Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Studiuję psychologię na 1. roku na UW, mam kochanego Chłopaka, kilka cudownych przyjaciółek, wspaniałych rodziców, kilka głupich, ale przynajmniej moich futrzaków i sporo kompleksów na punkcie własnej sylwetki i to już od lat.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3845
Komentarzy: 81
Założony: 3 grudnia 2014
Ostatni wpis: 3 lutego 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasiarzyna007

kobieta, 30 lat, Nowa Iwiczna

167 cm, 65.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: będę wreszcie antykaszalotem

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 lutego 2015 , Komentarze (2)

Odpuściłam sobie dietę po tym, gdy na 1000kcal kupionej tutaj głód był tak wielki, że już po 2 tyg. nie wytrzymałam i zaczęły się napady obżarstwa.
Teraz wracam znowu, tym razem na bardzo indywidualnej diecie skomponowanej przez dietetyczkę z poradni halsa.

Wracam i mam nadzieję, że comiesięczne wizyty dopełnione pomiarem masy składu ciała, dietą modyfikowaną po drodze zależnie od moich potrzeb i z profesjonalnymi wskazówkami uda mi się schudnąć.

Co ciekawe, okazało się, że moja (spora jak dla mnie waga przy 1,65m) tj 64,4kg to wynik spowodowany obecnością mięśni. I to nie byle jaką. Blisko 72% składu mojego ciała to właśnie one. Tłuszczu jest niecałe 16kg. Z jednej strony bardzo mnie to ucieszyło, bo rzadko która dziewczyna bez poważnych treningów ma takie proporcje, z drugiej strony zmartwiło, bo dowiedziałam się, że aby cieszyć się pełnią zdrowia, mogę zrzucić jedynie (maksymalnie) 7kg tłuszczu. Przy czym moja wymarzona waga to 50kg. Okazuje się, że gdybym schudła tyle, to zostałby mi zaledwie 1kg tłuszczu na cały organizm, a to podobno już zagraża gospodarce hormonalnej i ogólnemu stanowi zdrowia. Marzę od lat o smukłej sylwetce i taki wyrok trochę mnie dobił, dlatego postanowiłam skoncentrować się także na treningach, które w połączeniu z dietą dają super rezultaty. Mam nadzieję, że uda się wysmuklić mięśnie i uzyskać piękną sportową figurę :-) 

Pozdrawiam!

19 grudnia 2014 , Komentarze (9)

Dietę szlag trafił

Mam już dość swoich problemów z jedzeniem. Po 1,5 tygodnia diety, bardzo restrykcyjnej jak na moje standardy (ani razu nie zjadłam nic słodkiego, ani nic spoza listy posiłków przeznaczonych na dany dzień) nie dałam rady. Problemy natury psychicznej wzięły górę. Wpadłam w taki okołodepresyjny stan i rzuciłam się na lodówkę. Od jakiegoś tygodnia nie ma dnia, żebym nie płakała albo nie była chociaż przygnębiona. Zaczęłam od jednej małej i niewinnej czekoladki, skończyłam na tak ogromnej ilości słodyczy i innego rodzaju jedzenia, że prawdopodobnie nadrobiłam zaległości kaloryczne z całych ostatnich 2 tygodni. To było coś okropnego. Nie chce mi się nawet wymieniać, co zjadłam, bo musiałabym opublikować drugiego posta. W każdym razie doszło do zatrucia pokarmowego o byłam bliska omdlenia, nie mogłam ani leżeć, ani siedzieć, ani stać, nic nie mogłam, tak potwornie źle się czułam. Oczywiście płakałam, że jestem taka głupia i tak kompletnie nie umiem się kontrolowac. Kolejne dwa dni spędziłam tak samo, bjadając się i płacząc jednoczesnie. Nienawidze siebie. Juz napisalam do dietetyczki, pewnie powinnam ... 

Pozdrawiam.

