Opowiem wam mój najgorszy dzień. Piątek, był najgorszy, bo pierwszy raz od kiedy jestem na diecie nie mogłam się pohamować. Rano zjadła śniadanie, poszłam do sądu i myślałam, że po 11 będę w domu więc zjem kanapke z masłem orzechowym, a do tego jakiegoś owoca. Wróciła przed 13 i zrobiłam obiecaną kanapke, a smaka takiego miałam od śniadania, które było przed 7. Do tego czasu nic nie jadłam. Później jak głupia chodziłam po domu i podjadałam co się dało, oczywiście nic słodkiego nie zjadłam, głównie jadłam banany suszone, musli, morelki, zrobiłam ciasteczka dietetyczne bez cukru (próba na święta) ich zjadłam dwa bądź trzy, a słodkość nadawała im żurawina i niestandardowo ok 20.30 sushi. Przez to, że jestem na diecie od lutego to zmiejszył mi sie troche żołądek, albo takie mam wrazenie, bo kiedys taka porcja dla mnie to było nic, a wczoraj to się zwijałam, bo przez to przejedzenie czułam, że nic nie mogę. Nie ćwiczyłam. Mam nadzieje, ze metabolizm na tyle przyspieszyl, ze to jakos w miare spalił szybko.
Na szczęśćie tym razem to nie był początek katastrofy, bo już dziś normalnie ładnie jadłam, nawet troche mniej niż powinnam, a to przez to, że byłam na siłowni 3godziny! bo za darmo więc korzystałam. Przed chwilą na kolajce taką dobrą sałatke zrobiłam, w domu truskawki, więc chcę już jutro! Na siłowni spaliłam wczorajszą przesadę więc w sumie jestem dumna, że najgorszy dzień tylko w taki sposób był dramatyczny, że miało to inny wymiar- mniejszy- niż poprzednimi razami. Będzie dobrze