Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121727
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 lutego 2015 , Komentarze (15)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień zaliczam do serii "Hmmmm...". Ani dobry ani zły, taki sobie :) Udało mi się nareszcie wcześniej stać (o 09:30, juhuuu!), zjeść wcześniej śniadanie (o 10:00) i już mi się podobało :) Zjadłam śniadanie (chociaż mój nowy chleb też dupy nie urywa, to mimo wszystko daje się jeść), wypiłam dwie kawy, posprzątałam kuchnię, wlazłam do sypialni, pościeliłam łóżko, wpadłam do szafy, wywaliłam z niej wszystkie szmaty, bo wyglądało tam jak po ekspozji nuklearnej... Poukładałam wszystko od linijki, przy okazji znalazłam kilka "zgubionych" ciuchów i skarpetek, co już myślałam, że na zawsze zaginęły w akcji i od razu się lepiej poczułam :) Potem rozejrzałam się po pokoju, stwierdziłam, że nadal jest syf i powycierałam wszystkie półki, regały i nareszcie zrobiłam porządek na biurku. 

Potem polazłam do kuchni, zrobiłam obiad, posprzątałam po sobie i stwierdziłam, że rozmrożę sobie owoce do jogurtu. Otworzyłam szafkę, sięgnęłam w jej najdalsze czeluście po naczynie do blendera i... jebuuut! Słoik mi spadł (na szczęście prawie pusty) na tę wyszorowaną w niedzielę podłogę i oczywiście się rozbił w drobiazgi. Ryknęłam "vingardium leviosa!", ale nie pomogło, więc musiałam się kopsnąć po odkurzacz. Odkurzyłam kuchnię i stwierdziłam, że jak już go podłączyłam, to przelecę całe mieszkanie. Na odkurzaczu znaczy się :-) Odkurzyłam elegancko, ułożyłam ładnie chodniczki w łazience, pozbierałam brudne ciuchy i dopiero jak byłam zadowolona z wykonanej pracy, usiadłam.

W zasadzie jak tak teraz piszę, to mi się wydaje, że nawet sporo zrobiłam, chociaż się nie napracowałam szczególnie. Na dworze piździ, a że mnie taka pogoda zabija, to trochę się zmuszałam do zakręcenia odwłokiem dzisiaj, ale opłaciło się. Teraz sobie siedzę w czystym mieszkanku :)

Zakwasy po Tiffany już prawie przeszły, ale wczoraj zrobiłam pośladki z Mel B i wiecie, myślałam, że mi dupa odpadnie :) Dzisiaj też mnie trochę uda rypią, ale nie ma że boli. Zaraz idę robić ręce z kimś tam i brzuszki z Mel B. Póki pogoda się nie poprawi nie mam niestety co myśleć o długich spacerach... :(

Dziś wieczorem napisałam też maila do swojego ukochanego Pana Profesora od rosyjskiego i zapytałam o lekturkę na przyszły semestr. Oj, nie będę się nudzić... Czechow, mnóstwo Puszkina, Dostojewski, Bunin, którego uwielbiam... Mrrrr :D Ale się i tak wkurzyłam, bo nie dość, że muszę zapłacić za semestr ponad 140 €, w której to sumie jest coś, co nazywa się "Komplementärfinanzierung des Semestertickets" (nie mam pojęcia, co to znaczy, ale na chłopski rozum wychodzi na to, że mam się dokładać do jakiegoś ogólnego biletu semestralnego, który nie istnieje, a poza tym kupić sobie taki bilet (bo mieszkam 40 km od uczelni) za jedyną kwotę 333 €. No chyba tu kogoś suty pieką. Nie rozumiem kompletnie, o co tu chodzi, ale ch... mnie strzela, że ciągle ktoś chce ode mnie kasy tylko dlatego, że chcę się uczyć. A żeby was wszystkich..!

Dobra, zeźliłam się, lecimy z fotomenu.

Śniadanie: dwie kanapki z chlebem pełnoziarnistym z lnem (chyba), margaryną, jakąś nadziewaną czymśtam roladą z indyka (chyba) i a) ogórkiem i b) ketchupem. Akurat to pierwsze połączenie nie powalało, ale z ketchupem było nawet spoko :)

tu w wersji bez ketchupu

a tu już z 

II śniadanie to przepyszny koktajl bananowy - jedyny posiłek, na który każdego dnia naprawdę czekam :)


Obiad:
niedietetycznie, a co! ;) Makaron razowy (40 g) smażony na oliwie z 2 jajkami, kotletem z zielonego orkiszu i odrobiną sera + surówka z endywii


Podwieczorek:
jogurt sojowy z owocami leśnymi (sama miksowałam) i odrobiną miodu, bo te owoce kwaśne jak cholera i pół jabłka z cynamonem


Kolacja:
miseczka zupy kremu z kurek (z torebki, ale była bardzo smaczna)

Ot, i całe menu :) Zaraz idę poćwiczyć, a potem do króliczków. 