16 grudnia 2014 , Komentarze (4)

wczoraj (pisze z jednodniowym opóznieniem) było znakomicie

Poniedziałki mam planowo wolne od uczelni, więc mogłam poświecić trochę czasu dla siebie. Odespałam naukowy weekend i mimo wszystko zasiadłam do pisania prac domowych, których terminy upływają w nejbliższy piątek. Oczywiście wszystko zostawiłam sobie na koniec, jak to ja ;) 

Co do diety, to było nie najgorzej, choć przez czysty przypadek zjadłam trochę za dużo węglowodanów. Otóż pomyliłam się w odczytywaniu składników na śniadanie i zrozumiałam, że mam osobno zjeść muesli z mlekiem i dodatkowo jogurt z owocami. Wg mnie jednak powinnam wybrać jedną opcję, ale tragedii nie było, w końcu to śniadanie i wszystko spaliłam w ciągu dnia. Na obiadek zjadłam przepyszne i bardzo sycące danie z piersi indyka i makaronem razowym z warzywami - cudo! Byłam najedzona przez długi czas. Pod wieczór poszłam na siłownię, 4. raz w ciągu ostatniego tygodnia, jestem z siebie dumna. Spaliłam koło 300kcal, a po powrocie do domu wsunęłam kanapeczkę z marchewką i groszkiem. I tu stało sę coś dziwnego. Coś musiało mi w tym jedzeniu zaszkodzić, bo zrobiło mi się bardzo słabo i nie dobrze... Oczywiście nie przyszło mi to od razu do głowy i winę za złe samopoczucie zrzuciłam na dręczący ból szyi. Zamiast odpuścić już jedzenie albo wypić ciepłą herbatę, czy zażyć jakiś lek na niestrawność, zjadłam jeszcze przygotowaną wcześniej surówkę z ogromną ilością pora... Baardzo inteligentnie. Skończyło się tak, że byłam bliska zasłabnięcia, bo żołądek nie wyrobił. Dobrze, że w domu był mój chłopak i się mną zajął, w tym zaniósł mnie do łóżka, bo przed oczami zrobiło mi się biało. Dopiero po wypiciu gorącej herbaty, mój stan się poprawił, ale niestety ostry smak i zapach pora utrzymuje się do teraz, chociaż jest już prawie 10:00 następnego dnia.. Chyba zmylił mnie świetny stan mojego brzuszka, który utrzymuje się od początku diety. Od kilku lat cierpię nad nadkwaśność. Nie jest bardzo uciążliwa, kiedy dbam o to, co wrzucam w siebie, a zwłaszcza kiedy nie obżeram się słodkościami, które przecież są niesamowicie kwasotwórcze. Niestety zapomniałam, że powinnam unikać takich surowych warzyw jak cebula, czosnek, czy właśnie por. Człowiek uczy się na własnych błędach przez cały czas ;-) 

Poniedziałek mogę podsumować, jako bardzo udany. Zwłaszcza, że mój Kuba w pewnym momencie, gdy poczułam się już zupełnie dobrze, odkrył w mojej lodówce dwa Maxi Kingi, które z całą pewnością kupiła sobie mama, zanim wyjechała do babci. Zdziwiło mnie przede wszystkim to, że nie znalazłam ich do tej pory, a leżały na którejś z lodówkowych szuflad już przynajmniej od tygodnia. To mnie zastanowiło i doszłam do wniosku, że przestałam grzebać w tej "szafie grzechów"  ;-) Zwykle żaden łakoć nie uchodził mojej uwadze, a już na pewno nie moje ukochane mleczne kanapki i to z karmelem :D Mój chłopak wpałaszował je na poczekaniu, tymczasem ja ukryłam całą twarz (ze szczególną uwagą uwzględniając nos) w połach szlafroka, by nie widzieć, a przede wszystkim nie czuć pysznego zapachu czekolady z orzechami. Kuba patrzył na mnie z niemałym podziwem i stwierdził, że jestem zuchem, bo nie skusiłam się nawet na małego gryza. Znów zaczynam fazę odrzucania słodkiego. Mam na myśli to, że na widok słodyczy oczywiście pojawia się ochota, by je zjeść, lecz dużo silniejszy jest głos, który krzyczy, jak bardzo są one kaloryczne i niezdrowe. 

