Pamiętnik odchudzania użytkownika:
radiowa

kobieta, 34 lat, Warszawa

169 cm, 104.20 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

5 czerwca 2013 , Komentarze (5)

Poprzedni wpis był strasznie dramatyczny. I po co? Chyba musiałam sobie 'popłakać' w internecie.

Moją ulubioną częścią dnia jest moment, w którym mogę wsiąść na rower i jechać, jechać, jechać. Mam swoją stałą trasę, którą czasem trochę modyfikuję, ale ogólnie pokonuję minimalnie 20km. Nic tak nie relaksuje jak jazda rowerem, gdy jest ładna pogoda, słuchasz muzyki, a to wszystko dookoła wydaje się takie proste. I jest proste przecież. Owszem, wracam do domu z jęzorem na wierzchu, bo tu gdzie mieszkam aktualnie wszędzie są górki, pagórki, nierówności terenu i akurat mój dom jest na sporej górce. Nie męczę się w trakcie jazdy, męczę się i sapię, gdy podjeżdżam pod dom. 
Dojdę kiedyś do takiej perfekcji, że nie będę już sapać! 
Moje nowe postanowienie to 100km pokonanych rowerem w przeciągu tygodnia.

Dawno nie dodawałam swoich jadłospisów, więc może czas najwyższy do tego powrócić.

03.06
śniadanie: owsianka (orzechy laskowe, płatki owsiane, jabłko, żurawina suszona, siemię lniane, mleko), kawa z mlekiem;
400kcal

II śniadanie: serek wiejski + 3 plastry ananasa, jabłko;
300kcal

obiad: pierś z kurczaka + sałatka grecka + sok pomidorowy
400kcal

magnum pink
270kcal

kolacja: 2x wafel ryżowy + 2 skrojone jabłka; suszona żurawina, suszone morele;
300kcal
____________
ok. 1700kcal

26km rowerem + 30 brzuszków + 30 przysiadów -> 1000kcal spalonych


04.05
śniadanie: owsianka (orzechy laskowe, płatki owsiane, jabłko, żurawina suszona, siemię lniane, mleko), kawa z mlekiem;
400kcal

II śniadanie: serek wiejski + 3 plastry ananasa + łyżeczka miodu, jabłko;
350kcal

obiad: karkówka + pomidory w jogurcie naturalnym z solą ziołową;
500kcal

kawa z mlekiem

kolacja: 3x wafel, jabłko, morele suszone, suszona żurawina;
350kcal
____________
ok.1600kcal

27km rowerem + 30 przysiadów + 30 brzuszków -> 1000kcal spalonych


05.06
śniadanie: kanapki z czarnego chleba wieloziarnistego z jajkiem, polędwicą + sałatą, ogórkiem i pomidorem, rzodkiewki, kawa z mlekiem;
450kcal

II śniadanie: borówki amerykańskie + banan + jogurt naturalny 0%, jabłko;
300kcal

obiad: zupa serowa z makaronem; warzywa gotowane na parze;
500kcal

w planie + 25km rowerem, gdy wyjdzie słońce, brzuszki i przysiady, a później jakaś lekka kolacja.
Podsumowując staram się ćwiczyć i utrzymywać góra 1700kcal.


You are the fighter.. be only who you are!;)








3 czerwca 2013 , Komentarze (2)

Od jakiegoś czasu byłam przekonana, że etap 'obrabiania dupy' wśród bliskich, wydawałoby się, mi osób, mam za sobą, że został on zawieszony wraz ze skończeniem liceum, że jestem za stara na dramaty, że styka, wystarczy, koniec kropka. Okazuje się, że nie! I nie mam tu na myśli zwykłych rozmów na tematy dotyczące jednego ze znajomych z innym, kiedy to się mówi -o, a co słychać u X albo Y? jak mu się układa? co porabia?; -no co ty, ależ to dureń, po co mu to, aa no czaję, trudno; -ucałuj go ode mnie; pozdrów; bla bla bla. Mam na myśli takie rozmowy, które wyciągają najgorszą stronę, określają, obsmarowują od góry do dołu, które są zwyczajnie inwazyjne. Rozmowy o tobie, po których, o ile się o nich dowiesz, jest ci tak cholernie przykro, że aż boli w środku.

Dwa dni temu tak mnie zabolało, że przez chwilę nie mogłam oddychać. I nie dramatyzuję, naprawdę musiałam się napić wody, by się trochę uspokoić. I zapalić fajka musiałam. 
Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, bym dowiedziała się, że najbliższe mi osoby tak o mnie mówiły! Co prawda aktualnie z X nie utrzymuję kontaktu, co nam się często zdarzało ze względu na to, że On siedzi w Norwegii, ale gdy spotykaliśmy się gadaliśmy przez całą noc i przez kolejne trzy dni, i dalej mieliśmy o czym rozmawiać. Ale nie rozmawiam z Nim ze względu na to, że nie popierałam jego imprezowania na całego w trakcie pobytu w Polsce. Ot chwilę od siebie odpoczniemy, zaraz któreś się odezwie i będzie dobrze - tak myślałam. Okazuje się, że nie! Okazuje sie, że ktoś komu mówiłam o najistotniejszych sprawach w moim życiu, planach, marzeniach, teraz się z tego śmieje. Mówi, że jestem nic nie warta, że za dużo oczekuję od życia, a i tak tego nie osiągnę nigdy, że mam problemy ze sobą i utrzymuję z ludźmi kontakt, gdy mam w tym interes. Że skończę na szmacie, bo tylko do tego się będę nadawała. 
Że jestem nic nie warta...

