Ostatnie dni lecą jak na wariackich papierach. Wczoraj byłam tak zajęta, że nie miałam czasu na wpis.
Z córką wcale nie lepiej. Lekarz nie stwierdził nic konkretnego, dziś robiliśmy badania krwi, jutro z wynikami znów do lekarza.
A córcia wciąż z gorączką - i męczy się już tyle dni :( Dziś po 2 w nocy obudziła się z dreszczami, mimo że przed spaniem dostała czopek...
Oczywiście ja z tych nerwów już nie zmrużyłam oka od 2.00. I ten kaszel...
Czuję się dziś zmęczona i zniechęcona. Chciałam wyjechać na weekend - wyjazd raczej odpada. Chciałam, żeby młoda poszła na sesję fotograficzną do przedszkola (jutro ma przyjechać fotograf z piękną scenografią) - też odpada.
Mam ostatnio wrażenie, że ilekroć zaczynam czuć się szczęśliwa - wtedy następuje jakieś ŁUPS prosto w głowę.
Dietowo ładnie się trzymam. Wczoraj nie miałam możliwości wyjść na spacer, ani pochodzić na bieżni, to pojeździłam 40 minut na rowerku stacjonarnym.
Lubię na nim jeździć - ale nie mogę. Już wczorajszy trening sprawił, że znów odezwał mi się ból pleców.
Dzisiejsze jedzenie:
Śniadanie: 2 kanapki, szczypiorek, sałata, serek biały, pomidor, 2 jajka, serek wiejski.
II śniadanie: 2 tosty, ser, pomidor, keczup, sałata, jabłko.
Obiad (w planie): barszcz biały z kiełbasą.
Kolacja (w planie): szklanka skyru naturalnego z odżywką białkową, garść owoców.
Jak mi się uda, to wyjdę dziś na spacer, przewietrzę głowę.