Z rzeczy, które zaniedbałam: chyba wypiłam za mało płynów, choć pewności nie mam. Nidgy nie wiem, ile wody powinnam uzupełnić po treningu cardio. W ciągu dnia zjadłam 2 suszone daktyle i kilka rodzynków, które z powodzeniem zaspokoiły mimo wszystko niesłabnącą ochotę na cukier.

Pozdrawia ciepło z uczelni! Dziś zaczyna się okres wigilii Wigilii, kiedy to wszyscy organizują swoje małe poczęstunki i przedświąteczne spotkania, na których pojawi się całe mnóstwo pysznych wypieków, tak więc wyzwań ciąg dalszy :)

Jeszcze raz pozdrawiam!

15 grudnia 2014 , Komentarze (5)

Szybko mija czas na diecie, choć nie skarżyłabym się, gdyby płynął jeszcze szybciej ;-)

Dziś jest dobry dzień, a raczej już był, bo za chwilę północ. Ostatni dzień męczarni na uczelni, weekendowy warsztat za mną, jutro zasłużony dzień wolnego. I chyba ta świadomość, że dziś już zakończę trening twórczości podziałał na mnie motywująco. Nawet nie miałam specjalnej ochoty na słodycze, ani nie byłam głodna, wręcz przeciwnie, dziś tego jedzenia wydawało mi się aż za wiele. Polecam moje dzisiejsze śniadanie - było   re we la cyj ne (!) Na kromkę chrupkiego pieczywa kładziemy plasterek wędzonego łososia, skrapiamy go sokiem z cytryny, na to kładziemy pokrojonego w kostkę lub plasterki świeżego melona i posypujemy koperkiem. Niebo w gębie! Do tego dołożyłam małe kiwi i mandarynkę, jako że skończyły mi się pomarańcze.

Drugie śniadanie zjadłam już w szkole. Tu znów mała modyfikacja, ponieważ nie miałam pod ręką kiszonych ogórków. Docelowo miała być to sałatka  z kiszonego ogórka z cebulką, ale ostateczna wersja to kiszona kapusta z cebulką zagryziona 4 orzechami włoskimi. Potem był pyszny obiadek w postaci piersi z indyka w kostce w marynacie imbirowo - pieprzowo- miodowej, a do tego (i tu kolejna drobna zmiana, ze względu na brak składników) zamiast mrożonych wiśni użyłam moreli w zalewie przygotowanych prze moją babcię. Obiadek pychota. Jako że prowadzący zajęcia zlitował się nad nami i pewnie sam chciał chociaż kawałek niedzieli spędzić w domu, to kolację i podwieczorek zjadłam już w domu. Najpierw jogurt z jakimiś owocami, potem czas na siłkę. Biegłam przez 40min, spalając tym sposobem 330kcal. Późnym wieczorem już w domu wsunęłam kolację, tj. fasolkę szparagową z gotowaną marchewką. 

Wyjątkowo wczoraj nie miałam potrzeby na słodycze i inne grzeszki. Oczywiście, pisząc, że nie miałam, troszeczkę naginam prawdę, bo ochotę mam zawsze, ale nie była to taka totalnie zaprzątająca umysł natrętna myśl. Przyjemnie zmeczona po siłowni poszłam spać :-)

Pozdrawiam!

14 grudnia 2014 , Komentarze (9)

ten dzień tylko potwierdził, że ochota na jedzenie rośnie wraz z niejedzeniem

Dziś obudziłam się w mieszkaniu przyjaciółki na Sadybie. Wszystko w porządku. Zjadłam śniadanko przygotowane z przytarganych przeze mnie składników, popiłam herbatą o zapachu karmelu zabieloną odrobiną mleka (Gosia powiedziała, że jej dietetyczka proponuje jej pić takie rzeczy, gdy nie umie odmówić sobie słodyczy. Faktycznie wrażenie było takie, jakbym piła karmel, a w końcu nie tuczyło.) Wybyłam na kolejne całodniowe zajęcia, znów objuczona dodatkowymi kilkoma kilogramami jedzenia w materiałowej torbie.