Na koniec chciałam pokazać Wam coś fajnego, co nalazłam w internetach - "flashmob" (tak zatytuowali, ale mnie tu akurat to określenie nie pasuje) z mojej uczelni, a dokładnie ze stołówki :) Do zobaczenia na fejsbuku (nie trzeba mieć konta, żeby móc obejrzeć), jak się komuś chce :)

https://www.facebook.com/video.php?v=1015296707364...

Tymczasem życzę Wam miłego wieczoru i do napisania! :*

Ula

9 lutego 2015 , Komentarze (6)

Dobry wieczór!

Nie wiem, czy ten dzień naprawdę był dziwny... Nie, no był. O w pół do szóstej obudziło mnie chrapanie E, nie mogłam później zasnąć. Wygrzebałam się z gniazda dopiero o 10:30, zrobiłam jakieś tam śniadanie... Pogadałam trochę z Mamą przez skajpa (dzisiaj wraca do DE), poleciałam po zakupy, przytachałam je do domu (polazłam na piechotę, chociaż pogoda była ohydna), trochę posprzątałam, zrobiam obiad, znowu posprzątałam usiadłam na chwilę do rosyjskiego i przyszedł Polak na naukę niemieckiego. Siedzieliśmy dwie bite godziny i wałkowaliśmy czasowniki nieregularne... Porywające. Autentycznie siedziałam i myślałam sobie: "Ja pierdolę, ale nudy" :) Powaga, myślałam, że zasnę. Ale przynajmniej trochę grosza wpadło, a jak na taką kasę to naprawdę się nie napracowałam ;)

A jak w końcu poszedł, to nic mi się nie chciało. No ale kompletnie nic. Może dlatego, że nie wypiłam drugiej kawy... Tak łaziłam, kręciłam się bez celu jak gówno w przeręblu, aż w końcu postawnowiłam poprasować. Prasowania było raptem na 1/2 h... I tak teraz siedzę. Próbowałam obejrzeć "Fairytail", teraz oglądam starą dobrą klasykę, czyli "Straszny film" :) Zaraz się może wezmę za jakieś ćwiczenia, chociaż mam jeszcze takie zakwasy, że ledwo łażę. A to po boczkach z Tiffany... Dwa dni temu! I jeszcze mnie rypie...

Dobra, lecimy z fotomenu.

Śniadanie: dwie kanapki z tym ohydnym chlebem pełnoziarnistym, wędliną i pomidorem. Miało być i jabłko, ale nawet tych dwóch kanapek nie dałam rady zjeść. Resztę tego chleba chyba wywalę (zostały mi dwie kromki), bo chociaż nienawidzę wyrzucać chleba, to tego po prostu nie dam rady zjeść. Na szczęście dziś kupiłam jakiś inny.

II śniadanie: brak, bo nie było czasu, ale jakieś pół godziny przed obiadem wypiłam szklankę mleka owsianego, bo ostatnio spożywam takie ilości krowiego mleka, że do picia kupiłam sobie dzisiaj owsiane i ryżowe.

Obiad: trochę kuskusu z warzywami (też ohydny, bo nie lubię kuskusu, ale mam, to staram się zużyć), sałatka z fetą i kotlet z zielonego orkiszu, który też mnie nie powalił :) Ostatnio smakują mi tylko jabłka i koktajle bananowe...

Podwieczorek: Jabłko i 3 małe kolorowe papryczki.

Kolacja: jogurt sojowy naturalny (bo zwykłego nie lubię) zmiksowany z mrożonymi jagodami i odrobiną miodu.

Żarcie ostatnio w ogóle nie sprawia mi przyjemności, ale może to i lepiej...

Co poza tym? Kupiłam sobie dzisiaj gorący wosk do debilacji ;) Zobaczymy, czy coś to warte. Próowałam kiedyś zimnym woskiem, ale myślałam, że sobie skórę zedrę. Na razie musze jeszcze poczekać z aplikacją, w internetach piszą, że powinno się poczekać z 10 dni od ostatniego golenia, zanim się nałoży ten wosk. Będę informować co i jak :)

Aha, i króliki mi dzisiaj spieprzyły z klatki. Nadal nie wiem, jakim cudem. Nauczyły się same otwierać czy co? Wchodzę rano do garażu, a tam siedzą takie dwa przerażone żuczki, bo drzwiczki się przymknęły i nie miały jak wrócić. Gizmo nie wylazł, bo jest za głupiutki, żeby zwęszyć taką okazję ;)

