Takie tam gadanie
Dzisiaj po powrocie z jednej i drugiej pracy, stwierdziłam, że muszę wypróbować nowe buty i pedały. Poszłam więc na rowerek. Na szczęście moja córcia przyjechała wyprowadzić Zuzaka, dzięki czemu mogłam od razu wyjść. Jeździło się fantastycznie. Do dzisiaj jeździłam w strzemionach, ale jazda w spd jest o niebo lepsza. Jedzie się z większą prędkością bo wykonuje się pracę w górę i w dół. Zrobiłam 42km. Jestem cudownie zmęczona. Miałam iść od razu spać, ale niestety wezwali mnie do pracy. Więc w samochód i heja.
Teraz jestem rozbudzona i już wypoczęta, więc mogę posiedzieć przy kompie i ewentualnie poczytać inne pamiętniki.
Dzisiaj spałaszowałam:
I śniadanie - pumpernikiel z serkiem pyszny duet i rzodkiewką
II śniadanie - 2 małe brzoskwinie
obiad - zupa jesienna z filetem z kurczaka
przekąska - tu nagrzeszyłam, zjadłam cały serek President Creme dona Blue - 150g - 393kcal. Do tego jeszcze wrzuciłam trochę farszu z kapusty kiszonej, pieczarek i fileta z kurczaka. A wszystko przez to, że zadzwoniłam do moich chorych koleżanek z pracy i z każdą gadałam po 20 minut. Efekt - jadłam bezmyślnie nie wczuwając się w smak i nie delektując się tym co jem. Do tego dowiedziałam się, że mają przedłużone zwolnienia i dalej jestem sama. Jutro idę do dyrektora. Nie dam rady pracować 24h na dobę. Przecież mam prawo do prywatnego życia i odpoczynku. Nawet nie mogę jechać na grilla i piwo. Hm... No to chyba dobrze. Ale jednak, moje życie nie jest własnością mojego szefa. Ostatecznie kodeks pracy coś mówi na ten temat.
W każdym bądź razie mam nadzieję, że spaliłam na rowerze ten mój grzech (poszło 1355kcal) i kolacji już nie jadłam.
Buziaczki dla wszystkich, którzy czasem do mnie zaglądają.
Niegrzeczna
Oj dzisiaj byłam bardzo niegrzeczna.
I śniadanie - pumpernikiel z serkiem "Pyszny duet" i tuńczykiem w sosie własnym
obiad - 1 kawałek pizzy
kolacja - ciasto francuskie light z farszem: kapusta kiszona, cebula, pieczarki filet z kurczaka, koncentrat pomidorowy.
Nawet nie wiem ile to wszystko miało kcal. Ale koło 19.30 wezwali mnie do pracy, a brat stwierdził, że skoro mam i tak pedałować na stacjonarnym, żeby spalić tę wyżerkę, to lepiej jak pojadę na normalnym rowerze. Tak też zrobiłam. Włączyłam aplikację endomondo i moja cudowna rodzinka obserwowała moją jazdę na komputerze. Jechałam do pracy 7min - 4,5km i na dodatek widzieli jakiej muzyki słuchałam w tym czasie. Niesamowity program - mały szpieg. Ale muszę włączyć tę aplikację na telefonie - wtedy przez facebooka każdy ze znajomych może obserwować moją trasę.
Pojechałam na rowerze, zrobiłam co miałam zrobić, i jeszcze pojechałam dalej na rowerku. Ściemniało się coraz bardziej, ale zrobiłam rundkę na tzw. Stadionie. Wracając otrzymałam kolejne wezwanie do pracy. Wróciłam około 21.30. Teraz odpoczywam i zaraz idę lulu.
Jutro ograniczę jedzenie. Dzisiaj rzeczywiście przesadziłam.
Cały czas do przodu
W tym tygodniu nie byłam bardzo grzeczna. Zdarzało mi się pogrzeszyć z jedzeniem. Dojadałam jakieś rodzynki, oliwki, szparagi. Starałam się żeby to było mało kaloryczne, ale jednak dojadałam. Jednak jak stanęłam dzisiaj na wagę, na cotygodniowym warzeniu to okazało się, że znowu kilogram w dół. Dzisiaj waga pokazała 65,5.