W ciągu dnia szło mi nieźle. Posiłki regularne, co 3h. Nie dokupiłam nic ponad to, co miałam zaplanowane na sobotę. Ale jak zauważyłam w moim przypadku (z konsultacji z przyjaciółkami na diecie wiem, że sprawdza sie nie tylko u mnie) wypijam hektolitry herbat dziennie, bo dają uczucie sytości. Tak więc na przerwie (facet o dziwo nam ją w ogóle zrobił! wow!) pomaszerowałam do automatu z napojami w celu zakupienia kawy latte bez cukru- byłam okropnie niewyspana po nocnych pogaduchach z moimi dziewczynami. Okazało się, że w weekend nikt chyba nie wymienia wkładów w maszynie i zamiast kawy, dostałam samo mleko... Kolejny raz, kiedy oszukał mnie automat nastąpił kilka godzin później, gdy chciałam kupić herbatę, również niesłodzoną. No i co? Dostałam taki ulep, że pomimo mojego łaknienia na słodycze wcale nie miałam ochoty tego pić, ale wypiłam.. 

Koszmar zaczął się po powrocie do domu. Próg drzwi przekroczyłam ok. 19:30, a o 20:30 planowałam wyjść na siłkę. Po drodze miałam ugotować sobie kolację i jedzenie na cały następny dzień. Wynik? Kolacja powiększona o 2 herbaty z mlekiem sojowym, a sam posiłek wzbogacony o całą jedną cukinię i pół papryki- w końcu miałam się zapychać warzywami w razie głodu. Na 1,5h przezd snem ochota na cukier była tak gigantyczna, że wsunęłam kilka rodzynków i jednego daktyla i upiłam kilka łyków słodzonej zwykłej herbaty mojego chłopaka. Kazałam mu na wszelki wypadek "zaktualizować" kalendarz adwentowy, ktory dostalam na mikołajki od mamy. 13 czekoladek poszło na miejscu, a ja poczułam ulgę, bo to aż o 13 pokus mniej :D

Spać poszłam z okropnie wypukłym brzuchem, w którym aż się (za przeproszeniem) przelewało od ilości wypitych herbatek.

Oby następny dzień przyniósł mi nieco więcej wytrwałości i motywacji, żeby pójść na siłownię!

Pozdrowienia :-) 

12 grudnia 2014 , Komentarze (3)

piątka chyba nie należy do najszczęśliwszych cyfr

No to dziś nie jestem zbyt zadowolona... ten weekend (jak już wspominałam) spędzam na uczelni i siedzę tam bite 9h. Straszne. Zjadłam, co sobie przygotowałam i... było znów za mało. Tak jak mac zwykle dla mnie po prostu śmierdzi,  to dziś kusił. Żelki i chrupki przyniesione na dzisiejszy babski wieczorek przez jedną z przyjaciółek do tej chwili patrzą na mnie i krzyczą "nie pozwól mi się zmarnować!  zjedz mnie!"

Zaczyna robić się ciężko. Pokusy czają się na każdym kroku. Kalendarz adwentowy z czekoladek, giga jajko niespodzianka i mikołajki z czekolady,  a do tego ptasie mleczko (co z tego,  że nie lubię)... Wszystko to próbuje mnie złamać. Nie daje się! 

Z moich grzechów dnia dzisiejszego: 

1. Kawa latte z odrobiną cukru

2. Dodatkowa mandarynka

3. Herbata z mlekiem

4. Wino grzane z pomarańczą

5. Kasza z fasolą sprzed 2 dni zamiast kapuśniaka

6. Za mało wody 

Ech... dziś nadszedł ten dzień,  w którym ten mały diabełek podpowiada mi "rzuć to w cholerę! przecież dobrze wyglądasz!"

