Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wszyscy mają mambę, lecz nie ja. Nie należę do drużyny Actimela. Nie posiadam 3-letniej gwarancji, ani gwarancji zwrotu kosztów. Nie dodaję skrzydeł. Nie znam Goździkowej. Ze mną Ci się nie upiecze. Nie zapewniam komfortu. Dzięki mnie nie dostaniesz zniżki w Trollu. Minuta rozmowy ze mną nie kosztuje 5 gr. Nie wygładzam ani nie redukuję zmarszczek. Mam więcej niż 2 kalorie. Nie jestem też owocem Jogobelli. Przed użyciem nie wymagam zapoznania się z ulotką czy skonsultowania się z lekarzem lub farmaceutą. To ja nie mam szans z pragnieniem. Nie trafiam silnie w ból. Nie mam pomysłu na obiad. Nie posiadam napisu pod nakrętką, ani kolorowanki pod etykietą. Nie pochodzę z pierwszego tłoczenia. Wciąż nie wiem skąd bierze się Chocapic. Nie wiem też dlaczego Cini Minis jest takie cynamonowe. Nie rozpływam się w dłoni, ani w ustach. Poza tym nie brałam udziału w 'Tańcu z Gwiazdami". Jeszcze jedno.. nie znajdziesz mnie w co piątej Kinder niespodziance.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 116765
Komentarzy: 1802
Założony: 5 września 2009
Ostatni wpis: 1 kwietnia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
siwa1984

kobieta, 40 lat, Karlsruhe

175 cm, 123.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Być lepszą wersją siebie - do 31.03 osiągnąć pierwszy cel 99, 9 kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 września 2009 , Komentarze (4)

Pomału zaczynam się przyzwyczajać do myśli o tej fasolce, która wywróciła moje życie do góry nogami:) Bardzo dużo pomogły mi rozmowy z M. i z moją siostrą oraz Wasze komentarze. Naprawdę jeszcze raz dziękuję. 

M. powiedział wczoraj, że to był dla niego szok i że jest za młody na bycie tatą, jednak po przemyśleniach i rozmowach z kumplami w pracy, raczej to on musiał mnie pocieszać. Powiedział: "Nieważne jak będzie, damy radę  Słoneczko... Ważne, że mamy siebie. Kiedy już minął pierwszy szok wiesz...(tu urwał)... wiesz, że nawet się cieszę??? Czuję w sobie takie światło, takie ciepło..." To były najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałam:) 

Dużo też mi pomogły rozmowy z siostrą... Moja siostra stara się o dziecko od 2 lat i lipa na razie. Dobrze mnie zna i wie jak mnie podejść. Jestem jej bardzo wdzięczna...

No i Wy kochane Vitalijki... Kiedy przed chwilą czytałam Wasze komentarze do poprzedniego wpisu tak mi się lżej zrobiło. Dziękuję jeszcze raz Kochane:*

21 września 2009 , Komentarze (6)

Boże... Co to będzie?? To wszystko nie tak. Najpierw miałam znaleźć pracę, potem ślub i wesele, stabilizacja i dopiero ciąża... A tu masz...Wynik testu pozytywny. Upłakałam się jak głupia, całe życie stanęło mi przed oczami... M. przyjechał z pracy i zaczął mnie pocieszać, że wszystko będzie dobrze. Chwilami mam wrażenie, że jest dojrzalszy emocjonalnie niż ja, pomimo tego że jest ode mnie 3 lata młodszy. No i co ja mam teraz robić?? Tak siedzę i myślę jak bardzo będę musiała zmienić swoje życie... Jutro idę sobie zrobić test z krwi, żeby się upewnić. Pomóżcie mi Kochane co zrobić, żeby za dużo nie przytyć... Nie wiem co pisać... Tyle myśli w głowie... To wszystko dzieje się za szybko...

21 września 2009 , Komentarze (2)

Witajcie Kochanieńkie...