Może brzmi to małostkowo, jak licealny dramat, ale jest mi naprawdę cholernie przykro. Teraz się zastanawiam czy przez te 7lat naszej znajomości nie zdarzało się wcześniej, że X mówił o mnie źle, a ja po prostu o tym nie wiedziałam. Coś mu nie pasowało - obrabiał moją dupę - a później przychodził i rozmawiał ze mną jakby nigdy nic. Nic się nie stało. Zawsze wiedziałam, że nie jest fair z innymi ludźmi, ale myślałam, łudziłam się, że ja jestem wyjątkiem. Tak to zawsze wyglądało. Tak to mi przedstawiał. Okazuje się, że z ludźmi trzeba być ostrożnym. 


Kurde. No i znowu nachodzą burzowe chmury, a jeżdżąc rowerem jakoś to wszystko zostawiam za sobą.










24 maja 2013 , Komentarze (5)

Nie pisałam nic przez miesiąc i przez ten okres moja dieta wyglądała jak rollercoaster. Trochę wyjazdów, majóweczka, święta - to się człowiek rozleniwił. A najgorsze w tym rozleniwieniu jest robienie przerw w ćwiczeniach. Nie wyrabiasz założonej normy tygodniowej, później ci się nie chce, no dobra, dziś nie zrobiłam to zrobię jutro, a jutra nie ma, bo jutro znów jest dziś. A żeby się zebrać po takiej przerwie, nawet tygodniowej, do ponownego ćwiczenia to maasakra! 
Nie wiem czy też tak macie, ale ja po takich akcjach jestem strasznie na siebie zła. 

Do tego bardzo nie lubię siebie, gdy dochodzę wieczorem do wniosku, że dobra, od jutra trzymam dietę, nie będę wpierdalać, od jutra, przecież poniedziałek, no to dziś do filmu sobie kupię jakieś przekąski, ostatni dzień, tylko trochę się nawpieprzam jak prosiak. No i tak się to kończyło, że mając ok. 1500-2000kcal przez cały dzień, na koniec musiałam sobie dowalić drugie tyle w postaci słonych przekąsek albo jakiejś czekolady. Błędne koło. Wychodzimy z tego!
*
Nie wiem czy któraś z was próbowała, ale ostatnio podjęłam się oczyszczaniu jabłkowemu. Cały dzień jadłam tylko jabłka - pod różną postacią co prawda. Do tego doszło duużo niegazowanej wody i herbatka oczyszczająca. Myślałam, że nie wytrzymam całego dnia, no bo jak to  tak, same jabłka? A okazało się, że to wcale nie jest trudne, nie byłam głodna, wręcz wydawało mi się, że się obżarłam (a zjadłam w ciągu dnia może z 6-7 jabłek, nie więcej, i to w utrzymanych odstępach czasowych). Następnego dnia na wadze był 1kg mniej. Także oczyściło rewelacyjnie, cała ta woda, toksyny, poszło w zapomnienie! Oczywiście 0,5kg mi wróciło, bo nie ma co się łudzić, że ten minusowy kilogram się utrzyma, a wróciło, bo następnego dnia jadłam normalnie, ale mi nie chodziło o spadek, a o oczyszczenie, które wyszło znakomicie. Czułam się lepiej, naprawdę. W poniedziałek zamierzam sobie zrobić 3dniowe oczyszczanie, a później utrzymywać dietę przy 1500kcal, nie więcej. Plan do zrealizowania - czas start.

Wczoraj też w końcu się zebrałam i powróciłam do rowerowych łask - 13km na początek. Dzisiaj pomimo złej pogody zamierzam już machnąć jedną ze swoich standardowych tras, czyli kilometrami w górę - 20km. Jeśli jeździcie rowerem/biegacie polecam Endomondo! Raz, że wyznacza trasę, dwa, że liczy spalone kalorie (trzeba ustawić swoją wagę i wzrost najpierw), trzy, że jest świetnym motywatorem, bo podaje w trakcie jazdy ile km się przebyło i w jakim czasie, więc można ten czas cały czas poprawiać, a przecież nie ma niczego lepszego jak pokonywanie samego siebie. Naprawdę polecam.