Chłopak też nie pomaga. Z jednej strony pomaga gotować dietetyczne posiłki i chwali za to,  że ćwiczę na siłce  i chcę coś ze sobą zrobić. Z drugiej strony każe mi przyznać sama przed sobą,  że jestem zgrabna i namawia do zjedzenia czekoladek, które mi kupił (w dodatku moje ulubione, jakżeby inaczej).

Jestem ciągle głodna, a nawet jeśli nie,  to czuje spore zapotrzebowanie na cukier. Boje się,  że długo tak nie pociągne, a to dopiero 1. tydzień - przede mną jeszcze 11... :(

Pozdrawiam smutno

12 grudnia 2014 , Komentarze (5)

idzie świetnie, choć ilość gotowania zaczyna mnie dołować

Dziś powinnam być z siebie dumna i jestem! :-)

Zjadłam wszystko w idealnych porach, żadnych grzeszków, żadnych pokus, wszystko tak, jak być powinno, a na dodatek spalone ponad 370 kcal na siłowni (i wcale nie miałam ochoty już kończyć ćwiczyć, niestety obowiązki- tj gotowanie wzywało).

No więc właśnie! Gotowanie... Zwykle, kiedy pomieszkuje sama, bo rodziców z różnych przyczyn dłużej nie ma, gotuje sobie bez problemów, a jeden obiad starcza mi średnio na 3 dni, natomiast samo ugotowanie go nie zajmuje więcej niż 1h. Całkiem niezły wynik, jeśli ilość minut w godzinie podzielimy na ilość godzin, które przypadają na 3 dni.

Niestety odkąd jestem na diecie, spędzam dziennie około 2,5h w kuchni. W tym czasie powinnam była przygotować żarcia dla pułku, a spod moich (już wysuszonych od ciągłego płukania warzyw) dłoni wychodzą zaledwie 3 malutkie porcyjki jedzenia, które fakt faktem są bardzo smaczne, ale okropnie czaso- i pracochłonne. 

Pisałam już, że w preferencjach zaznaczyłam sobie, że mam mało czasu na gotowanie, a na dodatek, że niby umiem gotowaćm, aby zadanie było najprostsze z możliwych. I o ile faktycznie nie ma w tym nic trudnego, to czas poświęcany na kuchnię wydłuża się z dnia na dzień. Pewnie nie byłoby tak drastycznie, gdyby nie fakt, że od kilku dni muszę szykować posiłki z góry na cały dzień. Zamiast zatem spędzać ten czas na czytaniu lektur (sesja is coming) lub innych przyjemniejszych czynnościach, to wygotowywuję horrendalne ilości różnego rodzaju szamy. Zaczyna mnie to mierzić i przyznaję, że tęsknię już za zwykłą jajecznicą na maśle na szynce i kromką chleba... Jakże szybko, prosto, smacznie i sycąco. Nawet gdy szłam na 8:30 na zajęcia i wyjść musiałam ok. 7:30, to spokojnie wyrabiałam się z przygotowaniem śniadania. Teraz nawt śniadanie szykuję z wyprzedzeniem, bo przecież rano nie zdążyłabym rozmrozić i ugotować na parze groszku z marchewką...

Pierwszy raz od 4 dni spojrzałam łakomym wzrokiem na słodycze - mikołajkowe pozostałości. I tak zerkam na nie, przypominając sobie, że nie po to dziś godzinę biegałam i pedałowałam na siłce.

 Jeszcze sobie ponarzekam i wyleję całą frustrację tutaj, zamiast na mojego chłopaka, który zaraz powinien wpaść do mnie na noc. Ostatnią kwestią, która mnie trochę dziś przeraziła, to fakt, że dziś otrzymałam plan diety na kolejny tydzień. Jako, że waga pokazuje -3kg, to przeszłam z fazy natarcia do fazy spadku. Byłam pewna, że teraz dieta już będzie mniej drastyczna i z 1100 kcal wskoczy na ciut wyższy poziom. No cóż. Płonne moje nadzieje. Od poniedziałku mój dzienny limit wynosić będzie 1000kcal. 

