Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Ufam, że wszystko co najlepsze mam przed sobą ;-)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 7004
Komentarzy: 183
Założony: 3 sierpnia 2010
Ostatni wpis: 10 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
vieslava

kobieta, 50 lat, Katowice

177 cm, 69.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Robię to tylko dla siebie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 września 2010 , Komentarze (9)

Ćwiczę tak jak planowałam - więcej. Mogę powiedzieć, że zaobserwowałam postęp. Już potrafię dotrzymać kroku pani prowadzącej ( tej z kasety). Wprawdzie chyba nigdy się nie nauczę całego układu, ale tempo utrzymuję. Co więcej, spadły mi dzisiaj z tyłka kolejne spodnie - i to mnie cieszy bardzo!!! Przymierzyłam je eksperymentalnie i okazało się, że są zbyt luźne - opadają na biodra.  Nie ważę się zgodnie z zasadą , ale strasznie mnie korci. Niestety, jeśli chodzi o ćwiczenia pani Fraser - totalna klapa. Nie potrafię się zmobilizować, mimo, że cały zestaw zajmuje 5 minut. Dieta, bez zastrzeżeń - jestem zadowolona. Zresztą jestem niesiona euforią zmian na lepsze, jakie być może nadejdą w moim życiu. Na razie nie opowiadam o co chodzi, bo licho nie śpi.

Pozdrawiam Was serdecznie i dziekuję za miłe słowa!!!

10 września 2010 , Komentarze (7)

Mimo, że tak jak wspominałam nie przepadam za słodkim, to dzisiaj wyjątkowo zjadłam duży kawałek sernika i makowca. Pochodzę ze Śląska. Na Śląsku jest taki zwyczaj, że panna młoda wychodząc za mąż obdarowuje znajomych i rodzinę "kołczem z makiem i kołoczem z serem". Dziewczyny!!! Ten śląski smak makowca i sernika jest najlepszy na świecie. Warto było - na dodatek to jeden z tych smaków dzieciństwa. Teraz pozostaje mi, tak jak to nakazuje zwyczaj, kupić pannie młodej drobny prezent. Dziewczyna jest moją krewną.

Tak więc, rozdelektowana grzeszeniem, nie mam ochoty ruszyć się do ćwiczeń. No ale cóż. Trzeba.

Pozdrawiam Was serdecznie!!!

8 września 2010 , Komentarze (6)

Moje drogie. Ćwiczę tak jak zaplanowałam, ale z wielkimi bólami. Szczególnie te ćwiczenia aerobowe. No, ale tu odzywa się brak kondycji. Mam nadzieje, że z dnia na dzień będzie lepiej. Z ćwiczeń callaneticsu za to jestem zadowolona. Przy nich z kolei odpoczywam. Dieta idzie fajnie. Naprawdę życzę Wam wszystkim, żebyście osiagnęłay taki stan, przy którym nie myślicie o jedzeniu. Ani o tym co trzeba jeść, ani o tym że chce sie jeść. To jest mój wielki sukces. Z tego, póki co jestem najbardziej zadowolona.

Dziekuję serdecznie za wszystkie miłe słowa. Za doping i wsparcie.

Pozdrawiam Was serdecznie.

5 września 2010 , Komentarze (8)

Wprawdzie zakładałam, że w nowym miesiącu niczego nie będę zmieniać, ale jednak przeprowadzę eksperyment. Postanowiłam zmienić ćwiczenia. Dotychczas ćwiczyłam pięć razy w tygodniu. Dwa razy ćwiczenia aerobowe a trzy razy callanetics. Doszłam do wniosku, że jest mi potrzebna kondycja, której nie mam. Callanetics mi jej nie zapewni. Zatem od jutra, rankiem, 5 razy w tygodniu przećwiczę 50-cio minutowy program aerobowy, a pod wieczór cały zestaw callanetics. Zobaczymy czy wytrzymam. Mam nadzieję, że przez ten czas nabiorę kondycji. Jeśli tak, będę ja tylko podtrzymywać i zmniejszę obroty. Jeśli nie wytrzymam tempa, to powrócę do starego programu. Trzymajcie kciuki!!!

