Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8565
Komentarzy: 121
Założony: 12 maja 2022
Ostatni wpis: 6 listopada 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
R@swell

kobieta, 36 lat,

173 cm, 85.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 listopada 2022 , Komentarze (1)

Długo mnie nie był, ale też przez pewien czas nie było o czym pisać. Po powrocie z urlopu przez jakiś czas nie mogłam się zebrać, nie chciało mi się ćwiczyć ani zdrowo jeść. 

Jakimś cudem mimo wszystko nie przytyłam przez ten czas. Trochę w końcu wzięłam się za siebie, potem przyszła operacja, nie mogłam biegać przez kilka tygodni. 

Obecnie dalej chudnę – idzie to powolutku, ale od maja nie przytyłam, więc chyba znalazłam na siebie sposób. Biegam już po 10 minut na raz, mam nadzieję, że do końca roku będzie ich 30. Jem zdrowiej, staram się, zresztą nie tylko dla siebie. Mam motywację i chociaż wokół problemów bez liku, radzę sobie. 

Jest dobrze. 


10 września 2022 , Komentarze (4)

Oby na zawsze. Obym już nigdy nie była otyła. Zdaję sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie już zawsze będę musiała uważać z żarciem. Bo rzeczywiście, chwila nieuwagi czy niezwracania uwagi na to co jem, i już plus na wadze. Zważyłam się dziś rano, wynik taki jak w pasku. Ważyłam się też kilka dni temu, też było 89 z hakiem, więc biorę to za dobrą monetę. Co prawda na urlop nie uda mi się zejść do 87, tak jak chciałam, ale czy to takie ważne? Tak naprawdę nigdy nie wytrwałam w diecie dłużej niż trzy miesiące, a teraz jestem na dobrej drodze do tego, żeby ta dieta została że mną na zawsze. 

Jak się zastanowić, nie odkrywam Ameryki; praktycznie (ale nie całkiem) zrezygnowałam ze śmieciowego jedzenia, ze słodyczy (też nie na 100%, ale bardzo ograniczyłam i jem je maks. dwa razy w tygodniu w niewielkich ilościach). Mięsa nie jem od dawna, chociaż wczoraj wpadł łosoś. Staram się wszystkie posiłki komponować tak, żeby składały się głównie z warzyw, więc robię jakieś zapiekanki, nie zapiekanki, surówki, zupy jarzynowe... Warzywa dorzucam też do porannej owsianki. Za oknem plucha, więc to ten wspaniały czas, kiedy do płatków dorzucam starte jabłko, marchewkę i dynię z przyprawą do piernika. Inna sprawa, że takie rzeczy jak pizza, powodują uczucie ciężkości, obecnie dość rzadko się u mnie pojawiające. 

Co trzeci dzień staram się biegać, chociaż moja wydolność nagle się skurczyła, poza tym ciągle boli mnie prawa łydka. Nic na siłę, jak nie mogę biec, idę na szybki, długi spacer. Poza tym 4 razy w tygodniu robię ćwiczenia siłowe z Martą Hennig (teraz Kruk). Bardzo podobają mi się jej treningi i sposób ich prowadzenia, uwielbiam ćwiczenia z hantlami. Lubię zresztą obserwować swoje postępy i stawiać sobie nowe wyzwania. 

Przepisy znajduję głównie w aplikacji Super Food – jest ich tam całe zatrzęsienie i to w takim stylu, w jakim lubię. Pinterest ma takie głupie algorytmy, że ciągle mi pokazuje to samo: dania że szpinakiem i fetą (ile można?), jakieś suchawe dziwne makarony albo połączenia smaków, które są moim zdaniem okropne (burak z fetą, curry z kalafiora, pieczone w piekarniku warzywa, których nie cierpię)... A może po prostu ja nie potrafię szukać. No nieważne. 

Jadę zaraz po zakupy (dzisiaj zapiekanka z kapusty i ziemniaków), a potem trochę sobie posprzątam, bo to też fantastycznie spala kalorie. 

Uwielbiam jesień, a takie dni chętnie spędzam w domu. Trzymajcie się. 😊


3 września 2022 , Komentarze (14)

Znalazłam, odkopałam nareszcie stare fotki. Jak pisałam wczoraj, często nie widzę tej różnicy. Dziś zobaczyłam, choć moim zdaniem nie jest spektakularna. Ale jest, warto więc kontynuować walkę (i tak warto, ale szukam sobie kolejnych motywacji).