Tymczasem idę się przeprosić z Mel B i Tiffany :)

Trzymajcie się cieplputko i do napisania!

ula

8 lutego 2015 , Komentarze (5)

Dobry wieczór! :)

Dzisiejszy dzień zaliczam do udanych :) Aż dziwne, bo dzisiaj niedziela, a ja niedziel normalnie nienawidzę, a tu proszę - psikus :) Wstałam o 10:00, zjadła śniadanie, wyszorowałam podłogę (namachałam się jak głupia, ale jak mi fajnie było!), zjadłam II śniadanie, poszłam do królików, wyczyściłam im wybieg, domek, przy okazji spuściłam sobie na dłoń dach od tego domku (kilka kg więcej i złamałabym rękę), przytrzasnęłam sobie palec klatką... No uroczo. Też się namachałam i cała szczęśliwa, w sianie i trocinach wróciłam do domu. Ugotowałam obiad, posrzątałam, umyłam po sobie, zrobiłam pranie i dopiero o 16:00 usiadłam. 

W zasadzie jestem nawet zadowolona, bo naprawdę miałam dziś trochę tego ruchu.

Wczoraj zrobiłam też brzuszki z Mel B (musiałam robić przerwy, normalnie nie dawałam rady!) i boczki z Tiffany, mimo że atychmiast złapała mnie kolka. Jaka ja głupia byłam, że zaniedbałam wtedy te ćwiczenia... A z drugiej strony to ta dieta zamieniła się wtedy w jakąś obsesję, przecież od rana do wieczora myślałam tylko o żarciu, kiedy, co i jak... Teraz mam to gdzieś, jem jak jestem głodna i to, co mam pod ręką (ale oczywiście staram się jeść w miarę lekko) i fajnie mi :)

Lecimy z fotomenu:

Śniadanie: dwie kromki pełnoziarnistego chleba (jest obrzydliwy, już nigdy nie kupię ciemnego chleba w dyskoncie) z ogórkiem, wędliną, pomidorem i ketchupem + plaster melona.

II śniadanie: koktajl bananowy

Obiad: Zupa pomidorowa (z torebki), purree z dwóch ziemniaków (dodałam do nich mielonej papryki, dlatego mają taki dziwny kolor) i dwa sadzone jajka

Podwieczorek: budyniek z wczoraj, bo E jednak nie miał ochoty i pół jabłka

Kolacja: chyba ostatnie mango lassi i drugie pół jabłka, które zresztą smakowało mi jak rzadko kiedy :)

Poza tym mam dla Was (i dla siebie) całą masę letnich (tak, letnich, bo to właśnie latem mamy największą okazję do popisu ;)) inspiracji. Te ubranka to oczywiście kwestia gustu, mnie te zestawy akurat bardzo się podobają, szczególnie sukienusie :)

Życzę Wam miłego wieczorku i do napisania!

Ula

7 lutego 2015 , Komentarze (3)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień zaliczam do średnio udanych pod względem jedzeniowym (za mało zjadłam) i takim średnim pod względem ruchowym. Niestety wpadły dziś tylko 3 posiłki - z różnych powodów, ale nie chce mi się rozpisywać :) 

Jako że za oknem piękna pogoda, postanowiłam wybrać się do ogrodu i przy okazji wyrzucić króliczy kompost, który worami zalegał w garażu. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Pojechałam i... się zdziwiłam lekko, gdyż 2 km od mojego domu leżał śnieg. A u nas od tygodni śniegu ani widu ani słychu. Ogród jest położony trochę wyżej, więc panujące tam temperatury zawsze są parę stopni niższe, ale bez przesady :) Trochę tam posprzątałam, zrobiłam mały spacerek i całkiem zadowolona wróciłam do domku. Zjadłam późny obiad (dziś wszystko jest późne, śniadanie dopiero o w pół do dwunastej...) i posprzątałam kuchnię. Podłogo znów nie ruszyłam, mam nadzieję zrobić to jutro, bo normalnie ohyda. Potem posiedziałam trochę na kompie, pogadałam z Mamą i Bratkiem na skajpie i w końcu wzięłam się za prasowanie - ponad 1,5 h, bo trochę tego było. 

Ta pogoda za oknem w ogóle jakoś tak mnie zmotywowała do działania i niesiedzenia na dupsku. W ogrodzie czeka nas mnóstwo roboty, orkany, które niedawno przeszły nad Niemcami połamały co cieńsze gałęzie drzew i zerwały nam pół dachu z domku... :/ No i kopać trzeba, ale póki co ziemia kompletnie zmarznięta :( Z utęsknieniem czekam na wiosnę, bo po prostu nienawidzę jak piździ. A to dopiero luty...

