekolady znowu dał mi popalić. Spaliłam czekoladę. Odwróciłam ją na drugą stronę minutę przed końcem pieczenia, po czym odwróciłam się żeby ogarnąć blat. Gdy minutę później zadzwonił minutnik, czekolada już była stopioną plamą. Przeszłam mały mental break down i zabrałam się za łamanie następnej czekolady żeby spróbować jeszcze raz. Ostatecznie się udało. 

Dość kontrowersyjna dekoracja, nie każdemu się spodoba, ale miało być śmiesznie i nietypowo. 

Mąż się ucieszył, chociaż sam przyznał że to za dużo słodkiego. Ale sam chciał czekoladowo czekoladowy, więc musi uważać o co prosi następnym razem 🤪 Dwa rodzaje brownie, krem nutella, krem z białej palonej czeko i nadtynk od sugar. Nie miałam czasu głaskać i równiutko tynkować, bo raz że miałam bardzo mało tynku a musiałam jeszcze zrobić z niego ozdoby, a dwa że Młoda nie spała i cały czas mnie wołała, więc uznałam że musi zostać tak jak jest. 

Ogólnie to udało mi się znaleźć jeszcze motywacje na rowerek, byłoby dłużej ale mąż wrócił więc zajęliśmy się konsumpcją tortu i pogaduchami. 


Podsumowanie dnia: 

Rowerek 14,47km 329kcal i 48minut

Dieta dobrze, bez lunchu ale wjechał kawałek tortu

13 lutego 2024 , Komentarze (2)

Nie mam pojęcia co się dzieje, ale dosłownie wszystko idzie źle. Waga dziś 93.9 - pierwsza tragedia. 

Druga tragedia była taka, że postanowiłam zrobić mężowi prezent na Walentynki i upiec mu mini torcik. Gdy po kilku godzinach kombinowania jakie Brownie zrobić wreszcie znalazłam przepis idealny, okazało się że mam za mało kakao. Okej, myślę sobie - niech będzie. Zmieniłam trochę proporcje na wszystko jedno i działałam dalej. Gdy już byłam z siebie zadowolona i oczami wyobraźni widziałam 3 grubiutkie piękne blaty Brownie, spojrzałam na piekarnik. 

Moje piękne Brownie pływało sobie na spodzie piekarnika. Źle zabezpieczony r a n t. Powtarzając tylko "o nie o nie o nie" zaczęłam w ściągać do miski masę z dolnej części piekarnika. Syf na potęgę. Cała kuchnia w brązowej mazi. Z piekarnika się dymi. I wtedy młoda, cała na biało woła - mamusiu, siku!

Jak siku, to ze łzami w oczach rzucam wszystko w pizdu i lecimy na nocnik. Pamiętacie ten mem gdzie wszystko dookoła się pali a postać stoi i się szaleńczo uśmiecha? That's me.

Trzecia tragedia to już w ogóle przebiła wszystko. Mąż nie sprawdzał/przeoczył maila ze żłobka i okazało się że Mała dostała miejsce. Mogła zacząć chodzić od 11 marca. Ale jednocześnie już go nie ma bo nie daliśmy odpowiedzi na czas. Nawet nie będę pisać ile nerwów przez to zjadłam, bo tylko ja wiem jak ciężka była moja głowa w tamtym momencie i jak bardzo przeklinałam mojego męża do kogo tylko się dało. Jednak na szczęście lub nieszczęście, nie mam zbyt wielu osób którym mogłam się pożalić. Nie będę też wnikać a to jak bardzo to dla mnie ważne, ale powiem tylko że BARDZO. 

Z mojego pełnego motywacji dnia zrobiła się wanna gorącej wody i brak treningu. Bo uznałam że najzwyczajniej w świecie mam dość. Bo mam. Naprawdę. Z plusów to pilnowałam się diety. Z minusów za mało wody.

Send help.


