Pamiętnik odchudzania użytkownika:
mariolkag

kobieta, 60 lat, Gorzów Wielkopolski

172 cm, 79.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Aby do wiosny :)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 kwietnia 2009 , Komentarze (31)


 i śmiejmy sie my, my wszystkie, wszystkie dzieci.........

Taka pioseneczka z dzieciństwa wpadła mi do głowy z rana.:))
Dziś nie bedę sie nigdzie śpieszyc, ale nie bede też siedzieć w domu, bo słońce jest tak piękne, że grzechem byłoby nie wykorzystać jego energii.

Wczorajsza konsultacja w Poznaniu była bardzo udana :) 
W sumie trwała kilka minut, a najlepsze było pytanie pani doktor na przywitanie - w czym rzecz??
Aaaaaaa, eeeee, iiiiiii, zapomniałam języka w gębie :))
No bo w czym rzecz???:))
Bo tego, bo,.... własciwie do jestem chora, właściwie to mam dobrą opiekę, ale.......boję się i , noooo, eeeeee, chciałabym skonsultować, eeeee dowiedzieć eeeeee sie czy wszystko jest jak nalezy :)))
Naprawde tak mnie zatkało :))
Dopiero jak pokazałm dokumenty, pani doktor wygłosiła dwuminutowa mowę, w trakcie której uspokojałam sie, a moj ryjek coraz bardziej się szczerzył :))

Moja przyjaciółka skwitowała tę mowę w ten sposób - taki rak ? Co to za rak? Gdyby nie to, ze ma przy nazwie atypowosc to w ogóle nie potrzebna byłaby chemioterapia, a tak dostała ją  pani  profilaktycznie :))

Pani doktor potwierdzila, że jestem zdrowa jak krowa, a moj rak to tylko takie pokiwanie palcem przez Opatrznośc czy Pana Boga - Mariolka zwolnij, dbaj o siebie, nie pędź , smakuj życie :)))

No i dostałam skierowanie na PET. Jeszcze nie znam  terminu,ale to nieważne.

Tylko czy nadejdzie kiedyś taki moment kiedy pozbęde się tego lęku i niepokoju?? Pewnie nie do końca, ale postaram sie, obiecuje :))


1 kwietnia 2009 , Komentarze (13)

Taki artykuł ukazał się własnie w "Przeglądzie" . Historia moich netowych przyjaciółek. A ja przez przypadek jestem w centrum tych wydarzeń.


Dwie zaprzyjaźnione kobiety, obie koło czterdziestki,zachorowały na raka piersi. Jedna została wyleczona przed sześciu laty, szanse drugiej topnieją z każdym dniem. Dzisiaj trudno się domyślić, że Joanna, tryskająca zdrowiem i energią, miała mastektomię i rekonstrukcję piersi. Natomiast Mirka jest po trzech seriach chemioterapii, lecz kolejne przerzuty gaszą jej nadzieję na wyleczenie. - Ja też miałam raka i popatrz, żyję - Joannie coraz trudniej pocieszać przyjaciółkę. - Dlaczego ty masz przegrać, skoro mnie się udało? - Kolejny raz porównują swoje historie choroby i szukają w nich zdarzeń, które mogły zadecydować o dalszym przebiegu leczenia. Dlaczego Joanna została wyleczona, a Mirka przegrywa walkę z rakiem? Czy za późno zauważyła guzek? Za długo czekałana kolejne badania? Zbyt zwlekano z jej leczeniem czy też leczono ją niewłaściwie? Teraz tylko ona musi za to zapłacić. Życiem.

