Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

generalnie nic dobrego - pracoholiczka z irokezem, kolczykami i poważnymi odchyłami od normy, dodatkowo chora na motoryzację.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 18459
Komentarzy: 159
Założony: 23 czerwca 2009
Ostatni wpis: 29 lipca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
justynaaa00

kobieta, 38 lat,

160 cm, 60.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 lutego 2012 , Komentarze (7)

Pomyślałam, że w ramach odpowiedzi na pytanie 53szprotka , napiszę trochę więcej na temat Yerba Mate, z racji tego, że sama wypróbowałam to już ładnych parę lat temu i mogę szczerze polecić każdemu. Szczególnie osobom, które nie mogą się obudzić bez kawy.

 

Kilka lat temu był w moim życiu taki czas, kiedy studiowałam jednocześnie dwa kierunki, pracowałam, do tego wszystkiego trafiła mi się jeszcze podwójna sesja oraz stałe pisanie pracy inżynierskiej. Spałam maksymalnie dwie godziny na dobę i wypijałam wtedy hektolitry kawy i napojów energetyzujących. Moim pierwszym (genialnym) pomysłem było zakupienie Tigerów hurtowni ;) Na moje szczęście wpadłam całkiem przypadkiem na Yerba Mate. Zainteresowało mnie absolutnie wszystko: działanie, sposób parzenia, historia, wpływ Yerby na zdrowie. I zaczęłam czytać.



Jestem niskociśnieniowcem. Gdy lekarze mierzą mi ciśnienie przy okazji standardowych badań, pytają, czy ja na pewno jeszcze żyję. Zazwyczaj jest do 80/50. Dlatego bez kawy nie funkcjonuję. Tylko, że kawa działała zazwyczaj przez około 2-3 godziny. Później było jeszcze gorzej. Gdy zaczęłam pić Yerbę zauważyłam, że "trzyma" mnie ona przez około 10 godzin! Ponadto kawa zawsze w jakiś sposób obciąża organizm. Po Yerbie czuję się dużo, dużo lepiej. Poza tym, że Yerba daje mi porządnego kopa do działania, wspomaga też koncentrację. Gdy ją piłam lepiej szło mi wkuwanie pojęć na studia. Obecnie dużo lepiej mi się dzięki niej pracuje. Przede wszystkim wydajniej, nie czuję zmęczenia.

 

Ale zacznijmy od początku.

Yerba mate to zmielone i suszone liście i łodygi ostrokrzewu paragwajskiego. Jest odkryciem plemienia Indian z Ameryki Południowej. Dokładnie plemienia Guarani. Jest to ich święte ziele, dar Matki Ziemi (Pachamama). Obecnie uprawiane jest na terenie Paragwaju.

Aby przybliżyć wam cały rytuał pozwolę sobie przytoczyć fragment książki W. Cejrowskiego ?Gringo wśród dzikich plemion? (którą przy okazji również polecam ? jest genialna!).


"Stara Indianka wcisnęła yuyo na wierzch nabitej guampy i sięgnęła po czajnik. Ruszała się wolno, ale nad wyraz precyzyjnie. Mimo, że była kompletnie ślepa.

Teraz zalała. Lejąc z wysoka, żeby strużka wody schłodziła się jeszcze w drodze przez powietrze - na wszelki wypadek, choć przecież w czajniku cały czas tylko szumiało, a nie bulgotało. Za żadne skarby nie chciała poparzyć mate - to zły omen, a poza tym zły smak.

Podziwiałem jej kunszt. Musiała to robić całe życie i latami ćwiczyć każdy ruch, bo nie uroniła ani kropli.

Odczekaliśmy kilka minut

.

Jeszcze kilka...

.

.

Cierpliwie.

Kiedy święty Tomasz się nasycił, Indianka nalała najpierw sobie - bo to ona była gospodarzem ceremonii. (Poza tym niektórzy uważają, że pierwszy napar jest niesmaczny, więc nie wypada go podawać innym. Argentyńczycy ściągają go do buzi, a następnie wypluwają na ziemię. Łykają dopiero drugi, a nawet trzeci. Tutaj, w Paragwaju, nikt nie robił takich rzeczy.)