I miałam dzisiaj test trenera. Bardzo miłe okazało się, że mam ciało 43-latki, a sprawność 26-latki. Super. To właśnie moje jeżdżenie na rowerze po 40 - 50km - od 4 lat. Teraz podczas odchudzania dodałam jeszcze jazdę na rowerze stacjonarnym. Więc jak pogoda nie sprzyja to mogę się produkować w domu.
Dzięki
Dziękuję wszystkim za wsparcie. I wyobraźcie sobie, że wystarczyło pożalenie się publiczne i nagle doznałam zapału, włączyłam Burleskę i przez godzinę pedałowałam na rowerze stacjonarnym. Zwalczyłam lenia. A jutro będzie piękny, radosny dzień. I wszystko będzie mi się cudnie układać. Będę miła i uśmiechnięta dla wszystkich. A w ogóle to z każdym dniem jestem szczuplejsza, piękniejsza i znikają mi zmarszczki. Jestem coraz młodsza. Tak!!!
Mam doła
Od rana mam doła. Jestem wykończona psychicznie i fizycznie. Cały czas chce mi się płakać i jeść. Zajadam nieszczęście. Poza tym czuję się przetrenowana. Dzisiaj nie jeżdżę na rowerze. Mąż przed chwilą wyszedł do pracy, a ja od razu poleciałam do lodówki. Zjadłam pumpernikiel z twarożkiem i dżemem brzoskwiniowym. Dojadłam jeszcze 3 plasterkami serka fromaggio i chrupkami zbożowymi. Czuję się syta, a jeszcze bym jadła. Wiem, że powinnam nad tym zapanować, ale tak mi ciężko.
Nawet nie będę pisać, co dzisiaj spożyłam, mam świadomość, że dużo za dużo.
Jutro będzie lepiej, prawda?
Zaraz chyba włączę sobie jakiś film i pójdę wcześnie do łóżka.
Hurrra
To moje córcie: Sylwek i Zuzek
Dzisiaj stanęłam na wagę i ..... Szok. Znowu w dół - 66,6kg. Cudnie.
Od rana wzięłam się za porządki. Córcia wyjechała, mąż w pracy, a ja wreszcie mogłam spokojnie posprzątać. Pomyłam okna, podłogi itd itp. Potem poszłam z moją Zuzką (sunia) do sklepu kupić jej kostkę. No i na szczęście bo w drodze powrotnej zostałam wezwana do pracy, a Zuzka nie znosi zostawać sama. Ale dzięki kostce nie awanturowała się. Pojechałam więc na rowerze (Córcia zabrała samochód męża, a mąż mój). Mam cichą nadzieję, że nie będą mnie wzywać w nocy, bo znowu rower będzie w ruchu.
Po powrocie zrobiłam sobie obiadek. Nigdy nie lubiłam ryb, ale dzisiaj upiekłam dorsza, który od jakiegoś czasu straszył w zamrażalniku. Upiekłam go z cukinią i bakłażanem, oraz cebulką. Ależ on był pyszny. Objadłam się jak nieszczęście, a teraz siedzę w fotelu, piszę i mam wyrzuty sumienia. Napracowałam się dzisiaj, więc może nie odłoży mi się w bioderkach i nie zobaczę jutro przyrostu wagi.
A dzisiaj pochłonęłam:
I śniadanie - pumpernikiel z serkiem Turek i rzodkiewką. (160)
II śniadanie - grejpfrut różowy.(70)
obiad - dorsz z cukinią i bakłażanem.(300). - Myślałam, że będzie gorzej.
Kolacja - jajko i brzoskwinia (160)
Pojeździłam na rowerku - 45km. Najpierw wzięłam Zuzkę, przebiegła przy rowerze 3,5 km, potem zostawiłam ją w domu i pojechałam sama, a po powrocie znowu ją wzięłam, na kolejne 3,5 km. Teraz psina leży padnięta. A ja jestem cudownie zrelaksowana.
