Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szczuplejsza sylwetka bardzo dobrze wpływa na moje samopoczucie i pewność siebie :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 101505
Komentarzy: 2249
Założony: 1 kwietnia 2013
Ostatni wpis: 22 lutego 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Zbyt.gruba

kobieta, 40 lat, Legionowo

168 cm, 64.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 lutego 2014 , Komentarze (65)

Jak schudłam 36kg i zmieniłam rozmiar z 48 na 38/40

Obiecałam Wam ostatnio, że opiszę swoją walkę z dużą nadwagą. Więc nadszedł czas na dotrzymanie obietnicy :)

Moją opowieść zacznę od tego, że nigdy do szczupłych osób nie należałam, i odkąd pamiętam zawsze borykałam się z jakimiś dodatkowymi kilogramami. Raz było ich więcej, raz mniej, ale zawsze były. W liceum moja waga wahała się w granicach 80 kg, co było moją zmorą i wielkim kompleksem. I choć nigdy nie spotykałam się z jakimiś obraźliwymi uwagami ze strony rówieśników, to zawsze było mi z tym źle. Próbowałam wtedy wielu „cudownych” diet, które jak wiadomo (wtedy niestety nie miałam, aż takiej wiedzy na temat zdrowego żywienia) tylko pogarszały sprawę. Czyli po każdej super diecie, jo-jo było murowane i to co schudłam, w dość krótkim czasie wracało z nawiązką.

W wakacje po maturze, zmarła moja mama. Odeszła bardzo młodo, bo miała niespełna 39 lat. Przeżyłam wielkie załamanie, choć na zewnątrz, jak zwykle zgrywałam twardzielkę (taki typ ze mnie). Oczywiście mój stan zaczęłam poprawiać sobie słodyczami, co poskutkowało kolejnymi kilogramami na plusie. Kompletnie nie potrafiłam się wtedy zmobilizować, ani ogarnąć i zacząć coś ze sobą robić. Do diety nie zmusił mnie nawet mój własny ślub. W 2005 roku szłam do ołtarza z dużą nadwagą. Po ślubie zaszłam w ciążę i o dziwo zamiast tyć, chudłam. Lekarka była przerażona, a ja miałam awersję do jedzenie. Zmuszałam się do zjedzenia czegokolwiek, ale praktycznie całe dnie głodowałam. Na szczęście córka urodziła się zdrowa, choć bardzo malutka (2730g). W efekcie po porodzie ważyłam o 8 kilogramów mniej niż przed zajściem w ciążę. Oczywiście się ucieszyłam i pomyślałam sobie, że to będzie właśnie moment, w którym się zmobilizuję i zrzucę resztę. Niestety tak nie było. Dwa miesiące po porodzie, moje hormony oszalały, a ja przytyłam ok 20kg w 3 miesiące. Szok, niedowierzanie. Znajomi jak mnie widzieli, to pytali, czy nie jestem chora. Bo ja normalnie spuchłam. Wyglądałam strasznie. I myślicie pewnie, że od razu się za siebie wzięłam. Nic bardziej mylnego! Trwałam w ciele hipopotama przez 1,5 roku! Aż w końcu powiedziałam dość!

Oczywiście na moją decyzję i wewnętrzną motywację, złożyło się bardzo wiele czynników. Zaczęłam wpadać w stany depresyjne, nie chciałam wychodzić z domu, bo się wstydziłam, dobijały mnie komentarze rodziny mojego ówczesnego męża, a z nim samym kompletnie się przestałam dogadywać (choć ten brak dogadywania pojawił się od razu po porodzie). I tak jakoś to wszystko mną wstrząsnęło, że powiedziałam sobie: dosyć tego dziewczyno, masz 23 lata, całe życie przed Tobą, zmień coś, a zacznij od siebie. I tak też zrobiłam!

