Mam pewną sąsiadkę. Niestety mieszka obok mnie. Adoptowalam 12 lat temu psa że schroniska. Od tej pory ona ciągle do nas coś miała. Że jej kudły lecą do mieszkania. Najlepsze było gdy jej mąż zapukał żebym wycieraczkę zmieniła. Rozumiecie? Mam zmienić wycieraczkę bo jego żonie moja wycieraczkę się nie podoba. Do tej pory Mam tą samą,a miałabym ochotę zmienić. Mój pies nigdy nie wył nie szczękał. Taka grzeczna psinka. Gdy umierała na białaczkę i musieliśmy ją uspac by nie cierpiała ryczałam cholernie. Nie umiałam się pogodzić że przegraliśmy walkę. A robiliśmy wszystko co mogliśmy. Podjęliśmy decyzję że trzeba pozwolić jej odejść i nie cierpieć. Jak mój ją niósł to moja sąsiadka wrzasnęła wkoncu zdycha ten pies aż zaczęła śpiewać. Serio. Teraz pojawił się drugi pies. Była przywiązana do drzewa, nie ufa nikomu.Wiec adoptpwalismy ją i próbujemy ja zmienić.Na sam widok smyczy sikała pod siebie, trzęsła się. Teraz sąsiadka do swojego męża ,że tylko brudasy mają psy. Ah rozpisałam się. Ale mnie tak dzisiaj jakoś dół złapał. Ale w sumie nie rozumiem ludzi którzy tak bardzo nienawidzą zwierząt, że gdy umiera ten pies to ktoś potrafi się śmiać w twarz... Ale cóż muszę żyć obok niej...