Już nie długo, już za dwa dni spędzę romantyczny weekend z moim kochaniem. Już nie mogę się doczekać. Nie wypuszczę go z wyrka. Praca w delegacji uniemożliwia nam regularne "uprawianie sportu"
Normalnie mnie już nosi, jego zresztą też, bo ciągle mnie pyta co ma zabrać i jakie mamy plany.
A plan jest jeden - nacieszyć się sobą do woli!
Zapewne nie zauważy jeszcze, że się odchudzam, bo mało przecież schudłam. Gorzej, że on lubi "dobrze zjeść" i będzie mnie ciągał po restauracjach.
O ja biedna
Co do dzisiejszego menu to rybne było.
- na śniadanko zjadłam jedną kanapkę (1/4 palucha korzennego) z pomidorem, 1 kabanosa i surówkę z kapusty pekińskiej, rzodkiewki i kiełków
- na II śniadanie zjadłam łososia w galaretce - niestety kupowanego, ale tak mi to posmakowało, że chyba zrobię swojego, do tego kilka pałeczek chlebowych i 2 pomidory z ziołami
- na obiad zjadłam spory kawałek łososia (około 250 g), 2 łyżki ziemniaczanego pure (ziemniaki z jogurtem) i do tego sałatkę - zielsko różnej maści i narodowości na surowo w sosie ziołowym.
Potem dłubałam słonecznika i wydłubałam pół sporego. Nie dość, że paznokcie mam czarne i nawet lakier nie pomaga, to jeszcze chyba sporo kalorii wpierniczyłam.
No cóż, sezon na słoneczniki się kończy więc niedługo rzucę nałóg
Teraz chętnie bym coś wszamała, ale nie wolno... co za życie, wciąż na diecie, wciąż na głodzie!