Staruszka piła wolno, uważając, żeby gorąca metalowa rurka nie poparzyła jej ust. Kiedy skończyła, nalała ponownie odrobinę wody, na te same fusy, i podała siedzącemu po swojej prawej stronie. Tak rozpoczął się rytuał picia."



Yerba mate pije się w specjalnie do tego przeznaczonym naczyniu: najczęściej Palo Santo lub tykwie. Są amatorzy picia Yerby np. w wydrążonych rogach bydlęcych (Guampa), ale ja osobiście najchętniej piję z tykwy. Poza tym dla osoby, która nie wie czy się przekona do Yerby, jest to najbardziej ekonomiczne rozwiązanie.

 

Yerbę pijemy poprzez Bombillę ? jest to rurka wykonana z bambusa / metalu / srebra, zakończona filtrem. Dzięki temu nie zaciągniemy się fusami.




2 lutego 2012 , Skomentuj

Jak parzymy Yerbę?


Przed właściwym użyciem tykwy należy koniecznie (!) wykonać proces Currado. Gdy zaczynałam swoją przygodę z Yerba Mate, nie doczytałam tego. Niefajne doświadczenie bo napiłam się Yerby razem z małymi drewienkami, które podczas tego procesu powinny zostać wydłubane.


Przygotowaną tykwę zasypujemy suszem. Zazwyczaj jest to około 2/3pojemności tykwy, jednak osobom początkującym radzę zalać około 1/3 bo pierwsze wrażenie i tak jest powalające. Gdy pierwszy raz spróbowałam Yerby, czułam się jakbym piła z zalanej wodą popielniczki... ale obecnie uwielbiam ten smak ;)

Zasłaniamy otwór ręką i odwracamy tykwę.Potrząsamy kilka razy, aby najdrobniej zmielone listki znalazły się na wierzchu. Następnie wciskamy Bombille.


Yerba mate zalewamy wodą w temperaturze około 75 °C. Jest to moment, kiedy w wodzie zaczynają się pojawiać pierwsze pęcherzyki powietrza. Ja sprawiłam sobie po prostu termometr.

NIGDY nie zalewajcie jej wrzącą wodą, ponieważ zgodnie z indiańskimi wierzeniami obrazicie ducha Yerby. W praktyce oznacza to, że straci ona cały swój smak,stanie się niewyobrażalnie gorzka i będzie nadawała się tylko do wyrzucenia.

 

Pierwsze zalanie przeznaczone jest dla świętego Tomasza, który wypija napar. Praktycznie jest tak, że susz po prostu wchłania wodę.

"Kiedy święty Tomasz się nasyci" zalewamy tykwę kolejny raz i możemy pić.

 

Jeśli złapiecie bakcyla polecam sprawić sobie termos, do którego wlejemy wodę w określonej temperaturze i będziemy dolewać sobie cały czas do fusów.

Raz przygotowaną Yerba Mate możemy pić przez cały dzień!

 

Ze swojej strony mogę wam polecić gatunki Yerba Mate, które sama lubię najbardziej:


Działanie Yerba Mate (informacje zapożyczone z forum miłośników Yerby):

-naturalnie pobudza ciało i umysł,
- likwiduje objawy zmęczenia, rozluźnia,
- podnosi sprawność fizyczną, intelektualną, poprawia koncentrację,
- zwiększa zdolność odpornościową organizmu,
- zalecana jest do spożywania jako napój zawierający substancje odżywcze i zdrowotne, może sprawić, że chociaż jesteśmy głodni, to czujemy się nasyceni(zalecana przy odchudzaniu)
- wykorzystywana jest w medycynie jako stymulator centralnego ośrodka nerwowego,
- reguluje przemianę materii, ułatwia trawienie pokarmów, odbudowuje zniszczone tkanki żołądka i jelit,

-oczyszcza krew, usuwa z niej zbędne substancje toksyczne,

- działa przeciwgorączkowo,
- stymuluje osłabiony, zmęczony system nerwowy, likwiduje podenerwowanie

Użytkownicy tego forum stwierdzają dodatkowo, że Yerba Mate ułatwiło im rzucenie palenia,zmniejszyło uczucie głodu.


