Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Ważę zbyt dużo. Chcę czuć się dobrze. Chcę wyglądać dobrze. Chcę zakładać ładne ubrania, biegać, być wolna! Chcę być zdrowa!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 26349
Komentarzy: 697
Założony: 15 stycznia 2011
Ostatni wpis: 3 lipca 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Eulidia

kobieta, 35 lat, Warszawa

165 cm, 132.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 kwietnia 2017 , Komentarze (5)

Nie trzymałam się diety w niedzielę i dziś. Jadłam słodycze, cholerka. Zjadłam kilka śliwek w czekoladzie, 3 kawałki makowca, trochę galaretki z owocami i maleńki kawałek ciasta bez cukru - krakersy, niesłodki budyń i wiórki kokosowe. Jadłam żurek maminej roboty ze swojską kiełbaską, troche szynki, trochę śledzi, trochę sałatki jarzynowej i swojski pasztet z indyka i mnóstwem warzyw. Tak świątecznie. Dziś zeżarłam także pół paczki dużych cheetosów i wypiłam prawie butelkę wina, wiem, niepotrzebnie. Jutro już wracam do diety sd. O wodzie zapomniałam. Ale za to w niedzielę zrobiłam sobie spacer - prawie 3km, a dziś miałam trochę biegania za kurkami, bo źle zamknęłam rodzicom furtkę i się po wsi rozlazły :P Ciężko mi było trzymać dietę jak rodzice nie mieli odpowiednich składników, miksera, wagi kuchennej.. Poza tym święta i wszyscy jedzą takie pyszności.. Nieprzetworzone w większości, bo swojskiej roboty i jajca i wędlina i warzywa. Także uważam, że i tak nieźle. Jutro już wracam do sd, obiecuję to sobie i wam. Mam nadzieję, że na wadze się to nie odbije... A w ten weekend kolejny cheatday, bo te zakichane wesele. Mój luby dostał w święta ostrego bólu brzucha, chyba jednak wyrostek.. To ostatnie święta spędzone oddzielnie - mam nadzieje, bo stwierdziłam, że przecież za tydzień jadę do niego i przyszłych teściów, a na majówkę planujemy poznać rodziców. To dopiero będzie masakra:P

A wam jak święta minęły?

13 kwietnia 2017 , Komentarze (4)

Straszne rewolucje żołądkowe. Bulgotanie, okropne bolesne skurcze, wzdęcia, gazy i biegunka. A rano 139kg. Jak to możliwe!? Zagrzmiałam. Nadszedł wieczór i przyszła miesiączka o 4 dni za wcześnie. I rozwiązała się zagadka rewolucji układu pokarmowego (mam nadzieję) i ta znacznie zwiększona waga (też mam nadzieję). 

Na diecie wytrzymuję, chociaż z tym bólem brzucha i rewolucjami nie jest wcale łatwo. Znowu musiałam namieszać w jadłospisie bo za dużo kupionego jedzenia mi się już zmarnowało.. Muszę wykorzystać jak najwięcej. 

Wesołych Świąt Kobitki, jakbym nie miała już okazji napisać :)

P.S. nie ma zakwasów. Jednak ćwiczenia są fajnie ułożone. Ale w sobotę sobie je odpuszczę bo i tak czeka mnie masa roboty w domu rodziców...

12 kwietnia 2017 , Komentarze (8)

Na razie wytrzymuję. Wczorajszy dzień był fajny pod względem żywieniowym. Z chęcią zjadłam kolację, bo nie byłam napchana. Dziś już obiad mnie napchał, ale wlewam w siebie kolację, która jest całkiem zacna. Musiałam sporo odczekać po obiedzie, aż byłam gotowa do ćwiczeń, chociaż pod koniec ćwiczeń i po było mi niedobrze :/ Zaczęłam wlewać w siebie kolację więc o godzinę za późno - muszę się położyć później spać. Ale jak już zaczęłam ten koktajl na słono - jest trochę lepiej. Strasznie mnie za to męczą wzdęcia i gazy - o masakra. Nawet espumisan nie pomaga... W domu - trudno, gazuję, taka ludzka natura i nieprzyjemna reakcja na szok błonnikowy. Mam nadzieję, że przejdzie. Gorzej jest w pracy. Rewolucje zaczynają się tak po 3 posiłku tj ok 14. W sobotę ważenie, jestem szalenie ciekawa co z tego wyjdzie, bo będę już pełny tydzień po SD. Dziś z ciekawości tylko wlazłam na wagę bez mierzenia się i coś tam ubyło. Także to mnie dodatkowo motywuje do wytrzymywania. Na sobotę jadłospis sobie poskładałam, ale przyznaję się bez bicia, że w niedzielę odpuszczę. Oczywiście bez słodyczy i ciast, ale żurku maminej roboty z własnoręcznie robioną białą chudą kiełbaską (!!) nie popuszczę. Jajo też zeżrę. A co. A jak pogoda będzie jako taka, popołudniu pójdę na kijki bo mamina je uprawia to mi pożyczy :) W piątek w ramach relaksu i nagrody za te prawie 2 miesiące diety pójdę do fryzjera na ścięcie :D