Tak, wiem, mistrz Photoshopa, ale nie chcę, żeby mnie ktoś rozpoznał. Lewe zdjęcie zrobiłam w styczniu 2021 roku, ważyłam wtedy 7 kg więcej niż teraz... A i tak ta różnica nie jest aż tak wielka, biorąc pod uwagę, że fotki różni 17 kg. Środkowe zdjęcie zrobiłam wczoraj - wiem, że średnio dopasowałam ciuchy (szczególnie tę żonobijkę), ale nie stroję się do ćwiczeń w domu, ma mi być wygodnie. Ostatnie powstało dziś, kiedy szukałam nowych legginsów do biegania w Decathlonie (nie kupiłam ich w końcu).

Z nóg to ja już chyba nigdy nie schudnę, ale brzuch rzeczywiście nareszcie mi się zmniejszył (chociaż na co dzień też tego nie zauważam). Generalnie jakiś tam progres jest i wydaje mi się, że jak na stałe włączę do repertuaru ćwiczenia siłowe, będzie cacy. Dopiero od niedawna zaczęłam urozmaicać swoje cardio; może błąd, ale przy tak ogromnej nadwadze miałam zbyt słabe stawy do robienia czegokolwiek, a każdy przysiad wywoływał ból.

Swoją drogą dzisiaj powinnam biegać, ale nie wiem, czy nie będzie padało... Zobaczymy, coś wykombinuję. Jeśli znajdę jeszcze jakieś stare zdjęcia, będę wstawiać.

2 września 2022 , Komentarze (2)

Od maja zrzuciłam jakieś 11 kg. Niby dużo, niby malo. Sama nie wiem. Wolę się trzymać wersji, w której ważyłam wcześniej 110 kg. Nigdzie tego nie zapisałam, było mi wstyd przed samą sobą, ale pamiętam jak dziś ten wynik. 20 kg różnicy brzmi lepiej niż 11, prawda? 

Nie mogę nawet powiedzieć, że brakuje mi motywacji, po prostu drażnią mnie te przestoje. Tydzień temu waga pokazała 89,7 kg. Ucieszyłam się, bo dawno nie widziałam ósemki z przodu. Dzisiaj pokazała równiutkie 90,00 kg. To niby tylko 300 g, ale liczyłam raczej na spadek niż wzrost. Z drugiej strony źle ostatnio śpię i to jedzenie takie nieregularne. 

W ostatni piątek (tydzień temu) wstałam o 6 rano, położyłam się o 7 w sobotę (tak, po 25 godzinach), spałam do 10 i poszłam spać dopiero pod wieczór. Powiedzmy, że „imprezowałam”, chociaż na „imprezie” wypiłam dwie herbaty i wypiłam kawałek ciasta. I tyle. Przez ogrom pracy kilka dni nie ćwiczyłam, jak noga boga że nie miałam kiedy. I teraz to się mści, mimo że od 3 dni znowu ćwiczę regularnie. 

Co do żarcia, jem raczej mniej niż więcej. Nadal nie liczę kalorii, wydaje mi się, że potrafię oszacować, co i jak. A, no teraz mi się przypomniało, że zeżarłam raz ponad pół czekolady. Nie ma co się dziwić, że dupa rośnie. Na szczęście to był jednorazowy wybryk. 

Nadal biegam, choć czasem z przerwami. Wczoraj pierwszy raz biegałam 3 minuty / 2 minuty marszu i tak 8 razy. Oczywiście na początku wydawało mi się, że nie dam rady. Jakie 3 minuty, tyle to ja łącznie w życiu nie przebiegłam (no dobra, od tego roku jest lepiej). Dałam radę i byłam (jestem) z siebie cholernie dumna. Widzę, że to więcej kwestia silnej silnej woli niż konkretnej kondycji. Powtarzam sobie, że jeszcze trochę, jeszcze trochę... I radzę sobie. 

Mimo to nadal mam problemy z postrzeganiem siebie. Są dni, w których czuję się jak gwiazda filmowa – mam ok twarz, ładny makijaż, fajne włosy (nareszcie mi je obcięli tak jak chciałam) i fajne ciuchy. Wtedy nawet chętnie wychodzę z domu. Ale często czuję się jak cholerny blob, oślizgła larwa. Mam wrażenie, że w ogóle nie widać tego spadku wagi, że nadal jestem tą tłustą, zaniedbaną babą bez kondycji i wiary w siebie. A przestoje, jak ten dzisiejszy, nie pomagają. 

