Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Nikki23

kobieta, 35 lat, Miasteczko

169 cm, 59.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 grudnia 2012 , Komentarze (12)

Dziewczyny moje kochane i kochani Panowie :)

Wesołych Świąt! I oczywiście - wszystkiego najchudszego :)


17 grudnia 2012 , Komentarze (16)

Nowy zapał, nowe nadzieje :) Tym bardziej, że powolutku wracam do swojej wagi :)

Powodzenia i dla Was, Laseczki :)





I na dobry humor:



Buzia :*

13 grudnia 2012 , Komentarze (58)

Cześć Laseczki :)

Wytrwałam wczoraj. Uff! Kiedyś chyba Roo o tym pisała - jest taki jeden moment, w którym nic nie jest ważne. Jedna sekunda, i już ładuję jedzenie do buzi. Wczoraj dodałam wpis dokładnie w tej sekundzie. Ochłonęłam, opanowałam się. Dzisiaj też mam takie ciągoty, żeby zjeść coś niedietowego, ale już dużo mniejsze.

Do świąt coraz bliżej. Na forum mnóstwo tematów prezentowych. Ja sama też myślę o prezentach, myślę o świętach. I boję się. Za dzieciaka nie zwracałam uwagi na to, że w święta je się dużo. Ot, nic ważnego. Ale odkąd tylko pamiętam, od czasów nastolatkowych, każde święta mają dla mnie taki sam schemat: obiecuję sobie, że się nie przejem, a po kilku gryzach, po poczuciu smaków w buzi, biorę dokładkę... Drugą, trzecią, dziesiątą... Jestem objedzona, zła, mam wyrzuty sumienia i wmawiam sobie, jaka ze mnie idiotka, znowu to zrobiłam, przecież tym razem miało być inaczej...

I teraz oto kolejne święta. Ale pierwsze, kiedy jestem szczupła. I wiem, że tym razem nie mogę się objeść, bo będę tego strasznie żałować, bo przytyję, bo zmarnuję to, co osiągnęłam.

W grudniowym numerze Superlinii jest rozpisana cała sytuacja "bycia na diecie" w czasie świąt. Pierwsza opcja -  rygorystycznie trzymać się diety. I kiedy inni jedzą wigilijnego karpia, to my odmierzoną porcję twarożku. Zepsujemy humor sobie i innym. Wyobrażam sobie, jak by to wyglądało u mnie:
-Zjedz to.
-Nie, dziękuję
-Daj spokój, nie musisz się już odchudzać.
-Nie.
-No zjedz to w końcu, raz w roku można!
-Nie!!!

Poza tym, mi też byłoby przykro, że inni jedzą rzeczy, których mi nie wolno, i moja frustracja rosłaby.
Opcja out, bo święta powinny być spędzone w miłej, rodzinnej atmosferze, a nie w takich nerwach. Out.

Druga opcja - na te trzy dni (załóżmy Wigilia, pierwszy i drugi dzień Bożego Narodzenia) zarzucamy dietę. Jemy to, co chcemy. Niby miluśko, ale na pewno odbije się to na wadze, a co za tym idzie - naszym samopoczuciu i akceptacji. Opcja out.

Jest jeszcze trzecia opcja. Próbować wszystkiego lub prawie wszystkiego, ale się nie najadać. W miarę możliwości odchudzić potrawy (np. upiec rybę zamiast usmażyć). Nie siedzieć godzinami przy stole, ale po zaspokojeniu pierwszego głodu wyjść (na spacer, do swojego pokoju, do znajomych). Przede wszystkim - rozsądek, rozsądek, rozsądek. I ta opcja jest najbardziej korzystna. Ja to wiem! I ja bardzo chciałabym się do niej dostosować! I wiem, że też macie takie podejście i będziecie radzić mi to samo.