Termin jak wyrok

Matka nauczyła Mirkę co miesiąc badać piersi. Systematycznie wykonywała też badania okresowe. Jeszcze w marcu 2005 r. mammografia niewykazała żadnych niepokojących zmian, jednak w końcu czerwca, w czasie samobadania, Mirka wyczuła opuszkami palców guzek. Poszła do swojej przychodni,ale ginekolog był na urlopie. Co prawda wykonywano wtedy profilaktyczne badania mammograficzne refundowane przez NFZ, lecz tym programem objęto tylko kobiety wwieku 50-59 lat. Była za młoda, by z nich skorzystać. Czekała więc miesiąc na powrót ginekologa, potem jeszcze dwa tygodnie na wyznaczony termin wizyty. Lekarz obejrzał pierś, obmacał guzek i wypisał skierowanie do przychodni chorób sutka.Tam znów wyznaczono jej termin przyjęcia - za dwa miesiące. I tak od dnia, wktórym zauważyła guzek, minęły prawie cztery miesiące. Dziś wyrzuca sobie, że nie poszła od razu na badania prywatnie, wtedy jednak przypuszczała, że skoro wyznaczono jej tak odległy termin, pewnie nie ma większego zagrożenia.. Może w piersi są jakieś niegroźne zmiany, jakie kiedyś miewała jej matka - pocieszała się, ufna w opiekę służby zdrowia. Niczego nie zaniedbywała, zawierzyła specjalistom. Gdy wreszcie trafiła do poradni chorób sutka, lekarz zaniepokoił się tym opóźnieniem. Odległe terminy najwyraźniej nie były jego winą, lecz wynikały z braku specjalistów i aparatury. Wykonano jej mammografię i biopsję ? wykryto nowotwóro III stopniu złośliwości. - Gdybym wcześniej ... - powtarza. - Może właśnie w tym czasie choroba rozwinęła się na tyle, że już nie można było mnie wyleczyć?

Joanna wyczuła guzek, badając piersi, jak zwykle, podprysznicem, w połowie lipca 2003 r., gdy była z rodziną na urlopie. Wrócili na drugi dzień. Poszła do przychodni, do swojej lekarki, otrzymała skierowanie do chirurga.Po tygodniu była już w jego gabinecie. Skierował ją do poradni chorób sutka, tam wyznaczono jej termin przyjęcia na koniec listopada. Miała czekać cztery miesiące, tak jak Mirka. Na szczęście rejestratorka zauważyła, że skoro ukończyła 40 lat, może skorzystać z mammograficznych badań przesiewowych, które właśnie w tej przychodni wykonywano. Od razu poddała się badaniu. -Może to uratowałomi życie ? - zastanawia się dzisiaj, przypominając sobie życzliwą rejestratorkę i ten szczególny zbieg okoliczności.

Wynik otrzymała 6 września, tydzień później wykonano jej biopsję guzka, który był już nieco większy. Odkąd go zauważyła, do pełnej diagnozy minęły prawie dwa miesiące. Wtedy została pacjentką Instytutu Onkologiiw Krakowie. Gdy tam trafiła, przeraziły ją tłumy chorych na korytarzach. Na każdą wizytę czekała po pięć-sześć godzin. Po wykonaniu serii badań 20 października rano znalazła się na stole operacyjnym. Trzy miesiące od wykrycia guzka. Czas się liczy. Efekt leczenia chorób nowotworowych zależy od wielu czynników, ale chyba najważniejszy jest czas ich wykrycia i podjęcia terapii. A ponieważ ich objawy są z początku niedostrzegalne lub niewielkie, systematyczne badania profilaktyczne są tak ważne.

Wiedza na wagę zdrowia

Mirka zgłosiła się do Instytutu Onkologii w Gliwicach 2 listopada 2005 r., termin operacji wyznaczono za dwa i pół miesiąca. Już wiedziała, że nie wolno jej czekać, więc poddała się jej wcześniej w swoim mieście. 15 listopada guzek wraz z piersią został wycięty, był już znacznie większy niż w czasie pierwszej biopsji. Skierowano ją na chemioterapię, ale limity finansowe były już wyczerpane, więc za każdy wlew miała płacić 100 zł. W ośrodku kroplówki z lekami chemicznymi chorzy otrzymywali na siedząco, choć trudno wytrwać w tej pozycji przez kilka godzin, z wenflonem wkłutym w rękę. Zapłaciła już za pierwszy wlew, ale lekarz z poradni chorób sutka poradził jej, by zgłosiła się do Instytutu Onkologii w Gliwicach. Tu podano jej czerwoną chemię. W czasie chemioterapii dzielnie zniosła dolegliwości wątroby i żołądka, pogodziła się też z wypadaniem włosów, zresztą szybko odrosły. 18 maja 2006 r. leczenie zostało zakończone. Zapisano jej zoladex oraz tamoxifen, leki stosowane w hormonozależnym raku piersi. Co trzy miesiące zgłaszała się na kontrolę i do lipca 2007 r. żyła prawie normalnie.

