Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 100453
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 września 2010 , Komentarze (2)

"Radujcie się! Zwycięstwo" - krzyczał 2 500 lat temu Filipides. I ja krzyczałem tak w niedzielę na mecie maratonu. Ale gorzkie to było zwycięstowo.

 

Do Wrocławia pojechałem w bardzo bojowym nastroju. Czułem się bardzo mocny. Intensywne treningi w lecie. Maraton zweryfikował moje możliwości.

 

Planowałem czas między 4:30 a 4:40. Choć tak naprawdę liczyłem na 4:30. Czułem "moc w nogach". Zabrakło mocnej głowy. Chciałem biec "Galloway''em" z przerwami na marsz po każdych 5km.
Na każdym punkcie odżywczym planowałem 2 minutowy marsz. Tempo biegu nieco przed peacemarkerem na 4:30. Tak aby na punktach odżywczych grupa 4:30 mnie doganiała podczas mojego marszu.

 

Start. Czuję siłe w nogach. Ale szybko zaczyna się ból w udach. Już około 5 km czuję ukłucia "szpilek". Za szybko.


Biegniemy. Sępolno. Tu mieszkałem na 1 i 2 roku. Trasa autobusu 145. Nim dojeżdżałem na Polibudę. Pętla tramwajowa na Biskupinie. Powroty nocnymi tramwajami. Akademiki TK-i.
Ogród Zoologiczny, Most Zwierzyniecki. POLITECHNIKA. 5 lat studiów. Stołówka. Budynek Główny. Studium Języków Obcych. Już Most Grunwaldzki i Urząd Wojewódzki. Przebiegamy przez bramę Uniwersytetu.
Rynek. Plac Solny. Z przeciwka ktoś biegnie "pod prąd". Na placu Solnym kupił różę i biegnie z nią jak z pochodnią. Wraca na rynek i wręcza róże dopingującej go kobiecie. Dostają ogromne brawa.


Biegnę - mój plan działa. KRZYKI. Tu mieszkał Marek. Biegniemy. Grabiszyńska. PILCZYCE. Nie znam tej dzielnicy.

 

Biegnę. Po tym jak na 20 km przeszedłem do marszu i doszła mnie grupa 4:30 nie udało mi się już pobiec do przodu. Na półmetku 2:17:34.
Nieźle. Wiadukty - biegnie mi się coraz trudniej. Do 30 km jakoś się trzymam. Potem kryzys. Coraz ciężej. Marsz na punkcie odżywczym 30 km jest znacznie dłuższy niż 3 minuty. Nie jestem w stanie wrócić do biegu.
Idę kilometr. Biegnę kilometr. Kilometr marszu i kilometr biegu.

 

Mijam Kozanów. Tu mieszkałem na 5 roku. Jak to daleko od Politechniki? A przecież Stadion Olimpijski jest dużo dalej. Maszeruję i biegnę na zmianę. Przez pewien czas maszeruję/biegnę z Józefem Żukiem (lat 70 - wszystko do wyczytania na koszulce).
Przemieszczamy się razem, raz ja z przodu, raz on. W pewnym  momencie on podbiega do grupy "młodziezy starszej" siedzącej na schodach i pijącej piwo. Dajcie łyka. Pociąga z butelki i wyrywa do przodu. Zostałem z tyłu.(Józef Żuk był na mecie 15 minut przede mną). Maszeruję. Punkt odświeżania na 32,5 km. Leszek robi mi zdjęcie nad miską z wodą. Po drugiej stronie Marek i Ania. "Wyglądasz na zmęczonego".
Jestem zmęczony. Bardzo zmęczony. A przede mną jeszcze dycha. Maszeruję. Maszeruję.

