moja motywacja wynosi 0, albo gorzej.. jestem na minusie
31 maja szczęśliwa, że osiągnęłam cel poszłam kupić sobie 10 kostek ptasiego mleczka... (też mi NAGRODA...) oczywiście cały czas się tłumaczyłam, ze to nagroda, że dzień dziecka...że praca fizyczna i nie ma czasu. ale na tym się nie skończyło. i tak wpadłam w WIR jedzenia i objadania się. dużo czytałam o takim czymś jak napadowe jedzenia albo kompulsywne objadanie się. podobno ma to nawet znamiona choroby psychicznej.
a więc ja to mam.
kupuję, kupuję kupuję masę słodyczy a później się tym objadam. następnie znowu kupuję, kupuję i kupuję i jem. wyrzuty sumienia okropne. płaczę. nie chcę taka być, nie chcę tak żyć. najlepiej po takim jedzeniu chcę iść spać, chcę żeby taki dzień się skończył. i tak zaczynając od czwartku wpadłam w wir objadania się. do dziś.
oto rzeczy jakie kupiłam, i zjadłam (łącznie) przez 5 dni
10 kostek ptasiego mleczka, 10 lukrowanych ciastek, 4 ciastka przekładane, 5 kuleczek kokosowych, czekolada, chipsy 220 g lays paprykowe, cola, 15 ciastek czekoladowych, paluszki słone, 5 cukierków kokosowych w czekoladzie, paczka kinderków, 5 ciastek adwokatowych, baton karmelowy w czekoladzie, sernik, pół białej czekolady, kolejne kinderki, kawałek pizzy, cola, pączek, 5 ciastek czekoladowych, 2 batoniki sękacze, 4 paczki draży kokosowych, paczka prażynek, paczka crunchips, cola.
boże święty.
jestem chora. mam tą chorobę. muszę coś z tym zrobić.
może poszukam jakiegoś psychiatry, psychologa...
płaczę.
mam nadzieję, że ta ogromna ilość mnie przerazi. swoją drogą ile poszło na to pieniędzy...
jestem chora. nie umiem sobie z tym poradzić. przez jakiś czas jest dobrze, trzymam się. a później - objadam się słodyczami ile wlezie a nawet więcej. przeraża mnie to. przerażam samą siebie.
cały czas mówiłam od jutra, od jutra, będzie lepiej, od jutra bez słodyczy.
nie wchodzę na wagę bo się boję.
płaczę. ryczę.
miałam tego nie pisać ale chyba muszę. skoro tak ogłaszam się ze swoimi sukcesami to trzeba mieć odwagę mówić też o porażkach.
najgorsze jest to, że ja wiem, że już jutro to termin "0" - czyli już koniec z objadaniem się, ale strasznie boję się tego, że za jakiś czas znowu TO nastąpi, że znowu zacznę się objadać.
jestem beznadziejna.
nienawidzę takiej siebie.
a podziwiam wtedy kiedy idzie dobrze.
najwyraźniej to nie wystarcza skoro ulegam.
do dupy.
jak ja mam osiągnąć swój cel na długi czas? przecież nie chcę schudną tylko na to październikowe wesele ale też na całe życie. chcę utrzymać wagę i zdrowo się odżywiać, świetnie wyglądać. a jak to jest możliwe skoro ja nie potrafię? skąd mam wiedzieć, że gdy osiągnę cel, znowu nie popadnę w przejadanie się i stracę wszystko co osiągnęłam?
tak bardzo się boję...
:(