Natomiast Joannę operowano w krakowskim instytucie onkologii, 20 października 2003 r. Wtedy poznała pierwszą amazonkę - kobietę po mastektomii, która pomagała zoperowanym pacjentkom ćwiczyć rękę osłabioną po wycięciu węzłów chłonnych. Patrzyły, nie dowierzając, że bez piersi też można wyglądać elegancko i normalnie żyć, a nawet pomagać innym. Joanna nigdy wcześniej nie zaznała tyle serdeczności - ze strony pielęgniarek i lekarzy, towarzyszek niedoli, rodziny i obcych, przypadkowo spotkanych ludzi - to był najlepszy lek na jej ból. Tydzień później była już w domu. Guz w amputowanej piersi okazał się nowotworem złośliwym o III (najwyższym) stopniu złośliwości. Naświetlania w jej przypadku nie były wskazane, natomiast operujący ją lekarz sugerował, że zostanie skierowana na chemioterapię. Jednak, po sześciu godzinach czekania na konsultację w poradni chemioterapii, profesor mruknął, że chemioterapii nie będzie. Miała wątpliwości, czy to słuszna decyzja. Sama czytała w napisanej przez profesora książce, że "światowe standardy medyczne zalecają chemioterapię adiuwantową (profilaktyczną) w każdym raku piersi, zwłaszcza o dużym stopniu złośliwości, bowiem nie można nigdy wiedzieć na pewno, czy nie doszło do mikroprzerzutów poprzez układ krwionośny". A że w mediach powtarzano informacje o braku pieniędzy na onkologię, podejrzewała, iż o decyzji profesora przesądziły niedostatki leków i funduszy. Odwiedziła jeszcze trzech onkologów, wszyscy byli zgodni, że w jej przypadku chemioterapia jest konieczna. Zgłosiła się więc do Szpitala im. Rydygiera w Krakowie, tu podano jej chemię. - Może dzięki temu żyję - zastanawiała się nad tym wielokrotnie. Jeszcze w trakcie chemioterapii wróciła do pracy i rodzinnych obowiązków.

Jak się leczyć? Najlepiej wiedzą lekarze. Wydawałoby się, że wystarczy im zaufać i wykonywać ich polecenia, bo robią wszystko, by wyleczyć chorego. Tymczasem chorzy na raka, mimo ciężkich przeżyć, których przyczyną jest ta groźna choroba, sami też muszą zająć się swoim leczeniem - z pomocą rodziny i przyjaciół szukać najlepszych metod i możliwości, leków, zabiegać o bliższe terminy, domagać się badań, informacji. Wymaga to wysiłku, czasu, pieniędzy, znajomości, dostępu do Internetu i umiejętności korzystania z niego, a nawet wiedzy medycznej.

Pacjencie, lecz się sam

Latem 2007 r. Mirka czuła się już na tyle dobrze, że zaczęła się przygotowywać do zabiegu rekonstrukcji piersi. Wcześniej musiała poddać się badaniom. I wtedy okazało się, że ma przerzuty do płuc. By zweryfikować ten wynik, miała wykonać badanie tomograficzne. Za trzy miesiące. Poddała się więc badaniu prywatnie - za 300 zł wykonano je już po trzech dniach. Bez wątpienia rak był już w płucach. Dopiero teraz zareagowano na jej skargę na ból lewego biodra i wysłano ją także na badanie scyntygraficzne. Zapisano jej kolejną chemioterapię. Ponieważ oddział chemioterapii w gliwickim instytucie onkologii był w remoncie, pojechała do Rybnika, ale tam można było rozpocząć leczenie dopiero za trzy miesiące. Jeśli wystarczy funduszy, bo znów zbliżał się koniec roku i limitowane, drogie leki do chemioterapii były już na wyczerpaniu. Zrozpaczona nawiązała kontakt z Joanną, poznaną na internetowy forum amazonek, a ta poprosiła o jej przyjęcie lekarzy w Szpitalu im. Rydygiera, u których sama się leczyła. I tak Mirka trafiła do Krakowa, otrzymała bezpłatnie serię chemioterapii. Gdy wgrudniu 2007 r. zakończyła leczenie, nie stwierdzono już przerzutów w płucach. Poddanoją też leczeniu hormonalnemu, usunięto macicę i jajniki. Wigilię spędzała już wdomu.