Ps. Serdecznie dziękuję Wam wszystkim za miłe słowa. Wasze wsparcie jest nieocenione.

Pozdrawiam serdecznie!!!!

2 września 2010 , Komentarze (10)

Zgodnie z planem miałam zważyć się jutro. Ale nie wytrzymałam. Waga w ciągu 31 dni spadła z 99 kg do 92,5 kg, czyli 6,5 kg. Jestem zaskoczona, bo myślalam, że będzie mniej. Sądzę, że biorąc pod uwagę fakt z jak dużej wagi schodzę, to spadek 6,5 kg nie jest zbyt wielki. Nie mam też wyrzutów sumienia, bo się nie głodziłam. Chyba faktycznie wynik zawdzięczam ćwiczeniom dołączonym w tym miesiącu do diety. Generalnie też - jak na siebie -  miałam ogólnie bardzo dużo ruchu, a zwykle prowadzę siedzący, żeby nie powiedzieć leżący tryb życia. Może te mozolnie przygotowywane soki warzywne też coś dały.

Z obwodów również jestem zadowolona - biust, talia, brzuch spadły w tym miesiącu o odpowiednio - 9, 10 i 7 cm.

Plan na nastepny miesiąc - żadnych zmian, kontynuować to co jest i cierpliwie czekać na efekty.

Pozdrawiam Was wszystkie  i serdecznie dziękuję za każde dobre słowo. Za doping do ćwiczeń specjalne podziękowania dla Ciebie Bydgoszczanko - jesteś genialnym wzorem! Dziękuję.

31 sierpnia 2010 , Komentarze (6)

Jako, że dieta i ćwiczenia idą całkiem nieźle, a pogoda nastraja do przemyśleń :), postanowiłam że poszukam dziury w całym. Doszłam do wniosku, że w pewnym wieku każda kobieta powinna wytwarzać wokół siebie pole odporne na grawitację. No może nie każda, ale ja na pewno i to najlepiej od razu. Wcale nie chodzi mi o biust czy tyłek, które znalazłyby się kilka miłych centymetrów wyżej. Chodzi mi o twarz. Ona jakoś dziwnie "siada". Mam wrażenie, że zaczęłam starzeć się w zastraszającym tempie. Wyszperałam książke Ewy Fraser "Ucieczka od zmarszczek". Autorka przewrotnie zauważa, że to nie zmarszczki dodają lat, ale brak jędrności twarzy. Uważa, że za ten brak jędrności odpowiadają mięśnie twarzy, które bardziej niż inne mięśnie ciała są zaniedbywane przez całe życie. No bo kto ćwiczy mięśnie twarzy? A do tych właśnie mięśni przyczepiona jest skóra. W książce prezentuje zestaw ćwiczeń, który po opanowaniu zajmuje około pięć minut dziennie - to mnie zachęca. Ewa Fraser nie obiecuje nikomu, że stanie się młodszy od swojej córki, ale z pewnością osiągnie widoczną poprawę. Zatem, jeśli leń mnie nie pokona, to podejmę tę próbę. Nawet myślę o tym, żeby dokumentować ewentualne postępy fotografując twarz. Jeśli przy odchudzaniu  pomagają ćwiczenia ciała, to myśle, ze nie zaszkodzą mu ćwiczenia twarzy. Oby się ta pogoda poprawiła... bo obawiam się o dalszy kierunek moich przemyśleń...

Pozdrawiam Was wszystkie!!!

29 sierpnia 2010 , Komentarze (6)

Od trzech dni pogoda jest pod psem. Takie jesienne klimaty, ale w wersji, której nie lubię. Wynudziłam się w tym czasie maksymalnie. Z jednej rzeczy jestem jednak bardzo zadowolona. Praktycznie nie myślę o jedzeniu. Wyzbyłam się tego  ciagłego pilnowania czasu  i kombinowania - co teraz mam zjeść. Nie odczuwam też głodu. W sumie dietę stosuję już prawie 5 miesięcy. Nie mam też takich dietowych stanów od euforii po rezygnację. Już się nie szamoczę. Jako, że od kilku tygodni regularnie ćwiczę, to zwiększyłam kalorycznośc do 1500 dziennie. Zobaczymy co pokaże waga. Tylko, żeby ten mój leń choć trochę odpuścił....

