Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Moje ciało jest Świątynią Piękna....

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6203
Komentarzy: 106
Założony: 27 kwietnia 2010
Ostatni wpis: 4 lipca 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Bisochii

kobieta, 47 lat,

164 cm, 96.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 czerwca 2010 , Komentarze (4)

Brakuje mi ostatnio weny do pisania czegokolwiek - kopenhaska wysysa ze mnie resztki energii, dobrze, że Maluszkowi wyrznęły się w końcu jedyneczki i jest spokojniejszy...
Właśnie jestem "lulana" przez cudowne kołysanki G. Turnaua i M. Umer  - niestety niezbyt przypadły do gustu mojemu synkowi ( zaczyna przy nich płakać) a kupiłam płytkę z myślą o Nim:-). Dlatego głównie słucham ich kiedy już jestem sama ze sobą....ależ one cudownie uspokajają... . Umilają wieczór po niezbyt urozmaiconym menu w ciągu dnia, które zdecydowanie wpływa na mój nastrój.  I jest jeszcze coś co go umila - olbrzymia dawka endorfin uwalnianych pod wpływem wieczornej gimnastyki. Tak trudno mi było zacząć ćwiczyć - od czterech dni robię to systematycznie. Mam nadzieję, że zapał nie minie...

Kołysanki skutecznie mnie "ululały"...:-)

18 czerwca 2010 , Komentarze (3)


Dieta kopenhaska ma tyleż samo zwolenników co przeciwników - tak jak każda dieta restrykcyjna. Świadoma wszystkich konsekwencji, postanowiłam spróbować. I wszystko jest dla mnie "do przełknięcia", nawet szpinak bez dużej ilości czosnku - ale bez jednej rzeczy nie wyobrażam sobie dnia: filiżanki kawy z dużą ilością mlecznej piany i cynamonem. Po odstawieniu słodyczy i innych umilaczy - zostało mi tylko to....




Tak więc poległam. Postanowiłam jednak, że będę ją kontynuowała (rygor tej diety bardzo mnie dyscyplinuje -  przynajmniej w kwestii słodyczy) ale z moją własną, wyżej wspomnianą modyfikacją  - zatem dieta przestaje już być stricte kopenhaską:-). Słaba jestem jednak....a próbuję sobie jakąś filozofię do tego dorobić.

Dzisiaj na wadze tylko 0,5 kg mniej niż w zeszły piątek. Ale nie dziwi mnie to  - weekendowe wariacje +@ pierwszy raz po porodzie. W ramach aktywności fizycznej czeka mnie prasowanie, na obiad befsztyk z sałatą, pogoda nie zachęca do spacerów, mojemu Maluszkowi wyrzynają się dwie jedyneczki (wszyscy, łącznie z Nim, dzielnie to znosimy....) - więc jak tu sobie nie umilić takiego dzionka kawą z dużą ilością piany mlecznej, posypaną cynamonem....:-)

16 czerwca 2010 , Komentarze (5)


Niezauważalnie, jakby bocznymi drzwiami wchodzą do mojego jadłospisu nieproszeni goście - czekoladki, muffiny, lody - małe ilości, owszem, ale jakże szeroko otwierające drzwi dla innych ustępstw....



W niedzielę święto w naszej rodzinie - dwójka starszych dzieci przyjmowała sakrament Bierzmowania. Ponad pół roku przygotowań i taka rzeczywista przemiana wewnętrzna, zwłaszcza mojego syna - to wymagało pięknej, uroczystej oprawy...a ja niestety nie  mogłam się oprzeć niektórym jej elementom:-)
 


Dlatego postanowiłam zastosować bardzo radykalne środki, aby na stałe nie zadomowiły się takie uprzyjemniacze życia jak: białe pieczywo, makarony, słodycze...Od jutra zaczynam dietę kopenhaską. Przyczyna, która powstrzymywała mnie przed tego rodzaju dietami odpadła - już prawie w ogóle nie karmię piersią Maluszka.


12 czerwca 2010 , Komentarze (2)


Musiałam się przeorganizować - a raczej moją rodzinę, zupełnie nie zaangażowaną w obowiązki domowe (te mniej przyjemne typu: sprzątanie) czy opiekę nad Maluszkiem.. A ja siebie obarczałam wyrzutami sumienia, że z niczym się nie wyrabiam....Przez to moja aktywność fizyczna ograniczała się tylko do spacerów z moim synkiem - po prostu nie miałam już siły na żadne ćwiczenia czy basen. No tak - czasami ta aktywność była większa: machanie żelazkiem, odkurzanie, prace w ogrodzie. I chyba przez to, że rzadko dzieje się w moim życiu coś innego (w zeszłym tygodniu poświęciłam się organizacji kursu dla Polonii - ale to było jedyne takie przedsięwzięcie), wyraźnie pogorszył mi się nastrój....