A Joanna po operacji czuła się dobrze, badania potwierdzały,że została wyleczona. W 2005 r. po raz pierwszy poszła na Marsz Amazonek. W szpitalu poznała Grażynę Korzeniowską, współzałożycielkę tego ruchu, która prowadzi klub amazonek w Krakowie od początku jego istnienia. Joanna też została amazonką, jest sekretarzem zarządu krakowskiego towarzystwa. Właśnie zamierza wystąpić w imieniu małopolskich amazonek do Narodowego Funduszu Zdrowia o wprowadzenie w październiku, miesiącu walki z rakiem, bezpłatnych badań profilaktycznych dla wszystkich kobiet, bez względu na wiek. Na Marszu Amazonek otrzymała różową bransoletkę z napisem: "Oznacz receptor HER2". Przejrzała swoją historię choroby - nie znalazła takiego oznaczenia, chociaż, jak się dowiedziała, jest istotne nie tylko dla określenia rokowania, ale i leczenia. Na jej prośbę oznaczono jej ten receptor w Instytucie Onkologii w Krakowie, gdzie była operowana. - Lekarze nie informują nas o wszystkich możliwościach leczenia - potwierdza inna krakowska amazonka. - Dopiero z Internetu dowiedziałam się o istnieniu herceptyny, a jest to skuteczny lek, który można zastosować przy określonych wynikach badania HER2. Przez trzy miesiące zabiegałam o te informacje i wykonanie oznaczenia HER2, a gdy już miałam wyniki, podjęłam leczenie herceptyną. A mogłam to zrobić wcześniej. Mojej przyjaciółce, która umiera na raka piersi, nigdy nie oznaczono HER2.  Może gdyby... Nie wolno lekarzowi zataić przed chorym jakiejkolwiek możliwości leczenia. Nie każdy sam dotrze do tych informacji, chorują przecież także ludzie prości, nieśmiali. Nawet jeśli państwa nie stać na finansowanie jakiejś metody leczenia czy leku, to sam chory albo jego rodzina mogą się starać o pieniądze na ten cel. W klubie amazonek mamy wykłady na temat różnych metod leczenia i nowych leków, często prowadzi je w interesujący i przystępny sposób, dr n. med. Krzysztof Krzemieniecki, małopolski konsultant ds. onkologii. Jednak ilu chorych nie ma dostępu do takich informacji, zwłaszcza ci, którzy mieszkają poza większymi ośrodkami!

W marcu 2006 r. Joanna poddała się w Gryficach rekonstrukcji piersi. W 2007 r., przy współpracy z Federacją Stowarzyszeń "Amazonki"i z pomocą finansową firmy Roche Polska, wydała książkę o swoich doświadczeniach w czasie leczenia raka piersi. Z nerwem i humorem opisała w niej przeżycia własne i dodała opowieści kilku innych kobiet po mastektomii.

Mirka odchodzi

Teraz Mirka jest już w ciężkim stanie. Tomografia jamy brzusznej.wykazała rozległe przerzuty nowotworowe w wielu narządach. Kolejne serie chemioterapii nieco łagodziły dolegliwości i ból, ale jej stan ciągle się pogarszał. Na jakiś czas wróciła do Instytutu Onkologii w Gliwicach, do którego miała bliżej, ale na miejscu doświadczonej pani onkolog zastała młodego lekarza, który nie budził jej zaufania, a liczbę przysługujących jej badań ograniczono do jednego na trzy miesiące. Na kolejną chemioterapię pojechała więc znów do Szpitala im.Rydygiera w Krakowie.  Latem była z mężem i synkiem na wakacjach. Ostatnich w życiu. Joanna niedawno odwiedziła Mirkę. - Już mnie chyba nie poznała - opowiada ze smutkiem. - Leży u matki, jej mąż po pracy zabiera z przedszkola ich sześcioletniego syna i przyjeżdża ją pielęgnować. Na pożegnanie przytuliłam się do niej, jak zwykle, powiedziałam, że ją kocham. Na moment odzyskała świadomość i szepnęła: ja ciebie też. Przyrzekałam sobie wiele razy, że już nigdy więcej nie będę się tak mocno angażować emocjonalnie w chorobę innych, bo to mnie zbyt wiele kosztuje. Zresztą na szkoleniach ochotniczek klubu amazonek psycholog przestrzega: pomagaj, lecz nadmiernie się nie angażuj, ty też jesteś ważna. Jednak nie potrafię ... - żali się. - Teraz nie mogę się pogodzić z tym, że Mirka odchodzi.  Może gdyby wcześniej?

KRYSTYNA ROŻNOWSKA

Mirusi  widocznie  też nie przysługiwał jeszcze PET.Tak jak nie oznaczono jej HER-ów tak nie zdiagnozowano zgodnie ze światowymi standartami :((

W walce o swoje życie, zdrowie, święty spokój, jadę jutro na konsultacje do Centrum Medycznego w Poznaniu. Wejde oknem, dachem, kominem,dziurką od klucza .