 

KARŁOWICE. Ulica Wincentego Pola. Tu mieszkał Jarek. Pamiętam jak jechałem do niego autobusem z pętli na Sępolnie. Autobus jechał tak długo, przez jakieś obrzeża miasta, potem przez pętle na Kramera..
A ja mam tam dotrzeć. Maszeruję. Mijam Kromera. Maszeruję. Mosty Warszawskie. Kiedyś przeszedłem przez nie po łuku mostu. To betonowa ścieżka, o szerokosci ok 1 metra, wznosząca się kilkanaście metrów nad poziomem asfaltu.


Maszeruję. Brama Stadionu. Ostatnia prosta - 400 metrów. Biegnę. A więc miałem rezerwę. Kibicują mi Marcin, Gosia i Aga. Mijam metę.

 

Krzyczę: "Radujcie się! Zwycięstwo!". Ktoś z obsługi pyta się zdziwiony: "Czy wszystko w porządku?". Tak w porządku. Nie umarłem jak Filipides. Żyję.
Czas 5:09:34. Słabo. Ale dotarłem do mety.

 

Po kilku minutach idę dopingować następnym. Biegną, zmęczeni. Maszerują. Biję im brawo. Wiem, ile ich to kosztuje wysiłku. Resztkami sił starają mi się podziękować za doping, uśmiechem, ruchem dłoni. Wiem jakie to ciężkie.


Biegną:

-Starszy biegacz i taka sama starsza biegaczka.

-Młoda (i bardzo ładna) dziewczyna.

-Potężnie zbudowany młody mężczyzna.

-Kuśtyka biegacz  ok 40-tki.

-Biegnie starszy Pan w jasnej koszulce z pakietu startowego. Na piersiach plamy krwi. Z prawej strony krwawa smuga ciągnie się przez całą długość koszulki.
Otarł sobie piersi do krwi. Wiem jak to boli - kiedyś i mnie to spotkało. A on biegnie.

-Biegnie Gaba, Krzyczę "Radujcie się! Zwyciestwo". Ledwie mnie zauważa tak jest zmeczona.

-Kolejni biegacze i biegaczki.

-Ojciec, który przebył całą trasę z synem w wózku.

-Sheng - krzyczę "Raduj się! Zwycięstwo". Odpowiada mi zmęczonym uśmiechem i biegnie do mety.

-Biegną następni.

Zbliża się koniec regulaminowego czasu. Ostatni biegacze. Zdążą, czy nie?
Ostatnia prosta. Młody chłopak. Zdąży. Starszy Pan. Ledwie biegnie. Została minuta, a on tak daleko.  
Moja głowa pracuje jak u kibica na meczu tenisowym. Lewo - biegacz. Prawo - zegar. Nie zdąży. Porusza sie tak powoli, a sekundy lecą tak szybko.
Gdy jest jakieś 50 metrów od mety zauważa zegar. 5:59:45.  Zrywa się do biegu. Kilkadziesiąt osób, które jeszcze jest przy mecie krzyczy. On nie biegnie -on pędzi.
Krzyczymy i bijemy brawo. Wpada na metę w ostatniej sekundzie. Hurra! Ogromna jest radośc kibiców.

 

A potem czekanie na losowanie samochodu i odpoczynek. Do domu wracam dopiero w poniedziałek. Z "wymęczonym" medalem i bolącymi nogami.


Wiem już znacznie więcej o sobie. Wiem więcej o maratonie. Kiedyś znowu się spotkamy.

9 września 2010 , Komentarze (2)

Znane mi są dwie wersje tego co wydarzyło się po bitwie pod Maratonem, 12 września 490 roku p.n.e. 

 

Pierwsza jest związana z Filipidesem. Po bitwie pobiegł on do Aten. Dobiegł do miasta i krzyknął: "Radujcie się! Zwycięstwo". I umarł z wysiłku.