Waga w dół
Super!
Dzisiaj stanęłam na wagę i znowu 40dkg w dół. Pojechałam do pracy na rowerze, ale musiałam wracać sprintem, bo dostałam telefon z drugiej roboty, żebym przyjechała wcześniej. Więc biegiem prysznic, na szczęście moje cudowne dziecko ugotowało mi zupę kalafiorową (bez mięsa). Zjadłam na biega i do pracy. Wzięłam ze sobą jeszcze 30g crunchy i dojadłam na miejscu. W międzyczasie wzywali mnie z powrotem do pierwszej pracy, potem znowu do drugiej, a potem znowu do pierwszej. Wykończyłam się tym kursowaniem po mieście (na szczęście już samochodem). Wróciłam o 18 głodna i zrobiłam sobie bakłażany z czosneczkiem i serkiem białym. Dojadłam jeszcze borówkami amerykańskimi. I już o kolacji ani przekąsce nie myślę, bo jeszcze czuję się syta.
W sumie dzisiaj pochłonęłam:
I śniadanie - pumpernikiel z serkiem i rzodkiewką. (160)
II śniadanie - 2 brzoskwinie (160)
obiad - zupa kalafiorowa, crunchy naturalne (200)
kolacja - bakłażany z czosnkiem, olejem z ryżu, serkiem turek, borówki amerykańskie i trochę płatków zbożowych. (350)
Razem: 870
Chce mi się warczeć
Jestem wykończona.
Zmusiłam się dzisiaj do treningu. W pracy miałam zasuw totalny. Po pracy pojechałam na jazdę motorem - pierwsza po mieście, a po 30 minutach już z powrotem wezwali mnie do pracy. Przerwałam więc lekcję. Wróciłam do pracy, zrobiłam co trzeba i do domu. Byłam taka głodna, zestresowana i zdenerwowana, że zjadłam zupę i dojadłam płatkami Sante Crunchy naturalne (pyszne). Potem zasnęłam. Wstałam o 17.00 jeszcze nieprzytomna. Moja sunia zaczęła się dopraszać o spacer, więc wyszłyśmy. Spotkała się ze swoją koleżanką, z którą wyganiały się do bólu przy okazji taplając się w osiedlowej "kałuży" błotnej. Śmierdziała jak nieszczęście. Więc oczywiście kąpiel. Wreszcie znalazłam czas na trening 45 min na steperze- niechętnie, ale się zmusiłam.
Teraz nareszcie mogłam spokojnie siąść i się zrelaksować (mąż pojechał do pracy na 24h, a córka znikła ze swoim chłopakiem). Jeszcze tylko półtora tygodnia jestem sama w pracy. Dam radę. Dzisiaj nie jeździłam rowerem. Bo nie miałabym go gdzie zostawić, gdy jeździłam motorem. Niestety w naszym "cudownym" kraju strach zostawić rower na ulicy, bo zaraz połakomi się jakiś perfidny typ.
Dlaczego w innych krajach rowery stoją na ulicach nawet nie przypięte i nikt ich nie weźmie, a u nas w 5 minut potrafią zabrać cudzą własność. Z tego powodu jestem bardzo sfrustrowana, bo częściej bym jeździła na rowerze gdybym mogła go swobodnie zostawiać.
Muszę zrobić bilans co dzisiaj pochłonęłam, chociaż się boję:
I śniadanie - 2 kromki chleba chrupkiego z kremem łososiowym "turek", z 1/2 pomidora.(150)
II śniadanie - brzoskwinia i nektarynka (160)
obiad - zupa kalafiorowa 200g, sante crunchy 30g (144+130=274)
przekąska - borówki amerykańskie 250g (153)
kolacja - 30g kremu łososiowego (sam wyjadłam łyżeczką), 30g sante crunchy (zaokrąglę do 300 bo jestem dzisiaj strasznie głodna i może jeszcze coś skubnę)
Razem: 1037.