Pozdrawiam ciepło :-)

10 grudnia 2014 , Komentarze (11)

mogło być ciut lepiej

Dziś byłam poza domem dłużej niż przewidywałam.

W związku z tym nie wzielam wystarczająco dużo porcji jedzenia "na miasto". Zamiast obiadu wypilam wielka kawę latte bez cukru na odtluszczonym mleku.  A obiad zamiast o 17 zjadlam w takiej sytuacji 3h później o 20ej. Jako że wypilam kawę,  to darowałam sobie przekąskę w postaci sałatki winogronowej z majonezem light.

Znow nastałam się nad garami, bo wybieram się jutro na zakupy świąteczne tj. prezenty i musze mieć jedzenie ze sobą gotowe do jedzenia. Jeszcze 2 grzeszki mi się dziś przytrafiły oprócz kawy i jedzenia w złych porach. Pierwszy to za mała ilość wypitych płynów, a drugi to wypity  kieliszek cydru. 

Więcej grzechów nie pamiętam. Itd. ;-)

Dziś czuje się syta. Dietetyczka mi odpisała i kazała zwiększyć kaloryczność,  ewentualnie zapychać się warzywami. Jakoś dziś nawet nie potrzebowałam żadnej z tych metod. 

Przede mną jeszcze pomiar,  który mam dziś wrzucić na swoją tablicę.  Tylko czy po zaledwie 3 dniach pojawią się jakiekolwiek zmiany? 

Dobrej nocki! :-)

9 grudnia 2014 , Komentarze (7)

jest bardzo dobrze :)

Dziś znów udało mi się bez problemów trzymać dietę. Strasznie mi się spodobało, że wszystko miałam już przygotowane dzień wcześniej i dziś na uczelni (spędziłam tam 9h) wystarczyło tylko wyjąć z pudełek szamkę i wsunąć ze smakiem ;-) . A muszę przyznać, że jadłam, aż mi się uszy trzęsły. Już pisałam, że niestety od wczoraj towarzyszy mi non stop uczucie małego głodu (nie mylić z niedosytem), więc z niecierpliwością oczekiwałam na każdą kolejną godzinę W, w której wypadał następny posiłek. Za radą kilku dziewczyn (dzięki!) napisałam maila do mojej dietetyczki z pytanie, czy coś z tym powinnam zrobić, czy tak musi na początku być (albo skurczy mi się żołądek albo będę przyjmować póki co błonnik w tabletkach i organiczny chrom- ale to moje rozwiązanie). Na razie czekam na odpowiedź. Jedyny problem w przestrzeganiu pór jedzenia polegał na tym, że byłam już na tyle głodna, że jeden posiłek podzieliłam na dwie części i zjadłam w krótszych odstępach czasowych. Wypiłam też morze wody i herbat (głównie zielonej), zauważyłam, że po ciepłym napoju jestm mniej głodna przynajmniej na krótką chwilę.

W pewnym momencie, gdy wróciłam do domu, mama wyjęła z lodówki smakowy jogurt z jakimiś słodkimi dodatkami i miałam ogromną ochotę tylko spróbować, ale nie tknęłam "pokusy" tłumacząc sobie, że nie po to tyle wczoraj stałam w kuchni miareczkując każdą porcję, żeby dziś  to zaprzepaścić. 

Na słodycze nie mam ochoty, dziś owszem, patrzyłam z wielką chęcią na pysznie wygladające ciastko nadziewane budyniem, które kusiło z bufetowej lady, ale ograniczyłam się do niesłodzonej owocowej herbatki.