Zaczęłam od wyszukiwania informacji o dietach, zdrowym żywieniu itp. Na studiach miałam też koleżankę, która także borykała się z nadwagą i chodziła do dietetyka. Zaczęła mi opowiadać o głównych zasadach zdrowej diety i racjonalnego odżywiania. W domu natomiast przetrząsnęłam półki z książkami i znalazłam książkę: Dieta South Beach. Przeczytałam całą w jeden dzień i pomyślałam, że to jest to! Zdrowe zasady, żadnej głodówki, żadnych monoskładnikowych posiłków. Idealna dla mnie.

I tak 4 grudnia 2007 roku z wagą 104 kilogramy, rozpoczęłam walkę o nową lepszą sylwetkę.

Przez pierwsze dwa tygodnie nie jadłam pieczywa, ryżu, kasz, makaronów, ani owoców. Była to I faza Soutch Beach, najbardziej restrykcyjna, ale i najbardziej efektywna. Zleciało ok 6 kg, co dało mi wielkiego kopniaka na zachętę do dalszej walki. W II fazie wprowadziłam w/w produkty, czyli po prostu racjonalnie się odżywiałam. I w taki to oto sposób, w pół roku schudłam 25 kg. Później był przestój (waga wahała się +/- 2kg) i trwało to około 5 miesięcy. Po tym czasie znów waga się ruszyła i spadła kolejne 11 kg. Czyli w połowie roku 2009 ważyłam 68 kg. Był to mój ogromny sukces. Cieszyłam się bardzo, a jeszcze bardziej cieszyły mnie komplementy osób, które czasami nie poznawały mnie na ulicy. To było bardzo miłe. Dziś żałuję tylko tego, że nie zmobilizowałam się wtedy do ćwiczeń, bo mimo iż dbałam o ciało (kremy, masaże), to niestety szczególnie skóra na brzuchu, udach i piersiach była brzydka i obwisła. Więc rada dla każdego z Was, pamiętajcie dieta i ćwiczenia to dwa nierozłączne elementy!

W tym samym czasie, czyli w połowie 2009 roku moje małżeństwo dobiegło końca, nie mogliśmy już wytrzymać ze sobą, choć może to ja raczej nie mogłam wytrzymać z nim. Mojego męża przerosło to, że zaczęłam się podobać innym, ze zaczęłam bardziej eksponować ciało. (Chociaż nie było tak do końca, bo ja nadal w środku czułam się jeszcze tym grubym brzydkim kaczątkiem. I nadal jak wchodziłam do sklepu z ciuchami, to kierowałam się tylko do regałów, gdzie były czarne rzeczy, bo przecież one mnie wyszczuplą. Minęło trochę czasu, zanim uświadomiłam sobie, że mam rozmiar 38/40, a nie 48). W każdym razie odeszłam od męża, bo miałam dość awantur i pretensji o wszystko. I to po odchudzaniu, była moja kolejna najlepsza decyzja jaką podjęłam.

Byłam nareszcie kobietą, która siebie akceptowała, szczęśliwą, spełnioną i pełną werwy i optymizmu. Poznałam także mojego obecnego partnera i na nowo uwierzyłam, że życie jest piękne.

Jakby mało tego było, to zaraz po diecie postanowiłam jeszcze rzucić po 10 latach palenie. Również ze skutkiem pozytywnym, bo do dziś nie palę :)

Życzę każdemu z Was takiego sukcesu. Pamiętajcie, że odchudzanie to długi proces, który najpierw kiełkuje w Waszych głowach. Jeśli sami nie dojdziecie do wniosku, że źle Wam we własnym ciele, to nie wielka szansa na sukces. Pamiętajcie także, że dieta nie musi oznaczać niedobrego jedzenia i na dodatek głodowych porcji. Poczytajcie sobie o zdrowym żywieniu i dopasujcie sobie takie menu, które będzie jednocześnie spełniało wymogi kaloryczne, ale także będzie Wam smakowało. Musicie chcieć i dążyć do swoich marzeń. Ja je spełniłam!