P.S. Jutro chyba jednak będą zakwasy....

Tu koktajl szpinakowo-bananowy. Staram się do roboty nosić ze sobą koktajle. Wygodne i pyszne. No i przede wszystkim rano szybko się je robi.

Tutaj obiad. Makaron, kurczak, papryka i szpinak. Dużo dziś zielonego.

A tu moja kolacja. Znowu lekko zielona. Kefir z ogórkiem i czosnkiem. Odświeżające i zadziwiająco dobrze wchodzi.

11 kwietnia 2017 , Komentarze (19)

Dziś dzień 5. Ale codziennie zmieniam prawie większość posiłków. Jak mam mniej czasu to wybieram te potrawy, które robi się szybciej. Nie mam dziś zupełnie ochoty na makaron ani ryż, więc zmieniłam sobie na tortillę z kurakiem i warzywami. Przy okazji, bo siostra robiła sobie domowego kebaba, więc podbiorę część składników. Ale trzymam się tej diety na tyle na ile mogę. Jak pozmieniałam pod siebie, nie chodzę już nażarta i nie cierpię. Jestem najedzona, ale nie przejedzona. Wody wypijam tyle ile zalecają, ale pojawiły mi się przez to problemy w pracy. Jako iż pracuję przez 4h "na mieście" gdzie raczej nie ma możliwości skorzystania z toalety (broń boże u jakiegoś klienta bym się załatwiała... jeszcze jakąś pluskwę czy coś bym przyniosła, już pomijając brud i syf w tych ich łazienkach :P). Także chodzę xem z bólem pęcherza. Trudno, coś za coś. Zaczęłam się zastanawiać nad zabiegami w vacu-shaper tak dodatkowo do tych ćwiczeń co mam tu. W sobotę odbębniłam pierwsze ćwiczenia, kupiłam sobie nawet te zabawne sztangielki ale bez zmiennych obciążników bo nie wiem gdzie takie dostać :D Kupiłam kilogramowe, wystarczą. Wracając do tego vacu czytałam mnóstwo bardzo dobrych opinii, że takie wow i w ogóle... Ale grzebiąc w odmętach internetu znalazłam też posty mówiące o efektach ubocznych - rozwalonych stawach. Cholerka i komu wierzyć? Jedni mówią, że nie wolno na tym biegać, bo za bardzo obciąża organizm, a czytałam tez posty jak to kobitki biegały na poziomie 9... To może jak taka od razu zaczęła w podciśnieniu biegać to i rozwaliła te stawy? Prawda jest taka, że ja z moją wagą wystarczy, że normalnie bym biegać zaczęła i też bym sobie stawy porozwalała raz dwa... A jakbym tak na spokojny marsz na te vacu poszła? Mam okropnie duży cellulit na udach... Bojciu, to nawet cellulitem nazwać nie można... Na udach, pod skórą, ktoś mi waty poupychał... O, tak to wygląda.. Więc może nawet nie chodzi mi o wielkie zrzucanie cm, ale o ogarnięcie kondycji skóry i samego chodzenia, bo na chodzeniu moja praca się opiera, a nie raz ciężko mi się maszeruje... Postanowiłam, że zadzwonię i popytam, czy moja waga i schorzenia nie są przeciwskazaniami... A może coś innego mi zaproponują w tym salonie? Skoro teraz nie wydaję na słodycze, chipsy i alkohol to organizmowi mogę zafundować coś ekstra... Któraś z was ma może jakieś opinie na temat tych urządzeń?