Tylko napisałam już wczoraj, że moje życie składa się z dwóch rodzajów dni: "dzisiaj się odchudzam na 100%" i "dzisiaj się objadam". Nie znam złotego środka. Nie znam metody, która pozwoli mi na normalne życie, a nie oscylowanie między dwoma skrajnościami. I nie tylko na święta, ale na lata. Próby MŻ w moim wydaniu spełzają na niczym, bo dzień MŻ staje się dniem "dzisiaj się objadam".

Stresuję się też inną rzeczą - idę na jeden dzień świąt do narzeczonego. A jak pisałam kiedyś, ja mam OGROMNE problemy z jedzeniem przy ludziach. Może wtedy się nie objem, bo z trudem będę brała do buzi każdy kęs - patrzą na mnie! - ale i tak będzie mi ciężko. Jednak jestem w dobrej sytuacji - rodzina narzeczonego jest cudowna, ma bardzo zdrowo poukładane w głowach, i nikt nie powiedziałby mi tego, co słyszałam od swojej rodziny. Problemem nie są oni - tylko moje własne lęki. Ale poradzę sobie z tym. Przełamię się, miło spędzę z nimi czas. A po świętach napiszę Wam, że wszystko wyszło dobrze. To akurat taki strach, z którym muszę się zmierzyć, i już - chociaż sama wiem, że będzie dobrze.

Wracamy więc do głównego tematu: Jak znaleźć swój "złoty środek"? Jak znaleźć drogę między objadaniem się a restrykcyjną dietą?



Napiszcie mi Kochane, jak Wy planujecie ogarnąć święta pod względem diety.

Buzia :*

12 grudnia 2012 , Komentarze (39)

... mam ochotę się nawpierdalać.

Jak to jest, że zmobilizowałam się od poniedziałku, ładne trzy dni, a teraz dopadają mnie takie myśli? Mam bardziej płaski brzuch, bo tamto niezdrowe jedzenie ze mnie zeszło, i myślę: przecież wcale nie wyglądam źle. Co mi tam dodatkowe kilogramy na paseczku. Przecież i tak jestem szczupła. Najem się.

Tak jakbym nie mogła żyć normalnie na co dzień, a ograniczała się jedynie do dni "dzisiaj się objadam" i "dzisiaj dieta na 100%".

Ratunku.

Coś mi się wydaje, że takich kryzysowych wpisów może być więcej. Ale oprócz Waszych kojących słów same w sobie są terapią - skoro wyznałam, że jestem na krawędzi, to jutro z dumą napiszę, że pokonałam pokusy. Oby.


10 grudnia 2012 , Komentarze (19)

... w zeszycie wpisuję małe nagrody, które sobie kupię, jeśli to będzie ładny dietowy dzień :) Mam już "obiecane" książkę, pierścionek, gazetę z przepisami.







Na kolejne dni - jakaś babska gazeta, gazeta ślubna, wisior, wizyta w antykwariacie, lakier do paznokci, ciuchland, książka, kolczyki i cienie do oczu :D Czyli drobiazgi, na które zwykle szkoda mi pieniędzy. Ale które chętnie bym sobie kupiła.

Skończyłam brać luteinę w środę. Ginekolożka powiedziała, żebym wzięła całe opakowanie i czekała. Czekam, czekam, a okresu ni chu chu... Oby już przyszedł, bo mam na głowie inne zmartwienia, niż brak okresu.

Przytyłam. Przytyłam? Ja? Przytyłam. Niedużo, cały czas chodzę w swoich szczupłych dżinsach. Zmieniły się cyferki na wadze. Niedobre cyferki! Spadajcie ze mnie, wy obrzydliwe, małe potwory!

Uda mi się przetrwać dwa tygodnie na ładnej diecie? Żeby zbliżyć się do wagi paseczkowej? Uda, uda, uda!

Trzymajcie się Dziewczynki i Chłopcy :) Obiecujecie sobie jakieś nagrody za wytrwanie na diecie?

