Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 100315
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 maja 2010 , Skomentuj

Wczorajszy trening zaczął się od smutnej wiadomości:

- Miejscowość w której mieszka Sensei została podtopiona. Sensei nie dojedzie, za to my jedziemy ratować Senseia. Kto umie pływać?

(połowa rąk w górze, w tym moja)

- Na razie pływać nie ma potrzeby, za to będzie trzeba wypompować wodę. Wszyscy którzy zgłosili, że potrafią pływać 50 "pompek".

(po dłuższej chwili):

- Drugie pytanie: Kto umie wiosłować?

Ogólnie nie było tak źle - Senseia nie zalało, ale został w domu "na wszelki wypadek". Trening poprowadził dowcipny sempai. Łącznie 3 h machania rękami - 1h z grupą dzieci i 2h z grupą dorosłych. Ćwiczenie ciężkie, ale ciekawe - jak zwykle z sempai'em. W połączeniu z godzinnym treningiem "dziecięcym" dostałem porządny wycisk. Do wiosłowania w każym razie już się nie zgłosiłem..

 

 

9 maja 2010 , Komentarze (2)

Pobiegliśmy dzisiaj w lokalnym biegu związanym z akcją Polska Biega. Pobiegliśmy - bo udało mi się wyciągnąć na bieg szwagra z narzeczoną. Czyli była nas trójka.

Do przebiegnięcia także była trójka - no może nieco więcej.
Według organizatorów trasa liczyła 3,4 km. Przebiegłem trasę w 13 min i 20 sekund. 20 sekund po mnie przybiegł szwagier, a po następnych dwóch minutach - Kasia.. Jeżeli organizatorzy dobrze zmierzyli trasę to biegłem w tempie 15 km/h (czyli inaczej 4:00 min/km). Dla mnie to bardzo szybko. Bieg był zupełnie inny niż na długi dystans. I zupełnie inne odczucia na trasie. Brakowało mi powietrza. Tym razem to płuca nie nadążały za resztą. Ale i tak jestem zadowolony z biegu. A jeszcze bardziej z tego, że wyciagnąłem 2 inne osoby. I to pomimo deszczu.

Dla porządku (i dla podkreślenia zasług) dodam, że bieg odbył się w Zaczerniu (gmina Trzebownisko), pod Rzeszowem. A zasługi, które podkreślić wypada to doskonała organizacja startu i mety, oraz bardzo atrakcyjny "pakiet startowy": koszulka na starcie, czapeczka z daszkiem, napój, żurek i dyplom na mecie. I to wszystko w darmowym biegu!!
W biegu głównym wystartowało prawie 200 osób. Wśród nich była Marta Niewczas - Mistrzyni Świata w karate tradycyjnym. Pani Marta rozpoczeła przed biegiem wspólną rozgrzewkę, a po biegu razem ze swoimi podopiecznymi przygotowała pokaz karatę. Niestety - pokazu już nie zdążyłem obejrzeć. Trzeba było wracać do domu.

I tylko żal, że w miejscowości w której mieszkam, zaplanowany na dzisiaj bieg (także w ramach akcji "Polska Biega") nie odbył się. Ale za to aż przyjemnie było obserwować organizacje biegu, na który się wybraliśmy.

Na cześć gminy Trzebowisko, mieszkańców Zaczernia i organizatorów:
HIP HIP, HURRA!!
HIP HIP, HURRA!!
HIP HIP, HURRA!!
HURRA!!
HURRA!!

5 maja 2010 , Skomentuj

Dzisiaj poznałem nowe narzędzie tortur dla maratończyków. Nazywa się z japońska HIZA-GERI (kopnięcie kolanem). Prosta podstawowa technika karate. Dynamicznie, wysoko podniesione kolano, stopa w dół. Proste i wielokrotnie już wykonywane ćwiczenie. Ale dwa dni po maratonie to zupełnie inna jakość. Ból uda, łydki i stopy.. I żeber (dlaczego żeber?)..

I żeby było całkiem jasne - to nie mnie kopano - tylko ja kopałem "w powietrze".


Dziś tylko godzinny trening z grupą dzieci. Ale bardzo trudny i bolesny. Najprostsze techniki. Ból mięśni nóg. W sumie nawet oczekiwany. I zaskoczenie, że tak trudno poruszać rękoma.

 

Z treningu z grupą "dorosłą" zrezygnowałem. Potrzebuje jeszcze kilku dni odpoczynku. W piątek lekki trening. Będe testował nowe buty. Stare po Silesi zostały ucałowane i wywalone do śmieci. W niedziele - lokalny bieg związany z akcją Polska Biega.

