Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Hej! Jestem nieco nieśmiałą osóbką. Do odchudzania skłoniły mnie cyferki na pewnym doskonale wszystkim znanym urządzeniu(czytaj waga):-) i mój wygląd, który nie do końca mi pasuje.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 15365
Komentarzy: 67
Założony: 13 kwietnia 2010
Ostatni wpis: 14 maja 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasia8921

kobieta, 35 lat, Gniezno

170 cm, 61.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 sierpnia 2014 , Skomentuj

Hej Wszystkim!

Znowu piszę trochę nietypowo, bo w niedzielę. Kolejny tydzień minął mi trochę stresująco. W czwartek miałam rozmowę kwalifikacyjną, uwaga -  w Urzędzie Gminy na stanowisko młodszego referenta ds. wymiaru podatków i opłat. Była to dość ciężka rozmowa, w zasadzie niemalże sama „przepytywanka” z ustaw. Na większość pytań odpowiedziałam dobrze, niektóre były takie, że częściowo moja odpowiedź była poprawna. Jakie szczęście, że mam pamięć do liczb i cyferek, gdyż było trochę pytań dotyczących a to przedawnienia czegoś, a to określonych terminów. Najlepiej poszły mi pytania z Ustawy o Rachunkowości (nic dziwnego chyba, w końcu jestem po finansach i rachunkowości). Na początku jeszcze miałam pytanie, bym powiedziała coś o sobie. Żałuję tylko, że z tych ustaw lepiej się nie przygotowałam, no, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jest 9 kandydatów na to miejsce (było 10, ale podobno ktoś zrezygnował). Przy wyborze będą brane pod uwagę zarówno rozmowa kwalifikacyjna, jak i dokumenty aplikacyjne. Kilka dni przed godziną „zero” strasznie się stresowałam(chyba nie byłabym sobą, gdyby tak nie było), w nocy nie mogłam usnąć, biegałam co chwilę do  łazienki. Zupełnie niepotrzebnie. Najwyżej się nie dostanę, to nie będzie koniec świata, choć przykro mi będzie, nie ukrywam. Na nic się nie nastawiam, żeby się nie rozczarować.

W kwestii diety trzymam się dzielnie. No może zjadłam troszkę czekolady, ale po pierwsze gorzkiej, po drugie najwyżej 2 kostki dziennie. Wczoraj na dziś upiekłam muffinki waniliowe z kawałkami gorzkiej czekolady. Tym razem los się nade mną ulitował i wyszły mi naprawdę pyszne (jeśli mam wierzyć słowom mamy, bo sama ich jeszcze nie próbowałam. Zrobiłam podwójną porcję (wyszło mi 29), bo brat stwierdził, że lepiej jak zrobię więcej, on na pewno zje. :D Ćwiczeniowo się też nieźle trzymam, co drugi dzień biegam 50 minut, w pozostałe dni intensywnie ćwiczę „dywanówki”. Chyba nieco wydłużę już te moje biegi, powiedzmy o te 5 minut.  No i ogólnie staram się w ogóle więcej ruszać. Niestety robi się coraz zimniej i nie wiadomo, co będzie z tym moim bieganiem, najwyżej będę się cieplej ubierać.

W czwartek mam kolejną jazdę w mieście, w którym będę zdawać w niedalekiej przyszłości egzamin. Chcę się naprawdę postarać, by ta jazda była już na jakimś porządnym poziomie. Przepisy ruchu drogowego bez końca wałkuję. Ostatnio z bratem pojechaliśmy na plac i ćwiczyliśmy „luk”, który wreszcie zaczął mi wychodzić. Także jest szansa, że coś wyjdzie z tego powrotu do zdawania na prawko. :)

Pozdrawiam Was serdecznie. Życzę miłej niedzieli i najbliższego tygodnia. :)

16 sierpnia 2014 , Skomentuj

Część Wszystkim!

Dziś jest taki jakiś dziwny, senny dzień. Przynajmniej dla mnie i nie mam pojęcia dlaczego. Miałam dziś kolejną jazdę. Tym razem po mieście, w którym zamierzam zdawać egzamin - Koninie. Jak pewnie niektórzy zdążyli przeczytać wczęsniej, miałam prawie rok przerwy w zdawaniu i chcę do tego wrócić (zresztą pytałam się Was o to na forum). A zatem jeździłam dziś 5 godzin i jestem totalnie wymęczona. Nie powiem, miło było przypomnieć sobie miasto, w którym ostatnio zdawało się egzamin. No, ale okazało się, że do zapisania się na egzamin jeszcze trochę mi w jeździe brakuje. Popełniałam trochę błędów, byłam nieco rozkojarzona i i dostawałam solidne opr od instruktora. Co dziwne, jak się mnie dopytywał, jak powinnam się zachować w danej sytuacji, to doskonale wiedziałam. I podobnie jak on kompletnie nie rozumiałam tego, że znając dobrze teorię, nie potrafię jej zastosować w praktyce. Niektóre błędy były dość poważne (wymuszanie pierwszeństwa). czułam się dziś jak na egzaminie. A że jestem dość nieśmiałą osobą, mało się odzywałam i jak dostawałam potężne opr to aż gotowałam się w środku. Trudno jeszcze pewnie trochę jazd przede mną, ciekawe, czy zmieszczę się jeszcze w sierpniu.

W kwestii ostatniego wpisu, już się tak bardzo nie przejmuję tym zasłabnięciem. Trudno, mnostwo ludziom to się zdarza i nie jestem wyjątkiem. Postanowiłam jednak "popracować" nad podwyższeniem hemoglobiny, by następnym razem się mi do tego nie przyczepili. Po pierwsze dieta bogata w żelazo. Mięsko oczywiście zdrowe - gotowane lub pieczone. Wczoraj mieliśmy rodzinnego grilla i nie powiem skorzytsłam na tym. :-) No, ale bez przesady, umiar najważniejszy. Poza tym oczywiście ryby, bo też jak mięso są bogate w ten składnik, choć wiadomo, ze w mięsie żelazo lepiej przyswajalne. No a w pozostałe produkty (z żelazem niehemowym) staram się łączyć z warzywami lub owocami, bo to ponoć zwiększa wchłanianie tegoż pierwiastka. Kawy, ani herbaty na szczęście nie piję. Tylko wodę mineralną, a osatnio niedawno mój "hit" napojowy - woda mineralna z łyżeczką miodu (ponoć działa krwiotwórczo) i sokiem z cytrymy. Po prostu pycha. :-) Poza tym 2 razy dziennie napary z pokrzywy, które też podobno wpływają na czerwone krwinki i hemoglobinę.Smakuje naprawdę nieźle, lekko tak słodkawo. A po drugie, poza dietą dodatkowo suplementacja. Wybrałam Biofer Folik - ponoć ma całkiem dobrą przyswajalność, gdyż zawiera połączenie żelazo hemowe z niehemowym, a dodatkowo witaminę C i kwas foliowy (poleciła mi go farmaceutka). Nie biorę codzinnie całej dawki, tylko co drugi dzień na czczo (jednego dnia jedna tabletka, drugiego dnia dwie), no i popijam sokiem z cytryny lub pomarańczowym, bo to jeszcze bardziej zwiększa wchłanialność. Trochę się bałam, bo tyle się naczytałam, że po żelazie a to boli brzuch, a to jakieś mdłosci ludzie mają, a to inne dolegliwości. Na szczęście nic takiego nie dzieje się u mnie. Biorę tabletki już prawie tydzień i dobrze się po nich czuję. Jak skończą mi się te tabletki, to zrobię sobie badanie krwi i zobaczę, jakie będą efekty. Póki co, walczę. :-)

