Co się stało z moją organizacją?
Ja, zawsze poukładana i świetnie zorganizowana w pracy - teraz nie potrafię zrealizować zamierzonego planu i odkładam większość spraw na dzień następny, a potem następny....Może powinnam znowu zacząć prowadzić kalendarz - kiedy go prowadziłam nie wyszłam z pracy zanim nie zrobiłam wszystkich rzeczy, które do niego wpisałam. Żadnego odkładania na dzień następny! Może trochę jestem zmęczona Maluszkiem - źle napisałam: nie Nim tylko ciągłą opieką i brakiem czasu tylko dla siebie. Brakuje mi takiego sam na sam ze sobą. I stąd zniechęcenie i dezorganizacja ...
Ale z dietą wszystko w porządku - trzymam się:-). Wyeliminowałam pieczywo i ziemniaki - nie tęsknię ; słodycze - czasami brakuje mi jakiegoś dobrego ciacha ale radzę sobie. Tylko brakuje mi cierpliwości, żeby czekać na efekty...
Zaczęłam konwersacje z angielskiego - cieszę się, że pomimo tej całej mojej dezorganizacji, udało mi się wygospodarować jeden wieczór w tygodniu na zajęcia. To mnie też mobilizuje do większej pracy w domu. Może więc będę mogła zacząć studia...Takie tylko mam plany - sama nie wiem co z tego wyjdzie. Ale wiem, że jeśli nie przegram walki ze swoimi kilogramami i jeśli wyjdę z niej zwycięsko (60 kg:-) ) to wszystko inne także uda mi się zrealizować. Takie to mocne: "Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą" - i budujące...
Podbudowała mnie dzisiaj także przemiana pani Anny Kalaty (b. minister pracy). Nie lubiłam jej, wydawało mi się, że jest osobą wielce niekompetentną a została ministrem z nadania partyjnego (Samoobrona). Dzisiaj to zupełnie inna osoba - 36 kg mniej, włosy blond i licówki na zębach - i tak się zastanawiam: czy gdyby dzisiaj ta pani była ministrem pracy - czy myślałabym o niej tak jak kiedyś? Jak wielki wpływ na to co myślimy o kimś ma jego wygląd i ogólnie aparycja - dzisiaj patrząc na panią Annę poczułam do niej sympatię i podziw. Jej się udało....
Zwariowałam na punkcie fasolki szparagowej
To moje główne danie
minionego weekendu. Fasolka z dużą ilością czosnku i ciągnącym się
serem. Uwielbiam czosnek, w końcu mogę sobie pozwolić na delektowanie
się jego smakiem w potrawach nie tylko w weekend (a było tak, kiedy
pracowałam:-)). Zatem menu bardzo monotematyczne - fasolka i musli - niedobrze...ale wena kulinarna opuściła mnie podczas tego weekendu. Ruchu też niewiele - przeleżałam w ogrodzie na leżaku....
Miałabym większą motywację, gdyby efekty mojej diety były bardziej widoczne, gdyby w ogóle były widoczne. Dzisiaj zaczynam A6W - muszę zawalczyć o swój brzuszek:-)
4 marzec 2011
Wtedy osiągnę swój cel, moje 60 kg. Moje emocjonalne Ja mówi: zwariowałaś?!, będziesz czekać tyle czasu na efekt, chudnąć pół kilograma tygodniowo? Zacznij którąś z tych cudownych diet - może Ducana, na której można schudnąć 10 kg w 10 dni. I wtedy odzywa się moje racjonalne Ja: a co z Maluszkiem, który jeszcze lubi w nocy przytulić się do piersi, nie wiadomo jak by zareagował na taką ilość protein w pokarmie...Więc póki co chudnę w ślimaczym tempie i pocieszam się, że z korzyścią dla mnie i Maluszka. Dietę smacznie dopasowaną poważnie zmodyfikowałam - nie podoba mi się w niej taka duża ilość bułek, dlatego ja głównie używam pieczywa chrupkiego. Niektóre potrawy wydają mi się za tłuste, więc je również modyfikuję. Pozytywne jest to, że jem regularnie 4 posiłki, nie najadam się nigdy do syta ale też nie chodzę głodna. Ale nie jestem aż tak silnie zdeterminowana, by w sytuacjach towarzyskich nie powstrzymać się przed zjedzeniem czegoś słodkiego...
Nie mogę stracić celu z oczu - tych 60 kg, które teraz wydają mi się jeszcze tak nierealne. Oglądam siebie w lustrze - brzuch tak zdeformowany przez ciążę, że chyba już nigdy w życiu nie założę dwuczęściowego stroju. Ale może jest szansa na jednoczęściowy? To oglądanie siebie to też motywacja, żeby chcieć to zmienić. Do wyjazdu trzy miesiące - trzy miesiące walki o swoje ciało, żebym mogła rozebrać się na plaży:-)
Drugi tydzień diety
Zaczął się małą wpadką - kawałkiem tortu urodzinowego, niewielkim i to
nie z powodu kalorii mam wyrzuty sumienia, ale dlatego, że uległam..Tak to zwykle się zaczyna - luzuję swoją silną wolę pozwalając sobie na "coś niewielkiego". Poza tym weekend bardzo udany: w sobotę co prawda pół dnia spędziłam z Maluszkiem w aucie ale moje wystąpienie (mimo olbrzymiego stresu) zadowalające. No i wieczór z przyjaciółmi - przyjemnie, tylko ten tort:-)
Demotywujący jest brak widocznych efektów diety, ale najważniejsze jest to, aby nie stracić celu z oczu - a to mi się niestety zdarza. Pada, więc nie pójdziemy na spacer, a tak trudno zmobilizować się do ćwiczeń w domu. Jedyną moją aktywnością jest bieganie po schodach - zdecydowanie za mało...
