dokładnie tyle minęło od mojego ostatniego wpisu i niestety nic się nie zmieniło. Nie ćwiczyłam, jadłam i to niekoniecznie dietetycznie bo czekoladki, ciasteczka, lody do posiłków mało kalorycznych nie należą. I kolejny raz sobie obiecuję, usprawiedliwiam i tlumaczę, że jeszcze zdążę i dam radę. Wczoraj pojechałam na działkę i plewilam 3 godziny, a potem poszłam na kije - prawie 7 km. Jednak wczoraj wieczorem już bolał mnie kręgosłup, biodra... Ale dzisiaj rano mąż mnie obudził i mówi: wstajesz? Idziemy na kije? I poszlismy i znowu prawie 7 km. Brawo dla mnie, ale potem były lody i kawałek ciasta urodzinowego koleżanki. Chodzę jak paralityk, jak pokrecona, ale mąż powiedział, że to że zmęczenia, że brak kondycji itp. Popatrzyłam na niego smutnymi oczyma, bo wiem że ma rację, a on no to wieczorem także idziemy na spacer.... Narazie siedzę w domu, ale jeszcze wszystko przede mną. I znowu sobie obiecuję, że od jutra zaczynam. Pozdrawiam Was i zmykam Was poczytać.