Pozdrawiam Was cieplutko. :-) 

10 sierpnia 2014 , Komentarze (5)

Witam wszystkich.

Dziś piszę "nietypowo", bo w niedzielę. Wczoraj wieczorem chciałam napisać, ale była u mnie burza, więc nic z tego nie wyszło. 

Miałam dziś nieprzyjemną "przygodę" podczas oddawania krwi. Byłam wyspana, zjadłam lekkie śniadanko no i poszłam przd południem (ok.10). Trochę było już ludzi, ale bez przesady. Obawiałam się, czy nie wyjdzie mi za niska hemoglobina, bo przed prawie 3 miesiącami, gdy poszłam pierwszy raz oddać krew, miałam ją trochę niską (12,6 g/dl). Na szczęście nie bylo tak źle i miałam 12,8g/dl. Mimo to od lekarki usłyszałam, że mam ją właściwie na granicy normy i powinnam koniecznie ją sobie podnieść i doradziła mi, ze może powinnam brać jakieś tabletki z żelazem. Kurczę, trochę się tym zdenerwowałam chyba tym, w końcu od pierwszego oddania starałam się jak tylko mogłam podnieść jej poziom, a tu taki wynik. No i chyba przez to zdenerwowanie miałam trochę podwyższona ciśnienie - 140/80, a zazwyczaj mam raczej niskie. No, ale nic, zakwalifikowała mnie do oddania krwi. Widząc chyba moje zdenerwowanie, jedna z pielęgniarek co chwilę mnie zagadywała, No i przed samym końcem oddawania krwi po prostu "odleciałam". Zrobiłam  się podobno cała blada i spocona. Lekarka i pielęgniarki zaraz do mnie podbiegły, zmierzono mi ciśnienie - miałam tym razem niższe - 110/70, dostałam jakieś krople do wypicia i oczywiście wodę. No i czas na odpoczynek. Później jeszcze raz miałam zmierzone ciśnienie, wyszło mi "książkowe: - 120/80. O samotnym pójściu do domu nie było mowy (sąsiad mnie odwiózł). No i co najgorsze, lekarka odradziła mi dalsze oddawanie krwi. Kurczę, jest mi strasznie przykro z tego powodu, tym bardziej, ze pierwszy raz mi się takie coś zdarzyło. Mimo tego chciałabym oddawać jeszcze krew, ale obawiam się, ze to dzisiejsze zasłabnięcie będę miałam gdzieś odnotowane i będą nici z dlaszego oddawania. :(

Trudno mi stwierdzić, czy zasłabłam, bo było dziś dość gorąco, zdenerwowałam się tym poziomem hemoglobiny, czy co. W zasadzie jestem dość wrażliwą osobą na stres i wszytkim się przejmuję. No i niedługo będę miała dość stresujący dla mnie okres - po pierwsze za klikanaście dni mam rozmowę kwalifikacyjną, po drugie rozpoczęłam znów starania o prawo jazdy po prawie roku przerwy. Miałam już "pierwszą" jazdę z bardzo wymagajacym instruktorem ( chciałam takiego, by przyzwyczaić się jakoś do stresujących jazd). Popełniłam trochę błędów, dostałam małe opr, ale nie byo tak źle jak myślałam. Następną jazdę mam we wtorek, pilnie czytam notatki z kursu, bo ten instruktor wymaga świetnej znajomości przepisów ruchu drogowego. Może to wszystko spowodowało u mnie takie zdenerwowanie, sama nie wiem. Drugą przeczyną według mnie mogło być to, że jak mi lekarka powiedziałam o tej hemoglobinie, ja się zdenerwowałam, skutkiem czego było podwyższone ciśnienie krwi. No, a gdy oddawałam krew może za szybko uciskałam tę gumową piłeczkę (wydawało mi się, ze dość szybko to robiłam), ciśnienie mi spadło (miałam później przecież zmierzone i było niższe) i stało się, co się stało. No i dziś jest dość ciepło, może to też na mnie jakoś zadziałało. Poza tym niedługo pewnie będę miała @, ale nie wiem, czy to ma znaczenie.

Chciałabym nadal oddawać krew, ale nie wiem, czy mi jeszcze pozwolą. Co według Was powinnam zrobić, by móc oddawać krew bez takich "wpadek"? Może powinnam też ze sobą zabrać jakąś bliską osobę, wtedy bym mniej się stresowała? No i cały cza muszę walczyć z tą hemoglobiną, ale brak już mi pomysłów jak. Przecież zdrowo się odżywiam, jem 5 posiłków dziennie, wcale nie unikam jedzenia mięsa, łączę wiele produktów z witaminą C, bo podobno to pomaga w zwiększeniu przyswajalności żelaza. I nic, poziom hemoglobiny nadal mam niespecjalnie wysoki. Zastanawiam się nad tymi tabletkami z żelazem, ale chyba musiałabym skonsultować to z lekarzem

Przepraszam Was, że dziś nic o mojej diecie i ruchu, ale jakoś ta dzisiejsza sytuacja podłamała mnie.

Pozdrawiam Was serdecznie. Miłego tygodnia. :-)

2 sierpnia 2014 , Skomentuj

Hej Wszystkim!