Dupa, wygląda na to, że na urlop nie uda mi się osiągnąć wymarzonych 87 kg. To już za dwa tygodnie. Mimo wszystko spróbuję. Nakupowałam sobie wczoraj fajnego żarcia na lunche – że sporą ilością warzyw, raczej niskokaloryczne. I trochę słoiczków dla dzieci z makaronem, bo zwyczajnie je lubię. Obiady gotuję i jem normalne, jakieś tam zapiekanki, kotlety wege (chociaż to już rzadziej, przejadły mi się podczas samoizolacji), wczoraj wpadł burger z Beyond Meat. No ale coś jeść muszę. Za to śniadania i te lunche są skromne, na kolację zjadam kawałek arbuza albo jakiegoś niskokalorycznego loda. Generalnie nie jest źle, i tak jestem pełna podziwu dla samej siebie, że tak długo udaje mi się wytrwać w postanowieniu mimo braku spektakularnych efektów, covida po drodze i tysiąca innych przeszkód. Jest moc, mimo wszystko. 


18 sierpnia 2022 , Komentarze (1)

Jak nie urok, to sraczka. Wczoraj po raz pierwszy od tygodni postanowiłam porobić ćwiczenia siłowe w domu. Bolał mnie brzuch i w ogóle źle się czułam, bo to pierwszy dzień okresu, więc zrezygnowałam z roweru. Podczas robienia przysiadów sumo zaczęło mnie boleć kolano i boli do tej pory, chociaż od razu przestałam je obciążać. Drażni mnie to, bo boli przy każdym najlżejszym zgięciu. Mam co prawda od lat problemy z chrząstkami, artretyzm się to chyba nazywa, ale też od lat nie odczuwałam żadnych dolegliwości. A tu nagle zonk. 

Jestem zła, bo dzisiaj miałam iść biegać, nareszcie trochę się ochłodziło i istniała szansa, że nie będę umierać od upałów. Szczególnie że weszłam na poziom dwuminutowych rund biegowych – osoby biegające od dawna takie interwały mogą śmieszyć, ale dla mnie, kanapowca, który w życiu nie biegał, to ogromne osiągnięcie. Będę dziś oszczędzać to kolano, najwyżej wieczorem porobię jakieś ćwiczenia na ręce i brzuch, a nogi dziś odpuszczę. I tak są póki co najlepiej umięśnioną częścią mnie. 😅 

Jedzeniowo w miarę ok, chociaż często mam wrażenie, że jem za dużo, nawet jeśli to w większości warzywa czy arbuz. Nawet se wagi nie mogę skontrolować przez ten cholerny okres. Jak nie urok, to sraczka. 

14 sierpnia 2022 , Komentarze (3)

Długo tu nie pisałam. Najpierw złapał nas covid, potem całymi tygodniami dochodziliśmy do siebie. Nie mogłam jeść jak trzeba (w początkowym etapie choroby nie jadłam nic, potem nadrabiałam śmieciowym żarciem) ani ćwiczyć. Myślałam, że to koniec, że dieta znowu pójdzie się paść na pobocze. O dziwo nie przytyłam przez ten czas, waga utrzymała się na tym samym poziomie. To dało mi trochę motywacji, żeby spróbować chociaż przystopować z jedzeniem byle czego. Nie było łatwo, bo ciągnęło mnie i do fast foodów, i do czekolady, i do słonych przekąsek. W końcu postanowiłam wrócić do biegania. 

Z początku szło mi bardzo opornie, covid skutecznie pozbawił mnie sił na kilka tygodni, poza tym bałam się, że zacznę kaszleć podczas treningu (a kaszlałam zaiste paskudnie). W końcu jednak wszystko wróciło do normy. Biegam i regularnie jeżdżę rowerem, pływam. 

Na razie odpuściłam ćwiczenia siłowe, bo po prostu nie dałabym rady przy tych upałach. Może od przyszłego tygodnia... Jem wszystko, na co mam ochotę, ale oczywiście mniej. Wpadają i chipsy, i lody, mnóstwo arbuza, meksykańskie żarcie, makaron. No i na bieżąco kontroluję wagę. 