Edit: Wywołałam wilka z lasu - a raczej okres z lasu :D

28 listopada 2012 , Komentarze (15)

Cześć Dziewczynki i Chłopcy ;)

Ale się rozpisaliście w komentarzach! Bardzo chciałabym odpisać Wam wszystkim po kolei, ale nie jestem w stanie. Dzisiejsza notka będzie więc komentarzem do Waszych komentarzy.

Po pierwsze - najbardziej przeraża mnie, jak wiele z Was przyznaje się do takich samych doświadczeń. Boże, czyżby w każdej minucie, w Polsce i na świecie, ktoś był szykanowany z powodu swojej wagi? Przecież z tego tworzy się jakaś przeklęta krucjata cierpienia i płaczu! Aż ciężko mi ogarnąć ogrom tej pomocy psychicznej, bo chyba tak możemy to nazwać.

Po drugie. To nie jest tak, że ja cały czas rozpamiętuję wszystkie te słowa. Wczoraj zaczęłam o tym myśleć po jednym krótkim pytaniu - czy moja mama mnie akceptuje, i przeczytaniu jakiegoś tematu na forum. Sięgnęłam do mojego zeszytu z ciężkich czasów (aczkolwiek nigdy nie byłam u psychologa i nigdy nie byłam diagnozowana pod kątem ed). Wtedy zapisywałam wszystkie takie epitety, bo bardzo, bardzo mnie bolały, i miały być motywacją do schudnięcia i "pokazania im wszystkim". Od dawna nic nie wpisywałam do zeszytu, chociaż mam go cały czas.

Po trzecie - wiele z Was pisało, że nie ma co owijać w bawełną i do otyłej osoby trzeba trafić terapią szokową. Ale zwracam Waszą uwagę, że kiedy zaczęło się to wszystko, ważyłam ok. 63/169, co jest wagą w normie. Może nie byłam szczupła, ale gruba też nie. Tym bardziej nie byłam otyła. Zmiany w ciele nastolatki są naturalne - w końcu z dziewczynki staje się kobietą. Zaczęło się chyba od słów mojego brata i wuefistki (pamiętam tę sytuację ze szczegółami). Chciałam być chuda, wychudzona, z wystającymi kośćmi, żeby ludzie nigdy więcej nie pomyśleli, że "jestem gruba". Zaczęły się głodówki i diety cud, dzięki którym chudłam, a po powrocie do jedzenia (a wręcz do obżerania się, co zauważała moja rodzina) tyłam. Mogę chyba przyjąć, że tym sposobem przytyłam jakieś 7 kg w ciągu 5 lat, i kończąc liceum, ważyłam ok. 68/169. Co nadal nie było nadwagą. Nie możemy też mówić o żadnych chorobach, które by się z tym wiązały. Ale w moim domu komentarzom nie było końca - przez co jeszcze bardziej nakręcałam się na niezdrowe diety i w efekcie tyłam jeszcze więcej. Wpadłam w jakieś błędne koło - przytyłam, słyszałam takie słowa, zajadałam smutki, tyłam jeszcze więcej. Z tego okresu pochodzi najwięcej komentarzy, które mogliście przeczytać w poprzednim wpisie.

Potem wyprowadziłam się z domu, wyjechałam na studia. W tym momencie mieszkam z bratem. Dorósł, ja też dorosłam. Nie zwrócił się tak do mnie od kilku lat. Może coś się zmieniło w jego życiu, może zrozumiał, co robił - a może nie. Faktem jest, że wyzywanie od grubasów skończyło się praktycznie z dnia na dzień. Do domu rodziców jeżdżę na weekendy albo wakacje. Teraz jest dobrze, nasze relacje są wręcz przesłodzone (bo jestem już szczupła?), ale przez bardzo długi czas moi rodzice próbowali do mnie dotrzeć, żebym wzięła się za siebie i schudła. Kiedy były to rozmowy, zachęty do ćwiczeń, mobilizowanie mnie - potrafiłam to przyjąć. Wiecie, czym innym jest rozmowa i konstruktywna dyskusja, a czym innym epitety, które wypisałam w poprzednim poście.