Kolejny tydzień za mną, bardzo szybko mi minął. Nie odpuszczałam sobie ćwiczeń, z czego bardzo się cieszę. Wyszło mi w tym tygodniu 3 razy bieganie (w tym jedno interwałowe) i 2 razy rower. Co prawda miałam pewne przesunięcia w planie, ale zrealizowałam go w 100%. W środę byliśmy w odwiedzinach u rodzinki i chcąc, czy nie chcąc musiałam zrezygnować z części ćwiczeń (te 1,5godzinne „dywanówki”) i rano poszłam biegać. No i całkiem nieźle mi się biegało tego dnia, chociaż już było dość gorąco. A środowe „dywanówki” przesunęłam na dzisiaj, gdzie teoretycznie weekendy (soboty i niedziele) mam wolne od jakichkolwiek ćwiczeń. Pozostałe treningi biegowe również dobrze mi poszły, przy interwalach trochę bardziej się męczę, ale faktycznie są one trochę wyczerpujące. Jazdy na rowerze również dobrze mi poszły. Byłoby idealnie, gdyby nie wiatr, miałam trochę ciężej, ale dałam radę. Nawet nie wiem, kiedy tak polubiłam wysiłek fizyczny. Jak nie mogę poćwiczyć, to czegoś mi tak brakuje. :D

Dietowo też jest całkiem nieźle. Ostatnio ze słodkości wcinałam praktycznie tylko w miarę zdrowe owsiane ciasteczka (na ostatnią niedzielę zrobiłam ich tyle, że cały tydzień się je jadło. J. No i wczoraj i dziś zjadłam odrobinę ciast z osiemnastki dziewczyny mojego brata – odrobinę to znaczy po malutkim odkrojonym nożem kawałku ciast (dosłownie takie paseczki). Czyli chyba nie jest źle.

Podjęłam też pewną ważną decyzję – w sierpniu (a może i dłużej)  nie będę pić alkoholu, pod jakąkolwiek postacią. Zasadniczo nie pijam alkoholu, jedynie od wielkiego dzwonu trochę winka, albo jakiegoś likieru. Alkohol właściwie mi tak naprawdę nie smakuje. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, bym w ogóle przestała go pić. A to, że bliscy/znajomi stroją sobie żarty z mojego niepicia, to wyłącznie ich problem. Alkohol nie jest mi po prostu potrzebny do zabawy/rozmowy i chcę by inni uszanowali mój wybór, tak samo jak ja nie bronię im picia alkoholu. Tylko boli mnie to, że żyjemy w takiej kulturze, że to abstynenci muszą się zawsze tłumaczyć, dlaczego nie piją, jakby byli jakimiś odmieńcami. Smutne to, ale nic na to nie poradzimy.

Jedyny żart w tej kwestii , na który się nie obrażam to słowa mojego brata, że byłabym idealnym kierowcą. :) Co prawda to prawda. Jeden mały szczegół – najpierw muszę zdać to prawko. Z bratem  ciągle ćwiczę wszelkie możliwe manewry. Parkowanie wychodzi mi „dziko” – tzn. o ile z prostopadłym i skośnym już sobie dobrze radzę, ale równoległe to jakaś masakra. W moim wydaniu wygląda to tak, że albo non stop muszę robić korekty, bo krzywo samochód ustawiony, albo nie mogę zorientować się, jak zrobić tę korektę, za późno/za wcześnie skręcam. No. Po prostu jakaś tragedia. W poniedziałek chyba zadzwonię do tego instruktora mojego brata i ustalę sobie terminy kilku jazd. Nie wiem jeszcze, czy coś z tego wyjdzie, bo mam małego stracha, że po takiej przerwie to mam potężne braki. Teorię wciąż powtarzam, nie najgorzej mi idzie, ale te jazdy to pewnie nie pójdą mi tak łatwo. No, zobaczymy co z tego wyjdzie.

Pozdrawiam Was i do następnego tygodnia ;)            

26 lipca 2014 , Skomentuj

Hej, Witam Was!

Piszę o tak nietypowej porze, bo zwykle daję wpis wcześniej. Dziś jednak dopiero teraz mam czas.   Mój brat w ostatnim tygodniu miał mały remont w swoim pokoju. Z tym, że ten „mały” remont sprawił, że w całym naszym mieszkaniu był duży bałagan. J Brat zmieniał sobie meble w pokoju, także tamte stare trzeba było przenosić, wynosić itp. No i oczywiście składać nowe meble. W małym stopniu też co nieco skręciłam. J Odnowiony został też nieco kolor ścian. No i dopiero niedawno mamy wreszcie porządek w mieszkaniu. Tego bałaganu już nie mogłam znieść.

Dziś, w czasie, gdy brat kończył swoje „dzieło”, oddałam się małym przyjemnościom. Te „przyjemności” to mega odprężająca kąpiel, peeling  twarzy i ciała, maseczka na twarz, balsamy, oczywiście umycie włosów, odżywka i maseczka na nie nałożona, balsam na ciało i inne błogie przyjemności. Zwykle biorę szybki prysznic, bo nie mam czasu na takie małe „lenistwo”. Ale w sobotę staram się znaleźć na to czas. ;)

Jeśli chodzi o dietę, to generalnie dobrze. No może nie licząc tych drobnych chwil, gdy się zdołałam skusić na małe „coś słodkiego”. Na szczęście nie rzuciłam się jakoś na słodycze, tylko bardzo rozsądnie. A propos słodkości, dziś znowu upiekłam coś pysznego w postaci owsianych ciasteczek. Przynajmniej na niedzielę będzie coś w miarę zdrowego.

O wysiłku fizycznym oczywiście nie zapomniałam. W tym tygodniu jakoś tak wypadło, że poniedziałek, środa i piątek było bieganie – w te 2 pierwsze dni takie „zwykłe” 50 minutowe, w miarę jednostajnym (przebiegłam nieco ponad po 8 km). W piątek natomiast bieg interwałowy. Wróciłam z niego totalnie wymęczona, ale poszedł mi lepiej niż ten tydzień wcześniej. Może też dlatego, że było nieco chłodniej niż ostatnio. We wtorek i czwartek zaliczyłam jazdę na rowerze – przez godzinę jednorazowo przejechałam około 18/19 km, więc całkiem nieźle.

„Nauka jazdy” z moim bratem dalej trwa. Tym razem nieco gorzej szło mi parkowanie, zwłaszcza równoległe. Sporo musze się nagimnastykować, by w miarę możliwości prawidłowo zaparkować, te ciągłe korekty, poprawianie. Ale się nie poddaję, choć mi trochę wstyd, że nie potrafię tego tak szybko opanować. Natomiast zawracanie wszelkimi możliwymi sposobami całkiem nieźle mi wychodzi. Nie zapominam już o kierunkowskazach i rozglądaniu się

No to tyle na dziś. Do następnego tygodnia. ;)

19 lipca 2014 , Skomentuj

Hej Wszystkim!