Brak moich wpisów nie jest równoznaczny mojemu nieczytaniu Waszych wpisów!:)

/Acha, brak aktualizacji paska wagi wiąże się z tym, ze założyłam sobie, że go zmienię, gdy dojdę do mojego pierwszego małego celu, czyli 79kg. To nie jest tak, że stoję w miejscu./













25 kwietnia 2013 , Komentarze (3)

Dobra, zabierałam się do tego wpisu od niedzieli. Naprawdę. W ten sposób mamy czwartek, a ja zrobię podsumowanie poprzedniego tygodnia. Zabierałam się tak długo, ponieważ jeśli już korzystam z komputera to tylko wieczorem oglądając jakichś film, a wszystko dotyczące odchudzania zapisuję w dzienniku, który niedawno zaczęłam prowadzić. Rewelacyjna to rzecz jest, szczerze polecam. Robię spis tego, co zjadłam w przeciągu dnia, ile ćwiczyłam, ile spaliłam kalorii, wpisuję zadania do wykonania na poszczególne dni, a także plan tygodniowy. Myślę, że ten zeszłotygodniowy wykonałam w 70%.
Wraz z nadejściem pełnoetatowej wiosny mój dzień uległ zmianie. Po przebudzeniu ćwiczę, po powrocie z pracy jem obiad, trochę odpocznę i wybieram się pojeździć rowerem. Dzień bez jazdy rowerem jest dla mnie ostatnio dniem straconym - naprawdę. Jestem z siebie dumna, bo utrzymuję te postanowienie o wprowadzeniu ćwiczeń i póki co uważam, że jest naprawdę nieźle. Szczególnie, że widzę efekty, a także moje samopoczucie uległo znacznej poprawie. Jestem zadowolona. I już tylko czasem oszukuję trochę ze słodyczami, co raz rzadziej!

Tydzień 7 - dzień 43-49 zadania:

*min. 3x jazda rowerem
6x z wynikiem 89,3km
spalonych kalorii = 3650 !

*basen: 20długości + 15minut sauna
10długości + 15minut sauna
spalonych kalorii = 100 

*4x Chodakowska ; 
6x po 2x dziennie 20brzuszków+20przysiadów
4x Trening z Gwiazdami
+ 240 brzuszków, 260 przysiadów
spalonych kalorii = 1300

łącznie spalonych 4950kcal
a zjedzonych 12500kcal.

*nie jedz słodyczy i przekąsek   -
*nie jedz za dużo ziemniaków, makaronu, sera żółtego +
*jedz więcej warzyw i owoców +
*mięso 2x w tygodniu +
*ryby 2-4x w tygodniu +
*rośliny strączkowe 2x w tygodniu +
*orzechy 2-3x w tygodniu  +

łącznie:
waga -5kg
talia -8cm
brzuch -11cm
biodra -7cm
udo -3cm











15 kwietnia 2013 , Komentarze (16)

Chciałam zrobić taki rachunek siebie. 
Nie pamiętam za dobrze czasów, gdy byłam szczupła, zawsze byłam jedną z tych grubszych, najgrubszych, największych w towarzystwie, czy w klasie, czy gdziekolwiek. Po prostu zawsze byłam "większa", jakkolwiek ładnie to nazwać. W mojej grupie znajomych, z którymi regularnie się spotykam i utrzymuję kontakt od czasów gimnazjum, jestem ewidentnie "większa". Moje dziewczyny - cztery sztuki -wagowo łapią się w przedziale 45-65kg,  a jeszcze jedna ma podobną figurę do mnie. Czyli na szóstkę całe dwie są grube, a cztery mają rewelacyjne figury - jedna jest niziutka i szczuplutka (45kg/158cm), dwie są wysokie i szczupłe (+-55kg/173cm), jedna ma normalną figurę (+-60kg/168cm). No i jestem wśród nich ja z wieczną, do tej pory, wagą 92kg/169cm. I wychodzę blado w bilansie, bo ja to ni w tyłek, ni w oko, ani faceta, ani figury, ani mózgu ostatnio. Chyba dałabym się pokroić za ich wygląd. Dlatego też potrzebuję tej silnej woli, teraz, już, na zawsze. Potrzebuję tego spadku wagi, żeby czuć się dobrze sama ze sobą, bo tu nie chodzi o bycie w związku czy zasadę "ładnym ludziom jest w życiu łatwiej". Chodzi o moje samopoczucie. Wiem, że nigdy nikomu nie dogodzisz, bo ja dałabym się pokroić za figury moich dziewczyn, a każdej z nich coś się nie podoba we własnym wyglądzie - a to nogi za chude, a to za grube, a to odstają mi kości miednicy, a to widać mi żebra, a to za mały biust, a to za duży biust, a to nie mam talii, a to wymieniłabym twarz. I chociaż osobiście uważam, że każda jest śliczna, żadna nie przyjmie tego do wiadomości, no bo przecież. Więc zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie będę perfekcyjnie zadowolona ze swojego ciała, ale chciałabym we własnej skali wskoczyć z 3 na 8, albo 7, jakoś lepiej czuć się ze sobą. 