 

Druga wersja jest jeszcze bardziej niewiarygodna: Po bitwie pod Maratonem Persowie uciekli na okręty, a zwycięska armia grecka została na brzegu. Dowódcy perscy, którzy zorientowali się, że jest to niemal cała armia przeciwnika, a klika godzin żeglugi dzieli ich od bezbronnego, pozbawionego obrońców miasta. To samo zauważył dowódca grecki Miltiades  i zmusił swoją armię, zmęczoną bitwą do szybkiego marszu (czy też marszobiegu) tak aby dotrzeć do miasta przed armią perską. Wyczerpani walką żolnierze zmusili swoje ciała do gigantycznego wysiłku - aby bronić swojego miasta, swoich bliskich.

 

Ta druga wersja przemawia do mnie silniej - wyobrażam sobie greckich hoplitów, jak wracają do swojego miasta. Stoczyli bitwę, a przed nimi kilkadziesiąt kilometrów drogi. Nie płaskiego asfaltu, tylko pofałdowanej, częściowo brukowanej drogi. Brak punktów odżywczych - tylko od czasu do czasu strumienie. Nie są ubrani w buty biegowe -  tylko w sandały sznurowane rzemieniami. Nie mają na sobie oddychających koszulek - tylko skórzane zbroje. W rękach trzymają ciężkie tarcze i sarrisy - długie greckie włócznie.

 

Gdy w niedzielę, dwa i pół tysiaca (*) lat później, stanę na starcie maratonu - powiem sobie: "No to Persów już pokonaliśmy. Teraz trzeba tylko dobiec do miasta. Mojego miasta. Obronić swoich bliskich".
Nie będe biegł do Aten - pobiegnę do mety. Tam też będą na mnie czekać.

A na mecie, znowu wrócę do pierwszej wersji legendy. Tej o Filipidesie. Krzyknę: "Radujcie się! Zwycięstwo!".

7 września 2010 , Komentarze (1)

Chciałem "zaszpanować" nową koszulką biegową. Znajoma poruszona, przygląda się logo sponsora (PGNiG) i wzdycha "fakturę za gaz zapomniałam zapłacić"..

6 września 2010 , Skomentuj

W sobotnim biegu udało mi się przybiec na metę przed Panią Zofią Turosz(1938r.). To dla mnie zaszczyt, że mogłem z Nią konkurować. Pani Zofio - stu lat startów Pani życzę.

Za rok nowe wyzwanie - tym razem pokonać Panią Renatę Grabską (1950), która przedwczoraj była przede mną.

Co do samego biegu: organizacja dużo lepsza niż rok wcześniej. Po biegu było bardzo długie oczekiwanie na wyniki - ale to mnie nie dotyczy. Niestety zmieniła się trasa biegu głównego - 3 nieco dłuższe kółka, zamiast 4 krótszych. Nie jestem więc w stanie określić o ile udało mi się poprawić swoje wyniki. Według informacji z forum GPS jednego z biegaczy pokazał 5 600 m. Mój czas - ok 30 min. Tempo podobne jak w Biegu Sokoła (10km) pod koniec czerwca. Liczyłem na postęp - a wygląda, że nic się nie poprawiłem. Zupełnie nie wiem jak to się przekłada na dłuższy dystans  - a maraton już w najbliższą niedzielę. Znowu niewiadoma.

3 września 2010 , Skomentuj

Jutro czeka mnie pojedynek biegowy. Właściwie rewanż za zeszły rok. Zmierzę się z Panią Zofią Turosz - rocznik 1938. Już po raz drugi. Rok temu przegrałem z Nią i to wyraźnie.. W biegu na 6 km (4 "kółka" po 1500m) wyprzedziła mnie o pół okrążenia. I tak dobrze, że nie zdublowała..

 

Przegrać z ponad 70-letnią biegaczką to brzmi kiepsko. Z drugiej strony Pani Zofia jest aktualną mistrzynią świata w półmaratonie i w biegu krosowym na 8 km w swojej kategorii wiekowej. Przegrać z mistrzynią świata - to brzmi znacznie lepiej..

 

Dzisiaj po roku systematycznego biegania czuję, że może mi się udać biec w tempie tej niezwykłej biegaczki. Zdaje sobie sprawę, że w tym pojedynku sympatia całego świata będzie po stronie Pani Zofii - ale będę się starał z Nią wygrać.