No i znowu kolejny tydzień minął. Dziś czuję się niezbyt dobrze z powodu pogody - wysoka temperatura sprawia, że mój organizm „wariuje” – tzn. ciśnienie leci mi w dół, boli mnie głowa, nic przyjemnego. Teraz już jest w miarę dobrze. Lubię ciepłą pogodę, ale bez przesady – do 25 stopni jest taka idealna.

W kwestii diety, trzymam się w miarę grzecznie. Od prawie tygodnia nie ruszyłam słodyczy, a to jest już coś. :-) Niestety (albo stety) na niedzielę planowany jest jak zwykle wypiek, bo u mnie w rodzinie to już niemal tradycja – niedziela bez słodkości to nie niedziela. J Oczywiście to ja upiekłam tę pyszność – w tym tygodniu padło na tartę z brzoskwiniami . Wizualnie wyszła mi lepiej niż te moje ostatnie muffinki :-), a jaka będzie w smaku jutro się wszyscy u mnie w domu przekonają,

W tym tygodniu jak najbardziej nie odpuściłam wysiłku fizycznego. Co prawda w poniedziałek i wtorek niestety nie ćwiczyłam, ale w resztę dni nie odpuściłam sobie treningu. Poza „dywanówkami” trwającymi ok. 90 minut było oczywiście bieganie i jazda na rowerze. W środę wydłużyłam trochę bieganie do 50 minut, przebiegłam przeszło 8 km, w czwartek, w ciągu godziny przejechałam na rowerze trochę ponad 19 km, także całkiem nieźle. No, ale wczoraj to chyba dałam czadu. Postanowiłam nieco urozmaicić mój trening biegowy, bo bieg w jednostajnym tempie zaczął mnie nieco nudzić. Zdecydowałam się na trening interwałowy. Aby zbytnio się nie sforsować (bo dawno już nie biegałam interwałów) zaczęłam od niewielu powtórzeń – jeden interwał trwał 4 minuty:  jedna minuta – bardzo szybko, 3 minuty – wolniutko. I tak przez 24 minuty, z prostej matematyki wynika, że zrobiłam 6 interwałów. Przed samym głównym treningiem, oczywiście zrobiłam rozgrzewkę w postaci 10 minut bardzo wolnego biegu, właściwie truchtu. Po treningu też jeszcze sobie  trochę potruchtałam. W sumie wyszło mi z tego dzisiejszego biegania ok. 45 minut, gdzie przebiegłam prawie 6,5 km. Wróciłam do domu porządnie zmęczona, zapomniałam już, że taki trening może porządnie zmęczyć. Byłam dosłownie cała mokra. Porozściągałam się porządnie (obym nie miała na drugi dzień zakwasów) i poszłam się wykąpać. Później co nieco sobie zjadłam – a dokładniej jajko, kawałek śledzia, kawałek chleba z serkiem śmietankowym, pomidora i marchewkę. Później jeszcze około 21 zjadłam kawał białego sera z tuńczykiem i keczupem i kolejną marchewkę – chodzę spać koło 12, także nie zamierzać „głodzić” swojego organizmu przed snem. Natomiast dziś ćwiczyłam tylko rano te swoje „dywanówki” przez 1,5godziny. Na tyle dałam rady, bo później rozbolała mnie głowa i nici z jakiegokolwiek biegania, czy jeżdżenia na rowerze.

Mam jeden mały, a może niemały dylemat. Może to głupie pytanie, ale zastanawiam się, na jakie ćwiczenia mogę sobie pozwolić podczas @. Właśnie ją mam (3 dzień) i być może dla wielu z was to totalne wariactwo ćwiczyć tak dużo i intensywnie podczas @ (choćby dzisiejsze interwały). Zwykle w „tych dniach” brzuch mnie w ogóle nie boli (chyba jestem szczęściarą, bo kiedyś pierwsze dni to była dla mnie masakra), czuję się ogólnie świetnie, także nie widzę powodów, żebym miała nie ćwiczyć. Owszem pewnie mogłabym wykonywać mniej intensywne ćwiczenia, ale ja po prostu uwielbiam szybki, energiczny ruch fizyczny. Oczywiście wykonuję też  jakieś ćwiczenia rozciągające, ćwiczenia na piłce, ale to nie jest to samo, co ćwiczenia, które porządnie mnie zmęczą. Byłam kiedyś też na pilatesie – owszem niektóre ćwiczenia dość fajne, ale większość strasznie mnie nużyła. Przypuszczam, że joga, spacery, albo inne jakieś spokojne ćwiczenia także by mi średnio pasowały.  Natomiast mama mnie straszy, że mogę mieć nasilone krwawienie, albo nawet dostać krwotoku, a w późniejszym wieku mieć pewne „kobiece” problemy . Przez przypadek dowiedziała się,  że mam @ dopiero po skończonych przeze mnie ćwiczeniach tego dnia i zaczęła się ta sama śpiewka, podsumowana tym, ze igram ze swoim zdrowiem i będę jeszcze tego żałowała.  No i mam wątpliwość  - ćwiczyć w te dni jak dotychczas, czy sobie odpuścić . Z jednej strony te mamy „ostrzeżenia” mnie nieco przerażają. Z drugiej strony natomiast nigdy mi się nic nie stało, @ mam dość regularne, z reguły trwają 3-4 dni. Sama już nie wiem, jak mam postępować w tym aspekcie.

W kwestii mojej „nauki jazdy” z bratem, podobno według niego robię postępy. A dokładniej to oznacza, że coraz mniej zapominam o rozglądaniu się (moja wielka bolączka), jestem bardziej uważna, no i nie zapominam o kierunkowskazach. Ruszanie wychodzi mi świetnie. Przećwiczyłam też znów zawracanie na wszelkie możliwe sposoby i naprawdę robię je bezbłędnie. Trochę jeszcze mam problemów z parkowaniem prostopadłym – a to ciągle muszę robić korektę, a to poprawiać całe parkowanie, skośne mi wychodzi znacznie lepiej. O dziwo natomiast nie spodziewałam się, ze parkowanie równoległe zacznie mi wychodzić (wreszcie). Oczywiście najpierw miałam spore problemy, ale już jest coraz lepiej. To chyba całkiem dobrze wróży, jeśli chcę wrócić do zdawania prawka. J

Pozdrawiam Was serdecznie. Miłego tygodnia życzę. J

12 lipca 2014 , Komentarze (1)

Hej Wszystkim!