4 maja 2010 , Komentarze (7)

10 lat i 3 dni temu przebiegłem maraton we Wrocławiu. Wczoraj przebiegłem drugi (w Katowicach). Ile rzeczy w tym czasie się wydarzyło? Zresztą - co u Was zdarzyło się przez te 10 lat? U mnie też dużo. Żona, dwójka dzieci, praca, własna firma, problemy i radości, kłopoty i sukcesy. Te dwa maratony spinają ten okres. Dobry czas na podsumowanie. Robie je cały czas w swojej głowie i chyba tam zostawię. Tu natomiast napiszę o bieganiu..

10 lat temu przebiegłem maraton w 4h 55 minut. Po przebiegnięciu 24 km "padłem" i dalszą część drogi to przeszedłem, to podbiegałem. Resztkami sił dotarłem do mety.

Przez następne dwa lata prowadziłem aktywne życie - główną aktywnoscią było dojeżdżanie do pracy rowerem - 25 km w jedną stronę.
Potem operacja - po której przytyłem 20 kg. Potem ożenek i dwójka dzieci(następne 20 kg. Będąc w ciąży tyliśmy z żoną oboje - żona potem wracała do starej wagi, a mi zostało). Potem schudłem i od roku przygotowywałem się do MARATONU.

Wczoraj miałem dobiec do mety. Ramowy plan mówił: biegnę w tempie na 4:30 i dodatkowo 12 razy (na punktach żywieniowych) robię 1 minutowe przerwy na marsz. Powinno to dać wynik ok 4:40 (bo maszerując też się przemieszczam, tylko wolniej).

W praktyce wyszło nieco inaczej. Podpiąłem się pod grupę na 4:30. Biegło mi się z Nimi wspaniale. (Dziękuje Panowie za wspólny bieg). Dlatego nie robiłem zaplanowanych przerw 1 minutowych - tylko biegłem z 4:30. Biegłem tak do 27 km gdzie musiałem podziękować Im za wspólny bieg i zwolnić. Biegłem jeszcze przez 3 km - i ok 30 km po raz pierwszy przeszedłem do marszu. Następne 12 km to marszobieg. Zaplanowane przerwy na marsz zamiast rozłożyć się na cały bieg, skumulowały się na ostatnim okrążeniu. Pod górkę maszerowałem, z górki zbiegałem. Ostateczny czas 4:43:12 w pełni mnie satysfakcjonuje.

Przy okazji wizyty na Śląsku "załapałem" się na spóźnione urodziny mojego chrześniaka i na tym razem punktualne urodziny jego brata. Od chłopaków pożyczyłem wspaniały Hełm Wikinga. W tym hełmie przebiegłem 42 km. Był lekki, ale bardzo mało przewiewny. Przez pierwsze 10 km pot ciekł mi po głowie ciurkiem. Potem nie miałem już się czym pocić.
Dzięki hełmowi miałem wspaniały doping - "Biegnij Wiking, BIEGNIJ" - który niesamowicie mi pomagał.

29 kwietnia 2010 , Skomentuj

 

Biegi: 125 km. Czas 16,5h

 

Inna aktywność fizyczna: 17h
  - karate 11h (łącznie grupa moja i ćwiczenia z grupą dzieci)
  - rower  5 h
  - basen  1 h 

Razem z córeczką mamy w końcu stroje do karate :) 

 

W praktyce nieco lepiej wygląda trening kondycyjny - zdarzało mi się kilka razy łączyć rower i bieganie, lub karate i bieganie.
Efekt był zbliżony (mam nadzieję) do biegu długiego.


Za to wczorajszy bieg na superkompensację zupełnie mi nie wyszedł. Po pracy (bez obiadu, brak czasu) zaprowadziłem małą na karate.
Głupio tak było siedzieć godzinę i czekać. Więc dołączyłem do grupy dziecięcej i przez godzinę wymachiwałem kończynami.
Następnie wróciłem do domu - a tu remont (och co za niespodzianka - trwa już drugi tydzień). I do wyniesienia kilka wielkich worów śmieci  (na szczęście lekkich). Zjedzenie jakiegoś posiłku, wyniesienie śmieci (5 kursów - po 2 wory, w każdej ręce jeden), chwila odpoczynku i biegamy..
Planowałem 10 x 850m lekko pod górę "szybko" (oczywiście moje szybko) i 10 powrotów powoli. Już na starcie zmniejszyłem objętość do 8x (odliczyłem godzinę karate). Skończyło się na 7 powtórzeniach. Gdy biegłem po raz siódmy zaczęło mnie boleć kolano, zrobiło się zimno (zapadła noc), zachciało mi się do toalety, ktoś palił w piecu jakieś szmaty i strasznie śmierdziało. Jednym słowem - zupełnie nie chciało mi się biegać dalej - i wyszukałem mnóstwo usprawiedliwień. No trudno - teraz i tak tego nie poprawię. Czas na odpoczynek.