Dużo zjadłam. A spaliłam tylko 484 kcal, no i to co w pracy się nazasuwałam i stres na motorze - po telefonach z pracy tak się zdenerwowałam, że chciałam najechać instruktorowi na nogę, na szczęście wyhamowałam, ale przypłaciłam to poparzeniem swojej nogi rurą wydechową. Oj będzie dobrze. Pozytywne myśli produkują pozytywne rezultaty. To był na prawdę emocjonujący dzień.
Optymizm
No i czy to nie jest złośliwość?
W dniu ważenia przytyłam, a dzisiaj rano z powrotem 68,2.
Śniadanie - 1 kromka chleba żytniego z łyżeczką serka śmietankowego Turek, 2 plasterki pomidora. 1 szklanka soku pomarańczowego.220
II śniadanie - 2 brzoskwinie 160
obiad - pieczarki z czosnkiem i łyżką masła. 2 łyżeczki serka śmietankowego Turek. 10 nasion bobu. 300
przekąska - 100g porzeczek czerwonych - 50
kolacja - fasolka z migdałami i olejem z ryżu - 100, winko białe wytrawne 1 lampka 66.
Razem: 896
Trening w domu - przed kolacją. Dzisiaj nie jeździłam na rowerze, bo rano padało, a potem nie wyrobiłam się z czasem. Po pracy nauka jazdy na motorze (robię prawko na stare lata), jakieś zakupy, ugotować obiad. Ćwiczenia i już jest 20.00.
Kiepski tydzień
To był kiepski tydzień, a będzie jeszcze gorzej. Nie miałam czasu na treningi. Tyle tylko co pojeździłam na rowerze. W czwartek przejechałam 50km, spaliłam 1598kcal. A w sobotę stanęłam na wagę i się załamałam bo waga znowu skoczyła do góry - 69,3.
Nie wiem co się dzieje i tracę motywację. Pilnuję się z jedzeniem, ale muszę przyznać, że w tym tygodniu trochę się działo w moim życiu i parę razy piłam wino wytrawne, niekoniecznie w bardzo małych ilościach. Może to dlatego. W końcu alkohol to puste kalorie. Wczoraj wieczorem też mąż zaproponował po drinku, a skończyło się na 3. Ale do jasnej cholery nie mogę się tylko katować. Od czasu do czasu człowiek potrzebuje trochę wyluzować. Obiecuję sobie, że od dzisiaj wprowadzam reżim i zero alkoholu. Zresztą i tak nie mogę ponieważ jestem w pracy 24h na dobę. Co prawda w większości na telefon, ale wtedy muszę dojechać swoim samochodem. Proszę o siłę i wsparcie.
I jeszcze muszę się zmotywować do wykonywania treningów. Są przygotowane fantastycznie, tylko nie zawsze mogę ćwiczyć w wyznaczonych dniach. To mnie trochę złości, bo wolałabym mieć większy wpływ na to kiedy wykonuję jakie ćwiczenia. Jak wracam z pracy o 19.00 to nie chce mi się jeszcze włączać komputera i po kolei wykonywać zlecone zadania. Mam na prawdę dosyć po całym dniu. Wolę wtedy wsiąść na rower i pojechać przed siebie, nie myśląc o niczym, tylko pedałując w rytm muzyki. Wtedy czuję, że żyję. Właśnie przez moją pracę przez najbliższe 2 tygodnie, będę mogła jeździć tylko po mieście, żeby w razie "W" móc szybko dojechać do pracy.
Patunia, bądź dobrej myśli. Dasz radę.
Na śniadanie zjadłam 2 kromki chleba chrupkiego z kremem z ziołami i ogórkiem, oraz 20g płatków zbożowych. I dwie kawy espresso. 220kcal.
Trening w domu.
II śniadanie - brzoskwinia. 80kcal
Przejażdżka na rowerze - bagatela 43,54 km w 2h 8min. Spaliłam 1411 kcal.
Obiad - omlet z dżemem brzoskwiniowym, sok grejpfrutowy, 6 nasion bobu (stary, niedobry, ale córce się zachciało).260
Przekąska - 250g borówek amerykańskich - 153kcal.
Kolacja - płatki fitella 10g z mlekiem 100g - 90kcal