Kolejny letni tydzień jakoś mi minął. Pogoda byłaby super, gdyby nie to, że co jakiś czas powtarza się schemat: najpierw duszno, parno, a wieczorem deszcz, czasem nawet z burzą. No, ale jakie powietrze jest po takiej burzy – świeże, rześkie. Chyba we wtorek poszłam po takiej burzy biegać. Naprawdę świetnie mi się biegało. Coraz bardziej się w to wciągam. W tym tygodniu biegałam też w ostatnią niedzielę. Natomiast w poniedziałek była godzinna jazda na rowerze. Ah! Jak ja polubiłam ruch. Pomyśleć, że w szkole nienawidziłam W-fu.:D A teraz wypróbowuję różne jego formy i wybieram te, które najbardziej mi się spodobały. Od poniedziałku do piątku oprócz ruch w formie jazdy na rowerze/biegania ćwiczę też w domu 1,5 godziny. Mama patrzy na mnie czasem ze zdziwieniem, skąd mam tyle siły i energii na to.:) Dietkowo też całkiem nieźle wypadł mi ten tydzień. No może prawie, bo znów jestem u cioci (tym razem z całą rodzinką) od środy wieczorem. Co to ma do rzeczy? Otóż już wyjaśniam. U cioci zawsze tyle jest jedzenia, niekoniecznie zdrowego – zwłaszcza mnóstwo słodkości. No i sama uważa, że za mało jem. A ja jem tyle, że mi wystarczy, tak by nie czuć głodu. Słodycze owszem, ale w małej ilości. No i generalnie nie jest źle. A z "nowości nie związanych z odchudzaniem, to kupiłam sobie dziś czrne sandałki, które od razu wpadły mi w oczy (znów w CCC).:) Tanie to one nie były, ale mam nadzieję, że na dłużo mi posłużą. Przydadzą mi się teraz, bo dotąd na tak ciepłą pogodę z obuwia miałam tylko czrne, dość "wysłużone" balerinki, brązowe, do kostek buty (strasznie ciężko je się zakłada), no i sportowe. A do nich właśnie dołączyły sandałki. :-) Aż się zdziwiłam, że był mój rozmiar, bo mam dość duży jak na kobietę -  41. Niby można znaleźć w sklepach ten rozmiar, ale niekoniecznie takie buty, który by mi się spodobały 

A propos jeszcze biegania. Dziś poszłam znów biegać, tym razem z siostrą. Przebiegłyśmy około 9 km. Piszę „około” , bo Endomondo w żaden sposób nie chciał złapać mi sygnału GPS. Nie wiem czemu mi tak nie działa, bo bratu łapie sygnał bez problemu. W najlepszym razie muszę wcześnie przed biegiem/jazdą na rowerze włączyć Endomondo, to wtedy mi działa. W sumie dziś pierwszy raz miałam taki problem. No, a wracając do biegania, całkiem fajnie nam się biegało, ale stwierdziłam, że wolę biegać chyba sama. Siostra ma tak fantastyczną kondycję i w zasadzie biegłyśmy jej tempem. Z pewnością biegłam szybciej niż zwykle – w niecałą godzinę (55min) wyszło te jakieś 10km. Ona tak zwinnie i sprawnie biegała, a ja tak jakoś ciężko. Chyba to nic dziwnego skoro ona taka drobna (jakieś 53kg przy wzroście 167cm), a ja tyle ile mam na pasku. Już po przebiegnięciu połowy trasy czułam się porządnie zmęczona. No, ale sam fakt, ze dotrzymałam w miarę kroku moje siostrze jest imponujący. Ona nawet stwierdziła, że biegniemy „takim optymalnym tempem”. Ha! Optymalnym chyba tylko dla niej. Podłamałam się nieco z powodu mojej kondycji. Od dłuższego czasu przecież i ćwiczę, od jakiegoś miesiąca biegam, albo jeżdżę na rowerze, a kondycję mam gorszą od siostry, która właściwie okazjonalnie ćwiczy tzn. kiedy ma ochotę, czas, no i ma czasem takie „zrywy” na wysiłek fizyczny. Świat niestety nie jest sprawiedliwy. Po biegu porządnie się porozciągałyśmy,  by nie mieć jutro zakwasów. J A później zjadłam kolację: gołąbka w sosie pomidorowym od obiadu i 3 ogórki. Tak szczerze nie miałam na nic ochoty, ale zjadłam, bo po wysiłku to raczej trzeba jakoś odzyskać siłę. J

Pamiętacie, co ostatnio pisałam o moim zdawaniu prawka. Otóż mój brat we wtorek odebrał prawo jazdy i zaczął mnie „szkolić”. No i generalnie dość bardzo widać było moja 8-miesięczną przerwę. Po pierwsze przeraża mnie prędkość i niezbyt sprawnie na początku zmieniałam biegi. Ale szybko to poprawiłam i zaczęłam w miarę poprawnie jechać. Później szybka nauka zawracania – tu mi poszło całkiem nieźle. W środę do tego dołączyłam „naukę” parkowania. Niestety prostopadłe wychodzi mi na razie tragicznie, ale skośnie i o dziwo równoległe całkiem nieźle. A tak ogólnie podobno za mało rozglądam się – brat  mówił, ze co prawda, tam,, gdzie jeździliśmy nie było praktycznie ruchu, ale muszę wyrobić sobie nawyk rozglądania się. „Zagroził” mi trochę, ze jak nie zacznę się rozglądać, to nici z naszej „nauki”. J No i albo za wcześnie, albo za późno włączam kierunkowskaz (albo czasem zapominam). Zrobiłam się jakaś taka roztrzepana.  Co ta przerwa potrafi zrobić. Żałuję, ze taką długą sobie zrobiłam. Na razie się nie poddaję i walczę. Teorię też powtarzam – tu idzie mi całkiem dobrze, dość sporo pamiętam. Mam nadzieję, ze coś z tego wyjdzie. Oczywiście zamierzam wziąć sobie jeszcze porządne jazdy z instruktorem, ale najpierw muszę co nieco sobie przypomnieć. 

Pozdrawiam Was serdecznie. Do zobaczenia w następnym tygodniu. :)

6 lipca 2014 , Skomentuj

Hej Wszystkim!