Część z Was zapewne myśli, że wszystko pięknie ładnie, ale przecież znów przytyłam, więc ten sukces jest połowiczny. Ja tak nie myślę. Cieszę się ze swojego sukcesu. A to, że po ponad trzech latach 12 kg przytyłam w ciągu roku, to niestety efekt kolejnego stresującego okresu w moim życiu. I po raz kolejny naiwnie myślałam, że czekolada lub wielki kawał tortu, problem rozwiąże. Niestety, nie rozwiązał, a stworzył kolejny, jakim są dodatkowe kg. Ale pocieszam się, że nie wróciły wszystkie kilogramy z nawiązką, a tylko ich część i wiem, że jak wtedy dałam radę, to teraz też dam. Dlatego walczę i nie poddaję się!


Niestety zawsze miałam problemy z pisanie opowiadań, więc za brak składu i ładu w opowieści przepraszam, a tym, którzy jednak przeczytali bardzo dziękuję :) 


Jeżeli macie do mnie jakieś pytania, to piszcie śmiało, chętnie podzielę się swoim doświadczeniem i wskazówkami.

7 lutego 2014 , Komentarze (57)

Obiecałam Wam historię mojego poprzedniego odchudzania, gdzie spadło mi 36 kg (tak, tak, dobrze widzicie 12 kg przytyłam, i znów walczę ;)
Historię napiszę jutro, a dziś wrzucam Wam kilka zdjęć :)


6 lutego 2014 , Komentarze (8)

No cóż waga łaskawa dziś dla mnie nie była i pokazała o 0,2kg więcej niż tydzień temu.
Rano po zważeniu napisałam SMSa do M. "Buuu waga poszła w górę, jestem zła!", po czym dostałam odpowiedź: "Nie narzekaj, tylko przeczytaj sobie swój dekalog diety, który napisałaś na Vitalii ;)".
Oczywiście mimo wszystko dalej walczę, bo jednak trochę obwody spadły przez miesiąc, więc tragedii nie ma :)
Dziś było co prawda trochę za dużo kcal, bo ok 1650, a na dodatek dziś mam dzień bez ćwiczeń, ale jutro nadrobię :) Poza tym, mam już drugi dzień zastoju i nie byłam w toalecie :( to wszystko pewnie wpłynęło też na dzisiejszą wagę, ale za tydzień będzie lepiej.
Byliśmy dziś na zakupach, dostałam od M. w prezencie nowe spodnie na narty, piękne niebieskie, będą idealnie pasowały do błękitno-białej kurtki :) poza tym wpadliśmy do Ikei i kupiliśmy kilka drobiazgów do kuchni.
Muszę w ogóle popracować nad przerwą między obiadem, a kolacją, bo wychodzą mi za duże przerwy czasami. Dziś na przykład pojechaliśmy na te zakupy, więc kolację zjadłam ponad 4 godziny po obiedzie, a dla mnie to już za długo.

Śniadanie g.11
- dwie kromki chleba orkiszowego, masło, roszponka, kiełbasa żywiecka z indyka, pomidor, cebula
- kawa z mlekiem


Lunch g. 13:30

- jedna pomarańcza, 2 łyżki jogurtu naturalnego, 1 łyżka ziaren słonecznika


Obiad g. 16:30
- roladki z kurczaka faszerowane szpinakiem i suszonymi pomidorami (przepis w pamiętniku)
- 4 łyżki ryżu brązowego
- surówka z roszponki, pomidora i octu balsamicznego


Kolacja g.21
- kasza z otrębami na lepsze trawienie (może pomoże na ten zastój) ze śliwkami i morelami suszonymi


Motywator:




6 lutego 2014 , Komentarze (20)

Waga wzrosła o 0,2 kg :( a wymiary przez 4 tygodnie spadły bardzo niewiele :(



Oczywiście pamiętam o swoich zasadach i nie poddaję się, walczę dalej :) Ale zawiedziona jestem mimo wszystko ;)

5 lutego 2014 , Komentarze (10)

Dziś miałam znacznie lepszy dzień od wczorajszego. Na dworze wyszło słońce, więc i wszystkie problemy jakieś takie mniej straszne mi się wydały :)
Byłam z młodą u lekarza, okazało się, że nic jej nie jest, to jakiś niegroźny katar i kaszel, ale do końca tygodnia przytrzymam ją w domu.