Ostatnio +-78kg ważyłam przed studniówką i przez chwilę na I roku studiów, a te 60kg, do których dążę, to chyba w gimnazjum. Nienawidzę, gdy mnie ktoś podnosi, cierpię, gdy moi panowie podrzucają mnie na urodziny. Serio, 22 razy to chyba można przepukliny dostać.. Od zawsze nienawidzę, nawet jak byłam dzieckiem wolałam stać niż żeby ktoś mnie trzymał na rękach (a to wtedy byłam szczupłym dzieckiem, jakoś do 1-2kl podstawówki). Później dzieci się śmiały ze mnie na podwórku, że mój kot siedzi na parapecie, bo się nie mieści w mieszkaniu, gdy do niego wchodzę, albo nazywały mnie pasibrzuchem, albo raz ktoś mnie zapytał czy jestem w ciąży. W ciąży. W 4klasie podstawówki. Tego chłopaka, co mnie nazwał pasibrzuchem mój tato przekopał. Delikatnie, ale wciąż przekopał. Dzieci są okrutne. No, ale właśnie, moi rodzice zawsze chcieli bym dobrze się czuła ze swoim wyglądem, ale chyba nigdy im nie wyszła pomoc w tym. A wszystko się rozchodzi o to, że mieliśmy zawsze w domu nieregularne posiłki w związku z tym, że rodzice mieli zróżnicowane godziny pracy. Dwudaniowe obiady o 17-18 były normalne, wcześniej przed 12 obiad w szkole, a kolacja o 20-21, normalne. A w łikend wpieprzaliśmy jakieś ciasto, które mama upiekła, albo gofry, które upiekł tato. Jedzenie zbliża ludzi, szczególnie w niedzielę przed telewizorem. A ja tyłam i tyłam, i tyłam.. Do tego zasadniczo zajadam stres, tonami słodyczy chyba, i ukradkiem, bo mama krzyczała, gdy żarliśmy z młodszym bratem czipsy, ale jak jedliśmy przysmak świętokrzyski smażony w hektolitrach oleju to nie krzyczała. Żelazna logika. No i ten średnio zdrowy tryb jedzenia średnio pomagał mi w zrzucaniu wagi (średnio zdrowy, bo te obiady o 17-18 to warzywa na parze, cud jedzenie bez oleju, bez soli itp., mamy zeptera i go kochamy, ja nawet teraz na diecie nie gotuję warzyw w wodzie, a na parze, nie używam oleju, masła, nawet patelni). Czasem spadało jakieś 5-10kg, później tyle samo przybywało. Tata kupował mi te cud-tabletki, które w sumie pomogły, ale krótkotrwale. Po studniówce zajadałam przedmaturalny stres, siedziałam nad książkami i zjadałam wszystko, no i w związku z tym przytyłam bardzo. Tak bardzo, że nie mieściłam się w studniówkową sukienkę po 5msc. i nie miałam już twarzy tylko "gębę", wyglądałam jak mała orka. Nie przytyłam wagowo miliarda kilogramów, może z 5kg, ale wizualnie to przytyłam tonę. Jak patrzę na zdjęcia z wakacji '09 to czuję, że kaleczę moje oczy. A jedyne, co lubię w swoim wyglądzie to twarz i włosy, wtedy skaleczyłam też twarz, bo przestała być twarzą, a zaczęła być "gębą".. Mam ładne rysy po rodzicach, brązowe oczy, ciemną aparycję, naturalnie kręcone włosy, jakieś tam kości policzkowe. A wtedy miałam księżyc w pełni ubrany w perukę. Więc później, wraz z rozpoczęciem pierwszego roku studiów tato kupił mi meridię, z którą schudłam 15kg w 2,5msc. Ja oczywiście nie zauważyłam zmiany, ale wszyscy dookoła tak. Z tym, że po 4msc przynajmniej 10kg mi wróciło. A wszystko dlatego, że w trakcie kuracji meridią nie jadłam racjonalnie, tylko po prostu nie jadłam. W przeciągu dnia wchłaniałam wtedy np. dwie parówki, kubek kawy z mlekiem i sporo fajek. Czasem jadłam obiady, bo mi współlokatorzy kazali. No, a później wrócił apetyt, bo meridia przestała hamować łaknienie, wróciły słodycze i wróciły kilogramy. I tak ta waga się utrzymuje w sumie do tej pory. Brałam też adipex, co to trzeba było go sprowadzać z Czech, oszukiwać lekarza itp., a moja waga nie ruszyła. 
Ta zabawa z odchudzaniem to jakaś straszna rzecz tak zasadniczo!

***
Najlepszą motywacją do dalszego odchudzania są dotychczasowe efekty pracy nad sobą. Efekty zauważa się na różnych płaszczyznach, ale chyba najważniejsze jest to, co mamy w głowie i czy przyjmiemy do wiadomości, że małymi krokami do celu to najlepszy z możliwych sposobów. I tak na przykład ja bym chciała już, teraz, zaraz, widzieć spektakularne efekty wchodząc na wagę. Tę całą różnicę widzę tylko w centymetrach (-17cm) i ubraniach, ale nie w lustrze. Żadnej różnicy nie widzę w swoim odbiciu, chociaż moje spodnie jakby się rozciągnęły, kozaki też, bo odstają w łydkach, ulubiony tiszert jest luźniejszy, a w paskach - od zegarka i spodni - dorobiłam nowe dziurki. Małe rzeczy, a jednak. Małe rzeczy, a jednak ja wciąż nie widzę tej różnicy w lustrze. Nawet kiedy Przyjaciółka mówi mi, że schudłam, że najpierw widzi moje cycki, a dopiero później brzuch, uśmiecham się głupio i kręcę głową. E tam, jest miła, w końcu wie, że próbuję coś ze sobą zrobić. I kurde, wszystko tak naprawdę siedzi w głowie. A najgorsze myślenie to ta opcja, którą pewnie część z Was zna:
-Jest mi smutno, bo jestem gruba, to żeby było mi mniej smutno wpieprzę czekoladę, ale jestem gruba właśnie od czekolady, no nic, skoro jestem gruba to opierdolę tę czekoladę, i tak jestem gruba../ Chciałabym mieć takie chude nogi jak ona, jaka szczupła i ładna, ja taka nie jestem, dlaczego taka nie jestem, no dlaczego, o, lody!.'
 