Jak zwykle znowu się spóźniłam i zamiast w piątek piszę dopiero dzisiaj. Ten tydzień minął mi trochę inaczej niż zwykle. Od poniedziałku do piątku byłam z bratem u cioci z Wągrowca na jej wyraźne zaproszenie. J Było naprawdę fajnie, tylko szkoda, że nie uparłam się, by poszukać sobie jakiegoś miejsca do biegania, także niestety sobie odpuściłam. A roweru nijak nie miałam, także i jeżdżenie na nim całkowicie odpadało. Za to zwiększyłam sobie dawkę ćwiczeń. Zwykle dotąd ćwiczyłam tylko Mel B w różne treningi i jakiś aerobik z youtuba, tym razem dodałam coś więcej. Mianowicie znalazłam moje stare książki oraz notatki z ćwiczeniami, które praktykowałam, jak swego czasu zrzuciłam 13 kg. Później gdzieś je „schowałam” i za nic w świecie nie mogłam znaleźć. J No, ale na szczęście są. Dużo jest tam wszelkich ćwiczeń. Na pierwszy ogień poszły ćwiczenia na talię i boczki oraz na nogi. W sumie wyszło mi jakoś 1,5 godziny ćwiczeń codziennie, poza poniedziałkiem. Przeszkadzała mi trochę pogoda, ostatnio było dla mnie aż za ciepło i duszno. Ćwiczyłam przy otwartym balkonie i oknie, a i tak czułam nieraz, że nie wytrzymam dłużej. No, ale dałam radę. J A i kupiłam sobie w CCC buty do biegania.  Dziś miałam okazję je wypróbować  i muszę stwierdzić, że całkiem nieźle się w nich biega. Niestety nie udało mi się osiągnąć planowanego celu – 7km/40min. Myślałam, że mi się uda, no ale zdołałam przebiec 6 km 670m, czyli nawet trochę gorzej niż wcześniej (6,95km). Ale się tym jakoś specjalnie nie przejmuję. Po pierwsze chyba przerwa zrobiła swoje, po drugie miałam chyba nieco kiepskie warunki do biegania. Pomimo że biegałam wieczorem (koło 18) to i tak było jeszcze dość ciepło i duszno. No i kolejny mój „grzech” – kiepskie nawodnienie. Staram się pić dużo wody, jednak dziś o to ewidentnie nie zadbałam. Ale nie zniechęcam się. Jutro może dla odmiany będzie jazda na rowerze, zobaczymy jeszcze jaka będzie pogoda. A bieganie na razie tak co 2 dni.

 Jeśli chodzi o dietę, to trochę nawaliłam. Wiadomo, jak jest się gościem, to nie powinno się wybrzydzać. Na ogół oczywiście starałam się jeść zdrowo, ale było parę wpadek dietetycznych. Najgorsza była w postaci 2 kawałków pizzy na obiad – wiem, nie najlepszy wybór, ale nie mieliśmy pomysłu na obiad. I wiecie co? Jak kiedyś uwielbiałam takie dania fastfoodowe i mogłam je pochłaniać w dużych ilościach, tak teraz kompletnie mnie nie ruszają. Poza tym mam strasznie dużą wrażliwość na sól – wyczuję ją wszędzie, gdzie się da. J Zrezygnowałam z dosalania czegokolwiek, bo uważam, że wystarczająco dużo soli jest w żywności, po co sobie dokładać. Jedyne słone potrawy, które uwielbiam to śledzie, kiszone ogórki i kapustę. Z tego na pewno nie zrezygnuję. :-)

Poza tym wczoraj mieliśmy rodzinnego grilla. Kiełbasy oczywiście nie jadłam, bo nigdy jakoś za nią nie przypadałam. Z mięska wpadł jedynie kawałek karkówki. Zjadłam też 3 łyżki sałatki z kalafiorem (na szczęście zrobiona na jogurcie), 5 łyżek bobu (uwielbiam ). Zgadnijcie z czym zjadłam ten bób? Ano z musztardą. Tak, dobrze czytacie. Kuzyn nawet lekko się zdziwił na widok tego mojego fantastycznego kulinarnego połączenia. J Ale co za to mogę, że uwielbiam pikantne przyprawy, zwłaszcza musztardę. Swego czasu nawet z nią jadłam kiszone ogórki. Nie wiem jak to mój organizm zniósł, ale chyba dobrze. J Do tego zjadłam mnóstwo kawałków pomidora i oczywiście (bo jakże, by inaczej) ogórków konserwowych. A w ramach deseru nie za dużą porcję lodów z malinami, bitą śmietaną i 3 kawałkami czekolady, a także naprawdę najmniejszy jaki udało mi się znaleźćJ kawałeczek placka bananowego z galaretką. Mam nadzieję, że aż tak tragicznie nie złamałam mojej diety.  A dziś ze słodkiego tylko malutki kawałeczek tego samego placka i 3 ciastko –2 delicje pomarańczowe i herbatnika.  Ogólnie poza tym jadłam dość zdrowo – na śniadanie płatki owsiane z mlekiem i nektarynką, na obiad: gotowane udko kurczaka, 2 ziemniaki i surówkę, a na kolację (po biegu): jajko na miękko,5 łyżek sałatki z kalafiorem (na jogurcie),  pomidora, marchewkę, pół papryki czerwonej  i ogórek konserwowy.