Jutro dzień ważenia, więc trzymajcie kciuki, aby waga w dół poleciała.

Dziś dietkowo bardzo w porządku, kalorycznie coś ok 1400 kcal, no i dziś nie ciągnęło mnie już do czegoś zakazanego. Oczywiście 2 kostki gorzkiej czekolady były, ale tak jest codziennie, więc norma. PS kupiłam dziś w Lidlu gorzką czekoladę z żurawiną, jutro spróbuję i zdam relację :)

Śniadanie g.10
- dwie kromki chleba orkiszowego z masłem extra, dwoma jajkami na twardo i pomidorem
- 120g. winogron
- kawa z mlekiem


Lunch g. 13

- pyszna surówka z marchwi i jabłka (przepis w pamiętniku)



Obiad g. 16
- zupa ogórkowo-koperkowa z łyżką śmietany (to co wczoraj)


Kolacja g. 20:30
- pyszny deser z kaszy jaglanej i duszonych jabłek (przepis w pamiętniku)


Ćwiczenia:
- 40 minut na steperze + ręce
- 10 minut dywanówek
- 3 minuty rozciągania

Motywator:

5 lutego 2014 , Komentarze (33)

Tak jak pewnie niektóre już czytały w poprzednim poście, miałam dziś nie najlepszy dzień. Na szczęście właśnie dobiega on ku końcowi, a poza tym wypłakałam się mojemu M., pogadaliśmy, jak zwykle mnie wpiera i jest mi już lepiej. Rety, co ja bym bez niego zrobiła...

Co do diety, to w sumie było grzecznie, choć przez tego mega doła ciągnęło mnie bardzo do słodyczy, więc na kolację zrobiłam sobie budyń waniliowy, ale wszystko w normie kalorycznej, czyli dziś ok 1500 kcal.

Śniadanie g. 10
- dwie kanapki z chlebem orkiszowym, chudym twarogiem i syropem z agawy
- kawa z mlekiem


Lunch g. 13
- pół opakowania zielonych warzyw na patelnię z połową woreczka kaszy jęczmiennej


Obiad g. 16:30
- zupa ogórkowo-koperkowa z łyżką śmietany 12%
 (przepis w pamiętniku)


Kolacja g. 19
- budyń waniliowy z ksylitolem, łyżką dżemu wiśniowego, posypany łyżeczką wiórek kokosowych


Ćwiczenia:

- 30 minut na steperze (razem z machaniem rękami)
- 10 minut dywanówek
- 3 minuty rozciągania

Motywator:


4 lutego 2014 , Komentarze (30)

Czy Wy też miewacie takie dni, kiedy Was wszystko przytłacza, kiedy nic się nie chce, kiedy myślicie, że problemy, które macie są nie do rozwiązania?

Ja dziś taki dzień właśnie mam. Młoda kolejny dzień chora, przez co ja w domu, choć z drugiej strony właściwie prawie cały styczeń pracowałam z domu...w pracy przestój, przez co kolejne problemy się nawarstwiają...wszystko zaczynam widzieć znów w czarnych kolorach i myślę sobie, że moje problemy będą jeszcze trwały wieki nim je rozwiążę. Czuję się jak w jakimś pieprzonym labiryncie, z którego nie ma wyjścia! Mam już zwyczajnie dość. A najgorzej jest w trakcie dnia, zanim M. wróci z pracy lub w nocy, kiedy już zaśnie, a ja znów zostaję sam na sam ze swoimi myślami...

Ehh jakie to życie jest pokręcone...a najgorsze, że czasami nie potrafimy wyzbyć się negatywnych myśli i nakręcamy się jeszcze bardziej, przez co wszystko wydaje się jeszcze poważniejsze...

Wiem, że problemy finansowe, zazwyczaj da się rozwiązać, ale chyba jednak mnie to trochę przerosło, tym bardziej, ze muszę spłacać długi, które nie ja bezpośrednio zaciągnęłam...i tak właściwie pracuję jedynie na ich spłacanie...nie pamiętam już jak to jest mieć jakieś swoje pieniądze...póki co właściwie jestem zależna całkowicie od M. Na szczęście on wspiera mnie ze wszystkich sił, a ja mimo wszystko czasami się na nim wyżywam :( bo emocje biorą górę...I zamiast być mu wdzięczna (choć jestem oczywiście), to ja się złoszczę, że muszę być od niego zależna (bo do tej pory, byłam kobietą niezależną całkowicie)....