Yerba Mate zawiera:

-witaminę A (konieczną do prawidłowego wzrostu, uodparniającej organizm przeciw infekcjom, polepszającą wzrok)
- witaminę B1 (niezbędnej do utrzymania prawidłowego stanu układu nerwowego,ułatwiająca trawienia)
- witaminę B2 (wzmacniającą włosy),
- witaminę C (środek antytoksyczny, wzmacniający zęby, zwiększający ilość czerwonych krwinek),
- żelazo (konieczne do utrzymania normalnego poziomu sprawności fizycznej),
- sód, potas,- wapno (wzmacniające kości i zęby),
- magnez , krzem, fosforany, siarkę, kwas chlorowodorowy, chlorofil, cholinę,inozytol.

- z grupy ksantyn - mateinę, która stymuluje centralny układ nerwowy, nie powodując uzależnienia.

Czytałam kiedyś artykuł, że naukowcy długo nie mogli znaleźć związku, który jest odpowiedzialny za stymulację układu nerwowego i pobudzenie organizmu. Po wielu badaniach odkryto właśnie mateinę (nie jest to kofeina ani teina).

Chcę polecić jeszcze dwie strony na temat Yerba Mate: klik  i klik 



"MORAŁ:

Na koniec, kiedy przelało się już tyle wody,

ze mate straciła smak, trzeba opróżnić

guampę. Robi się to zawsze na ziemię!

Nigdy do śmietnika, zlewu, ubikacji itp.

Nigdy!

Tak jak pierwsze zalanie było dla św.Tomasza,

tak ostatnie musi być dla para Pachamama -

dla Matki Ziemi. To ona rodzi i daje ludziom

w darze święte ziele - Yerba Mate,

Indianie zawsze pamiętają o Bogu.

We wszystkich najbardziej zwykłych

czynnościach dnia codziennego. Znali Boga na długo

przed przybyciem Łowców Chrztów. I szanują

go bardziej niż mieszkańcy krajów, z których

Łowcy Chrztów pochodzą."

 

Wojciech Cejrowski "Gringo wśród dzikich plemion"

1 lutego 2012 , Komentarze (4)

No to dostałam (wyjątkowo szybko swoją drogą) pismo z uczelni. Tym razem mnie nie wyrzucą. Ale OSTATECZNY termin złożenia magisterki mam do końca marca. Jeśli się nie wyrobię to już mi żadne pisma ani odwołania nie pomogą. Także jak tylko dostanę odpowiedź z firmy, w której mam badania do przeprowadzenia, biorę się ostro do roboty.

Bo taka niedokończona sprawa wywołuje we mnie ostre poczucie beznadziejności.


A poza tym...


Trzeci dzień mojego odchudzania zakończony powodzeniem!


31 stycznia 2012 , Komentarze (4)

Zaczynam z wagą 56 kg. Więcej niż prawdopodobne jest to, że mój biedny organizm, który zostanie nagle odcięty od obżerania się lodami i kurczakiem z rożna po godzinie 23.00, w pierwszym tygodniu pozbędzie się tłuszczu (czyt. nagromadzonej wody) trochę szybciej. Ale generalnie jestem nastawiona na zdrowe zrzucanie zbędnych kilogramów. Tak jak zrobiłam to poprzednio ? 1 kg tygodniowo. Mniej więcej.   


I tak jak podeszłam do sprawy ostatnio ? rezygnuję totalnie z potraw smażonych, alkoholu, ograniczam sól, nie jem po godzinie 19.00 i pije 2 litry wody dziennie. No i za wytrwałość raz w tygodniu należy mi się nagroda ode mnie dla mnie. Do tego postaram się nie zawsze wsadzać swój ogromny tyłek do samochodu, zamiennie może niekiedy uda mi się skoczyć do sklepu spacerkiem.     


Aż się dziwnie czuje pisząc o tym? SPACERKIEM. Nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się spacerować. Załatwiać cokolwiek bez ukochanego autka. Zgubna jest dla mnie po pierwsze przyjemność samego prowadzenia mojego szczęścia, po drugie brak czasu.   


Prawdopodobnie największym moim wysiłkiem, który będzie substytutem ćwiczeń fizycznych, stanie się weekendowe siedzenie w garażu. Za tydzień zaczynam poważne prace nad moim autem, trzymajcie kciuki. Ostatnie 1,5 roku zbierałam powoli potrzebne mi części (a jest to samochód dość rzadko spotykany ? dlatego też części do najtańszych nie należą). Obecnie wszystkie graty zajmują mi pół pokoju a pieniążki na nowy lakier przetrzymuje zadowolona świnka skarbonka.  