31 marca 2009 , Komentarze (6)

 Czy wiecie, że minęły wczoraj dwa lata jak maluchy są już z nami??
Niby jak z bicza trzasnął, ale jak sięgnę pamięcią to wiele sie w tym czasie wydarzyło.

Tak sie złożyło, że akurat w drugą rocznice wspólnego pożycia zabrałam maluchy do stomatologa. Kosztowało mnie to dużo siły i emocji, ale udało nam się zaplombować po jednym ząbku. Z gabinetu mama wyszła wyzuta z wszelkiej mocy, a dzieci przeszczęśliwe z dyplomami w ręku zostały zawiezione do babci :))

Zaliczyłam taki spadek energii, że nie dałam rady pójść poćwiczyć z amazonkami.

Dziś odrobinę zwolnię, bo od tego wściekłego latania w ostatnich dniach boli mnie kręgosłup.
W ogóle jakaś dziwna ostatnio jestem.Taka jak ta pogoda- w nocy mróz, ranek zimny, a popołudniu upał :)) No może ja odwrotnie, bo rozgorączkowana jestem wczesnym rankiem, a całkiem oziebła  wieczorem :))

Cóz, koniec miesiąca juz zaliczamy i musze przyznać, że z marcowych postanowień najbardziej nawaliłam w kwestii wydawania kaski na ciuchy. Ups....jakoś tak się same  kupowały........:))

Z dietą też jest po japońsku- jako-tako. Gdzieś tam w podświadomości coś mi każe nie przesadzać, nie kombinowac i nie poświęcać się.
Na pewno nie jadam słodyczy, a to już sukces.

Ide jeśc śniadanie. Na obiad robię gołąbki i teoretycznie nie powinnam ich jeść, ale czy dam radę oprzeć się pokusie???

Oto jest pytanie :))

30 marca 2009 , Komentarze (7)


Boję się, że sikorka na mnie nakrzyczy, więc daje znak życia :))
Zmęczona jestem jak pies......:))
Dziś jeszcze nie odpoczne ,bo mam maluchy w domu . Idziemy na kontrolna wizytę do stomatologa.Od rana biegam jak z pieprzem więc jeszcze nie wdam sie w szczegóły mego życia :)

Po południu pomykam do amazonek. Więc do później !!

28 marca 2009 , Komentarze (8)


Weekend mam w całości wypełniony więc ograniczam się do wysłania Wam pozdrowień. :)))

26 marca 2009 , Komentarze (30)


Kot jest juz w Zabrzu u moich teściów. Cała akcja przebiegla sprawnie i wszyscy maja poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
Zwiarzątka nie wzięliśmy Roksana z powodu jego niepewnego losu, bo wcześniej  czy później znalazłby sie amator takiej kociej pieknosci.
My pomogliśmy człowiekowi, który cierpi i w obliczu nadchodzacej śmierci żony nie miał głowy do sprawowania opieki nad kotem.
Cała moja rodzina żyje tą sytuacją , a mój mąz i starszy syn ubolewa, nad tym  że mam już amatorów do wzięcia koteczka.
Gdzie bedzie kicia zdecydujemy po Wielkanocy.
Jesteśmy szczęśliwi, że pomogliśmy.

Dziś przeżwamy podwójne szczęście, bo wróciłam własnie ze Szczecina i wszystkie badania wypadły korzystnie.
Jestem zdrowa jak krowa :)))

No to zdrówko !

25 marca 2009 , Komentarze (10)


Moje Kochane to nie jest tak, że ja pałam ogromną potrzebą posiadania drugiego kota. Jestem świadoma, że jest to dla mnie dodatkowy wydatek, dodatkowa praca, bo kot brudzi, niszczy, wszędzie włazi, a do tego będe musiała przeprowadzać "kocie negocjacje". 
I to nie jest tak, że wzięłam udział w jakimś rankingu na najlepszą kandydatkę.
Los sprawił, że znalazłam się w miejscu i czasie, gdzie skrzyżowały się losy pewnej podobnej do mnie amazonki, której rodzina potrzebuje pomocy.
Popatrzcie same - mój pamiętnik czyta średnio 500 osób na dobę, apel o kocie przeczytały tysiące ludzi na portalu szipszop, amazonki, na gg i nikt nie zdecydował się na zabranie zwierzątka.
Polacy mają gest, lubią uczestniczyć w akcjach charytatywnych, chętnie wpłacają przysłowiową złotówke na pomoc innym, ale w tym wypadku to za mało.
Pewnie gdyby mąż Mirki zamieścił ogłoszenie , poświęcił więcej czasu na pozbycie się kota to na pewno znalazłoby się wielu chetnych, ale kto w obliczu takiej tragedii ma do tego głowę??
Nie ma czasu na dyskusje tylko natychmiastowo trzeba było pomóc, a ja ten apel wyjątkowo empatycznie odebrałam.
Jestem zdecydowana i nie boję się tego wyzwania.
No więc kobiety, czy któraś z Was zna osobę, której ręce są godne do zaopiekowania się rocznym, rudobiałym kotem syberyjskim po przejściach ??