Ostatnio coraz częściej moje myśli krążą wokół tematu, o którym wcześniej już wspominałam w poprzednich wpisach – prawie jazdy. Otóż mój brat niedawno szczęśliwie zdał egzamin  (szczęściarz, zazdroszczę mu) i zdążył już nawet zakupić sobie pierwsze swoje autko (Citroen C3, zielony metalik), no i namawia mnie, bym naprawdę spróbowała jeszcze raz zdawać. Zaoferował już mi swoją pomoc . Po pierwsze miałabym okazję do przećwiczenia z nim paru manewrów, że się tak wyrażę, no i udostępni mi wszystkie swoje notatki z kursu (ma bardzo szczegółowe). No, a po drugie, jakbym zdecydowała się zdawać egzamin jeszcze w ciągu jego wakacji (do końca września, później zaczyna studia) to chętnie zawiezie mnie na egzamin – do Konina, bo tam zdaję. Brat radzi mi wziąć egzamin na wczesną godzinę (sam miał na 7.45), bo wtedy podobno jest mniejszy ruch.  Sam chyba miał bardzo pusto na wszelkich skrzyżowaniach, no i wiadomo mniejszy wtedy jest stres. A w wakacje mam nieco kiepskie dojazdy do Konina, więc jego propozycja jest dość sensowna. Myślę, że z teorią chyba nie będę mieć większych problemów, dość sporo pamiętam, przydałoby mi się odświeżenie tej wiedzy.  Muszę tylko dowiedzieć się, co z moim dokumentami (miałam dużą przerwę w zdawaniu – 8 miesięcy) i czy muszę wyrobić sobie profil kandydata na kierowcę, czy jak to się tam nazywa. Oczywiście zamierzam wziąć sobie dodatkowe jazdy – po takiej przerwie wydaje mi się to konieczne. I znów brat mi coś zaproponował – mianowicie, żebym wzięła te jazdy z jego instruktorem. Jest on dość wymagający, jazdy z nim są nieraz bardzo stresujące. Wiem, bo raz z nim jeździłam, czułam się jak na egzaminie. J Może to jest dobry pomysł – uodporniłabym się na stres. Jakbym „przetrwała” te jazdy, to egzamin nie byłby dla mnie tak „strasznym” wydarzeniem w życiu. Brat we wtorek odbiera prawko, proponuje mi, żebym z nim pojechała i przy okazji dowiedziała się, co z robieniem tego mojego prawka. Fajnego mam brata,  nie? J Mimo różnicy wieku  (brat młodszy o 6 lat) świetnie się dogadujemy. Gorzej to mam z młodszą o rok siostrą, nieustannie się kłócimy, ta nasza różnica charakterów. J Całkiem niedawno to ona podwoziła gdzieś brata i rozmawiali o jego zdanym egzaminie. Z relacji brata wynika, że jak tak mimochodem wspomniał o mnie i moim zdawaniu, że jeszcze kiedyś i  ja będę miała prawko (super, że jeszcze ktoś we mnie wierzy), to ona stwierdziła, że powinnam odpuścić sobie to zdawanie, bo skoro tyle razy nie zdałam, to na pewno się do tego nie nadaję. Wiecie, jak przykro mi się zrobiło. Nawet nie dlatego, że ona tak uważa, jej prawo do wyrażania własnego zdania,  ale że nie była w stanie powiedzieć mi to bezpośrednio. No przepraszam, jak już próbowała mi to powiedzieć  to jakoś tak złośliwie.  W sumie do tego już się przyzwyczaiłam, niemal zawsze potrafi mnie obgadać, wyśmiać . A przy tym jest nieraz tak bezczelna, że szkoda słów. I bynajmniej nie chodzi o to, że nie umiem przyjmować krytyki, a to nieprawda. Umiem ją przyjmować, o ile jest konstruktywna, a nie złośliwa. A siostra zdała prawo jazdy za pierwszym razem, więc pewnie myśli, że to ją uprawnia do takich komentarzy. A może ma rację? Niby z jednej strony naprawdę próbowałam już wiele razy zdawać, kosztowało mnie to nie tylko sporo kasy, ale przede wszystkim stresu i nerwów. Najlepiej byłoby, gdybym zapomniała o poprzednich podejściach i zaczęła tak jakby od nowa. Sama już nie wiem. Bardzo chciałabym mieć prawko i  jeździć samochodem. Wielu moich bliskich i znajomych (może oprócz siostry) namawiają mnie do zdawania. No i jak bym się zdecydowała, to oczywiście starałabym się, by jak najmniej osób wiedziało o terminie mojego egzaminu (w tym siostra). Nie miałabym presji, że muszę zdać, może tak bardzo nie stresowałabym się. W razie ewentualnej  porażki (odpukać) nie musiałabym się nikomu wścibskiemu tłumaczyć, dlaczego nie zdałam, które to moje podejście itp.  Jestem ciekawa, co sądzicie o tym moim pomyśle.    

Pozdrawiam was serdecznie, miłego tygodnia. :-)                                 

   

27 czerwca 2014 , Komentarze (2)

Hej Wszystkim!

No i upłynął kolejny tydzień czerwca,. Ani się spojrzeć, a już będzie lipiec. Pogoda jak dla mnie jest nieco dziwna – najpierw było mnóstwo ciepła, aż nawet za gorąco było według mnie, później się nieco ochłodziło, a teraz jest nawet w miarę. Najlepsza taka temperatura dla mnie to tak około 20 stopni – ani za zimno, ani za gorąco, w sam raz.:-) Także mogłoby już być trochę cieplej.

No i ten tydzień minął mi całkiem nieźle, jeśli chodzi o dietkę i ćwiczenia. Choć szczerze mówiąc (raczej pisząc) lepiej pod tym względem wyglądały ćwiczenia niż dieta. Od początku tygodnia regularnie ćwiczyłam przez bodajże 1h 10 min. Dodatkowo zaczęłam jeździć na rowerze i wpadłam na szalony pomysł J - zacznę biegać. Jeśli chodzi o rower, to kiedyś miałam hoplę na punkcie jeżdżenia, niemalże codziennie jeździłam, kiedyś w drodze „złapał” mnie deszcz i dałam radę. JNo to postanowiłam do tego wrócić. No, a bieganie? Też kiedyś w sumie dość regularnie biegałam, ale jednak zawsze jakoś bardziej wolałam jazdę na rowerze. Stwierdziłam, że warto, bym też wróciła do biegania, nie będę ograniczać się tylko do roweru. Od dawna nosiłam się, aby wgrać sobie Endomondo. Fajnie wiedzieć ile się przejechało/przebiegło i  z jaką prędkością, a przy okazji uczestniczyć w akcji „Pomoc mierzona kilometrami”. Biegać już zaczęłam wcześniej, ale tylko po 30 minut i niezbyt szybko, żeby nie rozpocząć mojej przygody z bieganiem od jakiejś kontuzji, czy czegoś innego. Od tego tygodnia zwiększyłam czas biegania do 40 minut i postanowiłam zwiększyć swoje tempo. Jak na razie 2 razy tak biegałam – we wtorek niestety nie zmierzyłam sobie długości czasu i prędkości, bo dopiero tego dnia wieczorem wgrałam sobie Endomondo. Drugi raz (czwartek) był całkiem udany – w ciągu 40 minut przebiegłam prawie 7 km (dokładnie 6,95 km). Jazda rowerem też była super – w środę przez godzinę pokonałam prawie 17 km (16,75km), a dziś przeszło 17 km (17,20km), więc  też całkiem nieźle.

Z dietką było trochę gorzej. Piszę „gorzej”, bo przyznam się, że parę razy zdarzyło mi się zjeść trochę słodkiego. No, ale nie przesadzajmy, od tego na pewno bym nie przytyła. Nie jadłam przecież tego kilogramami. Na ogół jedzenie 5 posiłków weszło mi w codzienny nawyk, nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek opuścić, bądź głodzić się przez cały dzień, by wieczorem objeść się nieprzyzwoicie. A kiedyś, dawno, dawno temu jadłam strasznie nieregularnie, nie raz zdarzały mi się późne, do tego bardzo obfite kolacje,  po których czułam się tak okropnie przejedzona. No, ale na szczęście te czasy już minęły i mam nadzieję, że nigdy nie wrócą. 