A tymczasem:

Śniadanie z soboty, co tak ryczałam po obiedzie... Po tej jajecznicy nażartość trzymała mnie aż do 13. A zjadłam ją przed 10. 4 jaja i fasolka + 2 kromki chleba

Mus, który zjadłam na 2 razy. Raz ok 14 miseczkę, potem ćwiczenia i po ćwiczeniach druga miseczka. Mus z malinkami mrożonymi, więc jadło się jak lody.

Sobotniego obiadu nie wstawię, bo zryczałam się nad nim jak bóbr. Niedobry, za dużo i w ogóle. W niedzielę na śniadanie kanapki z pastą tuńczykowo-ogórkową, bez foto. Był to efekt niedojedzonej kolacji z soboty (jakieś roladki z cukinii i tuńczyka - fuj). Tuńczyka doprawiłam i śniadanie niedzielne było mniam mniam. Niedzielne 2 śniadanie było tak nieziemskie, boskie i cudowne, że powtórzyłam je w poniedziałek i dzisiaj w pracy. Najlepsze zostawię na sam koniec. Niedzielny obiad to ryż z wołowinką na kapuście i fasolce szparagowej. Dodałam do smaku ketchupu słodzonego stewią, za to dałam trochę mniej ryżu. Było tak dobre, że zjadłam calusieńki obiad. No i potem chyba te zjedzenie na raz się odezwało, bo było mi niedobrze i położyłam się spać bez kolacji, coby tego obiadu nie zwrócić. Foto:

No i obiecane foto największej pyszności jaką odkryłam w smacznie dopasowanej - koktajl z cukinii i banana z orzechami, miodem i kakao na mleku - NIEBO W GĘBIE!!!

9 kwietnia 2017 , Komentarze (20)

Jak w tytule jesteście kochane. Bez was porzuciłabym to wszystko w diabły. Sam fakt, iż nie tylko ja się tak czuję jest dla mnie bardzo cenny. Poza tym wasze pomysły ze zwiększeniem kaloryczności i zmniejszeniem objętości jedzenia jest dla mnie zbawienny - bo jednak coś się da. Dietetyczka mi dziś odpisała, że powinnam się starać jeść wg diety, ale jeśli nie dam rady to trudno, efekty będą mniejsze. Jak mniejsze to ok, ważne aby były, a ja żebym nie musiała się tak bardzo torturować i żebym jednak przez te kilka mcy żyła normalnie i była zdatna do pracy itp. Ja wczoraj naprawdę obiad jadłam rycząc i mając odruch wymiotny na zmianę. Wieczorem do kuchni wejść nie mogłam... Także wodę uzupełniałam w łazience. O ile w domu sama mogę takie szopki odstawiać, to nie w pracy. Poza tym wyobrażacie sobie spacerek pomiędzy blokami i wdrapywanie się po schodach jak jest wam niedobrze i jesteście nawpychane jedzeniem? Mi się wtedy zawsze chce spać - pewnie przez cukier. To nie jest stan w którym można efektywnie pracować i być szczęśliwym. Moje chudnięcie przez to ile mam do stracenia nie zajmie mi 3 mce tylko z rok albo i więcej... Wyobrażacie sobie rok wyjęty z życia poprzez codzienne tortury? :D Wiem, że ze spadkiem byłoby lepiej, ale te pierwsze tygodnie są dla mnie po prostu nie do przebrnięcia. Po dlugim długim śnie - spałam dziś ponad 12h - postanowiłam, że mam to gdzieś. Będę brać przepisy z sd, będę sobie zmieniać posiłki, będę korzystać z ćwiczeń, pić jak najwięcej wody - ale przy zachowaniu normalnego życia. Bez napychania się po kokardy, bez tych strasznych tortur. Poza tym za 2 tygodnie mam wesele - też mam wziąć ze sobą wiadro żarcia na salę?:D A może nie iść, jak to jest bardzo bliska rodzina mojego narzeczonego? ;)

Nie chcę rezygnować z walki o siebie, bo jak na razie całkiem dobrze mi idzie, ale sd co do joty jest nie dla mnie. Zwłaszcza, jeżeli muszę pracować - a muszę. Ważę się w soboty, zobaczymy rezultaty za tydzień. Wczoraj od poniedziałku pojawił się spadek tylko 0.1kg. Normalnie bym się nie cieszyła, bo mały, ale po tym napchaniu się i poczuciu niesamowitej ciężkości (to tak jakby grawitacja się na mnie uwzięła) jestem tak bardzo zadziwiona, że nie ważę nagle 5kg więcej, że nawet się cieszę z tego malusieńkiego spadku.