Chciałabym po prostu siebie w końcu polubić.

12 kwietnia 2013 , Komentarze (2)

Trzy tygodnie mnie tu nie było!
Powodem mojej nieobecności nie był zastój w diecie czy ćwiczeniach, a zwyczajne lenistwo - nie czułam potrzeby dodawania wpisów. Nie pisałam, ale regularnie odwiedzałam vitalię i Wasze blogi.

Przez te 3tygodnie nie liczyłam kalorii, nie zapisywałam co jem, ale utrzymywałam jedzenie na stałym poziomie, do którego się już przyzwyczaiłam. Przeczytałam kiedyś, że gdy wytrwa się w postanowieniu 30 dni to później postanowienie staje się nawykiem. Zgadzam się z tym. Pomimo tego, że nie pilnowałam się nadzwyczaj to jadłam tak jak wcześniej, więc bilans na pewno oscylował w granicach 1500-2000 kcal. Wyjątkiem był przedświąteczny tydzień, a dokładniej dni od środy (27.03) do poniedziałku (1.04) - moi znajomi pozjeżdżali się na święta i trzy razy nie potrafiłam odmówić na `ze mną się nie napijesz?':). W związku z tym pofolgowałam sobie trochę, bo wpadały jakieś przekąski, jak to po alkoholu. W tym piciu alkoholu najgorsze jest to, że mam na kaca dwie opcje - albo kompletnie nic nie jem, albo mój żołądek jest dziurą bez dna i mogłabym pochłaniać wszystko. I chociaż w niedzielę wielkanocną byłam u rodziny tylko na śniadaniu, nie jadłam dużo w ciągu dnia, to wieczorem byłam na imprezie i tak następnego dnia wchłonęłam chyba wszystko, co mogłam. Później odbiłam to ćwiczeniami. 
Ale pomimo luźnego podejścia do tematu racjonalnego odżywiania/diety* do przodu miałam tylko 1kg! Także miło jest wiedzieć, że są zmiany w moim metabolizmie i nie ma aż takiej tragedii.

Wagi specjalnie nie podaję ani nie robię zmian na pasku, ponieważ nie chcę by znów wyszło na to, że jest progres, a później dupa. Postanowiłam, że zaktualizuję pasek wagi, gdy dojdę do 80kg.

Ćwiczenia. 22marca zamieniłam Skalpel Chodakowskiej na Trening z Gwiazdami, który robię średnio 4-5x w tygodniu. Co prawda nie w całości, ponieważ Szok Trening albo odpuszczam, albo ćwiczę tylko 5-10min, jeśli dam radę. Jest to dla mnie jeszcze hardkorowa część. W sobotę zazwyczaj mam więcej siły i samozaparcia, odsypiam cały tydzień i jestem wypoczęta, więc po skończeniu TzG ćwiczę jeszcze 15min Skalpel. A czasem jestem miękką parówą i ledwo żyję - na przykład w tym tygodniu wstawałam o 4, a kładłam się spać koło północy, więc w poniedziałek zrobiłam tylko Balance, we wtorek Balance+Superset, a w środę i czwartek byłam dętką i odpuściłam. Gdy odpuszczam mam ogromne wyrzuty sumienia, w co kiedyś bym nie uwierzyła. Za to trzymam się codziennie brzuszków i przysiadów (nie mogę patrzeć na swoje uda!) - wcześniej robiłam po 30x po przebudzeniu i przed snem, ale zaczęły mi dokuczać plecy, więc zmniejszyłam serię do 20x. W worek porannych ćwiczeń jeszcze wrzuciłam rozciąganie i dzięki temu nie zasypiam pod prysznicem jak kiedyś. Do tego dochodzi basen ewentualnie jazda rowerem, ale chciałabym zmobilizować się do biegania.

Przygodę z ćwiczeniami zaczęłam pod koniec stycznia, regularnie ćwiczę od marca i wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że ja, wieloryb, ćwiczę, naprawdę ćwiczę i są tego efekty! Właśnie, efekty 4.03 - 7.04:
talia -6cm, brzuch -6cm, biodra -3cm, udo -2cm.
Czyli łącznie jest mnie 17cm mniej! 

Nie mam pojęcia czy to duży spadek na przestrzeni miesiąca, ale spadek zawsze spadkiem jest:)


21 marca 2013 , Komentarze (3)

Nie będę oryginalna i stwierdzę fakt, że jest pierwszy dzień wiosny, a na zewnątrz miliard śniegu. Jestem zawiedziona, bo mój samochodowy termometr o 7 rano pokazywał -7C, a to jest jakieś przegięcie. Miałam nadzieję na słońce, błękitne niebo, jakąś plusową temperaturę i jazdę rowerem w łikend. No cóż.