Z newsów z dnia codziennego. Dziś moja mama ma urodzinki, dlatego kupiliśmy jej (siostra, ja i brat) kijki do nordic walkingu – teraz mama nie będzie mieć wymówek do ruchu fizycznego J zwłaszcza, że stale narzeka, że chciałaby schudnąć, kiedyś też wspominała, że może spróbowałaby z tymi kijkami. Żeby było śmieszniej kupiliśmy, do tego Ptasie Mleczko, żartując nieco, że „najpierw masa, potem rzeźba”. :) No zobaczymy, co wyjdzie z tego wszystkiego.

W niedzielę wybieramy się rodzinką na absolutorium mojej siostry. Muszę się zastanowić, w co się ubrać, chcę w miarę dobrze wyglądać. Podobno ma być  tego dnia bardzo ciepło. Mama mnie już namawia na białą bluzkę. Tylko nie to!!! Nienawidzę białych bluzek! Muszę coś wymyśleć, by ewentualnie sprawdzić, czy ciuchy są czyste, ewentualnie wyprać,  poczekać aż wyschną, wyprasować.

Dobra. Kończę już, bo pies się dopina, bym z nim wyszła. :D

Pozdrawiam Was serdecznie, miłego tygodnia życzę. :)

20 czerwca 2014 , Skomentuj

Witam Was Wszystkich

Tydzień jakoś mi minął. Co do diety trzymałam się niemal przyzwoicie – codziennie 5 w miarę regularnych posiłków. Napisałam „niemal” bo zdarzyły mi się małe dietetyczne odstępstwa. Jak zwykle mama się uparła, że z jakiejkolwiek okazji, czy w niedzielę koniecznie musi być coś słodkiego do kawy. (a było czwartek Boże Ciało). Wiedziałam, że to w granicach dietetycznych średnio będzie mi odpowiadało, ale nie mogę przecież winić rodzinki, że chcą coś słodkiego, a ja wredna im w tym przeszkadzam. J Postanowiłam, że skoro już koniecznie musi być słodkie, to upiekę coś, w końcu to będzie choć trochę zdrowsze niż te wszystkie słodycze ze sklepu napakowane często nie wiadomo czym. Padło na muffinki, które pierwszy raz w życiu robiłam. Zdecydowałam się zrobić jedną porcję waniliowych i czekoladowych. Pomyślałam sobie: „nic prostszego”, przepisy w końcu banalne. No, ale się myliłam. Źle chyba zrobiłam, że wykorzystałam papierowe foremki (papilotki), po czym poustawiałam je na blaszce i do piekarnika. Pierwsza porcja (waniliowe) katastrofa -  jakieś takie płaskie mi wyszły, a część ciasta po prostu „wyszła z foremek. Za estetycznie one nie wyglądały. Poza tym to ciast było jakieś takie rzadkie, a może za mało proszku do pieczenia było w przepisie, sama nie wiem. Z czekoladowymi wyszedł jeszcze większy ambaras. Ciasto wyszło piękne, gęste, łatwiej się go nakładało, ale widok upieczonych muffinek również był nieco katastrofalny. Tym razem ciasto nie tylko „wyleciało” z foremek, ale także chyba zbyt bardzo urosło. A że poustawiałam te foremki na blaszce bardzo ciasno, to ciasto się zlepiło w kilku moich „mini wypiekach” i powstało, to co powstało. Dodatkowo zrobiłam krem na te „słodkości” – w postaci bitej śmietany z truskawkami. Przynajmniej to mi wyszło. J A muffinki ogólnie okazały się przepyszne, choć za ładnie to się nie prezentowały. Wczoraj poszły prawie wszystkie (22)  – ja ze względu na dietę zjadłam tylko 2 (waniliową i czekoladową) i to takie najmniejsze, „niewyrośnięte”. Dziś zostały tylko 2 czekoladowe – jedną zjadła mama, drugą ja, dzieląc się nią z bratem i ukochanym pieskiem. J .Muszę znaleźć jakiś inny patent na te muffinki. 

 Co do ćwiczeń, to przez te 5 dni licząc od poniedziałku, regularnie ćwiczyłam bodjaże przez około 1 godziny i 15 minut. Ćwicząc, mieszam sobie różne programy ćwiczeń z Mel B. Naprawdę polubiłam te ćwiczenia. Wcześniej ćwiczyłam z Ewą Chodakowską, ale mi się nieco znudziła, no i na Mel B namówiła mnie siostra. I to był naprawdę świetny pomysł. Strasznie mi się te ćwiczenia spodobały, fajnie prowadzone, po prostu rewelacja. Poza tym dodatkowo znalazłam na youtube (właściwie siostra) ćwiczenia, które generalnie, ktoś, kto je wrzucił, nazywając zumbą, ale po przeczytaniu paru ciekawostek na ten temat okazało się, że to jest SH’BAM. Nie wiem, czy o tym słyszeliście. Ćwiczy się kolejno 12 ciekawych układów tanecznych w rytm 12 różnych hitów – nowych i starszych. Naprawdę świetna zabawa. Na początku trochę mi było ciężko, ale po jakimś tygodniu załapałam kroki układów i idzie mi świetnie. Na razie „przerobiłam” 8 układów, ale z czasem dołączę pozostałe. Kurczę, żeby w końcu pojawiły się na youtube kolejne, niedługo pewnie zrobię cały ten program. Aha. W czwartek niestety nie wyrobiłam swojego planu treningowego, ale z siostrą zaczęłam robić wyzwanie 30 dni z Mel B. Dziś w sumie poza moimi ćwiczeniami, wieczorkiem (ja ćwiczę rano) też. Tak się śmiesznie złożyło, że dziś zrobiłam 2 zestawy (ćwiczenia na brzuch i nogi) 2 razy – rano w ramach moich ćwiczeń, wieczorem w ramach ćwiczeń z siostrą. No cóż, czasem tak bywa. J

Jutro wybieramy się do mojej cioci (która jest też moją matką chrzestną) na imieniny. No i upiekłam z tej okazji sernik. Chyba wyszedł mi dobry, mam taką nadzieję. Zdecydowałam się na ten tradycyjny, z rodzynkami. Nieco pracochłonny on jest, muszę przyznać. Jutro z mamą jeszcze rano wybieramy się do fryzjera. Muszę w końcu podciąć rozdwojone końcówki, które przy długich włosach niestety bywają sporym problemem. Dodam , że włosy jeszcze zapuszczam ( chcę mieć takie do pasa). Mam nadzieję, że jutro nie będę za bardzo szaleć na imieninach i postaram się w miarę możliwości trzymać dietę. No, nie tak całkiem oczywiście. Znając moją ciocię, pewnie będzie sporo pyszności. No i jak tu trzymać dietę, ja się pytam. J Sprawdzę przy okazji moją asertywność.

Pozdrawiam  Was serdecznie i życzę miłego następnego tygodnia. J