 

http://www.korespondent24.pl/2010/08/sportowe-sukcesy-zofii-turosz/

2 września 2010 , Skomentuj

Wczoraj po raz pierwszy zaprowadziłem córkę do szkoły. Mimo paskudnej pogody pierwszy dzień przeszedł gładko i bezboleśnie. Przynajmniej część "szkolno-kościelna". Gdy dotarliśmy na mszę z okazji rozpoczęcia roku większość ławek była już pozajmowana. Przeszliśmy na początek, gdzie były jeszcze wolne miejsca. Po chwili koło nas dosiadł się burmistrz i dyrektor szkoły. W takiej sytuacji małej nie pozostało nic jak tylko "zachowywać się dobrze". Po mszy pojechaliśmy do szkoły. Jak się  można było spodziewać był ogromny korek. Zaparkowaliśmy z 200 metrów od szkoły i następnie szybkim krokiem wyprzedziliśmy kilkadziesiąt samochodów. Rodzice chcieli zaparkować bliżej  i okazało się to błędem. Punkt dla mnie.

 

Potem oficjalne rozpoczęcie dla dzieci klas pierwszych. I losowanie pań-wychowawczyń. Najpierw losowano dziecko z klasy, a następnie dziecko losowało sobie (i reszcie klasy) wychowawczynię. Losowanie przypadło w udziale mojej córce, odważnie podeszła  na środek sali i wyciągnęła los.  To już mamy wychowawczynię.

 

Następnie wszystkie dzieci z rodzicami przeszły do swoich klas. Po krótkim wprowadzeniu dzieci zostały poinformowane jek się należy zachowywać: "Dzień dobry", "Jestem", "Obecny/Obecna". Rodzice natomiast dowiedzieli się kilku podstawowych informacji.

Po powrocie do domu mała natychmiast przystąpiła do kompletowania plecaka na dzień dzisiejszy. Podręcznik A, B, C.

 

A potem mieliśmy w domu drakę. Po kolejnym pytaniu żony: a jak nazywa się pan od angielskiego wybuchnęłem: "Nie wiem, pytałaś się już wiele razy i w dalszym ciagu nie wiem. I po co się pytasz, skoro nie pamietasz odpowiedzi sprzed 5 minut". A potem było bardzo nie fajnie...

 

 

1 września 2010 , Skomentuj

Podsumowanie sierpnia:

Bieg: 175 km

Basen: 15x (taplanie się - nie pływanie)

Udało się: córka pływa!!

Nie udało się: wyjechać na Bieg ku Madonnie, załatwić sprawy z klientem K.

 

Plany na wrzesień:

od dzisiaj - karate.

04. Bieg Nocny Solidarności (Rzeszów, 6 km).

12. Maraton Wrocław.

13. Wizyta we Wrocławiu u klienta K. 

30 sierpnia 2010 , Komentarze (1)

Wczoraj byłem na lokalnym odpuście. Msza skończyła się i ksiądz rozpoczął pieśń: "Boże coś Polskę..". Pod koniec pieśni moja żona parsknęła śmiechem (a trzeba wiedzieć, że do wszystkiego co związane z Kościołem moja małżonka podchodzi śmiertelnie serio). Zaintrygowany spytałem: "co sie stało?". - "A bo ojciec [czyli mój teść] śpiewa: Ojczyznę wolną z Żydów oczyść Panie".

 

Po mszy byliśmy zaproszeni przez "miejscowych" na okolicznościowe przyjęcie. Po obiedzie teściu z gospodarzem zaczęli swoje gadki o Żydach i o tym ilu ich w rządzie. I Tusk, i Komorowski... "To wszystko prawda, tylko nie można o tym mówić głośno, bo zaraz cię nazwą syjonistą"..