Właśnie skończyłam jeść zmodyfikowane przeze mnie ciasteczka z płatków owsianych z miodem i rodzynkami, które w dzisiejszym jadłospisie stanowiły kolację. Jako że nie mam obecnie piekarnika i mieć nie będę przeznajbliższy miesiąc, to zrobiłam sobie z ww składników owsiankę na wodzie i też było dobrze.

Jutro mam znów wolne, więc tego wieczoru nie spędzam przy garach. Jedynie wstawiłam na noc do namoczenia fasolę, z której jutro mam przygotować obiad. 

Czuję, że będzie trudno przez najbliższe 3 miesiące, jeśli to uczucie głodu nie zmaleje. Jednak wiem, że dam radę i już sobie wyobrażam swoje biodra i uda w kusych spódniczkach i obcisłych rurkach ;P

Dobrej nocy!

8 grudnia 2014 , Komentarze (5)

Panie i Panowie! (o ile tu są :D)

Dziś powoli dobiega końca mój pierwszy dzień na diecie Vitalii. 

Jak to wszystko wyglądało:

Wczoraj w nocy dokładnie przeanalizowałam mój dietetyczny plan i udałam się na zakupy do Oszołoma po produkty, których brakowało w mojej lodówce. Koszyk wypełnił się głównie warzywami, owocami i mrożonkami.

Dziś przed południem (poniedziałki mam wolne od uczelni) przygotowałam sobie śniadanie i patrząc na rozpiskę, w jakich godzinach i co będę jadła, to stwierdziłam, że nie ma szans, żebym przetrwała. Ale jednak! Dałam radę. Niestety cały dzień czuję głód. Nie jakiś duży, ale jednak. To trochę denerwuje. Plus jest taki, że słodyczy nawet nie widzę, jakbym oślepła na słodycze- ach ta motywacja ;)

Gotowałam przez ponad 2h, bo jutro wybywam na uczelnię na cały dzień i musiałam sobie wyszykować śniadanie (wstaję koło 6ej rano i nie będę miała czasu), 2. śniadanie, lunch i obiad (które zjem w szkole), kolacjo-przekąskę na szczęście mogłam sobie darować, bo wypada na 20:30 i na  spokojnie przygotuję ją po powrocie z zajęć.

Ale koniec z godzinami. Jedzenie bardzo mi smakuje, jak do tej pory. Przepisy też wyglądają smakowicie. Np. dziś jadłam delikatne gołąbki, szczerze mówiąc dawno nie jadłam tak pysznych. Zastanawiam się tylko, czemu w moim jadłospisie jest tyle marchewek. Prawie do każdego posiłku dołączona jest marchewa, ale to dobrze, bo bardzo lubię to warzywko :-) 

Koło 17ej przyszedł do mnie mój chłopak z niespodzianką - kupił dla mnie 3 butelki cydru, każdy inny. Trochę się zmartwił, gdy zobaczył kuchnię zawaloną furą warzyw i owoców - no cóż, cydry nie prędko wypiję.. ;-)

W niedzielę zaraz po zakupach w Auchan podjechałam do pobliskiego fitness clubu i kupiłam karnet open na następny miesiąc. Nie czekałam z rozpoczęciem treningu i już dziś poszłam biegać. 30min intensywnego cardio na bieżni przypomniało mi, co to znaczy się spocić i zaczerwienić, a także lepiej poczuć! 

Prawdę mówiąc, już nie mogę się doczekać kolejnych dni i przygotowywania posiłków. Muszę dodać, że w moich preferencjach zaznaczyłam, że nie umiem gotować (to nie do końca prawda, ale bardzo przyspiesza proces gotowania) i na wszelki wypadek, że nie mam czasu na kuchnię. Pierwszy raz przygotowałam tyle posiłków i to w stosunkowo niedługim czasie. Piję też spore ilości wody i herbat (zieloną i pu-erh). 

Pozdrawiam serdecznie!

(Dziś już jestem cała happy i zaczynam wierzyć, że za 3 miesiące będę (jak to mówi moja babcia) "dżigita" :D)