Znów mi waga podskoczyła po weekendzie i jakoś się nie mogę zmotywować żeby to zbić.
Musiałabym wrócić do liczenia kalorii i jakiegoś sensowniejszego jedzenia, bo sama widzę, że moje menu jest strasznie ubogie. Przewaga owoców, owsianka i kanapki. Obiad przeważnie odpuszczam, bo nie chce mi się ani jeść, ani robić. Myślę, że gdybym zjadła konkret, zamiast owoców, głód nie byłby tak ciągle obecny. I woda, ech. Wczoraj musiałam być już nieźle odwodniona, bo po nią sięgnęłam. Wiem co robić, a nie robię, klasyka.
Nigdy nie robiłam postanowień, bo mam słomiany zapał, ale muszę mieć jakiś bat nad głową, a nie wolna amerykanka jak dotąd. Tak więc…
Pierwsze i naczelne postanowienie- nie kupować bananów. Znaczy kupować trzy- dwa na śniadanie i jeden jak przyciśnie.
Postanowienie nr 2- kiedy poczuje głód, najpierw napiję się wody
Postanowienie nr 3- łykać regularnie morwę białą
I może na razie wystarczy, bo jak za dużo będę nagle musiała, to się szybko zniechęcę. Wychodzenie ze strefy komfortu nie jest komfortowe :)
Na działce coraz mniej kolorów :(. Została jedna, samotna roża, rojniki i miechunki, a i nagietki i mini słoneczniki. Jesiennie się robi...