Wracając jeszcze do początku - nawet sobie nie zdajemy sprawy jak czasem dobre słowo, chwila uwagi i zrozumienia dużo daje. Nie raz potrafi nawet uratować całą sytuację. Dziękuję wam dziewczyny za to i za to, że pomimo mojego wkurzającego marudzenia nie poczułam w ogóle krytyki i nieprzyjemnych słów. 

8 kwietnia 2017 , Komentarze (36)

Nie dam rady! Nie mogę! Dieta byłaby fajna, gdyby tego jedzenia było połowę. Rozumiem śmieszne kalkulatorki, pobudzanie metabolizmu sraty taty. Ale wiecie co? NIE MA FIZYCZNEJ MOŻLIWOŚCI zeżreć na obiad WIELKĄ MICHĘ ryżu z indykiem i warzywami. Rozumiem na dwa razy, ale nawet na trzy razy nie dam rady... Ryczeć mi się chce jak patrzę na to jedzenie, nie mogę nic więcej w siebie wmusić... A jeszcze mam wlac 2.7l wody... Ja się pytam GDZIE? Macie jakieś pomysły? Bo chyba jednak wrócę na swoją własną dietę, tylko trochę zwiększe kaloryczność poprzez dodanie ryżu, makaronu i trochę pieczywa żytniego.. Nie dam rady tak wpieprzać.

7 kwietnia 2017 , Komentarze (18)

Jestem przeeeraaażoooona! Niby posiłki smaczne, do tego nie mogę się przyczepić... Ale ich ilość mnie powala! rano 6 (SZEŚĆ) kromek razowego z pastą twarożkową... zeżarłam 3 kromki. Może na siłę wcisnęłabym cztery... Na drugie koktajl owocowy - wypiłam połowę. Po pierwsze dlatego, że całości nie miałabym możliwości donieść do pracy. Po drugie byłam pewna, że mi starczy. W sumie to szybko zrobiłam się głodna. Drugi posiłek w pracy to było znowu razowe z pastą z oliwek, ogórkami i pomidorem. Smaczne (trochę zmodyfikowałam pastę o ostrość) ale znowu zjadłam 3 kromki zamiast 4. Na obiad pochrzaniłam przepis i ilość składników, bo obiad robiłam na 2 osoby... Zjadłam go 2h po czasie bo moja siostra w ciąży zajęła mi marudzeniem te 2h. no i zjadłam połowę i reszty nie mogę dojeść. Nigdy nie myślałam, że będę patrzyć na jedzenie i płakać, że jeszcze mam coś w siebie wcisnąć... Może to o to chodzi? Pisałam do dietetyczki, kazała jeść wszystko. Można podzielić, ale zjeść wszystko, całe 2800 kcal... marnie to widzę. Spodziewam się początkowego wzrostu.. Conajmniej. Albo w najpiękniejszym wypadku zastoju... Jutro mam też pierwsze ćwiczenia ustawione przez trenera. jak będę czuła się jak w tym momencie to ja zamiast ćwiczyć będę się kulgać po pokoju... (i wymiotować od kulgania się :P) Macie jakieś doświadczenia z dietetykami? Czy faktycznie tak to wygląda? Ja osobiście dziwię się tej rozpisce. Zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem nie zaznaczyłam niechcący, że chcę przytyć!

Śniadanie

LUNCH - pasta oliwkowa

OBIAD

4 kwietnia 2017 , Komentarze (9)

Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale wykupiłam sobie pakiet 3 miesięczny na vitalii. Nie wiem, zobaczymy. Wybrałam ćwiczenia 2x w tygodniu bo niestety 2x to było minimum. Moja kondycha leży i kwiczy. Troche zabawne. Napisane było, że powinnam wcinać 2800kcal dziennie. Tylko niby jak to zrobić skoro unikam makaronów, ziemniaków, chleba, ryżu, kasz itd? Niby mają mi podsyłać jadłospisy.. I znowu się rozjeżdża, bo moja siostra mimo iż także się ze mną odchudza, to jednak warzy 2x mniej - ok 75kg. Jak zaczęłyśmy razem, to zeszła z 80kg... Także ta dieta vitalii niebardzo będzie jej pasować. Ale może zacznie ze mną ćwiczyć, zmniejszy te porcje i też będzie dobrze? Poryczałam się przy wypełnianiu tego wszystkiego. Zdałam sobie sprawę jak bardzo schrzaniłam sobie życie. Chciałabym do ślubu schudnąć jak najwięcej... Daty jeszcze nie ma, ale zapewne jakoś za rok. Rok to kupa czasu, może coś się uda? Nic mi się nie chce... zupełnie nic..