Słucham teraz audycji radiowej, w której tematem przewodnim są wagary. Prowadzący program poprosili słuchaczy, by ci podsyłali im swoje historie związane z dniem wagarowicza. I tak słuchając przygód innych ludzi rozmarzyłam się, bo przypomniałam sobie swoje pierwsze wagary, ten strach, że rodzice się dowiedzą, dreszczyk emocji. Pamiętam, że uciekłyśmy z koleżanką z lekcji i poszłyśmy poleżeć nad rzeką, bo wtedy to było ciepło, nie wiało mrozem. Przeleżałyśmy tam cały szkolny dzień, a gdy wracałyśmy do domu zobaczyłyśmy z odległości moich rodziców. Przykleiłam się wtedy do ogrodzenia mając nadzieję, że mnie nie zauważą. Nie dość, że mnie zauważyli to jeszcze mój tato krzyczał do mnie "OLAA, OLAA, A CO TY NIE W SZKOLE?!". Narobił mi siary na bardzo długi czas, bo koleżanka sprzedała to innym, a sam tato do tej pory się śmieje ze mnie, że równie dobrze mogłam zasłonić się liściem albo ręką i udawać, że mnie tam nie ma. Taka to bystra gimnazjalistka ze mnie była. 

A skoro jestem przy temacie szkoły to ostatnio rozmawiałam z kumplem, który mieszka na stałe w Norwegii i opowiadał mi o norweskim systemie szkolnictwa. Najbardziej zadziwiło mnie to, że dzieci nie mogą przynosić z domu na drugie śniadanie żadnych czipsików, batoników, słodkich napojów czy nawet białego pieczywa. Nauczyciele pilnują czy dziecko je kanapki z pełnoziarnistego pieczywa, czy ma wodę niegazowaną, a jeśli tak nie jest - rodzice są wzywani na dywanik do dyrekcji. Może jest to zbytnia ingerencja systemu w wychowanie, może powinno się pozostawiać kwestie żywieniowe rodzicom. Ale z drugiej strony w szkołach, do których ja chodziłam były sklepiki, a w nich słodycze, chipsy, słodkie bułeczki, cola. Każdy, jeżeli już coś kupował to kupował niezdrowe jedzenie, bo owoców czy warzyw to tam nie było. Może moje aktualne odchudzanie nie byłoby potrzebne, gdyby nie te serowe chipsy zapijane cherry coke, które codziennie jadłyśmy z koleżanką. Gdyby nie te słodkie bułki kupowane w piątki na długiej przerwie zamiast ryby na obiadach. Gdybym nie spędzała każdych wakacji na jedzeniu grillowanej karkówki, kiełbasy i nie zapijała ich piwem. Może odchudzanie nie byłoby potrzebne. No ale. I tak naprawdę sama świadomość tego, co jemy to nie wszystko, do tego potrzebne są jeszcze odpowiednie nawyki żywieniowe, które wynosi się z domu albo dobrze byłoby wynieść. Tak czy siak - trzeba walczyć:)

18.03

6:15 - owsianka (jabłko, siemię lniane, żurawina, słonecznik); 0,5szkl. maślanka; herbata zielona;

/ok.300kcal

kawa z mlekiem

9:30 - serek wiejski z brzoskwinią; jabłko; Sunbites;

/ok.350kcal

13:00 - 2x chleb litewski + ser, sałata; surówka wiosenna;

/ok.500kcal

18:00 - fasolka po bretońsku bez mięsa

/ok.300kcal

+pomarańcza, wafel

/ok.140kcal

1600kcal


19.03

6:10 - owsianka (żurawina, suszone jabłko, siemię lniane, banan); 0,5szkl. maślanka; herbata zielona;

/ok.400kcal

kawa z mlekiem

10:00 - serek wiejski z morelą; banan; Sunbites;

/ok.350kcal

13:00 - bułka z ziarnami z Pastellą jajeczną; surówka wiosenna; sok pomidorowy;

/ok.400kcal

17:30 - ryż brązowy ze szpinakiem i fetą;

/ok.350kcal

+pomarańcza, wafel

/ok.140kcal

1650kcal


20.03

6:15 - owsianka (jabłko, żurawina, siemię lniane); 0,5szkl. maślanka; herbata zielona

/ok.250kcal

kawa z mlekiem

9:30 - bakoma 7 zbóż; jabłko; Sunbites

/ok.350kcal

12:30 - 2x chleb + serek topiony z ziołami, pomidor; sok pomidorowy;

/ok.300kcal

17:00 - zupa serowa z makaronem

/ok.400kcal

+3kostki czarnej czekolady; słonecznik, pomarańcza; wafel;

/ok.350kcal

***

1650kcal

18 marca 2013 , Komentarze (3)

Miałam naprawdę fajny, lajtowy łikend. W piątek sobie pofolgowałam, bo zjadłam czekoladę i pestki do filmu, więc trochę nadprogramowych kalorii wpadło. Ale w sobotę za to odkopałam rower i zrobiłam częściowo swoją ulubioną trasę. Częściowo, bo polne drogi wciąż są zakopane śniegiem, więc nie podołałam im. W dwa dni zrobiłam jakieś 35km i jestem z siebie zadowolona, bo jak na pierwsze dwa razy po zimowej przerwie było nieźle. Siedzę na miękkim krześle teraz i boli mnie tyłek;) Pogoda, pomimo mrozu, była rewelacyjna! Przy mocnym słońcu aż tak nie czuje się tego zimna. Ludzie patrzyli na mnie jak na jakąś wariatkę, ale to już się można przyzwyczaić.

