Jeszcze przeziębienie mi nie przeszło, a muszę dziś z Filusiem jechać do weterynarza, bo wygląda na to, że ma krwiak małżowiny usznej. Mam nadzieję, że nie jest to nic poważniejszego, bo wygląda to paskudnie. Całe ucho spuchnięte i oklapnięte. Nie zauważyłam wcześniej, bo Filuś to pupil Krzyśka i do mnie nie przychodzi prawie wcale. Pewnie będzie zabieg. Od rana biedak nic nie jadł, bo przed narkozą nie wolno. Ciężko mu z tym. Jest łasuchem i lubi sobie pojeść. Przeziębienie mija mi strasznie wolno. Coś z moją odpornością jest nie tak. Dobrze, że mi chociaż dreszcze i zimne poty przeszły. Został katar i ataki kaszlu. Na szczęście już mokrego, odrywającego się. Mam nadzieję, ze przez ten dzisiejszy wyjazd mi się nie pogorszy. Przez to wszystko ogarnął mnie depresyjny nastrój. Mam wrażenie, że już nigdy nie będę się czuła dobrze i, że kłopoty mnie nękające się nie skończą. Teraz najważniejszy jest Filuś. A co potem wyskoczy? W domu zimno. Wczoraj było raptem 20 stopni w pokoju dziennym. Albo węgiel kiepski albo piec przytkany, bo wszystko się w piecu żużluje i ciepła nie daje. Kurczę, a miało byc lepiej...