Oczywiście za darmo :))))))

PS. Po pierwszych komentarzach musze coś dodać - nie jest moim zamiarem wprowadzanie nikogo w poczucie winy :)) Wystarczy odrobina zrozumienia moich intencji :))


24 marca 2009 , Komentarze (11)


Ja tak sobie myśle, że bez tych wszystkich wrażeń i emocji jakie sobie teraz funduje nie byłabym sobą , nie czułabym, że żyję.
Inaczej nie potafię wyjaśnić dlaczego mam taki ped do działania.

Wczoraj wypadało się , a biometeo ostro wpłynęlo na moja psychikę, zaliczyłam totalny dół.. Dziś od rana świeci słoneczko i już wiem,że będzie lepiej.

Rozmawiałm wczoraj wieczorem z mężem Mirki w sprawie kotka. Zdecydowany jest go oddać , a właściwie sprzedać , bo ani on, ani syn nie są gotowi opiekować się , a szczególnie sprzątac po kocie. Chciał mi zaprezentować walory kotka, bo to bezrodowodowy kot syberyjski, ale ja powiedziałam aby zaniechał, bo my bierzemy kota w worku :) Chcemy po prostu pomóc, a nie ubijać interesy.
My miłośnicy zwierząt, a w szczególności kotów pewnych spraw nie zrozumiemy, ale nie nam to oceniać.
Koleżanki Mirki na forum szipszop zebrały odpowiednią kwotę i po Wielkanocy kicia trafi do naszego domu.
Musiałam zaangażować w sprawę moją teściową, która nie jest specjalną miłośniczką kotów, ale obiecała, że w tym tygodniu zorganizuje transport z Jastrzebia do Zabrza i zaopiekuje sie zwierzatkiem do Wielkanocy.
W sumie nie wybieraliśmy się do teściów na świeta, ale ku radości dziadków i wnuków jednak do spotkania  dojdzie. 
Jeśli dodać do tego jeszcze fakt, że przyjeżdża też prababcia z Kolonii to szykuje się świateczna sielanka rodzinna :))
A ja cieszę się jak dziecko :)))

Teściowa powiedziała, że nie ma innego wyjścia , skoro ja jestem taka dobra to ona też musi pomóc hehehehehe. A ja jej na to, że może ona lubi kotki i jeszcze o tym nie wie . Uśmiałysmy się i pomimo, że wiem ,że jedt to dla niej pewien kłopot to jednak czułam ,że chętnie to uczyni :))

I tyle o koteczku.Co jeszcze ?

Oliwka nadal daje czadu jednej pani w przedszkolu. Żadne kary nie zaskutkowały i doszliśmy z męzem do wniosku, że przestajemy ją dyscyplinować w kwestiach przedszkolnych.
Ostatnim ratunkiem może byc spełnienie mojej prośby , aby ta kopana i szczypana pani w momencie kłopotów z dyscyplina chwyciła za telefon i po prostu po mnie zadzwoniła. Na razie nie odważyła sie pomimo, że wczoraj prosiła o pomoc w zdyscyplinowaniu Oliwii wychowawczynię z innej grupy.

Byłam też wczoraj na zebraniu w szkole Bartka. Ech.....brak słów.
Facet jest dorosły i też dałam sobie spokój ze zrzedzeniem.
Odbyliśmy rzeczową i spokojną  rozmowe i syn obiecał, że weźmie się do budowania swej przyszłości. Tjaaaa...........nie rozumiem jednak swojego dziecka.Dla mnie to chcieć to móc, dla niego jednak nie jest to takie oczywiste.