Tak więc, mniej więcej, za trzy miesiące będą efekty.

I moje, i mojego szczęścia ;)




30 stycznia 2012 , Komentarze (1)

Mój wpis oczywiście znowu jest po czasie :) Wygląda na to, że tym sposobem ujawiam mój totalny brak silnej woli.

Praca magisterska niestety znowu została odłożona. Dzięki temu obecnie wisi nade mną opcja skreślenia z listy studentów... Teoretycznie mam na nią czas do końca marca. Praktycznie czekam na odpowiedź od wszystkomogącej "władzy" uczelnianej. Może być więc różnie.

A wszystko to przez fakt, że pod koniec października...dostałam wymarzoną pracę! Od trzech miesięcy jestem szczęśliwym pracownikiem Agencji Marketingu Zintegrowanego. A jeśli wszystko dobrze pójdzie to być może szykuje się awans na asystentkę managera zespołu muzycznego. Co oznacza trasy koncertowe i generalnie poprawę mojego życia towarzyskiego. Bo obecnie moja praca w 95% polega na pracy przy komputerze. No i mocno liczę też na przeniesienie firmy do Warszawy - jest taka opcja.

A wracając do założeń tematycznych Vitalii - mam kolejne podejście do odchudzania.
Moja motywacja wzrosła gdy zobaczyłam się ostatnio w lustrze w przymierzalni. Katastrofa to nie jest, ale chciałabym jednak wyglądać troszkę lepiej.

Obecnie jestem na etapie poszukiwania ciekawych przepisów dietetycznych.
Jutro też ( o ile znowu nie zniknę na kilka miesięcy;) ), podzielę się z wami przepisem na mój obiad. Dzisiaj go wypróbowałam, całkiem to to niezłe jest. Bez soli, bez tłuszczu i bez smażenia.

Jeśli więc ktoś z was ma genialny przepis na dietetyczny obiad to będę naprawdę wdzięczna.
Tym bardziej, że na moje obiadki ma ochotę cała rodzinka :)

:*

17 października 2011 , Komentarze (2)

Gdy czytam moje stare wpisy sama sobie się dziwię ile się może przez rok zmienić. Ile nowych doświadczeń, ile rzeczy się zmieniło, ile nowych sytuacji, planów. Niektóre wpisy wręcz mnie śmieszą. Fakt za to jest jeden, schudłam kiedyś sporo. Z 70 kg w najlepszym momencie spadłam na 52 kg.

Miesiąc temu wróciłam z USA. Może nie zabiło mnie tamtejsze jedzenie, nie ważę 10 kg więcej, nie wyglądam jak wieloryb, nie dopadł mnie cellulit...
Najdziwniejsze jest jednak to, że po powrocie moja waga zaczęła skakać. W pierwszym tygodniu cieszyłam się, że zrzuciłam pierwszy kilogram. Myślałam, że po powrocie do (najlepszego na świecie swoją drogą ;) ) polskiego jedzenia będę miała teraz z górki. A otóż nie - właśnie odkryłam, że ważę 56,5 kg i wcale nie wygląda na to, żeby moja waga zamierzała pokazać mi troszkę mniej. Jedno tylko wiem na pewno - nie chcę aby kolejny raz pokazała ponad 60 kg.

Jakkolwiek, moja obecna sytuacja nie ułatwia mi zadania.
Pierwsza rzecz - mam do napisania pracę magisterską, jak na złość w przypływie ambicji wzięłam sobie stosunkowo trudny temat. Skutek - czeka mnie wiele godzin siedzenia przed komputerem.
Druga sprawa - po powrocie już nie mam zajęć na uczelni a jeszcze nie mam pracy. Oznacza to brak przymuszenia do wyjścia z domu w obliczu obowiązku pisania magisterki.
Trzecia - zima nadchodzi :) Też nie jest to najlepsza pora na zrzucanie kilogramów.
Chociaż generalnie wydaje mi się, że dla chcącego...

