Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Cóż pisanie o sobie zawsze nastręcza kłopotów. Myślę, że muszę się odchudzić, bo inaczej nigdy nie uwierzę z żadne komplement.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8489
Komentarzy: 61
Założony: 12 marca 2009
Ostatni wpis: 11 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
airon77

kobieta, 47 lat, Szczecin

167 cm, 89.60 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

17 kwietnia 2009 , Komentarze (1)

Już niedługo zacznie się weekend, bardzo przez mnie oczekiwany. Dzisiaj z Anią i Dorotą, i oczywiście resztą chóru, jedziemy na trzydniową próbę z imprezowaniem oczywiście. Może nawet zrobi  się z tego tradycja, bo to już drugi raz. Naśpiewamy się za wszystkie czasy, ale też pośmiejemy i pobawimy. ja wspominam ostatni wyjazd, to zawsze przypomina mi się gra w "Mafię", przy której robiliśmy tyle hałasu co banda pięciolatków w przedszkolu. Co prawda pogoda ma się popsuć, ale czy to nam kiedykolwiek przeszkadzało. W przerwach mam oczywiście zamiar pisać, ale nie wiem jak to będzie.
Co do mojego dołka, to chyba przespałam problemy i dziś mi trochę lepiej, z resztą nie mam zamiaru dołować się przez weekend. Mamm po prostu zamiar dobrze się bawić, więc Wam też życze miłego weekendu.

16 kwietnia 2009 , Komentarze (1)

Dopadł mnie dołek i jest tego conajmniej kilka powodów:
1. Moja waga nie spadła, nie stoi, tylko wzrosła. Spodziewałam się, że tak będzie, bo przecież nie mogłam oprzeć się sałatce z majonezem. Ja wiem, święta mnie  nie tłumaczą, ale cóż... Mogę nie zjeść ciasta, słodyczy, ale sałatka to jest to. Więc mam za swoje.
2. Może życie zawodowe, dno, ale nie chcę o tym pisać.
3. Pisanie mi nie idzie i fakt, że termin próbowano mi przesunąć na 24 kwietnia, w ogóle mnie nie moblizuje, wręcz przeciwnie, wcale nie mam zamiaru wypruwać sobie flaków.
Trzy powody wystarczą? Pewnie tak. Chociaż pogoda za oknem jest cudowna, to może mi przejdzie.Na razie jest ranek, jestem niewyspana, więc to pewnie dlatego. 

10 kwietnia 2009 , Skomentuj

Zaniedbałam trochę mój pamiętnik, ale mam dobre usprawiedliwienie. Zrobiła się piękna pogoda, więc raczej nie siedzę przy komputerze, na czym cierpi nie tylko mój pamiętnik VItalii, ale również pisanie. Cóż... Wiosna. Jeszcze żeby się tak zakochać... Najgorsze jest to, że facet, który mi się podoba, absoltnie jest poza moim zasięgiem i niczego prócz przyjaźni nie mogę oczekiwać. Kolejny toksyczny układ w moim życiu. 
Może powinnam sobie jakiegoś Niemca wybrać, jak dzisiaj pojadę na koncert. Ja mu zaśpiewam: "Tod! Tod! Wo ist dein Stachel?", a on zakocha się w moim sopranie i powie "Ich liebe dich!". Nie! Koszmar! Z resztą nawet Wanda nie chciała Niemca. 
Ale co tam, chudnę, więc już niedługo będę laskowata i może kogoś oczaruję, zanim się pokapuje, że mam coś w głowie i nie jestem typową kobietą i kobiecymi zainteresowaniami. A jak już Go oczaruję, to może moje nienormalne zainteresowania jakoś przełknie. 
Na razie to tyle, bo idę prostować włosy, które po wczorajszym basenie zostawiłam samym sobie i efekt jest piorunujący, dosłownie, jakby mnie piorun strzelił w głowę. I jakieś czarne ciuchy muszę znaleźć, choć to wyjątkowo kłóci się z pogodą i nastrojem, bo mam ochotę na żółty, albo błękitny. Niestety, dyrygent chyba by tego nie zaakceptował. Z resztą, ani żółty, ani błękitny nie pasuje do śpiewania o śmierci, o Wielkim Piątku nie wspomnę.
A przed Świętami życzę wszystkim  i sobie też, wytrwałości w dietowaniu w czasie rozinnego obżarstwa. A tak poza tym to wesołych, słoneczych, rodzinnych i niezapomnianych Świąt!