Co jeszcze ?? Od 1 kwietnia możemy odgruzowywać działeczkę. Dostaliśmy przydział i od nowego miesiaca możemy załatwiać formalnosci i brac się do roboty. Mąz już grzebie w internecie , szuka informacji na temat pielegnacji roślinek, budowy grilla, altanki, oczyszczalni ścieków, kompostowników, siania trawy itp.  Już widze ile radości z tego czerpie :)))
W tym roku nie bedziemy w stanie za wiele  zainwestować w działeczke, ale uporzadkujemy ją, ogrodzimy i doprowadzimy do takiego stanu żeby dzieci miały się gdzie bawić , a my gdzie  posiedzieć przy grilku .Mój brat obiecał pomoc w skleceniu drewnianej budy, gdzie bedzie można umieścić narzedzia i niezbedne rzeczy. I bedzie fajnie :))

No i na koniec odrobinka stresu. Jade w czwratek znów do Szczecina w celu wyjasnienia zmiany scyntygraficznej na żebrze. Niestety nie jest to jeszcze powód żeby zdiagnozować to rezonansem czy tomografem  i beda mnie tylko prześwietlać.Trace juz wiare i cierpliwosc  próbuje więc uruchomiać inne możliowści. Dla mnie to jest niezrozumiałe, że przy wykryciu tajemniczej zmiany w drugiej piersi,  czymś tam w żebrze, bólach w kolanach, kiepskiej morfologii  nie jest to powód żeby zdiagnozować człowieka kompleksowo. Może ja czegoś nie rozumiem, ale to moje zdrowie i życie i mam zamiar o nie walczyć.

Oj nazbierało się wiadomości .A dieta ?? Bardzo rozsądnie i racjonalnie schudłam sobie w 1 miesiąc 3 kg. 

 Wiosny, wiosny !!





23 marca 2009 , Komentarze (16)


Ktos powiedział mi niedawno, że życie niektórych ludzi jest jak pociąg ekspresowy, który szybko dociera do swej stacji..............

Takie jest życie Mirki. Jest młoda, piekna,mądra, zadbana, energiczna, kochajaca ludzi, zwierzęta , życie.Ma wspaniała rodzinę, kochajcego męża, wspaniałego synka, troskliwych rodziców, brata, bratową spodziewająca się dziecka.
Nie znam osobiscie Mirki, ale dziś jest mi bliska osoba.
Zachorowała w listopadzie 2005r,  choroba postepowała bardzo szybko i do dziś przeżyła trzy serie chemioterapii, radioterapie i kilka operacji. 
Nie wiem czy napisać ,że miedzy terapiami żyła normalnie czy raczej żyła normalnie, a w miedzyczasie ulegała terapiom. Jest tak dzielna kobieta, że nie wyobrażam sobie, że można być bardziej bohaterska.
Jeszcze w tym roku zbierała pieniądze na terapie dla chorej na raka piersi Kenijki, dokładała pieniądze dla potrzebujach.
Ech........brak mi słow, pęka mi serce. Czuje ogromne , osobiste zaangażowanie.
I nie pytajcie mnie dlaczego to robię, bo ja sama nie wiem. 
MUSZĘ.

Oto jej wpis z 11 stycznia 2009r. :

Niestety, kochane, nie ma sie co łudzić...tylko cud mógłby sprawić, ze będę zdrowa. Jednak cuda nie zdażaja sie tak na codzień. 
Ja jestem leczona juz tylko paliatywnie.... tylko, zeby przedłużyć życie i było ono w miarę godne i bezbolesne....to może potrwać kilka tygodni, miesięcy, albo kilka lat....nikt tego nie wie.... 
6 stycznia zmarła na forum 36 letnia amazonka, z przerzutami do kości i wątroby walczyła dopiero od lata. 14 grudnia jeszcze z nami pisała, 29 grudnia minęła sie z inna koleżanka z forum w drzwiach u lekarza- nic nie wskazywało, ze jest tak poważnie, a w Trzech Króli juz jej nie było 
:-( Zostawiła dwoje maluchów i kochającego męża. 
Z kolei inna kobieta, z tak zaawansowanymi przerzutami, ze juz lekarze zrezygnowali z jakiegokolwiek leczenia, przeżyła jeszcze 10 lat- aż jej dwóch synów, wychowywanych samotnie- pokończyło szkoły. 