A dlaczego wtedy nie reagowałam? Dlaczego nie potrafiłam obronić się i nawrzeszczeć? Hmm... Zawsze byłam dość spokojna, raczej zamknięta w sobie. Wolałam nie odezwać się słowem na temat tego, że coś mnie zabolało, a potem wypłakać się u siebie. Teraz myślę, że dorosłe życie (związek, studia, mieszkanie bez rodziców, pierwsze dorywcze prace) ukształtowały mnie na nowo. Czuję się silna i potrafię walczyć o swoje.

Kolejna sprawa - tak, schudłam. Schudłam dużo i jestem dumna z siebie. Mówi się, że odchudzać się powinno "dla siebie". Owszem, jestem szczęśliwsza - ale dlatego, że widzę akceptację mojej rodziny.

Dalej - tak, chyba tak - moja rodzina ma jakąś obsesję na punkcie wyglądu. Mama powtarzała mi często, że chce dla mnie dobrze, że chce, żebym była szczupła, bo będzie mi łatwiej w życiu. Ale co ma piernik do wiatraka?! To MY decydujemy, jak potoczy się nasze życie, a nie TO, ILE WAŻYMY.


Kocham moją rodzinę i jestem w stanie bardzo wiele wybaczyć. Ale...

Był sobie pewnego razu chłopiec o złym charakterze. Jego ojciec dał mu woreczek gwoździ i kazał wbijać po jednym w płot okalający ogród, za każdym razem, kiedy straci cierpliwość i pokłóci się z kimś. Pierwszego dnia chłopiec wbił w płot 37 gwoździ. W następnych tygodniach nauczył się panować nad sobą i liczba wbijanych gwoździ malała z dnia na dzień: odkrył, ze łatwiej jest panować nad sobą niż wbijać gwoździe. Wreszcie nadszedł dzień, w którym chłopiec nie wbił w płot żadnego gwoździa. Poszedł wiec do ojca i powiedział mu, że tego dnia nie wbił żadnego gwoździa. Wtedy ojciec kazał mu wyciągać z płotu jeden gwóźdź każdego dnia, kiedy nie straci cierpliwości i nie pokłóci się z nikim. Mijały dni i w końcu chłopiec mógł powiedzieć ojcu, ze wyciągnął z płotu wszystkie gwoździe. Ojciec zaprowadził chłopca do płotu i powiedział: "Synu, zachowałeś się dobrze, ale spójrz, ile w płocie jest dziur. Płot nigdy już nie będzie taki, jak dawniej. Kiedy się z kimś kłócisz i mówisz mu coś brzydkiego zostawiasz w nim ranę taka, jak te. Możesz wbić człowiekowi nóż, a potem go wyciągnąć, ale rana pozostanie. Nieważne, ile razy będziesz przepraszał, rana pozostanie."


I tak wygląda moja psychika. Gwoździe są już dawno wyjęte, ale dziury zostały.

I wracamy do podjętego wczoraj wątku. Czasem warto dwa razy zastanowić się, zanim powiemy coś takiego naszym bliskim (i nie tylko). Bo może to mieć wpływ na całe ich życie.

27 listopada 2012 , Komentarze (149)

Staram się być dobrym człowiekiem (tylko co to znaczy "być dobrym"?). Wybaczam szybko, ale pamiętam długo.

W wieku około 15 lat ważyłam 63 kg, przy moim 169 (może 168, aczkolwiek wtedy już miałam swój wzrost). Przez słowa innych ludzi zaczęłam się głodzić, niezdrowo odchudzać, nienawidzić siebie, objadać się. Oczywiście nie chudłam. Tyłam, tyłam, aż do 85 kg w kwietniu tego roku.

Mój brat:

Gdzie się tak rozwalasz tym szerokim dupskiem?

Ale jesteś pazerna - żresz i żresz.

Ty grubasie!

Brzuch ci wystaje! Ta fałda, o tu!

Jesteś gruba jak belka. Jesteś najgłupsza na świecie. Za co mam taką siostrę idiotkę?

Ja: Odchudzam się.
Brat: Rezultatów jakoś nie widać.

Ale ty gruba jesteś!

Przez taką warstwę tłuszczu trudno cokolwiek zrozumieć.

Ale fałdy ci wiszą na brzuchu!

Te uwagi wsadź sobie w swój tłusty tyłek.

Jak myślisz, dlaczego jesteś z Jurkiem? Bo nikt inny nie chce takiego paszteta jak ty.

Za krótka bluzka, brzuch ci się wylewa.

Jak mogłaś zeżreć dwa jogurty? Grubasie obrzydliwy, gruba dupa, żarłok!

Myślisz, że zabiegi upiększające coś ci dadzą? Nadzieja matką głupich.

Tak, Andżelika (jego ówczesna dziewczyna) ma brzuch. Dwa razy mniejszy niż twój.

O ludzie! Trzeba jedzenie przed tobą chować! Nic dziwnego, że nie chudniesz!

Ale masz walonki (o moich rękach).

Brat: Ta mała idiotka.
Siostra: No nie taka mała.
Brat: Spasiona jak nie wiem.


Moja siostra:

Dobra, odkupię ci tę czekoladę. Skoro chcesz być gruba...

(przy jedzeniu): A niby się odchudzasz...

Nie odkupuj bitej śmietany. Drugą i tak na pewno zjesz!

Lepiej wezmę stąd te czekolady, bo Kamila w akcie słabości...

Siostra: A pamiętasz, jak zjadłaś pół kilo chałwy?
Mama: Nie obrażaj się, to prawda. Gdyby nie była prawda, (siostra) by tak nie powiedziała.


Moja mama:

Nie jesteś szczupła. Jesteś taka grubsza.

Wcześniej byłaś idealna. Teraz się zmieniłaś.

Ładna bluzka, ale jaka ciaśniutka.

Spodenki XXL? Nie, będą za małe.

(Siostra) jest szczupła, Kamila jest grubsza.

Chodź jeść, tylko zostaw (bratu).

Tobie dać coś trochę do spróbowania, i od razu wszystko chcesz.

Taką krótką bluzkę kupiłaś? Będzie ci widać całe sadełko!

Niedługo te nowe spodnie będą za ciasne! Są strasznie opięte. Dużo przytyłaś. Ile ważysz?

Kończ tę kolację. Najadłaś się. Ile ty możesz zjeść!?

Teraz naprawdę się roztyłaś. Nie widzisz tego? Chcesz być gruba jak te wszystkie dziewczyny? (prawdopodobnie w trakcie oglądania czegoś w tv)

Lubisz sobie nakupić jedzenia i jesz u siebie. Sama zjadłaś czekoladki, czekoladę, sok wypiłaś.

Ty teraz jesz za dużo! I to, i to, i to, i to, i tamto, i to, i to. Tak nie można!

Ty lubisz wszystko jeść. Twoja waga na to wskazuje.

Ja: Schudłam 2 kilo.
Mama: Nie wierzę, chcę zobaczyć.

Masz cukierka, jak ci daję. A potem, jak nie będę widzieć, zjesz pięć.

Jakaś obcisła ta spódnica...

Mama: Dziecko, nie powinnaś jeść tak późno kolacji. Roztyjesz się! Jest w pół do jedenastej!
Ja: Schudłam 3 kilo.
Mama: Oj oj, jakoś nie widać. Tyjesz.

Znowu spodnie ciasne ci się robią...

Znowu się poprawiłaś. Brzuszek ci urósł. Jeśli chcesz ładnie wyglądać na studniówce, trzeba wziąć się w garść. A tak ładnie wyglądałaś po pielgrzymce, 5 kilo to widać...

Kamila, a ty na pewno jesteś głodna? Nie jesteś! Roztyjesz się, dziecko!

Znowu się roztyłaś. Po co Jurek przynosi słodycze? Bo go prosiłaś! A teraz jesteś gruba!

Nie jesteś szczupła - już...

Akurat się trochę poprawiłaś... No, zresztą wcale nie trochę!

Zobacz, jak ty przytyłaś. Już dzisiaj nie ma jedzenia!


Mój tata:

Ale się roztyłaś. Masz brzuch jak kobieta w ciąży. A może ty jesteś w ciąży?

Jesz, jesz, jesz. Wszystko sama, z nikim się nie dzielisz.

I po co te kolacje jeszcze jesz? A jak siedzisz, to godzinę siedzisz przy stole i żuchasz.

Nie kupuj mamie czekoladek. I tak potem sama zjesz!

Trochę późno tak jeść, na noc. Sadełko się odkłada...

Ona teraz nie chce, a potem w nocy, jak będziemy spać, to przyjdzie i będzie jeść.

Niech Kamila weźmie torbę. Ona jest masywniejsza od (siostry), ma więcej siły.


Inni ludzie:

Brat cioteczny: Wyglądasz jak w siódmym miesiącu ciąży!

Koleżanka: Patrz, krem odchudzający! Kup sobie.

Wf-istka: Twoja mam mówiła, że przytyłaś. Ale aż tyle, że nie dasz rady podnieść się na rękach?

Koleżanka z jakimiś wafelkami: Nie dam ci, jesteś za gruba!

Sprzedawczyni: Nie, nie mamy takiego rozmiaru. Jest bardzo szeroka w biodrach...

Ciocia: Jesteś niesłowna. Tyle mówiłaś o odchudzaniu i dietach, a teraz zjadłaś cały talerzyk wafli. Pójdzie ci w biodra, zobaczysz. Będziesz gruba.

Ciocia: Jak chcesz być szczupła, skoro zjadłaś wszystkie chipsy wczoraj wieczorem?

Wychowawczyni na wycieczce szkolnej: Kto był tak masywny i ciężki, że jak usiadł, to łóżku się zapadło?

Jakiś kolega: Czołgu ty!

Na zajęciach sportowych: No, nie dam rady cię nosić. Musisz schudnąć!

Ciocia: To dziwne. Tak ładnie wyglądasz, a tak mało jesz.

Obcy facet przy budce z pieczywem: To wszystko na jedno śniadanie? Ale to dobrze, apetyt to oznaka zdrowia.



Oni nawet pewnie nie pamiętają, że powiedzieli kiedyś coś takiego. Ja pamiętam.

Uważajcie na swoje słowa. Bo czasem mogą mieć wpływ na całe życie innej osoby.


Mam 23 lata. Przez ok. 8 lat nienawidziłam siebie. Teraz, jak schudłam, nie słyszę już takich komentarzy. Nie powtarzam sobie codziennie, że nienawidzę siebie. Chociaż czasem te myśli wracają.

26 listopada 2012 , Komentarze (14)

Cześć Laseczki :) Dzięki za wszystkie miłe słowa i siłę, którą mi dajecie :)

To był naprawdę dobry weekend. Wow! Aż sama jestem zaskoczona ;)

Nie trzymałam rygorystycznej diety z zeszytu. Było za to bardzo ładne MŻ, nawet z próbowaniem słodyczy. Czuję się psychicznie spokojniejsza - teraz nie powinno być napadu przez jakiś czas :) Gdyby udało mi się stosować MŻiWR, utrzymać wagę, nie napadać się - to byłby strzał w dziesiątkę.

