To takie uczucie, kiedy wstajesz rano i czujesz się, jakbyś w ogóle nie spała. Nie odpoczęło ciało, nie odpoczęła głowa, nie odpoczęłam JA. Mówi się, że ból to jedna z wymówek, żeby nie ćwiczyć, żeby polec w walce, żeby usiąść i nic nie robić.
TAK - jeśli przypadek osoby jest na tyle prosty: żarcie, zaniedbanie, lenistwo = nadwaga. Nadwaga = nie wytrzymuje ciało. Nie wytrzymuje ciało = ból.
Mnie nie pokonuje ból po ćwiczeniach, nie pokonuje mnie zadyszka, brak kondycji. Ja ten ból znam od dziecka. Teraz jest gorzej, bo oczywiście nadwaga ma wiele wspólnego z jego wzmocnieniem. Chory kręgosłup, dodatkowo obciążony kilogramami, jest podwójnie chory. Stopy jakby męczyły się 10 godzin w za małych o 3 numery butach i na wysokim obcasie. Całe nogi skręca grypowy ból mięśni, w lędźwiach ból, jakby ktoś od prawej do lewej ciął nożem. A trzymając niecałe pół kilo w ręku czujesz drętwienie. Leżysz ze sprawnym umysłem, a ciało nie ma siły na żaden ruch.
To tak, jakby organizm był na wiecznym LOW BATTERY i cholera w całym kraju nagle deficyt ładowarek.
Gubi mnie sinusoidalna forma. Jak czuję się dobrze lecę 7 km na kijach i 50 minut dziennie na orbitreku. Potem dopada mnie stan bólowy i nie robię nic, bo nie ma jak. To nie wymówka, że się nie chce. Ale w sytuacji, kiedy ubranie się jest wyzwaniem, ćwiczenie jest niemożliwe.
Nie gubi mnie jedzenie. Nie jestem pożeraczem, nie mam zapasu słodyczy. Praktycznie ich nie ma u mnie w domu. Piję tylko wodę, jem 5 posiłków dziennie, smażę na oleju kokosowym, nie jem owoców po 14-stej, nie pochłaniam hamburgerów i frytek. Uwielbiam wszystko co zdrowe. Gotowana kukurydza, cukinia z grila i micha sałatki to dla mnie wszystko, co potrzeba do życia. Mam słabość - kubek kawy z mlekiem rano, posłodzonej cukrem trzcinowym. Uwielbiam białe wino. Pewnie nie ogarniam łączenia i niełączenia, bilansów i indeksów glikemicznych. Pewnie wiele innych błędów popełniam. Ale zdecydowanie ból to mój największy wróg.