12 lutego 2024 , Skomentuj

Dziś waga już się ogarnęła. 93,7 - może przez wczorajsze sushi, może przez dni płodne, a może wczoraj to była "większa" toaleta, że była aż taka różnica. W każdym razie dzisiejszy dzień jeśli chodzi o dietę poszedł dobrze, zjadłam tylko kilka ponadprogramowych kawałków wczorajszego sushi (uwielbiam to robione przez męża, ma wszystko czego trzeba, czyli jest tanie i pyszne!) 

W Holandii trwa karnawał. Zarówno na zewnątrz jak i w domu mam koncert na żywo, wszystko słychać. Aż mi się serce łamie że nie mogę teraz szaleć na rynku, bo atmosfera jest niesamowita i bardzo mocno się udziela. 

Czuję się dobrze. Był dziś czas na świeżym powietrzu, było leniuchowanie, no i oczywiście był rowerek. Z radością zauważam poprawę kondycji, a co najważniejsze - nic już nie boli. Zaczęło mi to sprawiać jeszcze większą przyjemność niż na początku, więc to chyba nie był słomiany zapał. Jakoś tak z optymizmem zaczęłam patrzeć w przyszłość. Zaczynam czuć że naprawdę mogę osiągnąć cel. 


Podsumowanie dnia: 

Rowerek stacjonarny 71minut 22,6km i 515kcal

Dieta dobrze, wszystko zgodnie z planem + 6/7 kawałków sushi czyli jakieś dodatkowe 280kcal. Mam teraz jakimś cudem 1600kcal więc zjadłam nie więcej niż 1900kcal, tak myślę. 

12 lutego 2024 , Skomentuj

*wpis nadrabiany*

Myślałam że dzień wcześniej było ciężko, ale to było nic w porównaniu do wczoraj. Obudziłam się mega zmęczona, w głowie mi się kręciło i w ogóle byłam na skraju. Zjadłam śniadanie i na chwile zrobiło mi się lepiej, ale po chwili znowu była tragedia. Miałam się nie chwalić wagą do czwartku, ale zaczęłam myśleć że ten mój stan to wynik właśnie tego co zobaczyłam na wadze - w czwartek było 94, przedwczoraj było 93,7 a wczoraj 93,3. Czułam się jak wrak człowieka normalnie. Także albo to wynik niewyspania, albo jedzenia i wysiłku, nie wiem. W każdym razie zdecydowałam że daje sobie na luz i trochę spróbuję się doładować kaloriami. Chwilę po tych przemyśleniach zasnęłam, jakoś tak koło 15 - jak nigdy nie śpię w ciągu dnia tak wczoraj do 18 nie byłam w stanie się obudzić. Wstałam, policzyłam że zjadłam do tej godziny zaledwie 1000kcal i się przestraszyłam, więc zjadłam kanapkę z kremem pistacjowym a na kolację mąż zrobił sushi i zjadłam je bez wyrzutów sumienia i jakiegoś większego liczenia i zastanawiania się. Nie wiem czemu ale miałam jakąś taką paniczną myśl w głowie o efekcie jojo i w ogóle za małej ilości kalorii w odniesieniu do wysiłku fizycznego jaki ostatnio sobie fundowałam. Strasznie się boję złego samopoczucia, myślę że głównie przez to co działo się na początku roku. Od tamtego momentu jak nigdy doceniam to że czuję się w ciągu dnia dobrze, ale skłonności do paniki i wkręcania sobie zostały. 

Ćwiczenia też sobie wczoraj darowałam, mimo że czułam się dość dobrze po tej mojej drzemce. Jak tak sobie myślę mógł być to po prostu efekt niewyspania, bo siedziałam dzień wcześniej do 1. 

Podsumowanie dnia:

Śniadanie z diety, drugie śniadanie losowo zrobiona jedna kromka chleba z białym serkiem i 3 ciastka speculous po 63kcal, lunch kanapka z kremem pistacjowym, kolacja sushi. 

Ćwiczeń brak, woda ok.