3 kwietnia 2017 , Komentarze (9)

Tak, pierwsze mocne postanowienie miałam w listopadzie 2015r. Poddałam się w okresie świąt, a kompletnie poleciało w styczniu. Kolejny napad motywacji zaraz po nabraniu pięknego jojo (ok 7kg przybrało mi się w 4 mce) miałam w maju 2016. Wytrzymałam do końca czerwca. Następny napad motywacji nastąpił 18 lutego. Moja druga połówka delikatnie mi zasugerowała, żebym o siebie zawalczyła, bo widzi, że źle się ze sobą czuję. Kocha mnie mocno i po prostu zależy mu na moim szczęściu. Przeryczałam całą sobotę. Postanowiłam znowu walczyć z trzycyfrową wagą. I tak od 18.02 do dziś walczę. 25.02 zważyłam się i okazało się, że pobiłam moje życiowe rekordy... 142kg. Że ja jeszcze chodzę... od tego czasu zeszło mi jakies 4.5kg, ok 30 cm. Znacznie wolniej niż wcześniej. W tym czasie byłam przez 2 tygodnie na diecie "pudełkowej" tj catering dietetyczny 5 posiłków dziennie 1800 kcal. Nie dla mnie... A przynajmniej nie teraz. Spróbuję jeszcze raz w sezonie owocowo-warzywnym. Niestety cateringowcy jechali na zbożach, kaszach, ryżach i twarogu. Wszystko czego mój organizm nie lubi. Po 9 dniach musiałam dołożyć jakieś jabłko, grejfruta, sok pomidorowy czy jakiś warzywny bo nie miałam siły chodzić do pracy. Waga wcale nie leciała wtedy na łeb na szyję. Wręcz przeciwnie, po tej akcji zatrzymała się na jakieś 3 tygodnie.

Zaczęłam zastanawiać się nad jakimś dietetykiem... Ale kurcze droga impreza... A może w rezultacie nad operacją resekcji żołądka.. Nie mam już czasem siły. Nie ćwiczę - nie jestem w stanie się zmusić. Nie mam siły i chęci. A jak będę się zmuszać to skończy się jak ostatnio - miesiąc i po miesiącu basta. 

Mój luby oświadczył mi się w ten weekend. Chciałabym nie wyglądać na ślubie jak owinięty w firankę wieloryb toczący się do ołtarza... Zwłaszcza, że moja druga połówka jest szczupła i wysportowana...

Czy kiedykolwiek mi się uda? No kurczę nie wiem. Czy jest mi pisane być wiecznie smutnym grubasem? Tak bardzo chciałabym to zmienić... Tylko tak bardzo powoli to idzie...

19 czerwca 2016 , Komentarze (13)

Dziś mija dokładnie miesiąc jak rozpoczęłam dietę. W między czasie przeszłam grypę żołądkową po której do dzisiaj nie mam apetytu, zjadłam 2 x pizzę (razem 5 kawałków), wypiłam 4 piwa. Słodyczy i słonych przekąsek nie tknęłam. Za wyjątkiem krakersów podczas grypy żołądkowej. Wtedy też zjadłam 4 kromki chleba białego i jedną grahamkę. Zwykle cienko posmarowaną masłem. 

Dietę trzymałam cały czas. Także jestem z siebie dumna i są postępy. 7kg mniej i 22 cm. 7 cm spadło mi z samych piersi, po 3 w talii i z uda, po 2 z bicepsa, brzucha i bioder, po 1,5 z szyi i łydki. Uważam to za świetny wynik. Za chwilę ruszam na basen!

Ostatnio zrobiłam pyszne, zdrowe i pożywne leczo. Uwielbiam!

Także tego... Dzięki za wsparcie i walczymy dalej!