Nie zamierzam się już wszystkim zajmować. Podzieliłam pewne obowiązki między dwójkę starszych dzieci i konsekwentnie będę wymagać ich realizacji. Wczoraj Maluszek po raz pierwszy był na spacerze ze swoją starsza siostrą - po raz pierwszy, bo ja się paranoicznie bałam zostawić go z 15 letnią córką. I to właśnie przez ten mój strach i przeświadczenie, że zrobię wszystko najlepiej, jestem zmęczona  i zła, że zasypiam nad fantastyczną książką...

Kiepski mam nastrój na weekend....

A jeszcze przeczytałam  kontrowersyjny wywiad  z profesorem Udo Pollmerem - szefem Europejskiego Instytutu Nauk o Żywności i Odżywianiu., który trochę namieszał mi w głowie. Ale chyba takie było zamierzenie profesora. W każdym razie nie ze wszystkimi jego tezami należy się zgadzać... a już na pewno nie z tym, że diety tuczą!!!


11 czerwca 2010 , Komentarze (2)


Nie lada wyczynem jest pisanie jedną ręką, zwłaszcza jak się chce używać polskich znaków - a do tego niestety jestem zmuszona, ponieważ najlepszą platformą do zabawy dla mojego Maluszka nie są niestety żadne play maty tylko moje kolana. Ale i taka pozycja jest akceptowana tylko przez 10 - 15 minut, ponieważ mój synek nie znosi monotonii wizualnej, w czym jest bardzo podobny do swojego taty. A może to tata, w swej takiej dziecięcej ciekawości świata jest podobny do Maluszka? Pytanie, iście filozoficzne :-> pozostawiam otwarte - w każdym razie , w pewnym momencie życia (nawet trudno mi teraz wychwycić ten moment) straciłam tę ciekawość a nawet stwierdziłam, że jest ona oznaką niedojrzałości mojego męża....
Ciekawość wraca, tak jakby nie tylko ciało uwalniało się od zbędnego balastu. Znów mam ochotę na podróże (chociaż możliwości mniejsze - Maluszek), czytanie (chociaż wolnego czasu niewiele - Maluszek) i robienie tych wszystkich rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność... . Można powiedzieć, że dieta zmienia mnie holistycznie.
Ale najważniejsze jest to, że wyraźnie mnie ubywa - i zauważają to także inni!!!





9 czerwca 2010 , Komentarze (2)


Zaczęło się od tego, że po tygodniu rygorystycznie trzymanej diety, moja waga ani drgnęła. Miałam się motywować, a tu taki demotywator....Potem Maluszek dostał gorączki - najpierw sądziłam, że to efekt mojej ułańskiej fantazji: przez 2 godziny albo  woziłam Go w  nagrzanym samochodzie albo chodziłam z Nim na otwartym słońcu. Teraz wiem, że przechodził tzw. trzydniówkę ( trzy dni gorączka, czwartego - wysypka). Oczywiście nie mogłam wziąć udziału w pierwszym dniu kursu, którego byłam współorganizatorką. W efekcie - pochłonęłam chyba z 1000 kalorii w postaci  słodkości, własnoręcznie przygotowanych z okazji wyżej wspomnianej. W sobotę Maluszek został z tatą - ja cały czas pod telefonem. A kiedy w czasie przerwy jechałam do domu, próbowałam wymusić pierwszeństwo i niestety obtarłam auto jakiegoś Pakistańczyka (szkoda niewielka, u mnie prawie niewidoczne draśnięcie - ale poszkodowany najwyraźniej chciał się trochę na tym wzbogacić, bo zażądał kwoty, która prawdopodobnie stanowiła połowę wartości jego autka / musiałam wobec tego poświęcić swoja polisę). To wszystko sprawiło, że tego dnia już niczego nie byłam w stanie tknąć - mimo fantastycznego jedzonka serwowanego na zakończenie dnia. W niedzielę zachowywałam się wzorowo - żadnych wypadków na drodze i żadnych wpadek jedzeniowych. Maluszkowi spadła gorączka i już wspólnie, całą rodziną mogliśmy uczestniczyć w zakończeniu tego naszego przedsięwzięcia.

Więcej grzechów nie było...

W tym tygodniu wracam do aktywności fizycznej - może to jej brak spowodował, że waga stała w miejscu? Byłam tak pochłonięta różnymi sprawami w związku z organizacją kursu, że nawet spacerów nie było. Ale już wracamy Maluszku do naszego normalnego rytmu, do naszej monotonii....