Sorry za to marudzenie, ale musiałam gdzieś to wyrzucić, aby nie eksplodować lub co gorsza...nie polecieć do barku i nie zjeść z niego wszystkich słodyczy :(

3 lutego 2014 , Komentarze (9)

Jakby ktoś miał dziś poniedziałkowy spadek formy, to polecam ten filmik :) Ja dawno się tak nie uśmiałam :)





Panowie pamiętajcie, kobiety nie przegadacie ;) jak widać już od małego mamy gadane :)



3 lutego 2014 , Komentarze (9)

Młoda nadal zasmarkana, a ja uziemiona w domu ;) dziś też cały dzień jakoś nie bardzo się czułam, najpierw mnie ząb napieprzał, a potem do końca dnia głowa (i nadal troszkę boli).
W dzień pojechałam tylko zorganizować napoje i wafelki do szkoły na bal przebierańców, a tak poza tym to przesiedziałam w domu. Ale w końcu załatwiłąm kwaterę na ferie i 15 lutego na tydzień wyruszamy. Już dziś zapowiadam Wam tygodniową przerwę w foto-menu ;) Oczywiście postaram się grzecznie dietkować, no ale będę zdana na posiłki podane na kwaterze, więc na pewno tak idealnie jak w domu nie będzie :) Na szczęście część kalorii przepalę na stoku :)

Co do dzisiejszego menu, to miało ok 1600 kcal, czyli tak jak być powinno :)

Śniadanie g.11
- dwa placki otrębowe z serkiem wiejskim (zostały mi z wczorajszego śniadania) z 2 łyżkami jogurtu naturalnego i 2 łyżeczkami dżemu truskawkowego
- kiwi
- kawa z mlekiem


Lunch g. 14
- dwa jajka na miękko + dwie kromki razowca z masłem


Obiad g. 17
- fasolka po bretońsku w wersji odchudzonej (przepis w pamiętniku)
- bułka z soją, łyżeczka masła


Kolacja g. 20:30
- kasza z otrębami na trawienie, z wkrojonymi śliwkami suszonymi


Ćwiczeń dziś z racji bólu głowy nie będzie :(

Ale będzie motywator :)

2 lutego 2014 , Komentarze (20)

Dziś miałam jechać do swojej firmy, bo miałam przeprowadzkę, ale niestety rano młoda mi się rozchorowała i musiałam z nią zostać. Mój M. jak zwykle okazał się niezawodny i powiedział, że to on pojedzie i pomoże w przeprowadzce. Więc ja leniłam się cały dzień z małą w domu.

Dietkowo było całkiem rozsądnie. Wrzuciłam dziś też jako wpis, dekalog dietowych grzechów, więc jak ktoś ma ochotę to zapraszam do lektury :)

Dzisiejsze menu to ok 1450 kcal, wiem, że mogłoby być jeszcze troszkę, ale jakoś się tak ułożyło :)

Śniadanie g. 10
- placki otrębowe z serkiem wiejskim z musem truskawkowym
 (przepis w pamiętniku)


Lunch g. 13
- dwie kromki chleba razowego, pokrojonego na malutkie kawałeczki, z serkiem Apetina z pesto i rukolą, z serem żółty, serkiem almette, z papryką i pomidorkiem


Obiad g. 16
- łosoś grillowany (został mi jeszcze z wczoraj) + sałatka grecka z sosem musztardowym (także z wczoraj)


Kolacja g. 19
- pyszne gofry pełnoziarniste (przepis w pamiętniku) z borówkami
(zjadłam 1,5)


Ćwiczenia:
przed chwilą pochodziłam 30min na steperze z jednoczesnym machaniem rękami + 5 minut ćwiczeń rozciągających  + 60 brzuszków

Motywator: