Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Nikki23

kobieta, 35 lat, Miasteczko

169 cm, 59.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 listopada 2012 , Komentarze (14)

Cześć Laseczki :)

Dzisiaj jest dużo lepszy dzień. Duuużo. Nie miałam jakichś negatywnych emocji (więc nie ma czego rozładowywać). Kiedy wychodziłam na uczelnię, nie wzięłam ze sobą pieniędzy - tylko jakieś awaryjne drobne. Sprawdzony sposób, że nie napaść na siebie - nie mam pieniędzy, jedna pokusa mniej. Ładne, planowe posiłki. Uff. Oby tak dalej. Oby z każdym dniem było mi łatwiej.
Nie ukrywam też, że Wy jesteście dla mnie ogromnym wsparciem, za co BARDZO WAM WSZYSTKIM DZIĘKUJĘ :*


Idę po rozum do głowy i chcę skorzystać z Waszych rad o zwiększeniu dziennych kcali. Jadłam ok. 1200 kcal przez 6 miesięcy... Efekt jest szybki i zadowalający ;) Aczkolwiek muszę bardziej zadbać o swoje zdrowie i chcę ustrzec się przed nawrotem jedzenioholizmu. Więc w dzisiejszym wpisie już nie jestem mądra. Jestem mała i słaba, jakby to był mój pierwszy dzień na vitalii ;)


Wg kalkulatora vitalii, moja całkowita przemiana materii wynosi 1970 kcal (licząc aktywność lekką) lub 2060 (licząc aktywność średnią). Tu właśnie mam problem. Załóżmy, że jestem w stanie ćwiczyć 3 razy w tygodniu po ok. godzinie, spalając 300-400 kcal (stepper albo basen). No ale ile kcal dziennie jeść, skoro nie ćwiczyłabym codziennie, a trzy razy w tygodniu? Mogę chyba przyjąć, że mogłabym jeść ok. 2000 kcal dziennie, z tymi ćwiczeniami, i utrzymywać wagę. Prawda? Ani chudnąć, ani tyć.


Skoro od całkowitej przemiany materii trzeba odjąć ok. 300, wynikałoby z tego, że powinnam jeść ok. 1700 dziennie, z ćwiczeniami trzy razy w tygodniu, i powolutku i zdrowo sobie chudnąć, ok. 0,5 kg tygodniowo. Tak?


Ale skoro przez tyle czasu jadłam 1200-1300, to jeśli teraz zacznę zwiększać kalorie, organizm "pomyśli sobie", że już się stabilizuję, i mogę przestać chudnąć. Utrzymywać wagę, ale nie chudnąć. A tego nie chcę - przede mną jeszcze kilka kilo, zanim przejdę na stabilizację.


Kombinuję sobie tak, żeby spróbować zwiększać o 50 albo 100 kcal tygodniowo i obserwować wagę - czy stoi, czy spada. Ale co, jeśli okaże się, że np. przy 1400 nie chudnę? Wtedy nonsensem byłoby zwiększanie jeszcze do 1700.


Jeśli przebrnęłyście przez te moje obliczenia, to bardzo Was proszę, nakierujcie mnie - dobrze to liczę? Faktycznie powinnam jeść 1700 - i chudnąć? Przede wszystkich proszę Was o krótkie zwierzenia - jeśli ładnie chudniecie z tygodnia na tydzień, to przy jakiej ilości kcali i jakich ćwiczeniach?


Pomóżcie małej Nikki. Takiej, co to bardzo dużo schudła, ale nadal czuje się pogubiona.



Buźka :*

20 listopada 2012 , Komentarze (42)

Powtarzam to sobie jak mantrę. Nie pójdę do marketu.

Chociaż dostałam od rodziców stówę, chociaż miałam ciężki dzień, chociaż mam wrażenie, że znajomi się ode mnie oddalają, chociaż tak blisko są słodycze i pieczywo.


Nie pójdę do marketu, nie pójdę do marketu, nie pójdę do marketu. Moja nowa mantra. Nie pójdę do marketu.




Edit: Nie poszłam. Dumna jestem z siebie. Ale jest cholernie ciężko. A to dopiero drugi dzień na "odwyku".

19 listopada 2012 , Komentarze (54)

Cześć Dziewczynki :)

Nie pisałam długo, oj nie pisałam. Udzielałam się na forum, ale nowej notki w pamiętniku nie byłam w stanie naskrobać. Bo, Kochane, byłam w ciągu jedzeniowym. Trwał od 1 listopada do wczoraj. Kilka dni objadania, trzy dni diety, kilka dni objadania, dwa dni diety, kilka dni objadania... Codziennie obiecywałam sobie, że to ostatni dzień, że od jutra od nowa dieta. Teraz ujawniam się na Vitalii, zapisuję sobie i Wam - od dzisiaj już dieta! Nie ma obżarstwa! Mam dosyć. A będzie mi łatwiej wytrzymać, mając świadomość, że potem będę musiała się przyznać przed Wami, że poległam.


Sanecka pisała w swojej książce - jedzenioholiczkom jest ciężej niż alkoholikom i narkomanom - bo nie możemy odciąć się od źródła uzależnienia, bo jednak jeść musimy. Pisała, że przyjdą napady. I przyszły. Ale nie trzy tygodnie, kurwa!


Mobilizacja jest, zacięcie jest, power jest. Jestem zwarta i gotowa, by wyjść z ciągu i schudnąć.




Mam nadzieję, że Wy trzymacie się ładnie :* Buźka :*

Edit: Nie podaję na razie swojej wagi. Jest trochę więcej, ale nie wiem, ile z tego to zalegające we mnie jedzenie. Po kilku dniach regularnej diety waga powinna już pokazać prawdę.

31 października 2012 , Komentarze (82)

Dziewczynki, jest 5! Jest 5, jest 5, jest 5!


A dokładniej 59,8 :)

Czyli w tym tygodniu schudłam 0,5 kg, straciłam 1 cm w talii, 1 cm w biodrach, 1 cm w udzie i 1 cm w ramieniu :))


Jest cudnie :)


Buźka :*

28 października 2012 , Komentarze (51)

Cześć Laseczki :)

Dzisiaj chcę się Wam pochwalić trzema zeszytami. Niby nic, zwykłe zeszyty.
Ale ich zawartość to... 21 kg :)


Wybaczcie mi jakość zdjęć. Raczej to ogólny obraz zawartości, niż dokładna instrukcja odchudzania ;)



Pierwszy zeszyt, pierwsza strona. Pierwsze ważenie i karteczka z wyliczeniami, ile kcal mają mieć konkretne posiłki. 81,9 kg.



A potem leciał dzień za dniem... Strona za stroną...





Ostatnia środa - dzień 170. 60,3 kg!



Taki trochę brudnopis - z wyliczeniami kcali, z zapisem ćwiczeń, zapisem każdego posiłku. Niby nic - ale na tych kartkach zapisane jest moje nowe życie :))

Czy oprócz vitalii prowadzicie papierowy dziennik odchudzania? Ze swojej strony mogę powiedzieć, że to naprawdę pomaga zorganizować swój tydzień i wszystko trzymać w jednym miejscu :)

Buziaki :*

24 października 2012 , Komentarze (34)

Cześć Laseczki :) Humor już mi dopisuje, a co :) Chyba moim żywiołem jest woda. Jak Czarodziejka z Merkurego - pamiętacie? :D

W tym tygodniu schudłam 0,9 kg, straciłam 3 cm w brzuchu, 1 cm w talii i 1 cm w biodrach :)

Jem planowo i ładnie, dwa razy ćwiczyłam w domu i dwa razy byłam na basenie. Wczoraj przepłynęłam 33 długości, co mnie bardzo cieszy :) Mam 45 minut, pływam bez odpoczynków, ale po każdej długości muszę stanąć, wylać wodę z okularów i pływam dalej :)




Laseczki moje, powoli zastanawiam się nad przejściem na stabilizację. Na pewno chcę jeszcze zobaczyć 5 z przodu. Może w przyszłą środę? :D
Nie do końca się jeszcze sobie podobam. Myślę, że mam ciałko do poprawy, poza tym... nie chcę wyglądać normalnie, chcę wyglądać szczupło :D
No ale to się okaże w bliskiej przyszłości :)

Codziennie trzymam za Was kciuki Dziewczyny! Dziękuję za wszystkie miłe słowa, w których piszecie, że mój pamiętnik daje Wam kopa i motywuje. Wierzę, że i Wam uda się osiągnąć sukces :* Buzia :*

17 października 2012 , Komentarze (49)

Cześć Laseczki :*

W tym tygodniu schudłam 0,5 kg, straciłam 1 cm w brzuchu i 1 cm w udzie :)

Ćwiczyłam niemal codziennie i miałam nadzieję na większy spadeczek, ale i tak jest dobrze. W piątek wieczorem pojechaliśmy do chrzestnych mojego narzeczonego, zostaliśmy do niedzieli rano. Jadłam to, co oni, ale pilnowałam godzin posiłków, nie smarowałam chleba masłem itd :) Za to w niedzielę powrót i impreza rodzinna - urodziny mojej siostry. Mama zrobiła mi kotleta oddzielnie (de volaille, ale bez panierki, odsączony z tłuszczu, bez soli). Za to potem było bardzo nieprzyjemnie - tort, ciasto, cukierki i muffinki. Ja bym sobie dała radę, gdyby nie cyrk moich rodziców - zamienianie talerzyków z tortem, żebym zjadła, namawianie mnie itd. Zdenerwowałam się i niestety podniosłam głos :/ Potem źle się z tym czułam, ale nie utrzymałam emocji na wodzy, niestety.

Teraz już kilka dni dobrze, dietkuję według planu, ćwiczę.



Laseczki, co robicie wtedy, kiedy Wam ciężko z dietą? Nie mówię tu o objawach fizycznych, ale o emocjach.

Nie ukrywam, jest mi ciężko, nie chce mi się ćwiczyć, męczy mnie dostosowanie uczelnianego życia i obowiązków do pór posiłków, męczy mnie oglądanie ludzi, którzy jedzą pyszne rzeczy. Ja się nie poddam, ja jestem silna baba, tylko tak mi jakoś smutno w środku :(

Ja mam jeden sposób na smutki - telefon do narzeczonego. Pogadamy, on mnie pociesza, chwali, że jestem taka dzielna, przypomina, że niedługo się zobaczymy. Zawsze działa, ale niestety smuteczki szybko wracają :(

Jakie macie sposoby, żeby zdobyć więcej optymizmu? Poczuć się psychicznie lepiej? Mogę zrobić pachnącą, gorącą kąpiel, mogę poczytać ulubioną książkę, ale nie mam zbyt dużo czasu... Wracam do obowiązków i wracam do smuteczków.

Trzymajcie się Kochane :* Mam nadzieję, że Wam dopisuje lepszy humor :*

Edit: Idę dzisiaj na basen, pierwszy raz od daaawna, i już się cieszę :) Nic dziwnego, że stepper mi obrzydł po 5 miesiącach tuptania. Jest dobrze :)

10 października 2012 , Komentarze (62)

Cześć Laseczki :)

W tym tygodniu schudłam 0,8 kg i straciłam 2 cm w talii. Juuuu :)

Dzisiaj przedstawię główne założenia mojej diety :)

1. Ruch - nie jeżdżę już mpkami :) Czyli codziennie mam 40 min. marszu (bo zwykle późno wychodzę z domu i muszę pośpieszyć się na zajęcia). Z ćwiczeniami w domu jest różnie - mam lepsze i gorsze dni. Zdarza się, że nie ćwiczę w ogóle. Jeśli mam dobry, zmobilizowany tydzień - to ćwiczę codziennie, po ok. 60-75 min. (8 min. na brzuch, nogi, ręce albo pupę, stepper 45 lub 60 min., obowiązkowo 8 min. stretch na koniec). W wakacje bywały dni, kiedy ćwiczyłam po 3 godz. dziennie (Chodakowska, stepper, 8-minutówki, rower, badminton itd itp).

2. Kalorie. Zjadam dziennie ok. 1200-1300 kcal.

3. Układanie menu. Menu układam sobie sama - zwykle w niedzielę wieczorem. Zapisuję każdy dzień tygodnia, każdy posiłek, robię listę zakupów spożywczych. To dla mnie najlepsza metoda - nie podlegam "czyjejś" diecie, nie mam wrażenia, że "ktoś mi coś narzuca". Robię po swojemu. I tego menu się trzymam! Rzadko wprowadzam jakieś zmiany w tygodniu.

4. Śniadania. Mają 360 kcal - codziennie jem jogurt naturalny z muesli, otrębami, orzechami włoskimi i owocem.

5. II śniadania. Najczęściej jabłko - najwygodniejsze do wzięcia ze sobą. Czasami batonik zbożowy - kiedy wiem, że będę miała tylko minutę, trzy gryzy i załatwione :) Czyli kalorycznie - albo 60 kcal jabłko, albo nawet 107 - batonik zbożowy.

6. Obiad. Króluje pierś kurczaka i ryby :) Ryby jem dwa razy w tygodniu - są to albo paluszki rybne, albo łosoś, albo mieszanka owoców morza, albo wędzona makrela lub dorsz. Kilka razy w tygodniu jem pierś kurczaka - według przepisu, który dodałam. Obowiązkowo warzywka do obiadu - jakie mam pod ręką, z ogródka albo zaplanowane i kupione. Raz albo dwa razy w tygodniu jem kaszę gryczaną, ryż, makaron pełnoziarnisty albo gryczany. Czasem robię gotowaną wołowinę albo pierś indyka. Obiad ma 480 kcal.

7. Podwieczorek. Znowu 60 kcal - zwykle jabłko, chociaż nie pogardzę innymi owocami - nektarynka, brzoskwinia, śliwki, gruszka, ananas... do wyboru do koloru :)

8. Kolacja. Chudy twaróg z owocem, lub serek wiejski, lub sałatka z 1 jajka, 1 plasterka chudej wędliny i warzywek, które mam pod ręką. Kolacja ma 180 kcal.

9. Ważenie. Ważę większość produktów, żeby wiedzieć, ile na przykład oliwy dodać do kurczaka, żeby wyszło moje 480. Dużo produktów biorę na oko - jabłko jako 60, łyżka orzechów jako 80 itd.

10. Kawa. Ze mnie jest kawowy potwór i muszę pyknąć dwie kawy dziennie :) Białe, z zabielaczem albo z automatu na uczelni. Mogę je chyba liczyć po ok. 50 kcal.

11. Herbata - zielona, dwa razy dziennie. Woda - głównie podczas treningów i wieczorem, kiedy już nie chcę robić herbaty. Codziennie rano - multiwitamina.

12. Odstępy między posiłkami - zwykle 2,5 lub 3 godziny. Kolacja o 19.00, max 19.30.

13. Fotomenu. Którego nie dodaję, bo ja CAŁY CZAS JEM TAK SAMO :) Wystarczy sięgnąć do wcześniejszych wpisów. Czasami boję się jeść, kiedy nie mogę policzyć jakiegoś obiadu, np. mama zrobiła duszonego królika - nie wiedziałam, jaką porcję mogę zjeść, żeby wyszło moje 480. Więc jadłam swojego wyliczonego kurczaczka :)

14. Nie jem: pieczywa. Tak trochę przez przypadek, bo mam i wafle ryżowe, i pieczywko chrupkie, ale nie mam kiedy ich jeść ;) Słodyczy - pod żadną postacią, wyjątkiem jest batonik zbożowy. Nie cukrzę kawy ani herbaty. Nie jem fast foodów. Nie jem lodów. Nie piję piwa ani żadnego innego alko.

15. Nie jestem cyborgiem. Zdarzają mi się wpadki jedzeniowe, jak każdemu. Ale zawsze staram się opanować i od razu wrócić na dobre tory.

16. Ważenie i mierzenie - raz w tygodniu, w środę.



Ot, i cała historyja. Stosując te zasady, schudłam już 20,2 kg w 156 dni (początek - 9 maja 2012), 23,6 kg licząc od największej życiowej wagi w kwietniu. Wolę spiąć dupkę teraz, schudnąć ładnie, a potem się stabilizować i wprowadzać nowe produkty do menu. Na razie akcja - mobilizacja i zrzucanie wagi :)

Jeśli macie dla mnie jakieś pomysły, porady, co mogę zmienić albo jakie innowacje wprowadzić - piszcie :) Mam nadzieję, że moja rozpisana notka pomoże komuś w walce o siebie :)

Buziaki :*

8 października 2012 , Komentarze (71)

Cześć Laseczki :)

Cieszę się, że nie poobrażałyście się po mojej ostatniej notce. Poznałam Wasze zdanie na ten temat i w porządku :) Postaram się jeszcze poodpisywać Wam indywidualnie.

A dzisiaj zdjęciowy powrót do moich największych spodni - sprzed 23 kg. Nosiłam je w kwietniu, przy wadze 85 kg. Cieszy mnie ten widok :)





I jeszcze przyłożenie dwóch par spodni - tych największych i tych, które noszę teraz :)



Miłego dnia Kochane :* Jeszcze trochę pracy przede mną, ale schudłam tyle, schudnę jeszcze :) Trzymajcie się :*

5 października 2012 , Komentarze (40)

Cześć Laseczki :))

Na początek chciałabym napisać, że dzisiejsza notka to tylko moje przemyślenia. Chętnie poznam Wasze opinie na ten temat oraz wysłucham argumentów przeciwnej strony. Może uda mi się zrozumieć coś, czego nie rozumiem.

Czytanie vitaliowego forum przyprawia mnie o dreszcze. Vitalia jest portalem promującym zdrowe odchudzanie, a nie wspierającym anorektyczki. Martwimy się o młode dziewczyny, i w żaden sposób nie możemy wspierać ich chorych zapędów.

Tyle słowem wstępu - jestem zwolenniczką zdrowego odchudzania i zdrowego stylu życia.

Ale czasem krew się we mnie gotuje, zwłaszcza jeśli patrzę na vitalijki z wieloletnim stażem tutaj.

Ja jestem na diecie 151 dni, czyli 5 miesięcy. Od momentu zaczęcia diety chudnę ładnie, miałam tylko kilka małych wpadek jedzeniowych. Waga spada tydzień w tydzień, więcej lub mniej, ale nigdy nie miałam tygodniowego ważenia bez spadku.

Podziwiam dziewczyny, które w długi czas, z pomocą diety vitalii, dietetyka albo samodzielnie - chudną 30, 40, 100 kg! Naturalne więc jest, że zajęło im to sporo czasu, jeśli do wyników doszły zdrową, stabilną drogą. Rozumiem też osoby, które schudły, osiągnęły swój sukces, a na vitalii zostały ze względu na stabilizację, atmosferę i przyjaźnie.

Nie jestem natomiast w stanie zrozumieć dziewczyn, które siedzą na vitalii od kilku lat, a nie udało im się schudnąć. Nie mówię tu o obiektywnych powodach (czasem choroba), tylko o pozwalaniu sobie na więcej, niż możemy.

Moim zdaniem odchudzanie to tylko etap w życiu. Ja schudłam, chcę zrzucić jeszcze kilka kilo, potem się zdrowo ustabilizować (co w moim przypadku będzie trwało kilka miesięcy), a potem utrzymać dietę - rozumianą jako zdrowy sposób odżywiania! Pierś kurczaka zostanie ze mną na zawsze jako najlepsze mięsko, ryby dwa razy w tygodniu, dużo warzyw, mało słodyczy i niezdrowych rzeczy. Wiadomo, WTEDY będę mogła pozwolić sobie na kawałek urodzinowego tortu, bo WTEDY nie będę się już odchudzać sensu stricto, a tylko utrzymywać wagę. A ćwiczyć będę po to, aby być zdrowa i sprawna, a nie po to, aby spalać kcale.

Nie mogę zrozumieć, kiedy dziewczyny na początku swojej drogi odchudzania, z napisem pod paskiem "Do zrzucenia zostało 20 kg" piszą rzeczy w stylu "przed chwilą zjadłam chipsy, nie żałuję". To w końcu odchudzasz się czy nie?! Nic dziwnego, że ktoś jest na vitalii od kilku lat, jeśli tak naprawdę chce schudnąć, ale nic nie robi w tym kierunku! Mamy prosty wybór - albo się odchudzamy z głową, a potem będziemy mogły wrócić czasem do normalnego jedzenia, albo nie "odchudzajmy" się wcale! W ten sposób odchudzanie może trwać miesiącami, latami (nawet jeśli chodzi o marne 5 kg!), a potem jest płacz, że waga stoi! Zastanówcie się nad sobą tak szczerze - naprawdę robicie wszystko, żeby schudnąć?! Bo nie wydaje mi się.

Takie dziewczyny radzą na forum: "tak, możesz zjeść spagetti! całe życie nie będziesz jadła makaronu?" albo "tak, możesz sobie pozwolić na czekoladę! przecież dieta to nie kara, tylko styl życia".

No właśnie, musimy odróżnić dwa pojęcia - 'odchudzanie' i 'dieta'. Tak jak napisałam - odchudzanie, rozumiane jako redukcja wagi, nie jest procesem wieloletnim! Musimy wyrzec się wielu rzeczy, musimy ćwiczyć, ale to wszystko po to, aby schudnąć! Co innego dieta - jako styl odżywiania, dopasowany do konkretnej osoby, tak, aby była zdrowa i nie tyła - na całe życie.

Rozumiem, jeśli ktoś ma wyjątkową okoliczność - np. imieniny w rodzinie - musi jeden dzień odejść od ścisłej diety, ale powróci do niej na następny dzień. Rozumiem, jeśli komuś zdarza się wpadka jedzeniowa - przecież nie jesteśmy cyborgami. Ale nie zrozumiem, jeśli ktoś świadomie włącza w swoje menu słodycze, fast foody czy inne jedzenie, które w odchudzaniu powinno być zakazane.

Co myślicie na ten temat? Tak naprawdę "odchudzacie się" czy "dietujecie"?

Pozdrawiam Was Słoneczka :*