30 maja 2010 , Komentarze (2)


Tym razem oglądaliśmy Londyn inaczej – trafilismy na Camdon Tawn. To taka stolica alternatywnego stylu życia, mody i muzyki, jeden z głównych kreatorów brytyjskiego rynku muzycznego. Grywali tu między innymi Jimi Hendrix, Pink Floyd, The Doors, The Sex Pistols, The Ramones, The Clash czy Bob Dylan.Gdzieś przeczytałam, że można się tym miejscem albo zauroczyć, albo omijać szerokim łukiem. Być może pora była nie ta (piątek, południe - a nie weekendowy wieczór ) bo ani mnie to miejsce szczególnie nie zachwyciło ani też nie ma powodu bym miała je omijać. Może rzeczywiście jakiś tam urok mają targowiska uliczne

Camden Market i Market Hall - kompleks zabytkowych, dawniej magazynowych budynków, łączonych tarasami i kawiarniami, malowniczo położonymi nad kanałem. Ale trochę powiało komercją...     










Osobisty sukces – mimo, iż cudowne zapachy bombardowały moje nozdrza a rodzina raz po raz delektowała się jakimś orientalnymi smakołykami – ja byłam twarda. To ta 7 z przodu wzmocniła moją motywację. Nie było żadnych odstępstw od diety. Tylko wróciłam z potwornym bólem gardła i głowy - chyba z winy klimatyzacji w samochodzie.....


W przyszły weekend nie będzie już tak kolorowo - będzie dużo dobrego jedzenia w dobrym towarzystwie+intensywny wysiłek intelektualny a to zawsze równa się u mnie wzmożony apetyt.Właśnie sobie uświadomiłam, że tak naprawdę walka toczy się w mojej głowie i jeżeli teraz dam sobie przyzwolenie na "złamanie" diety poprzez chociażby to zwątpienie - to na pewno tak się stanie. Mam jeszcze kilka dni na wzmocnienie siebie, na wzmocnienie własnych motywacji - aby tej walki nie przegrać.



26 maja 2010 , Komentarze (3)


Maluszek przestał być stacjonarnym bobaskiem, spędzającym większość czasu w pozycji horyzontalnej - teraz stał się globtroterem.Wytrzymuje w jednym miejscu najwyżej 15 minut, w ciągu dnia prawie wcale nie śpi. Jestem zmuszona do ciągłego ruchu ale w końcu zaczynam widzieć wizualne efekty diety. Oczywiście nie są one spektakularne - ale jakie motywujące....

Właśnie mija 4 tydzień mojej walki o nową siebie. Jem inaczej  / lepiej- czuję się inaczej / lepiej....I to są ostatnie słowa w tym miejscu - właśnie skończyła się 20 minutowa drzemka Maluszka....

21 maja 2010 , Komentarze (6)

Pewnie każda mama ma taką stopę:-> a ja ją dzisiaj odkryłam, kiedy patrząc przez obiektyw aparatu czekałam na ciekawe ujęcie Maluszka. I najpiękniejsza była ta mała stópka - bo ile można fotografować twarz.....




Dieta ma się dobrze, ja również. Regularność posiłków, ich wcześniejsze planowanie, cała ta świadomość tego co jem - to sprawia, że jestem spokojniejsza. Na efekty typu: mniejszy rozmiar, muszę jeszcze poczekać, ale zauważam już inne...I to mnie cieszy

 Maluszek odkrył dzisiaj nowe smaki: jabłka i banana. To musiało być cudowne doznanie. I po raz pierwszy zobaczył kogoś w swoim wieku (nie licząc swojego odbicia w lustrze) -  był bardzo zdziwiony:-). Chciałabym umieć patrzeć na świat oczami dziecka, oczami odkrywcy.


20 maja 2010 , Komentarze (3)

Za wszelką cenę szukam motywacji wizualnych. Obydwa zdjęcia wspomnianej już wcześniej Anny Kalaty  (przed i po metamorfozie) chyba sobie wydrukuję i powieszę na lodówce  - to mnie najbardziej zniechęci do zbyt częstego zaglądania do niej.

Wprowadzam w życie pomysł z planowaniem swojego dnia w kalendarzu - to powinno mnie zdyscyplinować. Chociaż mam świadomość, że przy Maluszku czasem ciężko będzie trzymać się planu, ale spróbuję...Z dietą jakoś się zdyscyplinowałam - chociaż nie obyło się bez grzechów: kawałek tortu i dwie kulki lodów. To jest bilans trzech tygodni diety. Gorzej z aktywnością - czasami nawet na spacer nie chce mi się wyjść....Ale dzisiaj jestem już po 45 minutowej serii ćwiczeń - to ten kalendarz na stole mnie tak motywuje:->

W ramach motywacji wizualnych obejrzałam po raz nie wiem już który "American Beauty" Sama Mendesa z przeuroczą rolą Kevina Spacey. Tam jest pięknie pokazane, że pod złogami nagromadzonego tłuszczu (w sensie dosłownym i metaforycznym) można odkryć prawdziwego siebie. Trzeba tylko o to zawalczyć. Moja 15 letnia córka przypomina mi, że gdzieś po drodze zgubiłam entuzjazm bo kiedyś byłam taka jak Ona - pełna pasji, głodna wrażeń sensorycznych, niezwykle otwarta na ludzi i nowe wyzwania. Chcę to odnaleźć....