Dzień był trudny.
ZDECYDOWANIE!!!
Dietetycznie... hmmm- no niby śniadanie ok, bo płatki z mlekiem. Obiad też spoko, bo noga z kurczaka z piekarnika z warzywami z patelni (tylko ja je podgotowuję, a nie podsmażam), ale to wszystko, bo...
BO NIE MIAŁAM CZASU!
Między posiłkami trzeba był zadbać, by moje pierwsze dziecko (czyt. córka) miała co zjeść i miała czyste ciuszki, oraz by moje drugie dziecko (czyt. mąż) również miał co zjeść i co na dupsko włożyć, gdyż dziś mnie poinformował, że nie ma żadnych koszulek. Poza tym, wydawało mi się, że jest ładna pogoda, więc chciałam jak najwięcej czasu spędzić z "dziećmi" na dworze, a że pogoda była ładna, tylko z przerwami na deszcz, to jeden spacer skończył się zakupami w centrum handlowym, a drugi kawą u szwagra i tym pięknym sposobem mój czas na kolację minął.
I wtedy się zaczęło.
Dziecko ogarnięte, po kolacji chciałam położyć do łóżeczka, a tu krzyki, kwiki, jakby ją pościel parzyła! No to ją z powrotem do salonu, niech się troszkę pobawi, wymęczy i padnie. Zanoszę ją drugi raz. Powtórka. Tym razem coś jakby egzorcyzmy, czy coś. Już z podniesionym ciśnieniem schodzę z mą latoroślą, bo może chce pić. Chciała, a jak już się napiłą, to nowe życie w nią wstąpiło i hulaj dusza... Zabawa w najlepsze. W końcu mówię do męża: teraz stary twoja kolej na usypianie córki. Idź i niech moc będzie z tobą.
Myślę sobie "ufff, teraz odpocznę", a oni jak szybko poszli, tak szybko wrócili. Mąż wściekły, córka uśmiechnięta i z czkawką. Ręce mi opadły. "O co ci dziecko chodzi?", pomyślałam. Na tym etapie byłam już tak głodna, że myślałam, że zemdleje. Więc byłam już zła na córkę i ogólnie zła, bo głodna, czyli podwójnie zła. Czyli w moim wydaniu Bardzo!
Okazało się, że mój małżonek też zgłodniał i zaczął sobie przygotowywać zapiekaneczki z serem, wędlinką, pomidorkiem, ogórkiem kiszonym i cebulką. NIE, K**WA, WCALE NIE PACHNIAŁO ZAJEBIŚCIE!!! I właśnie w tym momencie już miałam łzy w oczach, wzięłam małą na ręce i zaczęłam ją prosić, by się nad mamą zlitowała, bo tatuś nie potrafi i wiedząc, że mama się odchudza, nie je kolacji o normalnej porze, tylko w nocy i jeszcze mi z talerzami przed nosem lata. Dałam córce herbatkę, cholerna czkawa przeszła, dziecko zasnęło mi na rękach...
Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia, jak ja to zrobiłam, że nie zjadłam chociaż czegokolwiek w tej chwili załamania. Już nosząc ten mój zarazek na rękach myślalam sobie, co zjem, jak tylko ją położę, ale udało się. Napiłam się wody i jakoś poszło. Ale nie mogę się doczekać śniadania;]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]]