6 kwietnia 2009 , Skomentuj

Witam wszystkich po wyjątkowo długim (przynajmniej dla mnie) weekendzie. Było świetnie, pogada cudowna, tak że spaliłam sobie dekold, ramiona i twarz, jakby był conajmniej czerwiec, a nie początek kwietnia. Na szczście szybko brązowieje, więc nawet mój nos odzyskuje swój normalny kolor. I piegi się pojawiły, więc to najlepszy znak, że zima się skończyła.
Odpoczęłam psychicznie, jak dawno mi się nie zdarzyło. Siedziałam całymi godzinami w ogrodzie i pisałam. Całkiem dobrze teraz rozumiem pisarzy,  krórzy uciekali na wieś tworzyć, bo tam mieli wenę. Mi też szło dużo lepiej niż w taki przeciętny dzień w mieście i dość znacząco posunęłam się do przodu. Może jednak jakoś uda mi się skończyć tę historię przed 7 maja. 
Diety nie zarzuciałam mimo, że babcia ręce nade mną załamywała, że tylko te swoje jogurciki pochłaniam, a na porządnego schabowego wilkiem patrzę. Zawsze patrzyłam, bo nie jestem jakąś fanką polskiego sposobu jedzenia i kotlet mogę sobie spokojnie odpuścić, ale teraz jakoś wyjątkowo kłuło ją to w oczy. Nie uległam. Co prawda również nie ćwiczyłam tak intensywnie jak w domu, bo jedynie A6W i nogi, a żadnego orbiteka nie, ale i tak chyba nie przybyło. 
Dzisiaj idę po chórze na basen, bo już się wszystkiego dowiedziałam i stwierdziłam, że skoro mam te poniedziałki i czwartki takie koszmarne, to przynjamniej basen fajnie zakończy dzień i dobrze będzie się spało. Więc poniedziałki i czwartki... Zaczynam od kilometra, bo tyle przepływam bez przygotowania. To raptem czterdzieści długości basenu (bo nasz jest 25 metrowy). Gdzie te czasy kiedy robiłam 4 km dziennie? Tak czy inaczej na pewno to doskonały pomysł. 
Postanowiłam przestać ważyć się 20 razy dziennie, bo od tego nie schudnę, a tylko w nerwicę się  wpędzam, więc czekam do czawartku. Może dotrwam w tym postanowieniu. 
Podsumowanie tych paru dni: Wszędzie dobrze, ale home sweet home.

31 marca 2009 , Skomentuj

Zważyłam się dzisiaj, bo w czwartek mogę nie mieć jak nanieść to na paseczek, najważniejsze, że znów jest mniej. Wyjeżdżam. Życzcie mi natchnienia. Do przeczytania w niedzielę.

31 marca 2009 , Skomentuj

Moja silna wola mnie samą zaskakuje, oczywiście pozytywnie. Najpierw oparłam się wczoraj strojącym przede mną precelkamom Krakusa, za którymi jeszcze niedawno przepadałam. Teraz? Teraz po prostu stały przede mną. Potem wróciłam zmęczona po całym dniu i chórze, który niech się Wam się nie wydaje, że nie jest męczący. Przepona pracuje jak szalona. Więc wróciłam do domu, zrąbana, wyszłam z psem, a potem dawaj brać się za moje ćwiczenia. 8 min legs, 9 dzień A6W i pół godziny (170 kal) na orbiteku, w sumie godzina. Chyba to wszystko, podobnie jak jedzenie śniadań (co w moim życiu jest nowością), zaczęło już wchodzić mi w nawyk, no ale jak to mówią, przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. 
Cieszę się z tego wszystkiego, nawet jeśli to jeszcze bardziej podsyca moją obsesję.
Nie będę raczej przez parę dni pisać, bo mnie nie bedzie, a tam gdzie jadę raczej internetu nie będzie (może to i dobrze, skupię, kochana Awonio, na pisaniu). Ale za to ile będę miała do opowiadania jak wrócę...

30 marca 2009 , Komentarze (1)

Witam wszystkich w poniedziałek, który raczej szczególnie wiosenny nie jest, bo pogoda za oknem zachęca jedynie do spania, ale może wiosna wreszcie przyjdzie... Do tego wszystkiego jeszcze ta zmiana czasu, koszmar. Jakoś cały dzień nie mogę się do niczego zabrać, o wczorajszym nie wspomnę. Same katastrofy. Jedyny plus, to że na poprawienie sobie nastroju, załatwiłam orbitek i z wielkim zapałem wczoraj ćwiczyłam. To naprawdę świetny przyrząd. Nie wiem czy pomoże mi chydnąć, ale na pewno poprawi moją fatalną kondycję.
Co do odchudzania, to obsesja mi się pogłębia. Odmawiam sobie każdej zachcianki. Tylko to co jest w diecie, ale najlepsze jest to, że mi to w ogóle nie przeszkadza. 
Żyję już tylko wyjazdem. Do dziadków jadę w środę rano i zostanę do soboty, a może nawet niedzieli, zobaczę. Jedno jest pewne, czas ten przeznaczam na odpoczynek i pisanie. Może natchnienie tem mnie dopadnie, w ciszy i spokoju.