Bo najważniejszy news jest taki - byłam u ginekolożki i zapisała mi hormony na uregulowanie cyklu. Zapytałam, jak wygląda sytuacja z tyciem. Na co ona odpowiedziała mi: "Owszem, w organizmie może gromadzić się nadmiar wody, stąd uczucie spuchnięcia i ociężałości. Ale od tego są te wszystkie asekurelle. Ale zdarza się, że dziewczyny sporo tyją, kiedy biorą hormony. Tylko że nie tyje się od brania hormonów, ale od ZWIĘKSZONEGO APETYTU. Jeśli ktoś odżywia się zdrowo i regularnie, i potrafi opanować uczucie głodu, to wszystko będzie w porządku. A pani potrafi!". Pokiwałam główką, a w myślach... "Taaa, chciałabym".

I tu rodzą się moje dylematy. Jestem w stanie zrezygnować z tych kilku kilo, które mi jeszcze zostały - na rzecz tego, żebym nie przytyła teraz, mimo brania hormonów! Cały czas zastanawiam się, czy stopniowo zwiększać kcale i prowadzić spokojną stabilizację, zaplanowaną zeszytowo, czy też stosować MŻ, próbować różnych smaków, zdrowo zaspokajać głód, kiedy się pojawi, i nie przytyć.

Bo jeśli okaże się, że chwyci mnie taki głód, którego nie będę potrafiła opanować - napadnę się, wpadnę w ciąg... i znowu będę rosnąć.

Ale może mniejszy rygor, ale jednak trzymanie się zdrowych zasad, próbowanie różnych rzeczy, ale nie objadanie się - pozwoli mi utrzymać wagę i przetrwać jakoś branie tych hormonów. Potrzebuję znaleźć swój złoty środek.

Przede mną tydzień lub dwa próby. Spróbuję, zobaczę, przekonam się, co będzie dla mnie lepsze - zdrowsze psychicznie, ale jednocześnie bez wzrostu wagi.



Weekend był też dobry z innego powodu. Pogadałam sobie z mamą - 2 godziny! To jest dla mnie niesamowite, że mogę pogadać z nią, tyle czasu, w dobrej atmosferze, o wszystkich sprawach uczelnianych, ślubnych itd. Bo wiecie... Dawniej nie chciałam z nią rozmawiać. Każda rozmowa, jakkolwiek by się nie zaczynała, zawsze zmierzała do punktu: "Znowu przytyłaś. Może być wzięła się za siebie. Ubrania są znowu za ciasne". I tak było zawsze. Więc ja wolałam każdy początek rozmowy zbyć szybkim "tak, tak, wszystko dobrze", żeby chociaż nic nie mówiła o mojej nadwadze.
A teraz - jakbyśmy były całkiem innymi ludźmi. Ona widzi, że jestem szczupła, a ja jestem spokojna, że rozmowa nie zmierza ku temu, co zawsze.

Czyli schudnięcie ma wpływ na relacje rodzinne. Moje stosunki z mamą nie są jeszcze naprawione w 100% - ale nastąpiła bardzo dużo poprawa.



Trzymajcie się Dziewczynki :) Buźka :*

23 listopada 2012 , Komentarze (20)

Cześć Dziewczynki :)

Piąty dzień się nie objadam. Wytrzymuję. Jest ciężko. Czuję się, jakbym straciła mój spokój, który trwał 6 miesięcy. Myślę tylko o jedzeniu. Nie jestem głodna fizycznie, ale w głowie... po prostu chcę zjeść mnóstwo pysznych rzeczy! Żyję praktycznie od posiłku do posiłku. Dzisiaj sobie dogodziłam - na II śniadanie pokroiłam jabłko, posypałam obficie cynamonem, upiekłam w naczyniu żaroodpornym :) Pyycha! Tylko że ja bym zjadła porcję z 5 jabłek, a nie jednego.

Jadę na weekend do rodziców. I to dopiero będzie ciężko. Bo o ile tutaj kupiłam samą zdrową spożywkę, i pokusą jest to, żeby nie pójść na napadowe zakupy, to u nich... Pełna lodówka i spiżarnia. Boję się. Czuję się słaba.


Trzymajcie się Dziewczynki. Prześlijcie mi trochę swojej siły. Buźka :*