Piszę do Was i tęce mi się trzęsą... Nie wiem co jest grane ale moja @ już tydzień gdzieś błądzi zamiast przyjść do mnie. Chyba wie, że jej nie lubię ale bez przesady zeby tak robić. Ewentualność, że to przez dietę wykluczam, bo nie stosuję żadnej drastycznej... Może przez chorobę... Oby, bo totalnie nie jestem przygotowana do bycia mamą. Wiele razy rozmawiałam z M. na ten temat i owszem chcemy mieć swoje własne, śliczne maleństwo ale jeszcze nie teraz... Nie w tej kolejności... Najpierw ślub, stabilizacja finansowa a potem dopiero bejbi. Co prawda nie biorę tabletek antykoncepcyjnych ale przecież uważamy i stosujemy inne środki. Jezu co to będzie...??? Aaaaaaaa.... Nawet nie chce mi się myśleć... Nie mam pracy, a w tej sytuacji już mnie nikt do niej nie przyjmie. Dobra, nie lubię żyć w niepewności... Idę do apteki po test. Później Wam napiszę wynik... Trzymajcie kciuki:*

19 września 2009 , Komentarze (2)

Jakieś choróbsko masakryczne mnie dopadło... Nie mam na nic siły. Wczoraj Pyszczek wyszedł wcześniej z pracy, bo zadzwonił do niego kumpel, żebysmy pojechali z nim i jego żoną do naszego wspólnego znajomego na grilla... Ponieważ widujemy się z jednymi i drugimi raz na ruski rok, zgodzilam się pojechać pomimo tego, że na nic nie miałam siły. Oczywiście M. powiedziałam, że świetnie się czuję bo inaczej nie pozwoliłby na to a nie chciałam robić mu przykrości bo wiem jak bardzo się ucieszył na wiadomość o tym grillu. Było super. I nawet nie czułam się tak tragicznie jak w domu. Natomiast noc była koszmarna. Dostalam wysokiej gorączki i dziwne rzeczy się ze mną działy. Bredziłam, majaczyłam, płakałam... Oczywiście nic z tego nie pamiętam ale M. mi wszystko opowiedział, bo siedział przy mnie pół nocy, póki nie usnęłam. I rano taki niewyspany poszedł do pracy. Ja spałam jak zabita do południa, tymczasem M. wydzwaniał z pracy a ja nie słyszałam... Tak się zmartwił, że wyszedł z pracy i przyjechał do mnie sprawdzić co się dzieje... Obudziłam się dopiero wtedy gdy wszedł do pokoju. Kiedy już się zorientował, że wszystko ok tylko po prostu nie słyszałam telefonu, podszedł do mnie, przytulił i zaczął płakać mówiąc: "Nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłem..." Pierwszy raz w życiu widziałam jak placze... Ja oczywiście też się poryczalam, bo mnie wiele do płaczu nie trzeba. No i tak sobie popłakaliśmy razem, pogadaliśmy chwilkę i musiał wracać do pracy. Normalnie strasznie go kocham...

17 września 2009 , Komentarze (3)

Chyba mam kryzys bo na jesienną depresję za wcześnie... Nic nie jest tak jakbym tego chciała. Mój Pyszczek pracuje po 12 godzin dziennie a ja w tym czasie siedzę w domu, ponieważ jestem BEZROBOTNA!!! I mam wyrzuty sumienia bo On zapie***la a ja jestem bezużytecznaKto by pomyślał, że prawie mgr inż. czyli ja nie będzie mógł znaleźć pracy w tak dużym mieście jakim jest Kraków. Niby mam obiecaną po znajomości pracę, ale muszę czekać na nią aż do grudnia. A co teraz?? Choćby jakaś dorywcza praca się trafiła... Na kelnerkę i barmankę się nie nadaję, bo pracodawcy chcą - jak to piszą w ogłoszeniach - osób o nienagannej sylwetce, a moja, nie oszukujmy się , pozostawia wiele do życzenia...

Dieta mi nie idzie, waga stoi w miejscu, kasy nie ma, stanowczo za mało czasu spędzam z M. pomimo to, że mieszkamy razem, nic mi się nie chce, nawet myśleć mi się nie chce, a przydałoby się bo pracę mgr trzeba pisać... - to też mi nie idzie, jak stanęłam w miejscu tak stoję... Całymi dniami siedzę w domu i nawet nie chce mi się nigdzie iść. Chyba, że papierosy się skończą to do sklepu. Poza tym wydaje mi się, że z dnia na dzień staję się coraz brzydsza... A do tego jeszcze choróbsko się przyplątało: ból głowy, gardła + katar i gorączka. Świetnie prawda?? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mój Pyszczek też przychorował bo regularnie wymieniamy zarazki :P a mimo to chodzi do pracy i zarabia żebyśmy mieli za co żyć... I jak tu nie czuć się podle??

