Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1967
Komentarzy: 23
Założony: 12 września 2018
Ostatni wpis: 17 stycznia 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Silnie-zraca

kobieta, 49 lat, bytom

160 cm, 90.50 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

17 stycznia 2019 , Komentarze (10)

Nie pisałam dosyć długo. A wiele się działo. Bardzo wiele.

Jakiś czas temu, gdzieś na przełomie września i października 2018, moja waga dobrnęła do 90,5 kg. W tym samym czasie pękł mój najdłuższy, zapięty na ostatnią dziurkę pasek do spodni. Klamra nie wytrzymała naporu rozrastającego się brzucha i rozsypała się w drobny mak. 

Podskoczyło mi ciśnienie. Nie żeby jakoś bardzo, zawsze miałam za niskie lub prawidłowe, ale teraz zaczęło niepokojąco przekraczać normy, wykazując co raz to wyższe wartości.

Całymi dniami byłam śmiertelnie zmęczona, jakby znużona. Nie interesowało mnie nic. Towarzyszyło temu koszmarne rozkojarzenie. Z trudem zmuszałam się do wyjścia do pracy. W weekendy tak bardzo chciałam "odespać", ale nie potrafiłam. Jakaś magiczna siła wyrywała mnie z łóżka. Budziłam się jednocześnie zmęczona i pobudzona. Mimo tego koszmarnego zmęczenia, wieczorami nie potrafiłam zasnąć. Byłam nienaturalnie pobudzona, chociaż dawno już zrezygnowałam z kawy i herbaty. Przez głowę niczym stado rozjuszonych słoni przebiegały setki myśli. Kiedy już zasnęłam, co chwilę się budziłam. Czasem obudzona czymś nie spałam aż do rana, co tylko potęgowało moje i tak już koszmarne zmęczenie. To nie jest taki stan, jak zmęczenie po dobrze wykonanej fizycznej lub umysłowej pracy. To jest zmęczenie, które nie mija, nie idzie go odespać, to taki stan, w którym myślenie autentycznie, fizycznie boli, a najprostsze życiowe zadania stają się nie zadaniami, nie wyzwaniami, a kolejnymi cegłami, dokładanymi na i tak już przeciążone plecy. Było kilka takich dni, kiedy rano, jadąc do pracy tak bardzo zmęczona, myślałam o śmierci, bo nie wyobrażałam sobie przeżycia kolejnych 8 godzin w takim stanie. Tyle razy byłam już u lekarza, robiłam badania i wychodziły dobre wyniki. Wobec tego zmęczenia jestem bezsilna! Zrobiłabym wszystko, żeby tego zmęczenia się pozbyć!!! Ale jak, kiedy sen nie pomaga?!?!  

Temu zmęczeniu zawsze towarzyszył wilczy głód. Im większe zmęczenie, tym większy głód. W ciągu dnia jadłam normalnie, naprawdę normalnie, trochę chleba albo owsiankę, warzywa, białko, tłuszcz, nie obcinałam kalorii. Tylko kanapkami nie potrafiłam się najeść. Potrafiłam o 8 rano zjeść 3 bułki (tak, TRZY) i przestać tylko dlatego, że czwartej już po prostu nie było. Bolał mnie trochę rozciągnięty żołądek, ale ciągle byłam głodna. Ciągle bym jadła i jadła! O 12 biegłam do baru po obiad, którym też nie potrafiłam się najeść. Ale koszmar zaczynał się dopiero po pracy. Podjeżdżałam pod jakiś sklep spożywczy, kupowałam minimum 3 czekolady (tłumacząc sprzedawczyni, że "dziś znowu znajomi z trójką dzieci mnie odwiedzą, więc kupuję dla nich czekolady") i zjadałam te 3 czekolady natychmiast pod sklepem. Nie, nie smakowały mi... Musiałam. Ulga przychodziła, albo i nie. Jak nie, dojadałam w budkach z fast foodami albo w domu.

Po takich ucztach serce biło mi, jak by miało wyskoczyć z piersi. Jak rozklekotane cylindry w starym samochodzie. 

Zaczęły się problemy z oddychaniem. Nie potrafiłam złapać oddechu, nie potrafiłam głębiej odetchnąć, zwłaszcza wieczorami miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Bałam się. Strasznie się bałam.

Do tego doszły zimne poty, oblewające mnie od czubków uszu po kolana regularnie co 50-70 minut. Zrobiłam podwójny test na menopauzę. Dwukrotnie wyszedł ujemny.

Totalnie siadła mi odporność organizmu. Łapałam wszystkie możliwe infekcje i przeziębienia. Musiałam brać L4, co wiązało się z mniejszymi zarobkami i wielkim poczuciem winy.

Coraz bardziej bolał mnie kręgosłup. Do tego stopnia, że przewrócenie się w łóżku z boku na bok sprawiało ból tak okropny, że wykonując tę czynność, podpierałam obolały kręgosłup rękami. Ortopeda kazał ćwiczyć, ale ćwiczenia przynosiły tylko niewielką i krótkotrwałą ulgę. Zresztą zmuszanie się do ćwiczeń, kiedy tak bardzo jesteś zmęczona i zobojętniała, często przekraczało moje możliwości.

Padły stawy kolanowe.

Ginekolog wykrył sporą torbiel na jajniku i wysłał mnie na operację.

