Niby to wiedziałam, ale teraz dopiero poczułam.
Nasz leśny dom np. doceniałam tak od wielkiego dzwonu, na wiosnę trochę, a bardzo na jesieni, no bo grzyby..
Ale majówka.. Ale co tydzień w ty samym miejscu..?
Ale teraz tam własnie czuję się trochę jak w dawnym życiu i zupełnie inaczej jednocześnie. Nowe miejsca kojarzą mi się teraz z miejscami, gdzie nie nie jestem pewna, co mogę, a czego nie.., a w naszym lesie oddycham, wycinam zielsko, uzupełniam wodę w miseczce dla jeży (chociaż S. uważa, że to kocury z niej piją i potem śmierdzi nimi). I w planach mam zbudować poidło dla pszczół i owadów.
I duży las znowu otworzony i jeszcze niezamknięty, chociaż susza straszna
Śniadania S. też zawsze robi takie same (w jajecznicy są jesienne prawdziwki):
A czas jakiś dobry miesiąc cofnięty, mało co kwitnie i bardziej zimno:
A w moim corpo czas odmrażania nastał = pracujemy jeden tydzień w biurze, drugi HO. Dostaliśmy po trzy sztuki czarnych maseczek (zupełnie nieoddychalnych) i po pojemniku płynu do rąk i na podłodze są naklejki " keep distance"... ambiwalentne mam uczucia
Czytam:The Salt Path i coraz bardziej doceniam, jak bardzo ludzie wybierają swoją drogę, od mojej zupełnie inną i ja nie mam jej zrozumieć, tylko dowiedzieć się, jak bardzo jesteśmy różni, jak bardzo inne doświadczenia sprawiają, że czujemy to coś, że się nam chce..
A słucham: The Testaments - Atwood Margaret ( tak, słucham wcześniej The Handmaid's Tale, które było take so- so juz wtedy), The Testaments niepotrzebnie wg mnie wyjaśnia tamto, a ja nie ma złych doświadczeń z zależnością od mężczyzn, więc nie bardzo to czuję... ale z wielką przyjemnośćą słucham melodii głosów pedałując gdzieś pomiędzy Bugiem i Narwią (100 km w ten weeken, który minął)