Właśnie zrobiłam sobie mały relaksik w wannie i troszkę pomogło. Spróbuję teraz kawałek magisterki wymóżdżyć. Trzymajcie się Słonka:*

15 września 2009 , Skomentuj

Postanowiłam do Was napisać moje Vitalijki bo siedzę sama w domu i mnie zaraz szlag trafi a od kogo jak nie od Was mogę zawsze usłyszeć miłe słowo... Mój stan spowodowany jest szkoleniem, o którym pisałam w poprzednim wątku. Opiszę dokładnie jak to było i może tym sposobem ostrzegę krakowskie Vitalijki szukające pracy a może nie tylko krakowskie bo słyszałam, że firma Apollo w której byłam na szkoleniu ma też siedziby w innych większych miastach.

 

Więc w moim przypadku wyglądało to tak: znalazłam ogłoszenie na gumtree, że poszukiwani są absolwenci liceum oraz studenci do pracy w branży reklamowej, wysłałam CV a następnie zadzwoniła do mnie pani i powiedziała, żebym przyszła ze swoim CV na daną godzinę. Jak przyjechałam, to okazało się, że tam jest pełno młodych ludzi. Prezes przeprowadzał indywidualną rozmowę z każdym po kolei. Pan prezes (a raczej akwizytorek ze zbyt wysokim ego) powiedział, że poszukują osobę na stanowisko hostessy (1500 przez pierwszy miesiąc). Szczegółów miałam się dowiedzieć podczas szkolenia, które miało się odbyć za tydzień (czyli dzisiaj) w godzinach od 9 do 17.30, a następnie na jego zakończenie test, który miał mnie zakwalifikować do tej pracy lub nie. Po powrocie do domu popełniłam pierwszy wielki błąd - nie sprawdziłam opinii na ich temat...

Na szkolenie miałam przyjść ubrany elegancko, więc zerwałam się z łóżka o 6.15 niewyspana i wku****na na cały świat bo jeszcze jakby tego było mało moi współlokatorzy z mieszkania urządzili sobie pipijawę do rana drąc się przy tym w niebogłosy. I jeszcze do tego wszystkiego jak chciałam iść załatwić swoje poranne potrzeby fizjologiczne to odkryłam, że ktoś śpi w kiblu!!! Masakra!!! Ale wracając do tematu... Jak przyszłam do firmy, to kazano mi poczekać chwilę. Potem nagle z pokoju w którym grała głośna muzyka wyszła grupa ok 30-40 osób. Podeszła do mnie "szefowa wszystkich szefów", tzn. rzekoma kierowniczka działu szkoleń, zaczęła się przedstawiać i powiedziała, że na szkolenie pójdę z nią, niejaką panią Justyną. Okazało się, że idziemy w stronę krakowskiego rynku. Oprócz mnie i jej szło z nami jeszcze 6 osób, 3 nowe i 3 "stare wyjadaczki". Po drodze wypytywała mnie krowa o różne rzeczy typu ile czasu szukam pracy, czy jest ciężko, jakich zarobków oczekuję i jaka dziedzina pracy mnie interesuje. I tu powiedziałam coś, ż czego na pewno nie była zadowolona. Otóż powiedziałam, że nie interesuje mnie akwizycja, totalnie nie zdając sopie sprawy z tego, że powiedziałam coś złego - miałam przecież wypełniać ankiety...Okazało się, że praca polega na chodzeniu po rynku, zaczepianiu ludzi, mówieniu im przygotowanego tekstu (zapewne napisanego przez specjalistę od NLP), wykonywaniu odpowiednich gestów, a następnie na próbie sprzedaży im podróbek perfum.  Wmawiają ludziom ze za 2 tygodnie otwierają nową drogerię w galerii krakowskiej i oferują perfumy, które bedą właśnie do kupienia w tej drogerii. Teraz robią sondaż czy cena sie przyjmie i pytają przechodnia co sądzi o tej cenie-PODKREŚLAM, ŻE TEN PRODUKT NIGDY NIE WEJDZIE DO SPRZEDAŻY NA RYNEK-czyli już jest oszustwo. Potem mówia, że dla wybranych 20 osób maja perfumy za darmo i dają go tej osobie. Potem kręcą przechodnia i okazuje się, że będzie go miał za darmo jak zapłaci za drugi perfum-cenę niemałą-drugie oszustwo. Mój drugi błąd - po tym co zobaczyłam, od razu powinnam odpuścić to sobie i wrócić do domu. Ja jednak wytrzymałem chyba 3 godziny, u boku pani Justyny - głupiej małpy. Moim zadaniem było zaznaczenie, czy dany klient podjął rozmowę z nami, czy obejrzał towar lub czy go kupił.