Właśnie dzisiaj zakończyłam 6. dzień a6w. Mam schowane zdjęcie zrobione "przed". Jeśli tylko mi się udazakończyć cały cykl, wstawię zdjęcia "po". A liczę na jakiekolwiek efekty po przeanalizowaniu filmików na youtube i przeczytaniu kilku opinii. Póki co trzymajcie kciuki.

Poza tym rozglądam się za ciekawymi, niskokalorycznymi przepisami wspomagającymi utratę kilogramów. Gdy poprzednio zrzucałam moje nadprogramowe kilogramy nie chodziłam głodna. Teraz też nie mam zamiaru. Na głodnego nic dobrze nie wychodzi, nawet odchudzanie:) Wszystko co dobre, byle nie na słodko - nie znoszę.

Aaaa, i jeszcze jeden drobiazg. Że tak to ujmę - opitoliłam włosy. Z długimi poszłam do fryzjerki, powiedziałam "Pani tnie", więc Pani ścięła :) Chwilę później dodałam "Pani goli", więc Pani wygoliła :)
Tym sposobem mam irokeza
(którego da radę uczesać oczywiście 'na grzecznego').

Nic, mam nadzieję, że tym razem nie zniknę na kolejny rok :)

Pozdrawiam was wszystkie serdecznie!

:*

15 stycznia 2011 , Komentarze (3)

Robimy więc taki mały come back. Powolutku, niespostrzeżenie zbieram dodatkowe gramy i kilogramy. I wszystko wskazuje na to, że po powrocie do starych nawyków żywieniowych (podstawowy błąd, wiem) jestem na najlepszej drodze do starej wagi. A tego nie chcemy, po skoku do 70 kg mam mocne postanowienie aby się pilnować. Tak więc w planach jest spadek do 50 kg. A wiem, że pisząc na Vitalii miałam mocniejszą motywację... no i poczucie obowiązku wobec innych dziewczyn. Bo skoro obiecałam schudnąć :)

Generalnie przez ostatnie kilka miesięcy podczas których tutaj nie zaglądałam przybyło kilka nowych postanowień. I z perspektywy czasu widzę, że sporo się zmieniło.
Poczynając od tego, że mam w końcu mój wymarzony, naturalny kolor i...uwaga...krótkie włosy. Ba, mało tego, że krótkie, dokładniej rzecz biorąc mam wygolone pół głowy:)
Poprzez trzymanie się postanowienia rozwijania własnych umiejętności, skupienia się na sobie i swoich celach i omijania całego miłosnego badziewia szerokim łukiem.
Kończąc na podstawowych performance'ach tego całego mojego cyrku.
Ogólnie rzecz biorąc, raz jest lepiej, raz gorzej, ale odkąd jestem sama żyje mi się rewelacyjnie!

Patrząc wstecz zawsze się dziwię jak mogłam być taka głupia ;)


23 lutego 2010 , Komentarze (4)

Od paru dni jestem nie jestem już w domku, siedzę w mieszkanku studenckim.
Nie wiem czy to dobre powietrze, czy klimat.
Czy przez częste wzdychanie do S. spalam tyle kalorii.

Moja waga tutaj z racji tego, że była najtańsza z możliwych dodaje sobie 1,5 kg.
Już nie odejmuję 1,5 kg, tylko 1 kg, tak żeby nie było.
A przypominam jeszcze, że moim pierwszym celem było 53 kg
No i zaraz przesuwam suwaczek...


Jeszcze chwilę na to popatrzę i może w końcu uwierzę
Na dniach muszę sobie coś za to kupić w nagrodę
KONIECZNIE



15 lutego 2010 , Komentarze (2)

Spodenki sprzed 14 kg




13 lutego 2010 , Komentarze (3)

Ajjj, dziewczyny...masakra.
Fryzjer się kompletnie nie popisał...
Miał być taki pięęęęęny jasny brąz:




A jakie czarne były takie są. Jedyne co się zmieniło to to, że wróciłam do prostej grzywki. I też jakoś średnio się z tym czuję.
I to całe odbarwianie poszło na marne...
Za ciemną farbę wybrał.
Nie wiecie ile muszę czekać, żeby znowu spróbować? I żeby mi włosów nie popaliło.
Chociaż powiem wam, że nawet nie są suche

Lipa, lipa, lipa, nowy TŻ się nie zakocha