Jestem z siebie dumna. Weekend był pełen pokus. W piątek mąż zamówił pizze, kupił piwko. On zajadał a ja popijałam wodę i chrupałam marchewkowe sticksy z sosem czosnkowym z jogurtu. W sobotę byliśmy u znajomych, były słodycze i chipsy. Dałam radę i nie uległam:) W niedzielę był rodzinny obiad u teściów, tyle pyszności, kawa i ciasto. A ja przyszłam ze swoim pudełkiem. Na szczęście teście już się przyzwyczaili:)
Wiem, że powinnam powoli uczyć się jeść zdrowo bez ważenia każdego produktu co do grama. Jestem na diecie od miesiąca, wiem już co mogę jeść, czego nie, ale nadal trzymam się kurczowo mojej rozpiski, mojego menu. Nie pozwalam sobie na odstępstwa, wiem, że to nie do końca dobrze, bo kiedyś dieta się skończy i trzeba będzie polegać na sobie. Boje się, że wtedy dam na luz. Bo ja nie potrafię zjeść tylko jednego ciastka. Nie potrafię otworzyć czekolady i zjeść jednego kawałka. Jak dieta to na 100%. Jak objadanie...to też na 100%. A jak znaleźć ten złoty środek? Mam wielką nadzieję, że nauczę się tego z czasem. Czuję, że taki złoty środek to najlepsze wyjście, żeby schudnąć na stałe i nie wrócić już do starych nawyków, ale też nie chcę do końca życia odmawiać sobie małych przyjemności.
Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że znajdę taki właśnie złoty środek. A póki co, drukuję moje menu na kolejny tydzień i wieszam je na lodówce.