Przeglądałam ostatnio historię pomiarów w Samsung Health i znalazłam wagę z grudnia 2020 roku - 107 kg. A to i tak nie była najwyższa, jaką udało mi się osiągnąć. Nie wyobrażam sobie powrotu do tamtego stanu. Mam zacięcie, zmieniłam garderobę, czuję się że sobą atrakcyjnie. Niecałe półtora kilograma dzieli mnie od ósemki z przodu. 

Byłoby super schudnąć jeszcze 3-4 kg do urlopu. Póki co jestem z siebie dumna i walczę dalej. 


4 lipca 2022 , Skomentuj

Piszę tu ostatnio rzadko, bo nie bardzo mam czas i ochotę. Dietę nadal w miarę trzymam, chociaż zdarzają się wpadki. Spóźnia mi się okres, a PMS objawia się niepokojem i wzmożonym parciem na żarcie. Z drugiej strony nadal coś tam ćwiczę – w zeszłym tygodniu dwa razy biegałam, wyskakałam się nad jeziorem, a wczoraj zrobiłam Skalpel, ale jakoś mam wrażenie, że ćwiczę za mało. Na pewno mniej niż wcześniej. 

Miałam się nie ważyć, dopóki nie skończy się okresy, ale ponieważ się nie pojawia, wlazłam dziś na wagę. Jestem trochę rozczarowana, miałam nadzieję, że będzie mniej. Z drugiej strony podczas ostatniego ważenia byłam cięższa o 2 kg, więc tragedii nie ma. Mam jednak wrażenie, że trochę ucieka mi czas – jest go coraz mniej, a wakacje, tj. urlop coraz bliżej. Muszę spiąć poślady, MŻ, WR. Tak że o. 


26 czerwca 2022 , Skomentuj

Wczorajszy dzień był super intensywny i jestem z siebie naprawdę dumna. Rano spacer do sklepu, jakieś 3 km łącznie. Było gorąco, więc niełatwo było zrezygnować z klimatyzacji w aucie, ale udało się. Później pojechaliśmy nad jezioro. Przepłynęłam je wpław i z powrotem – łącznie kilometr. Po jakimś czasie zrobiłam kolejną rundę – do połowy jeziora i z powrotem, czyli pół kilometra. Łącznie przepłynęłam 1,5 km. 

Po powrocie do domu byłam lekko zdechła, ale pogoda była tak fajna, że w końcu wyszłam pobiegać. Zrobiłam swoje 4 x 40 s biegania i wróciłam do domu – zmęczona, ale przede wszystkim szczęśliwa. 

Dziś będzie spokojniej, po południu jedziemy do znajomych, biegać nie będę, ewentualnie pod wieczór wskoczy jakiś mały trening siłowy. 

A propos, będę modyfikowała swój plan biegowy. Posłuchałam trochę mądrzejszych od siebie, poczytałam i doszłam do wniosku, że muszę zredukować puls. Przy mojej intensywności biegania praktycznie nie spałam tkanki tłuszczowej, bo energia pobierana jest głównie z węglowodanów. Znalazłam fajny plan na 3 miesiące, a celem jest przebiegnięcie 30 minut bez przerwy. Przy czym zachowywany jest puls na poziomie 65 – 75 % maksymalnego. Nieźle to wygląda i już się cieszę na realizację. Naprawdę się na to bieganie napaliłam. 

Wagi póki co wciąż nie dotykam, tym bardziej, że na dniach ma mi się zacząć okres. Pewnie tylko bym się zdenerwowała. 

Wykupiłam sobie pełną wersję aplikacji do interwałów, bo chociaż reklamy z początku jakoś specjalnie mi nie przeszkadzały, to przy wpisywaniu nowego planu treningowego zaczęły. To tylko 3 €, więc żaden majątek. 

Idę szamać śniadanie, bo dzisiaj wcześniej musimy zjeść obiad – wszystko przez to zaproszenie „na picie”. Po ostatnich przygodach z alko zapowiedziałam, że robię za kierowcę. Ten rozdział jest dla mnie zamknięty. Czasem wpadnie jakiś radlerek albo piwo bezalkoholowe, bo ma super działanie izotoniczne, ale na tym koniec szaleństw. Nie mam już 19 lat, a szkoda... 