 

Na szczęście przy obiedzie Teściu i Gospodarz mówili mało, a zaraz po obiedzie musiałem iść pobawić się z dziećmi. Dzieci jak to one długo przy stole nie wytrzymają, więc wymówkę miałem idealną. Z maluchami spędziłem jakieś półtora godziny, a następnie przebrałem się w strój biegowy i wróciłem z odpustu biegiem. Łącznie około 20 km (pomiar przybliżony) w czasie trzech godzin. To ostatnie długie wybieganie przed Maratonem Wrocławskim. Teraz już tylko "standardowe ósemki" i start na 6 km w najbliższą sobotę. Trochę to nie pasuje - ale bardzo chcę pobiec w tym biegu. Pozostaje mieć nadzieję, że "szybki" bieg tydzień przed maratonem niczego nie popsuje.

 

Ogólnie weekend uważam, za udany. Żałuje tylko, że na przyjęciu musiałem się ograniczać z ciastami (bo 20 km z przepełnionym żołądkiem było by bardzo ciężkie). A kilka małych kawałów, które zjadłem było naprawdę doskonałych.    

24 sierpnia 2010 , Komentarze (2)

Wczoraj wyszedł mi "triatlon rekreacyjny". Żona (nauczycielka) miała matury poprawkowe. Ja wziąłem urlop -musiałem zająć się dziećmi. Nieoczekiwanie Żona wróciła znacznie szybciej niż się spodziewaliśmy i postanowiła pojechać z dziećmi do rodziców. Niespodziewane "wolne" wykorzystałem na nieco ponad 10 kilometrowy bieg. Potem pojechałem rowerem do teściów (też ok 10 km). Tam trochę prac technicznych (łączenie gniazdek i żarówek w nowo budowanym domu szwagra).

 

Potem wizyta z córką na basenie. Jak to zwykle z moją córką - trzeba ją było pilnować i moje pływanie to raczej obserwacja małej. Mała pływa coraz lepiej - i pewnie w przyszłym roku będe już mógł pływać sobie spokojnie, bez nieustannego sprawdzania "co u małej".

 

Po powrocie z basenu dalszy ciąg "elektryki" - ale raczej niewiele. Okazało się, że "główna linia" nie jest podłączona i  nie wiadomo, które kable ostatecznie będą "prądowe". To wie tylko elektryk, który planował zasilanie (oczywiście, żadnych schematów). Tak więc po podłaczeniu dwóch zestawów: puszka, kontakt, lampa prace trzeba było zakończyć.

 

Potem już tylko powrót rowerem - 10 km do domu. I wyjście z dziećmi na plac zabaw. Łącznie spokojny dzień: 1,5 h spaceru/zakupów z dziećmi, 1 h spaceru/placu zabaw, 10 km biegu, 20 km roweru i  około godziny moczenia się w basenie . Pełna rekreacja...  

17 sierpnia 2010 , Komentarze (1)

Wczoraj wieczorem zachmurzyło się, zawiało, zaczeło padać, błyskać i grzmieć. Po chwili wyłączono elektryczność. Synek spał, żona zaczęła lekko panikować, a córkę trzeba było wyciagnąć z wanny za pomocą latarki..

 

Mamy z żoną zupełnie inne podejście do burzy - żona najchętniej nic by nie widziała i nie słyszała. Co siłą rzeczy jest dość trudne. A ja wolałem odsłonić rolety i bezpiecznie, siedząc na łóżku w suchym pokoju razem z córeczką podziwiać wspaniałe widowisko na niebie. Żona ewidentnie nie podzielała moich zachwytów "Patrz jaki piękny piorun". W domu łatwo się zachwycać - a przecież złapało mnie kilka razy w górach, gdzie już nie było tak pięknie. 

 

I natychmiast skojarzyłem tą burzę z relacjami z tegorocznego Maratonu Karkonoskiego - gdzie biegacze w taką pogodę zmierzyli się ze skróconym, ale ciągle imponującym dystansem 23 km po górach..