Pozdrawiam Was wszystkie!!!

27 sierpnia 2010 , Komentarze (11)

Wczoraj przez pół dnia wnosiłam drewno na strych. Układalam sobie w skrzyneczce kilka drewienek i nóżka za nóżką pokonywałam w górę 61 schodków. Gdyby mój "dobry wygląd" przekładał się na siłę, to załadowywałabym skrzynki po brzegi. Zrobiłam takich kursów 20. W sumie więc pokonałam  1220 schodków w góre i 1220 w dół.

Przekonałam się, że mam kondycję po byku. Gdybym jednak nie ćwiczyła od początku tego miesiąca, przypuszczam, że padłbym wcześniej. Ku mojemu zdziwieniu przed snem bolał mnie tylko tyłek oraz tylna część łydek i ud. Napisałam"bolał"? Pomyliłam się. To było rozżarzone żelazo przyłożone do tych części ciała. Masakra. Grałam dobre kilka lat zawodniczo w kosza i nigdy czegoś takiego nie miałam. Dzisiaj za to czuje się fantastycznie. Prawie nic nie boli. Samopoczucie świetnie. Duzo energii.  Dzisiaj powinnam zrobić sobie taką sama serię, ale leje od rana. Tylko mój leń się cieszy. Moja odkrywcza myśł na dzisiaj to: Człowiek stworzony jest do wysiłku.

Ps. Musiałam po tym wyczynie wyglądać tragicznie, bo mój mąż, którego mało czym można ruszyć, po tym jak mnie zobaczył kategorycznie sprzeciwił się, żebym dalej wnosiła drewno i poleciał pocic się sam :)

Pozdrawiam Was wszystkie.

26 sierpnia 2010 , Komentarze (7)

ale mam wrażenie, że już poradziłam sobie z jedzeniem kompulsywnym. Nie wiem czy to jest zasługa diety, którą stosuję już prawie od 5 miesięcy czy fakt, że uświadomiłam sobie jak to działa. W czasach, gdy byłam jeszcze szczupła to zdawalam sobie sprawę z tego, że stres wpływa na mój apetyt. Nie tak jak na większość moich koleżanek, które podczas sesji nie mogły niczego wziąć do ust, ale w druga stronę. Ja byłam w stanie zjeść konia z kopytami. Nie przejmowałam sie tym, bo uprawiałam duzo sportu, więć to wszystko sie bilansowało. W okresie kiedy zaczęłam tyć i w tym czasie kiedy już przytyłam  kompulsy przybierały naprawdę straszną postać. Gdybym w takim stanie spotkała wygłodniałe dziecko na ulicy z suchą bułką w ręku - najprawdopodobniej bym mu ją wyrwała. Od pięciu miesięcy zaczęłam siebie obserwować. Zauważyłam, że ten nagła chęć do jedzenia nie ma nic wspólnego z głodem. Owszem jest niepohamowany apetyt, ale kiedy uspokoi się głowę, to ma się świdomość, że to nie jest głód. Wtedy łatwiej jest zapanować nad sobą. Pierwszy raz, kiedy  to na sobie przećwiczyłam  i zadziałało, było momentem, w ktorym poczułam ulgę. Na pewno nie bez znaczenia jest fakt , że dietę zmieniłam radykalnie. Mam świadomość, że nie mam prawa czuć się głodna. Oby taki stan pozostał na zawsze.

Pozdrawiam serdecznie wszystkie dziewczyny!!!

24 sierpnia 2010 , Komentarze (2)

.... jak każda porządna czarownica. Nagimanstykowałam sie nieźle przy tym generalnym sprzątaniu. Taka byłam z siebie zadowolona. Uznałam nawet, że nie muszę dzisiaj ćwiczyć.... Jak zwykle zmobilizowała mnie moja vitalijkowa koleżanka, która mimo bólu zęba skatowała orbitreka. Nawet przez moment żałowałam, że weszłam na Vitalię, bo pewnie sama bym się rozgrzeszyła i poszła spać... No cóż magia wspólnego odchudzania działa. Pozdrawiam wszystkie dziewczyny!!!