28 marca 2009 , Skomentuj

Fatalnego nastroju c.d. Wiem, jest sobota, nie ma co się dołować, ale to chyba niezależne ode mnie. Do tego fatalnie się czuję. Po pierwsze - te dni, nic fajnego i przyjemnego. Po drugie przeskoczył mi dysk w szyi, więc boli jak cholera i jeszcze na pewno parę godzin nie będzie za wesoło. Wiem, bo to nie pierwszy raz. Ja się ma dyskopatię, to tak już jest. 
Próbuję sobie pożyczyć od kogoś jakiś sprzęt do ćwiczeń, rowerek, czy orbitek, bo mam naprawdę dużo zapału do ćwiczeń, ale niestety chodzenie codziennie na silownię nie wchodzi w rachubę, bo ani pieniędzy, ani czasu tyle nie znajdę, a w domu to jednak przed spaniem można sobie trochę spalić. Może mi się uda, a jak nie, to pomyślę o kupieniu jakiegoś, może na raty. Zobaczymy. Niezaprzeczalnie jednak poprawiłby mi to nastrój. Miałabm wrażenie, że naprawdę coś ze sobą robię. To nie znaczy, że teraz nie robię, bo 7 dni A6W, codziennie podwójna dawka 8 min. Legs i 100 zwykłych brzuszków, ale czemu nie robić jeszcze więcej (to tak w związku z obsesją, która nadal trwa, albo nawet się pogłębia). 
Chyba pójdę na spacer. Świeci słońce, więc może jakiegoś optymizmu mi trochę przyniesie. Mój pies pewnie też będzie szczęśliwy. Oczywiście zamiast tego powinnam posprzątać, ale mam pretekst, żeby tego nie robić, bo boli mnie szyja. Tak spacer... To lepszy wybór. 

27 marca 2009 , Komentarze (1)

Systematycznie nabawiam się dołka i tylko może w 5% ma na niego wpływ moje odchudzanie, które jakoś idzie, choć pewnie nie tak jakbym chciała. Mam silną wolę, ale cierpliwości nie, lubię szybki efekt. No ale mój dołek to raczej nie przez odchudzanie.
Moją największą wadą jest naiwość. Tak mocno ufam ludziom i tak bardzo się do nich przywiązuję, że nawet, mnie krzywdzą, to nie potrafię z  nimi zerwać (i naprawadę nie mówię tylko o facetach, choć też). Męczę się, rozpamiętuję to co było. Jeszcze gorzej jest, jeśli uważałam tę osobę za naprawdę bliską. Więc sobie popłaczę, tak jak wczoraj wieczorem, zapiszę wszysstko w swoim prawdziwym, poapierowym dzienniku i staram się iść dalej, ale drzazga w sercu zawsze zostaje. I na zawsze. 
Chyba nawet to mdłe słoneczko za oknem nie poprawi mi dzisiaj nastroju. Na szczeście nie mam zwyczaju zajadać problemów więc dół nie zaszkodzi mojej figurze. Muszę skupić się  na czymś innym. Może na pisaniu, bo wczoraj dostałam ochrzan od mojej Awonii za niepisanie. Fakt marnie mi ostatnio idzie. Niemoc twórcza... Więc się biorę. 

26 marca 2009 , Komentarze (2)

Ok, obudziłam się, więc mogę się odnieść do mojego poprzedniego wpisu. Zacznę od tego, że zaczyna się u mnie wytwarzać jakaś obsesja na punkcie chudnięcia. Nawet nieco mnie to niepokoi, ale co tam, lepsza obsesja niż brak wiary w siebie. Do tego nie mogę sama uwierzyć w swoją silną wolę, której co prawda nigdy nie było mało, teraz osiąga jakieś wyżyny nawet mi nieznane. Co prawda nigdy nie byłam fanką słodyczy, ale małego ciasteczka w gościach nie odmawiałam, a teraz? Masakra. Mogą przy mnie najpyszniejszy sernik jeść (to moje ulubione ciasto), a mnie w ogóle nie rusza. No ale powiedzmy, że w moim wypadku to żadne wydarzenie, co innego chipsy i paluszki, które uwielbiam. Szczególnie paluszki. A wczoraj w sklepie przeszłam koło półki, tęsknie spojrzałam i poszłam dalej, co prawda z myślą, że paczka paluszków jeszcze nikogo do śmierci nie doprowadziła, ale nie kupiłam. 
No i obok całej tej silnej woli, jest zwątpienie w to co robię, bo jakichś szczególnych efektów tych moich wyrzeczeń nie widać. Ja wiem, że zaczynam chudnąć od góry, więc najpierw moja twarz będzie wyglądać, jak u śmierci, potem piersi zmienią rozmiar, a dopiero na szarym końcu mój tyłek zmieni (miejmy nadzieję) rozmiar, ale że najbardziej na tym tyłku mi zależy, to mnie to jakoś dołuje. 
Z sukcesów to moje ćwiczenia. 5 dni A6W za mną i myślałam, że naprawdę będzie gorzej, a powoli wchodzi mi to w nawyk, pewnie też z wiązku z wyżej wymienioną obsesją. Od wczoraj dorzuciałam też "8 min. legs" z nadzieję, że moje nóżki i dupcia, obok brzuszka nabiorą boskich kształtów. 
  Tak czy inaczej wsparcie mile widziane, moje drogie Vitalijki.