Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W chwili gdy to piszę (12 III 2014, godz ~9:oo) do dnia sądu ostatecznego pozostało 300 dni, 15 godzin, 2 minuty. W ten przepiękny zimowy dzień skończę 30 lat... Wiek dość znaczący, zwłaszcza dla kogoś kto panicznie boi się starości, zmarszczek i mdleje na widok kolejnego siwego włosa. Dlatego postanowiłam (nie pierwszy, ale ostatni raz!) iż doprowadzę się do zadowalającego stanu fizycznego. Robię to nie tylko ze względów estetycznych (chociaż głównie), ale również zdrowotnych. Chcę być zdrowa, chcę być piękna (nie to żebym nie była ;)), chcę móc wchodzić na moje 6 piętro bez zadyszki i chcę to wszystko osiągnąć właśnie w te 300 dni. Lubię pisać i rysować, czasem zrobić zdjęcie. Więcej wyjdzie w praniu..

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3459
Komentarzy: 52
Założony: 12 marca 2014
Ostatni wpis: 15 kwietnia 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
dandeliona

kobieta, 39 lat, Szczecin

178 cm, 77.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: 73

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 marca 2014 , Komentarze (5)

Czuję głód, nieustający głód, potworny głód i tak od wczoraj. Nie wiem, czy zima znowu idzie, czy co, ale nie potrafię się nasycić. I tak podjadam wszelkiego rodzaju dietetyczne zapychacze – była zupa, pomarańcze, sałatka, chlebek ryżowy, jakaś tam kanapka, a ja dalej głodna. Nawet prażynek bekonowych trochę zjadłam i dalej byłam głodna. Obudziłam się głodna, co mi się nie zdarzyło od co najmniej miesiąca. Mój Pan twierdzi, że jestem jedyną osobą jaką zna, którą potrafi obudzić w środku nocy głód.

Dzisiejszy brak słońca odbija się na mojej psychice. Od 18 roku życia regularnie spadają na mnie stany depresyjne, w czasie których mój mózg z zawrotną prędkością produkuje nieprzyjemne myśli. Niedorzeczne, abstrakcyjne i koszmarne, a gdy mam spadek formy psychicznej, nie potrafię z nimi walczyć. Jest to jeden z powodów mojej obecności tutaj. Potrzebuję jakiejś systematyczności, konsekwencji. Chcę wyrobić w sobie nowe nawyki, dobre nawyki. Wtedy i tylko wtedy będę mogła osiągnąć wyznaczone cele, ale o tym kiedy indziej.


W połowie stycznia mój Pan specjalnie dla mnie przyniósł rowerek stacjonarny. Był to nie lada wyczyn – dwie przecznice i 6 pięter (nie mamy windy). W dowód wdzięczności miałam tego rowerku używać, aż do momentu osiągnięcia docelowej wagi. Pedałowałam przez prawie miesiąc z kilkoma dniami odpoczynku „przemierzając” blisko 340km. Nie stosowałam wtedy żadnej diety, ani nie zwracałam jakiejś szczególnej uwagi na to co jem, dlatego na wadze ubyło mi dokładnie 0 (zero). Zniechęcona tym porażającym wynikiem zaniechałam dalszych „wypraw rowerowych”. Teraz jednak pragnę do tego powrócić, aby zwiększyć efektywność mojego odchudzania i żeby mnie wreszcie stawy przestały boleć. Dlatego oto co następuję:

Czas: 30 dni

Dystans: minimum 500km (ok. 16,6 dziennie)

Metoda: interwały – 10 min spokojnej jazdy na rozgrzewkę, potem 2 min na max obciążeniu i 4 min na średnim, całość zakańczam 10 min spokojnej jazdy. Pojedyncza sesja trwać będzie ok. 60 min

Cel: schudnąć 4-6kg

Do tego dorzucam Squat challenge.


Na zakończenie fragment książki, która mi wpadła w łapki i którą chyba przeczytam.

„Całe nasze życie, tak dalece, jak dalece ma ono określoną postać, nie jest niczym więcej niż zbiorem nawyków” — napisał William James w 1892 roku[2]. Większość codziennie dokonywanych wyborów może się nam wydawać rezultatem dobrze przemyślanych decyzji, ale tak wcale nie jest. Są one nawykami. I choć każdy nawyk sam w sobie znaczy raczej niewiele, to jednak z czasem takie kwestie, jak rodzaj zamawianego jedzenia, słowa wypowiadane każdego wieczoru do naszych dzieci, to, czy oszczędzamy, czy też wydajemy wszystkie zarobione pieniądze, jak często wykonujemy ćwiczenia fizyczne, jak porządkujemy własne myśli i w jaki sposób pracujemy — mają potężny wpływ na nasze zdrowie, wydajność, bezpieczeństwo finansowe i poczucie szczęścia. Pewien artykuł opublikowany przez badacza z Duke University w 2006 roku[3] wykazał, że ponad 40 procent działań podejmowanych każdego dnia przez ludzi było nie ich świadomymi decyzjami, a nawykami.

Fragment książki „Siła nawyku” Charles’a Duhigg’a.