Z psychiką na szczęście u mnie ciagle jest OK. Nie potrzebuję wspomagać sie jakimiś "różowymi" pigułkami . 
Nie boję się, wiem, że prędzej czy później nadejdzie koniec .Trochę smutno,że tak młodo,i dziecko zostanie bez matki no ale i tak się zdaża. Mati ma kochająca rodzinę, poradzą sobie, będą musieli.... 
Staramy się- ja ,rodzina i doktory, żeby jednak nastąpiło to jak najpóźniej. 
Jedyne czego sie boję to ,że ból będzie nie do zniesienia, miałam już tego próbkę i wtedy zaczynałam świrować. Wtedy to chciała bym, aby koniec przyszedł jak najprędzej. 
No ale doktory pewnie coś będą w stanie zaradzić na ból. w tej dziedzinie medycyna ma duże postepy.


Dziś już Mirka nic nie napisze :((

Przepraszam, że Was smucę ,ale gdzie mam to z siebie wyrzucić??
Boje sie. We śnie żegnałam się ze swoimi bliskimi.
Tak naprawde to nic nie można zrobić, niczemu zapobiec, trzeba tylko wierzyć, że mój życiowy scenariusz bedzie inny.
Chociaż na scyntygrafii kości "coś" jest na moim I żebrze...........
To na pewno nic.....ale jak tu sie nie bać??

Ten kotek jest jej. Może któraś z Was czuje potrzebe zaopiekowania sie zwierzątkiem po przejsciach??


19 marca 2009 , Komentarze (16)


Pamietacie jak pisałam kiedyś o amazonce, policjantce, która wydała swój pamietnik, i  z która nawiązałam kontakt za pośrednictwem naszej-klasy i gg.
Od tamtego czasu sporadycznie wymieniłyśmy sie uprzejmościami i zdawkowymi informacjami. Przedwczoraj  Asia zamiesciła w opisie info z zapytaniem kto mógłby zaopiekowac sie rocznym kotem syberyjskim.
Zgłosiłam swoja ewentualną kandydaturę jako tzw. "dobre ręce" gdyby w gre wchodziła pomoc . 
Pierwotnie Asia napisała,że szuka opiekuna dla kota, którego właścicielka jest w zaawansowanym stadium raka piersi, a jej mąż nie jest w stanie podołac obowiazkom zwiazanym z opieka nad chorą żona, dzieckiem i kotem. 
Zapodałam hasło swoim facetom i oczywiście z miłą checia przyjmą pod nasz skromny dach koteczka.
Nie wiem tylko co na to nasz kot Sylwester. Podejrzewam,że nie byłby zachwycony. :))
Jednak na drugi dzień Asia napisała, że właściciel chciałby jednak , aby zwrócić mu koszt zakupu kota lub jego szczepienia czy kastracji co miałoby sie zamknąc w granicach 500 zł .
No nie, my nie jestesmy zainteresowani zakupem kota, ale raczej wyciągnieciem pomocnej dłoni w momencie , gdy istnieje taka potrzeba.
Kot jest w tej chwili jakieś 500-600 km od naszego miejsca zamieszkania, więc samo przetransportowanie go do nas byłoby kosztowne, więc zrezygnowaliśmy z tego rodzaju transakcji.
Tymczasem dzisiaj na gg napisała do mnie Iza z Bydgoszczy :)))
Że jest tajemne forum , na którym trwa akcja zbierania pieniedzy na stworzenie dogodnych warunkow dla kota dziewczyny chorej na raka piersi, ktora juz w tym momencie ma takie przerzuty, że nawet nie ma świadomości, że ma kota , męża i dziecko.
Ło matko. W tej chwili zebrały już 300 zł i pewnie niedlugo uzbiera sie cała kwota , która trafi do "dobrych rąk" na poczet zakupu kota od męża dziewczyny.
Niesamowite prawda???
Nie wiem czy to bedzie nasz kot? Podobno jest juz kilku kandydatów :))
Jednak po rozmowie na gg z Iza , zaiskrzylo tak, że myśle, że moje notowania są wysokie :))
Bartek z Darkiem już kombinuja jak tego koteczka przetransportujemy i jak stworzymy obu kotom dogodne warunki do egzystencji w naszym zwariowanym domu.
I powiedzcie dziewczyny, że internet to nie jest wspaniala sprawa?? 
Czuje taki power, że wiem , że żyję .
Uwielbiam takie akcje.
Jutro zaloguje sie na ich forum i zobacze jak wyglada sytuacja.
Jeszcze nie jestem zarejestrowana ,ale podobno watek jest gdzies w różnych różnościach :))
Wiem, że chce wziąć tego kota.I już.
Dobranoc.:))