Na pasku 65,8 i już niewiele brakuje :) Niewielka korekta w kaloryczności i efekt. Niby tylko o sto zwiększyłam limit kalorii, a waga zaczęła pięknie spadać. Tak, zwiększyłam, nie ucięłam. Któryś już raz z kolei właśnie zwiększenie kaloryczności daje zamierzony efekt. Widocznie moja aktywność nie jest tak marna jak zakładałam i trzeba więcej jeść. Dobrze że odgruzowałam bieżnie, bo jest na czym dokładać kroków, zwłaszcza w weekend, kiedy nie idę rano do biedronki.
Może być też tak, że spadek wagi jest spowodowany ograniczeniem spożycia laktozy, hmm. Taki eksperyment dotyczący nabiału. Szok dla organizmu? Ograniczyć nabiał, czy tylko laktozę, oto jest pytanie. Próbowałam przekonać się do tofu, którego jeszcze nigdy nie jadłam. Jakieś takie nie do końca smakujące. Zrobiłam deserek z bananem i wyszedł całkiem spoko, ale coś mi w nim psuło przyjemność. Raczej się z tofu nie polubimy. Znaczy nie ma jak odstawić nabiału, bo nie mam czym go zastąpić. Może niekoniecznie muszę, a szukam dziury w całym? A może FODMAT dałby rozwiązanie mojego problemu z jelitami... wzdęcia i gazy, po wszystkim. Tu już musiałabym zrobić jednak rewolucje w odżywianiu, a chyba nie jestem na to gotowa. Odstawić cebule, jabłka, słodzik? Zobaczę. Muszę do tego dojrzeć.
Zaliczyłam wreszcie, po trzech latach, wizytę u ginekologa bo coś jest nie halo. Niby w usg w porządku, ale plamienie po 10 latach od zaniku okresu nie jest normalne. Poczekamy na wynik cytologii.