 

Do maratonu zostały 4 dni! 
 

22 kwietnia 2010 , Komentarze (1)

Telefon do mnie: "Jesteśmy na karate. Musiałam ją zaprowadzić. Gabrysia się uparła, że musi pójść. Jest uparta jak osioł. Tak jak ty." 

Kochana córeczka..

A ja nie poszedłem wczoraj na karate. W tym czasie wracałem z pracy/od klienta biegiem. Po drodze jest to jakieś 27 km.. Biegnąc "na skróty" przez lasy zapisałem sobie 24 km w czasie 3 h. Trochę błądziłem (brak słońca, trudno utrzymać kierunek) - ale kompas uratował mnie przed kłopotami. A w domu - remont..

14 kwietnia 2010 , Komentarze (1)

Po dzisiejszym treningu Kumite (walki), jestem dumnym posiadaczem trzech solidnych siniaków. Wygląda na to, że jestem trzy razy lepszy niż tydzień temu.

Jest to mój ostatni trening kumite przed Maratonem Silesia. Licho nie śpi i nie warto ryzykować jakiejś kontuzji przed samym biegiem. Siniaki na przedramionach mało przeszkadzają w bieganiu - ale siniaki na nogach, czy też obite kolana czy kostki, przemnożone przez 42 km to żadna frajda.

Ten tydzień traktuje już ulgowo - w piątek godzinka biegania (+ przebieżki), w niedziele półtorej. Przyszły tydzień wyjątkowo ciężki. Zaczynam w domu wielki remont - a i biegania planuję więcej (w tym długi bieg - ok 30 km..). Następny tydzień znowu lekki - poniedziałek karate (Kihon - podstawy), w środę mocny trening - superkompensacja. A potem 4 dni wolnego i Maraton...

 

 

9 kwietnia 2010 , Komentarze (3)

Ulubieńcem Bilba stał się [..]Frodo Baggins. [..]. Bilbo i Frodo przypadkowo obchodzili urodziny tego samego dnia, [..]. „Wiesz co, Frodo”, powiedział któregoś dnia Bilbo, „przenieś ty się lepiej do mnie, a wtedy będziemy mogli wspólnie wyprawiać urodziny”. Frodo był wtedy „dwudziestakiem”, jak nazywają hobbici osobę przeżywającą nieistotny okres lat dwudziestu kilku, pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, której próg wyznacza liczba trzydzieści trzy.

J.R.R Tolkien, Władca Pierścieni


8 kwietnia 2010 , Komentarze (2)

Wczoraj moja mała (6 latek) poszła na pierwszy trening karate. Dzielnie biegała i dzielnie wymachiwała rękami.
W tym czasie stałem w kącie DOJO (sali treningowej) i wykonywałem te same ćwiczenia co grupa dzieci.
Nie obyło się bez wpadki - mała tak bardzo zaangażowała się w ćwiczenia, że zapomniała wyjść do toalety i trochę "popuściła". Na szczęście  nikt z ćwiczących się nie zorientował."Problem" zauważyła żona - i dała mi znak, abym wyprowadził małą z DOJO. Była to końcówka treningu i sempai prowadzący zajęcia myślał, że chcą odprowadzić małą do domu. Będę jeszcze raz musiał wytłumaczyć małej, zeby bardziej zwracała uwagę na pęcherz. Ale pomimo tego mała wróciła z zajęć zachwycona. "Tylko ręce mi się trochę plątały..", "Nic się nie martw - mi też na pierwszych treningach wszystko się plątało. Jeszcze sie nauczysz.". Ciekawe na jak długo starczy Jej zapału?

 

Córcia wróciła z żoną do domu, a ja zostałem na drugiej "dorosłej" części treningu. Znowu zajęcia prowadzone przez Sempai Grześka i Sempai Gośkę. Znowu elementy Kumite. Tym razem głównie uderzenia i kopnięcia w tarczę. Niestety jeden z kopniaków mojego partnera nie trafił w tarczę i w efekcie mam ciekawego siniaka na udzie.. I tak dobrze, że trafił w udo, a nie kilka centymetrów obok... Porównywałem się podczas ćwiczeń ze współćwiczącymi. Jestem jednym z najmłodszych stażem - i to widać. Pojedyncze techniki wykonuję już całkiem nieźle, natomiast gubie się przy kombinacjach 3-4 ciosów/kopnięć. Najczęstszym błędem z mojej strony jest zapominanie o gardzie. Po 2,3 uderzeniu ręka nie wraca na swoje miejsce i nie zasłania głowy. Z drugiej strony mam sporą przewagę kondycyjną nad większością ćwiczących - systematyczne bieganie robi swoje.