Po raz kolejny poszłam do lekarza pierwszego kontaktu z tym zmęczeniem i reaztą objawów. Płakałam, krzyczałam, że ja już nie mam siły tak żyć. Kiedy mówiłam, że nie potrafię przestać jeść, usłyszałam "no niechże pani przestanie!". Kobieta zaproponowała mi tabletki na sen. I na obniżenie napięcia. Podała mi nazwę, którą dobrze znam z relacji wielu ludzi. Wszyscy mówią zgodnie, że uzależniają. Znam takich, którzy trafiali przez ten lek na detoks. A na nawracające jak bumerang przeziębienia wystawiła mi receptę na szczepionkę na grypę. I wysłała mnie do psychiatry. Miałam dziwne wrażenie, że baba mnie zbyła. Zaproponowała jakieś leki na objawy, nie zadając sobie większego trudu dojścia przyczyn. A przecież przyczyny jakieś muszą być. Za drzwiami gabinetu wyrzuciłam jej recepty do najbliższego kosza na śmieci. Niech se w dupę wsadzi te swoje psychotropy i szczepionki!

Nie jestem gnuśna i leniwa. Nie mam słabej woli. Potrafiłam rzucić palenie, kawę, herbatę, alkohol, parę razy schudłam po 30kg. Dlaczego nie potrafię przestać się tak koszmarnie objadać?

Powlokłam się do domu bezsilna i bezradna, zaliczając po drodze kilka budek z fast foodami, a wieczorem przeżywałam po raz kolejny całe spectrum opisanych powyżej objawów. 

26 września 2018 , Komentarze (3)

Jem. Jem. Jem. Jem. Jem. Jem.
Ja już nie chcę tak. To boli. Fizycznie i psychicznie. Tak bardzo boli.
Już nie mieszczę się w sweterki, które nosiłam do wiosny :( Nie mam co ubrać.

Zrobię listę tych pokarmów, po których ciągle jestem głodna i tych, których używam stricte do objadania się podczas napadów. Chcę wyeliminować je z menu, przynajmniej na jakiś czas, dopóki to wszystko się nie uspokoi.

Tylko... ciągle nie mam wewnętrznej zgody na rezygnację ze smakołyków...

18 września 2018 , Komentarze (3)

Po przykrych doświadczeniach sprzed sześciu dni, kiedy zjadłam ponad pół kilograma czekolady na raz (i po raz pierwszy w życiu zemdliło mnie po czekoladzie) poczułam, że naprawdę przesadziłam z tym swoim obżarstwem, że nie mam już siły się tak męczyć, że chcę coś zrobić ze sobą, żeby już tak nie cierpieć.

W takich sytuacjach alkoholik idzie na detoks.  Albo wszywa sobie w tyłek esperal. Albo jedno i drugie. Tak bardzo bym chciała, żeby ktoś sprawił, że nie będę się już przejadać. Położył mnie na jakimś oddziale psychiatrycznym, przypiął pasami do łóżka, podłączył kroplówki i trzymał z daleka od czekolady. Ale dla jedzenioholików detoksu nie ma. W każdym razie nic mi o tym nie wiadomo. Zresztą pewnie i tak bym nie poszła. Z różnych względów...

Więc detoks zrobiłam sobie sama, spożywając przez dwa dni tylko niektóre produkty. Generalnie oparłam się na owocach, warzywach (głównie surowych), nabiale i tłuszczu – w określonych ilościach. I chęć na niezdrowe obżarstwo przeszła jak ręką odjął.

Co nie znaczy, że problem jest rozwiązany.
No bo nadal nie potrafię jeść „normalnie”. Nawet nie wiem co to znaczy to „normalne jedzenie”. Całe moje dorosłe życie to przechodzenie z jednej skrajności w drugą: od niedojadania do objadania. Przy czym objadania jest zdecydowanie więcej.

Nie potrafię zjeść jak „normalny człowiek” dwóch kanapek. Ja muszę od razu cztery, albo sześć. Co ciekawe, marchewek ta tendencja nie dotyczy, tylko węglowodanów i produktów przetworzonych. Zupełnie jak bym miała jakiś swoisty rodzaj „uczulenia” na pewne pokarmy, które objawia się tym, że im więcej ich jem, tym bardziej ich pożądam i tym bardziej uodparniam się na ich działanie. Tak, zupełnie jak ten alkoholik, który im więcej wypije, tym bardziej ma się ochotę upijać dalej, choć każdy inny normalny człowiek na jego miejscu dawno by już przestał.


No więc mam za sobą „detoks”, ale… co dalej?

17 września 2018 , Komentarze (4)

Jestem uzależniona od kompulsywnego jedzenia.
Codziennie rano obiecuję sobie, że dziś się nie objem, a potem mam taki przymus objadania, że łamię poranne postanowienia i ląduję pod budką z goframi i na stoisku ze słodyczami. To jest silniejsze ode mnie. Potem wieczorem boli mnie brzuch.
Tak bardzo mi wstyd, kiedy kupuję to całe jedzenie. Mam wrażenie, że wszyscy wiedzą, po co to robię. Że nie zjem jak normalny człowiek z przyjemnością, tylko naćkam się bez pamięci... Jestem zupełnie jak ten alkoholik, który rano drżącymi rękami podaje w sklepie spożywczym odliczone grosiki na pierwszą butelkę piwa, żeby zabić porannego kaca, a potem chciwie wypija za sklepem.

12 września 2018 , Komentarze (3)

Od dłuższego czasu nie potrafię przestać się objadać, ale dzisiaj przeszłam samą siebie.
Zjadłam tyle słodyczy, że po raz pierwszy w życiu mnie zemdliło i mimo, że od ataku obżarstwa minęło już pięć godzin, ja nadal odczuwam mdłości na widok czekolady.
Boli mnie żołądek i jest mi niedobrze.
I jak alkoholik na kacu przysięgam sobie, że już nigdy tego nie zrobię...
Tylko... że ja tak przysięgam sobie co wieczór...