Dla mnie bieganie za ludźmi po ulicy i sprzedaż im gó**a w papierku to nie żadna praca, którą można się pochwalić. Moim zdaniem, to zajęcie dla nieudaczników, którzy nie są w stanie znaleźć sobie innej pracy lub którzy po prostu nie nadają się do takowej. Na zakończenie mój trzeci błąd, podczas rozmowy o tym, że ta praca miała polegać na robieniu ankiet a nie sprzedaży perfum, pani Justyna powiedziała, że "I tak miałam pani podziękować, gdyż szukamy osób bardziej komunikatywnych powinnam jej powiedzieć, że dla mnie jest zakompleksioną oszustką, ja po prostu odwróciłam się i poszłam do domu. Plus jest jeden. Poznałam sztuczki, którymi posługują się akwizytorzy, więc przy najbliższej okazji mogę im trochę "utrzeć nosa". A ceną za tą wiedzę były stracone 3 godziny mojego cennego czasu... I co Wy na to Kochane?

 

Lecę grzać Pyszczkowi obiadek, bo zaraz wróci z pracy :-*

15 września 2009 , Skomentuj

Witajcie:-)

Nie wiem od czego zacząć bo dość długo nie zaglądałam do Was, a w miniony tydzień sporo się wydarzyło. Zacznę od tego, że w czwartek wieczorem pojechaliśmy z moim M. do mojego rodzinnego domu. Rzadko tam jeździmy, z powodu braku czasu ale teraz okazja była szczególna - wesele mojej bratanicy. Tak, tak mam bratanicę, która jest ode mnie starsza... Jak już wiecie kupiłam na allegro sukienkę... Kiedy przyjechałam czekała już na mnie paczuszka. Sukienka na żywo tak samo śliczna jak na zdjęciach w necie. Szybciutko rozpakowałam paczkę i przymierzyłam... ZONK!!! Spódnica okazała się za krótka (przed kostki) a gorset za duży. Po chwili intensywnego móżdżenia przypomniałam sobie, że moja sąsiadka jest krawcową więc pobiegłam do niej. Całe szczęście sąsiadka tu przedłużyła, tam zwęziła i gra gitara. Wesele było bardzo udane i do białego rana.  Oczywiście przesadziłam z %% i żarełkiem ale szybko się otrząsnęłam i następnego dnia wróciłam do diety. Jak tylko dostanę jakieś fotki to zaprezentuję się w nowej sukieneczce. No i to by było na tyle pozytywów...

Nie obeszło się bez kłótni z mamą. Doskonale się z nią dogaduję ale tylko przez telefon, na odległość. Pod jednym dachem nie idzie egzystować wspólnie dłużej niż dwa dni.