25 czerwca 2022 , Komentarze (3)

Nie ważyłam się od poniedziałku, bo i po co? Za mało czasu minęło. Wiem, jak jem, wiem jak i ile ćwiczę, jest dobrze. Chwilami czuję się w miarę atrakcyjnie, jakbym już praktycznie osiągnęła tę wymarzoną wagę. Przychodzą też jednak trudniejsze momenty i wtedy nie jest tak kolorowo. Wydaje mi się, że w ogóle nie zrobiłam żadnego postępu i tylko świadomość, że swego czasu ważyłam 110 kg, a teraz jest mnie o 15 mniej, pozwala mi dalej trwać w postanowieniu. Są oczywiście i inne motywacje, ale prawda jest taka, że to trudna droga. 

Ogólnie jednak czuję się lepiej, mam więcej energii, lepsze samopoczucie, z radością patrzę w przyszłość. Odbudowuję też powoli swoje życie towarzyskie, które w ostatnich latach praktycznie przestało istnieć. Jem wszystko (oprócz mięsa), po prostu mniej. Obiadów nie gotuję pod kątem kalorii, ale tego, żeby chłopakowi i mnie smakowały. Wczoraj na przykład ugotowałam zupę ogórkową, która nam obojgu podeszła, ale już sałatka z orkiszem, która mnie zachwyciła, dla niego była tylko ok. No cóż, zdarza się i tak, ale może i lepiej, będzie więcej dla mnie. 😁 

Dwa dni temu wyszłam też pobiegać. Nareszcie ściągnęłam sobie na telefon aplikację do interwałów, ustawiłam 10 x 40 s biegu + 40 s przerwy, założyłam słuchawki i poszłam. Apka jest wspaniała w swej prostocie i aż żałuję, że pierwsze kilometry robiłam z telefonem w ręce. Puls skoczył w pewnym momencie do 177, ale to nadal nie moje tętno maksymalne, zresztą czułam się całkiem ok. Poza tym było gorąco, prawie 30 stopni, mimo że wyszłam późnym wieczorem. 

Wczoraj w Aldi kupiłam sobie nowe legginsy właśnie do biegania, z kieszeniami na udach. Idealne na telefon i nawet w miarę leżą. Teraz już nie ma wymówek, chyba że znowu będzie lać jak wczoraj. 

Dziś planujemy pojechać nad jezioro, mam nadzieję popływać. Może znów wieczorem wyskoczę na jogging? Zobaczymy. Pokochałam bieganie i naprawdę nie mogę w to uwierzyć – to jedyna dyscyplina sportowa, której przez całe życie szczerze nienawidziłam. Byłam powolna, nawet w szkole, nie miałam kondycji, chociaż przez trzy lata grałam w piłkę nożną. Gdyby ktoś mi powiedział, że kiedyś nie będę mogła się doczekać wieczornego treningu, popukałabym się w głowę. 

Mam jakiś tam swój plan na najbliższe miesiące i mam zamiar go zrealizować. Chcę dojść do 10 min biegu, czyli najpierw 10 x 1 min biegu + 10 x 1 min przerwy I stopniowo zwiększać interwały biegowe, a zmniejszać przerwy, wszystko w granicach tych 10 minut. Kiedy uda mi się dojść do 2 minut biegu i 30 s przerwy, wprowadzę kolejny interwał itd. Będzie okay. 

A teraz idę piechotą do sklepu, przyda mi się kilkukilometrowy spacerek. Trzymajcie się i miłego weekendu! 

20 czerwca 2022 , Komentarze (6)

Zważyłam się przed urlopem, waga pokazała to, co widać na pasku. Juhu. Zważyłam się też po urlopie - suka pokazała 600 g więcej. Jestem zła. Jadłam co prawda trochę więcej, ale też pływałam i chodziłam 15 km po górach (jednego dnia). Miałam mnóstwo ruchu, a waga i tak poszła w górę. 

Poza tym w weekend było potwornie gorąco, w niedzielę prawie 40 stopni. Wykończyła mnie podróż do domu. Oboje źle spaliśmy, nie było czym oddychać. Dzisiaj jesteśmy zmęczeni, ja poza tym zła na tę cholerną wagę i tak ogólnie – bo jest poniedziałek, bo jestem niewyspana, bo jestem gruba. Czuję się, jakbym znowu ważyła ponad 100 kg. 

Mimo zmęczenia byliśmy dziś na rowerach. Jutro ma być 30 stopni i pochmurno, nie wiem, co to będzie z ćwiczeniami... 

Absolutnie się nie poddaję, nie zmieniam też paska. Zrzucę te 600 gramów. Jutro też jest dzień...