Wczorajszy dzień mimo wyjazdu był bardzo udany. Zrealizowałam wszystko co zaplanowałam. Nawet posadziłam paprotkę. Jest śliczna - młodziutka, zielona i taka delikatna. Oby się utrzymała. Po południu medytowałam, reikowałam i ćwiczyłam. W tym przypadku mnie trochę niepokoją nasilające się bóle kręgosłupa. Ćwiczenia miały pomóc, a tu ból się wzmaga. Czyżbym robiła coś nie tak? Wieczorem malowałam i uczyłam się tarota. Miałam też trochę czasu na czytanie. Zjadłam mało co mnie cieszy. Zostawiłam nawet trochę ziemniaków na talerzu co wcześniej mi się nie zdarzało, a będąc w mieście oparłam się pokusie i nie kupiłam krokietów, które tak lubię. Krzysiek był zdziwiony i to jak...
Dziś dzień będzie spokojny i nieco leniwy. Nigdzie się nie wybieram, a jedyne prace jakie mam zamiar wykonać oczywiście oprócz wróżenia, to ugotowanie obiadu, posadzenie floksów, które dostałam od koleżanki i zasilenie warzywnika. Na obiad będzie quiche z pieczarkami, cebulą i marchwią. Jak się znam to zjem spory kawałek. Trzeba będzie za to zjeść mniej na pozostałe posiłki.
Mam problem ze znalezieniem psychologa i jednocześnie hipnotyzera. Są, ale nie chcą robić zabiegów przez skypa. Uznają tylko kontakt osobisty. To w moim przypadku nie wchodzi w grę, bo nie dojadę przecież kilkoma autobusami. Musiałabym do Katowic albo do Sosnowca, a ja tych miast wcale nie znam. Zgubiłabym się. Na taksówkę mnie nie stać. Tym bardziej, że to by było kilka sesji. No i klops jak na razie. Znalazłam hipnotyzera, ale on psychologiem nie jest. Może tu się zdecyduję. Z regresingiem też problem, bo pierwszy zabieg musi być robiony osobiście. Też nie dojadę. Tragedia bez tego samochodu. Całe prawie życie samochód w domu był, a teraz nie ma. Czuję się czasami jak bez ręki...