Byłam dzisiaj na szkoleniu odnośnie mojej nowej pracy... Porażka... Na rozmowie kwalifikacyjnej powiedzieli mi , że będę hostessą, której zadaniem będzie robienie ankiet wśród ludzi w różnych miejscach publicznych, branża kosmetyczna. Płaćą 10 zł/h. Wszystko ładnie pięknie ubrali w słowa więc dzisiaj wstałam skoro świt (6.15... oł yeah) i podążyłam na szkolenie... I czar prysł. Okazało się, że to jest zwykłe akwizytorstwo - wciskanie ludziom badziewnych perfum na mieście. Zapytałam więc Pani, która miała mnie szkolić dlaczego od razu nie powiedzieli o co kaman w tej pracy to przynajmniej zaoszczędziłybyśmy i jej i mój czas bo mnie nie interesuje taka praca... A babsko na to: "Skoro Pani nie interesuje ta praca to ja dziękuję Pani za przybycie, ndmieniam, że i tak miałam zamiar Pani podziękować za współpracę, gdyż szukamy osób bardziej otwartych..." No Ludzie!!! Szczyt bezczelności!!! Wśród moich znajomych chyba nie ma bardziej otwartej osoby ode mnie. Spieprzyła mi humor na cały dzień... No i nadal jestem bezrobotna

Trzymcie się Słoneczka:*

8 września 2009 , Komentarze (5)

No udało się I co myślicie?? Po weselu zamieszczę swoje fotki w sukience...

8 września 2009 , Komentarze (1)

Jak w tytule... Masakra jakaś Pisanie magisterki wybitnie mi nie idzie. Dzisiaj miałam cały dzień pisać i w rezultacie posprzątałam mieszkanie, zrobiłam pranie i uporządkowałam sajgon w szafie. Nie mam weny. Dochodzi do tego, że sama nie rozumiem co napisałam i tak oto: piszę - kasuję, piszę - kasuję i tak bez końca i dalej jestem w tym samym miejscu. Jakoś pisanie notek dla Was nie sprawia mi żadnego problemu, natomiast naukowy bełkot a i owszem... No to ponarzekałam trochę...

 

Dietkowo dzisiaj ok. Nawet jestem z siebie zadowolona. Oto menu:

Śniadanko: bułeczka pełnoziarnista z szynką i pomidorem,
soczek marchewkowy jednodniowy

II Śniadanko: jogobella light

Obiad: pierś z kurczaka zmażona na łyżeczce oliwy z dodatkiem moich
ulubionych przypraw i do tego sałatka z pomidora i cebuli

Kolacja:???

Wieczorem mamy iść z moim Skarbem do jego kumpla. Czuję, że nie obejdzie się bez piwka... Ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić. No ja tu pierdu pierdu o jedzeniu i kumplu mojego M. a nie pochwaliłam sie najważniejszym... Byłam dzisiaj na rozmowie o pracę w charakterze UWAGA!!! hostessy. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu dostałam ją Nie, nie nic z tych rzeczy... Nie będę promować odzieży w rozmiarze XXL... promocja dotyczy kosmetyków. W końcu zarobię na swoje wydatki (bo M. na przykład nie rozumie, że muszę od czasu do czasu bryknąć na solarium czy do kosmetyczki) Tym bardziej, że w najbliższą sobotę jedziemy na wesele mojej kuzynki. Hmm.... tym też się jeszcze nie chwaliłam. Zamówiłam na allegro nową sukienkę, specjalnie na tą okazję. I dupa. Chciałam zamieścić fotencję ale sie nie da nie wiedzieć czemu... Spróbuję później. A może robię coś źle?? Nieważne. Wracając do sukienki... Zamówiłam rozmiar 46 i mam nadzieje, że mi wlezie na dupsko Suknia już przyszła i czeka na przymiarkę w rodzinnym domu mym (och cóż za wyniosłość)

Postaram sie wrzucić potem jej zdjęcie...

5 września 2009 , Komentarze (3)

Kochaniutkie Vitalijki!!

Potrzebuję waszej pomocy... Kolejny raz podjęłam decyzję o odchudzaniu i nie chciałabym, żeby skończyło się jak zawsze... Próbowałam wielu diet i nie wiem jaką wybrać. Jak do tej pory najskuteczniejsza była dieta South Beach. Ma jednak ona swoje wady. Jest droga. To po pierwsze. A po drugie to to, że od miesiąca mieszkam wraz z moim Słoneczkiem a jemu zdecydowanie dieta nie jest potrzebna... No i tu pojawia się problem... Jak pogodzić jedno z drugim. Nie chce mi się gotować 2 obiadów - innego dla mnie a innego dla niego. Macie może jakieś pomysły?

Poza tym to naprawdę potrzebuję wsparcia i porad... Chcę wytrwać:)