Nowe motywacje
To dobrze, że się pojawiają. Obejrzałam swoje zdjęcia sprzed miesiąca i te robione jakieś 20 kg temu - to naprawdę motywuje do walki o zrzucenie każdego nadprogramowego kilograma. Ależ ja sobie zracjonalizowałam ten mój stan! Schowałam się w tej swojej skorupce by delektować się cudownym macierzyństwem i zupełnie zapomniałam o sobie.
Waga drgnęła! Nie wytrzymałam do piątku i zważyłam się już dzisiaj - 0,5 kg mniej, mały kroczek ale wiem, że szybciej nie mogę. Maluszek przechodzi chyba fazę gwałtownego wzrostu bo je więcej i częściej. A mnie zaczęły wypadać włosy - zapomniałam, że zaczyna się to po 3 miesiącach od porodu i już się cieszyłam, że tym razem nie będę musiała ścinać włosów. Muszę umówić wizytę...
Przeczytałam, że 70 minutowy spacer pozwala spalić ponad 350 kalorii - to jest dopiero motywacja do długich codziennych spacerów z Maluszkiem. Odkrywamy nowe piękne miejsca, których dotąd - z powodu poruszanie się głownie autem - nie widzieliśmy. Nawet nie wiedziałam, że niedaleko znajduje się 900 letni kościół. Właśnie się tam wybieramy....
Mały Książe
Zaczęłam czytać swojemu Maluszkowi "Małego Księcia". Wiem, wiem - On ma dopiero cztery miesiące i zapewne nic z tego jeszcze nie rozumie. Piszę "zapewne" bo Tracy Hogg (młode mamy wiedzą co to za Pani) twierdzi, że nie możemy być tego pewni. I mój Malec słucha...a ja wracam kolejny raz do swojej ulubionej powiastki. I po raz kolejny odkrywam w niej coś nowego...
Pogoda trochę pokrzyżowała nam plany. Mięliśmy spędzić ten dzień w plenerze - zostaliśmy w domu, a ja od rana snuję się w piżamie i delektuję "wolnością" (tatuś zajął się Maluszkiem).
Nadal czuję się świetnie. Rygorystycznie trzymam się nowych nawyków żywieniowych. Właśnie moja starsza córka przyniosła dla nas tort z urodzin koleżanki - ale nie muszę jakoś szczególnie walczyć ze sobą:-). Z doświadczenia jednak wiem, że "słodki" kryzys przychodzi u mnie po trzech tygodniach...
Pierwszy dzień reszty życia....
Zaczął się dwa dni temu, kiedy rozpoczęłam swoją dietę. Tak zupełnie na poważnie, z nastawieniem, że zupełnie zmienię swój styl jedzenia i swoje nawyki. Bo takie chaotyczne jedzenie, często w pośpiechu i byle jak - zaczęło mi przeszkadzać. Moje życie nareszcie jest w miarę uporządkowane więc postanowiłam i tę płaszczyznę uporządkować.
4 miesiące temu zostałam mamą. Ale wraz z ogromem miłości i szczęścia, przyszło kilkadziesiąt kilogramów nadwagi. Przeszkadzają mi, owszem - ale chyba nie aż tak bardzo, jak moim najbliższym: mamie i mężowi. Ja już jestem na etapie ogromniej akceptacji siebie (a nie zawsze tak było). Przyjęłam to, że jest taki czas w życiu kobiety, który musi całkowicie oddać swojemu maleństwu kosztem nawet swojej figury. Ale właśnie od piątku zaczęłam pracę nad swoim ciałem - pewnie trochę pod wpływem mamy i męża, a może zbliżającą się perspektywą urlopu spędzonego na plaży...
Najgorszy jest brak wiary w siebie - być może dlatego nie podejmowałam takich wyzwań. Nigdy nie wytrwałam dłużej niż trzy tygodnie w swoich postanowieniach żywieniowych. No może nie nigdy...ale to było bardzo dawno temu. Ceniłam sobie ten komfort, że nie jestem niewolnikiem jakiś bardzo rygorystycznych diet i mogę się rozkoszować najróżniejszymi smakami. Ale dieta smacznie dopasowana - mam nadzieję - również pozwoli mi na to. Na razie jest dobrze, wybieram przepisy, które mi odpowiadają i przygotowuję potrawy dla całej rodziny. Nie obciążam ich tym, że ja jestem na diecie. No i muszę pamiętać o swoim Maluszku - cały czas karmię go piersią. Czuję się świetnie, ale wiem, że przyjdą kryzysy....