Bilans ćwiczeń – 3x skalpel + 2x 17km rowerem, bez basenu i cierpię z tego powodu, ale siła wyższa.

Muszę się pochwalić i zapisać to – wczoraj -4kg od wyjściowej wagi z 25.02, czyli trzy tygodnie i jest nieźle. Do tego się mierzyłam i -4cm z talii, to samo z brzucha, biodra 3cm, talia 1cm, po dwóch tygodniach ćwiczeń (od 4.03). Nie mogłam w to uwierzyć i mierzyłam w najróżniejszych miejscach, a jednak wciąż wychodziło to samo, czyli to true story. Dziś dla upewnienia też się zważyłam i wciąż są to cztery kilogramy na minusie. Mój mały sukces, nic nie mobilizuje do dalszej pracy jak satysfakcjonujące efekty z dotychczasowej. Oczywiście chciałabym już mieć te 30kg w dół, już, teraz, zaraz, ale tym razem wytrwam i cierpliwie będę do tego dążyć. Przede mną jeszcze miliard razy tyle, ale jednak, ruszyło!

Zastanawiam się nad kupnem pasa wyszczuplającego. Na brzuchu mam wiszącą skórę i martwię się, że ona tak zostanie, a podobno takie pasy zbijają ją trochę. To prawda? Miała któraś z Was styczność z nimi? Coś możecie polecić?


15.03

6:30 - owsianka (żurawina, jabłko, siemię lniane, słonecznik);  0,5szkl. maślanka;  herbata zielona;

/ok.350kcal

9:30 - serek wiejski z ananasem;  jabłko;  Sunbites wiosenne warzywa;

/ok.350kcal

12:30 - 2x chleb ze słonecznikiem, ser, pomidor, sałata;

/ok.400kcal

17:00 - spaghetti z tuńczykiem;

/ok.500kcal

+czekolada; pestki ze słonecznika; pomarańcza

***

2500kcal

16.03

10:00 - zapiekanki z bułki z ziarnami, pomidora i sera;  0,5szkl. maślanka;  kawa z mlekiem;

/ok.450kcal

13:00 - jogobella 8zbóż + 2 wafle;

/ok.250kcal

16:00 - spaghetti z tuńczykiem;

/ok.500kcal

20:00 - 2x wafle ryżowe z serkiem wiejskim i jabłkami;

/ok.150kcal

+2 pomarańcze, 3wafle ryżowe

***

1650kcal


17.03

11:00 - pancakesy z jabłkami, jogurtem naturalnym i miodem; 0,5szkl. maślanka; kawa z mlekiem;

/ok.500kcal

13:00 - serek wiejski light;  jabłko;

/ok.250kcal

16:00 - warzywa na parze z przyprawami;

/ok.300kcal

+3 "pałki" litewskiego sera (150kcal); pomarańcza; 2wafle;

/ok.350kcal

***

1400kcal


15 marca 2013 , Komentarze (5)

Sukces ma rozmiar S?
Jakiś czas temu oglądałam `Dzień dobry TVN, w którym tematem przewodnim było powyższe hasło. Nie jestem pewna kto siedział na kanapie naprzeciw Prokopa i Wellman, ale pamiętam, że program opierał się na teorii Anny Muchy, która powiedziała kiedyś, że sukces odnoszą tylko osoby szczupłe. Grubasy zapewne w tym czasie siedzą w domu i wpieprzają pączki, a chudzielce podbijają świat. Uważam, że nie można tak generalizować. Owszem - zazwyczaj jesteśmy wzrokowcami, lubimy to, co ładne, co cieszy oczy, a pierwsze wrażenie jest dla nas najważniejsze. I jak najbardziej jest tak, że jeśli ktoś odrzuca swoim wyglądem ciężko mu jest nadrobić charakterem. I kiedy ktoś mi mówi, że nie zwraca uwagi na wygląd, że powierzchowność się nie liczy, ja mu nie wierzę. Na żywo, bo nie mam na myśli internetu czy telefonów, najpierw widzisz człowieka, dopiero później z nim rozmawiasz. A telewizja rządzi się swoimi prawami - tam musisz być estetyczny, niekoniecznie ładny, bo brzydota albo specyficzność też jest atutem. Konkurs na prowadzącego Vivy jest na przykład jednym z bardziej żenujących programów jakie oglądałam. I tu rzeczywiście hasłem przewodnim jest rozmiar S i tylko rozmiar, bo ludzie, których tam widziałam w żaden sposób nie nadawali się na prowadzących programy rozrywkowe. Masz ładną japę, dobre nogi, cycki też masz, mózgu niekoniecznie, to nic, przechodzisz, powiemy ci co masz mówić. Przeciwieństwem jest radio, gdzie nie widzisz człowieka, który siedzi za mikrofonem, a co za tym idzie - możesz go sobie tylko wyobrazić. Liczy się głos, dykcja, elokwencja i wiedza, nie wymiary. Prowadzący poranne programy radiowe przyjeżdżają do studia w piżamie albo dresach, bez mejkapu, nieuczesani, kompletnie niezrobieni. Wyjątkiem są stacje, które nadają też wizję, to tam się jakoś jeszcze ubierają. Ale szału nie ma, naprawdę. I szkoda, że nasze społeczeństwo nie wynosi na piedestał ludzi inteligentnych, elokwentnych, wykształconych, oczytanych, a tych pięknych, szczupłych, dobrze ubranych, wyglądających. Bo moim zdaniem dążenie do bycia 'idealnym/perfekcyjnym' nie polega tylko na dążeniu do idealnego rozmiaru, a na satysfakcjonującym rozmiarze oraz szeroko pojętej wiedzy i inteligencji. Mi osobiście brakuje zadowolenia ze swojego ciała, więc się staram.
A tak naprawdę w życiu chodzi o to, by być szczęśliwym i spełnionym, pomimo naczelnych haseł, że ładnym ludziom jest w tym życiu łatwiej.