Kolor wiosny

Ps, wpadły mi do głowy dwa projekty, które mogłyby nam pomóc i uprzyjemnić odchudzanie. Muszę sobie tylko to poukładać w głowie. O postępach będę informować na bieżąco ;]

13 marca 2014 , Komentarze (9)

Bananowe mocha latte

Pół banana dokładnie zmiksuj z mlekiem, następnie dodaj do tego wcześniej przygotowaną kawkę, wymieszaj i rozkoszuj się niebem w gębie, a drugą połowę banana zjedz lub (jeżeli oszczędzasz kcal) wykorzystaj do popołudniowej kawy :) 

Kawy takiej nie ma potrzeby słodzić, bo jest wystarczająco słodka dzięki bananowi. Jest też sycąca i daje zastrzyk energii z samego rana.


Poranna kawa jest czymś, z czego zrezygnować nie potrafię i nie mam najmniejszego zamiaru. Kawę przestałam słodzić i zaczęłam używać chudszego mleka 1,5% lub 2%. To tak w ramach dietetycznych poświęceń. Żeby uprzyjemnić sobie te kilka chwil z rana do zwyczajnej kawy dodaję pół banana lub trochę przypraw (cynamon, imbir, gałka muszkatołowa, pieprz itp. itd.). Gdy lato jest już w pełni i robi się za gorąco, żeby pić cokolwiek ciepłego, do bananowej kawy dodaję kilka kostek lodu lub (o zgrozo) lody waniliowe, ale tylko jedną gałeczkę :P

Jest to moje pierwsze śniadanie i spokojnie zaspokaja mój pierwszy głód. Kaloryczność pojedynczej porcji waha się od 90 do 210 kcal. Wszystko zależy od tego ile i jakiego mleka się użyje oraz na ile banana sobie pozwolimy. Nie mniej jednak, wszystko mieści się w granicach rozsądku. 


Miał dziś również miejsce nadodrzański cud. Dzisiaj rano stanęłam na wadze. W pełnym rynsztunku, po pierwszym śniadaniu i z pełnymi jelitami. Mym oczom ukazał się widok niebywały – 81,5kg! Nie wiem jak mam to rozumieć, bo wczoraj o tej samej porze ważyłam 82,4kg... Magia to jakaś, czary jakie? Cóż, może nawet to urządzenie rodem z sali tortur próbuje mnie zmotywować, na swój własny oryginalny sposób. O trwałości tego cudownego wydarzenia przekonam się pewnie za kilka dni, chyba że nie wytrzymam presji niewiedzy i stanę na wadze ponownie jutro... 

12 marca 2014 , Komentarze (3)

Odkąd osiągnęłam wiek okołodorosły* nigdy nie byłam w pełni zadowolona ze swojego wyglądu. Owszem, zdarzały się dni kiedy czułam się dobrze i już byłam gotowa zaakceptować moją powłokę, ale coś lub (najczęściej) ktoś sprawiał, że cofałam się do stanu umysłu "jestem za gruba". A gruba nie byłam nigdy, nigdy do 2007 roku. Ważyłam wtedy 67 kg i wnosząc po zdjęciach z tamtego okresu, byłam w sam raz, pomijając za małe cycki. Jednak wtedy tego nie rozumiałam i jak ten szczur wystartowałam w wyścigu po upragnioną sylwetkę. Jak można się domyślić po mojej obecności tutaj, kompletnie pomyliłam kierunki i zamiast gnać do celu, coraz bardziej się od niego oddalałam. I tak po iluś tam latach niezauważalnego tycia osiągnęłam swoje apogeum. Gwoździem do trumny okazała się praca w cukierni. Przez prawie rok, dzień w dzień jadłam coś słodkiego, coś ciastowego, coś niezdrowego, coś co miałam na wyciągnięcie ręki. I chociaż podejmowałam wtedy próby walki z pokusami, ba nawet ćwiczyłam codziennie, jednak w ostateczności przegrałam. 

Stoję tutaj przed wami  w ciasnym stroju kąpielowym (patrz galeria), w nadziei że wystawienie się na widok publiczny (minęły wieki odkąd pokazałam kawałek ciała) zmotywuje mnie dostatecznie, aby przetrwać najgorsze chwile i że w końcu owy strój będzie na mnie pasować ;)

Nie zamierzam przechodzić na żadną dietę o finezyjnym jadłospisie (popełnianie grzechów wywołuje u mnie chorobliwe wyrzuty sumienia), nie będę liczyć kalorii (popadam od tego w obłęd) i nie będę chodzić na fitnessy, siłownie i baseny (bo nie lubię tłumów). Zamiast tego diametralnie zmienię swój sposób żywienia, będę uważać na to co i ile jem oraz ćwiczyć w miarę swoich możliwości w domowym zaciszu. Chcę żeby ten proces był dla mnie jak najmniej stresujący, a jeżeli mi się uda (kiedy mi się uda!)pragnę być motywacją i pomocą dla innych. O! Tak sobie postanowiłam. 

Jest to mój pierwszy i ostatni wpis w tak poważnym tonie. 

See you next time! :)

*wiek okołodorosły - wiek w którym już zaczynamy ulegać presjom społecznym, ale jeszcze nie jesteśmy dorośli w świetle prawa (źródło: moja głowa)