13.03

6:15 - owsianka (słonecznik, żurawina, jabłko, siemię lniane); 0,5szkl. maślanka; herbata zielona;  2x śliwka, 2x morela

/ok.400kcal

kawa z mlekiem 

9:15 - serek wiejski z ananasem;  jabłko;  Sunbites wiosenne warzywa

/ok.350kcal

12:30 - ryba w pomidorach;  bułka z ziarnami

/ok.400kcal

17:00 - barszcz ukraiński

/ok.250kcal

+szklanka mleka sojowego, pomarańcza, 2x wafel ryżowy, pestki dyni, słonecznik

/ok.400kcal

***

1800kcal


14.03

6:15 - owsianka (żurawina, jabłko, słonecznik, siemię lniane);  2x śliwka kalifornijska;  0,5szkl. maslanka;  herbata zielona

/ok.400kcal

kawa z mlekiem

9:30 - serek wiejski z morelą;  jabłko;  Sunbites wiosenne warzywa

/ok.350kcal

12:30 - ryż ze śmietaną i jabłkiem

/ok.250kcal

17:00 - zupa ogórkowa

/ok.300kcal

+szkl. mleka sojowego, pomarańcza, wafel ryżowy, słonecznik

/ok. 350kcal

***

ok.1650kcal

13 marca 2013 , Komentarze (4)

Strasznie nie lubię jeść w towarzystwie obcych ludzi. Nie lubię, gdy ktoś mi patrzy w talerz, pyta co jem, a nawet mówi 'smacznego', bo zazwyczaj mówi w momencie, gdy mam pełne usta. W pracy jem przy swoim biurku, robię swoje, a do tego spokojnie przeżuwam, nikt nade mną nie stoi i nie czeka aż skończę. Oczywiście zazwyczaj, gdy wyciągam jedzenie ktoś przychodzi, wchodzi albo wychodzi, o coś pyta (pracuję jako asystentka zarządu, jakby na recepcji). Ale jednak - lepsze to niż jedzenie z kimś. Śmiałam się ostatnio, że jak będę musiała jeść w kuchni to będę się zamykała w łazience i tam jadła, jak mój kolega, który opowiadał mi, że jak był w gimnazjum to jadł kanapki w szkolnej łazience, bo wstydził się jeść przy innych. Wydawało mu się, że inni go oceniają, myślą sobie `o, taki gruby, a jeszcze wpieprza kanapki. Był wtedy pulchny, nie gruby, a przynajmniej moim zdaniem nie był grubym dzieckiem, i te jedzenie w łazience zmotywowało go do odchudzania. Jak go poznałam, a poznaliśmy się w liceum, to nie pomyślałabym, że mógł być o te 15kg większy. I najgorsze jest to, że razem z wagą nie zrzucił kompleksów. Wciąż coś mu się w sobie nie podoba, a to uważa, że nie jest wystarczająco dobry, inteligentny, przeciętny, a to źle wygląda. A gdy wychodziliśmy razem to widziałam jak dziewczyny się na niego patrzyły. Tylko on tego nie zauważał.
I się zastanawiam czy jeśli uda mi się pozbyć tego tłuszczu to też wciąż nie będę z siebie zadowolona? 

11.03

6:15 - owsianka (słonecznik, orzech laskowy, jabłko, zurawina) 
2x śliwka kalifornijska, 2x morela suszona
0,5szkl. maślanka
herbata zielona
/ok.500kcal

kawa z mlekiem

9:30 - jogobella musli
jabłko
/ok.250kcal

12:30 - zapiekane muszle ze szpinakiem i fetą
/ok.400kcal

17:00 - barszcz ukraiński
/ok.200kcal

+mleko sojowe, pomarańcza, wafel, trufla
/ok.300kcal

***
ok.1700kcal


12.03

5:15 - owsianka (żurawina, jabłko, orzech laskowy, słonecznik)
0,5 szkl. maślanka
herbata zielona
/ok.400kcal

kawa z mlekiem

9:15 - jogobella 8 zbóż
jabłko
/ok.250kcal

12:00 - bułka z jajkiem + pomidor
krem z kury
/ok.450kcal

17:00 - warzywa na parze z sosem czosnkowym
/ok.200kcal

+ 2xśliwka, 2xmorela, słonecznik, szkl. mleka sojowego, pomarańcza, wafel
/ok.400kcal

***
ok.1700kcal