Nic to, lecimy z fotomenu:

Śniadanie: jajecznica z dwóch jaj z dwiema parówkami, do tego kromka pełnoziarnistego chleba z serkiem topnioym z ziołąmi - w życiu nie jadłam tak suchej kanapki :P

Obiad: kuskus z bulionem grzybowym (żey miał jakikolwiek smak, bo nie jestem fanką kuskusu), meksykańskie warzywa na patelnię i wegański kotlet kapuściany, zresztą bardzo smaczny. Ten obiad mi zadka nie urwał, najlepszy był ten kotlet, ale staram sie nauczyć swój mózg, że będziemy jedli, kiedy trzeba, a nie wtedy, kiedy mamy na to ochotę. I że nie zawsze będzie mniamniuśne :)

Kolacja: budyń waniliowy posypany skórką pomarańczową. Miał to być w zasadzie tylko podwieczorek, a na kolację miało być jabłko, ale się zagadałam i zapomniałam. Huk, pójdę spać głodna (już jestem głodna). Drugą porcję zostawiłam E :)

Menu powalające nie było, ale wieczorem (18:30) byłam głodna i chociaż nawet nie miałam na ten budyniek specjalniej ochoty, to tylko na myśl o nim nic mi nie podchodziło. Cóż, i tak bywa :)

Co do ruchu, to planuję dziś jeszcze brzuszki z Mel B. Więcej pewnie nie dam rady, spać mi się chce i w ogóle jestem trochę bez sił. Miałam dzisiaj nieco ruchu, a poza tym mało jadłam (jak na mnie :P) i to pewnie dlatego :) A jeszcze muszę do króliczków.

Wam życzę miłego wieczorku i do napisania! :*

Ula

6 lutego 2015 , Komentarze (9)

Dobry wieczór! :)

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych raczej udaych, chociaż spałam beznadziejnie. O 4 się obudziłam i dupa, nie szło dalej. Zasnęłam chyba dopiero ok. 06:30, ale za to jak kamień. Na 11:00 miałam wizytę u lekarza, a wstałam dopiero o w pół do i to ledwo ledwo. Od kilku tygodni mam w ustach aftę i nie mogę się tej cholery pozbyć. I dentoseptem próbowałam i rumiankiem... I jakąś maść dostałam w poniedziałek - też nie pomogła. Więc dzisiaj poszłam jeszcze raz, tym razem dostałam nystatynę, zobaczymy, co z tego będzie. Przynajmniej się dowiedziałam, że to nie od króliczków, znaczy się mogę je dalej cmokać :)

Pod względem jedzeniowym bardzo spokojnie, nie chodziłam głodna, udało mi się zjeść 5 posiłków bez ciągłego gapienia się na zegarek - jadłam po prostu kiedy byłam głodna. Poza tym miałam dzisiaj sporo ruchu, bo w ramach treningu latałam ze szmatą po całym mieszkaniu, odkurzałam, zmieniałam pościel i w ogóle :) Może zrobię dzisiaj brzuszki z Mel B. Na razie nie będę się katować ćwiczeniami, wolę sobie robić jak będę miała na nie ochotę :)

Poza tym dziś rano jeszcze raz się zważyłam - tym razem na czczo i bez ubrania :) Pokazało 89,7 kg. Niby lepiej, ale też dupy nie urywa. Paska nie zminiam. Za karę. I nie zmienię aż będzie 85 kg.

Lecimy z fotomenu. Zdjęcia z komórki, bo mi się nie chce latać z aparatem, poza tym świruje i nie zawsze można przerzucić zdjęcia. Tak że tego... :)

Śniadanie: na szybko, bo ten lekarz. Kromka chleba (białego! pójdę po piekła!) z margaryną (j.w.), wędliną, ogórkiem, sałatą, pomidorem i ketchupem. Tak, polewam pomidory ketchupem :) Do tego plaster melona miodowego.

II śniadanie to mój ukochany koktajl bananowy - banan, duża łyżeczka masła orzechowego, odrobina miodu i tyle mleka, żeby było płynne. I do blendera.  Uwielbiam, a poza tym daje energetycznego kopa :)

Obiad. No tu zaszalałam :) Zjadłam przesolony brązowy ryż (zawsze zapominam go posolić, a później tak dopieprzę z solą, że ledwo się da zjeść - no nie potrafię utrafić jakoś), wczorajszą, podeschniętą surówkę z kapusty (bo genialnie jej niczym nie przykryłam ani nie wstawiłam na noc do lodówki) i podgrzany w mikro wegański kotlet... z kapusty :) no porywające połączenie. Miały być warzywa na patelnię, bo zapomniałam, że mam tę sałatkę od wczoraj... 

Podwieczorek to mango lassi, takie samo jak wczoraj. Nie robiłam sama.

Kolacja: surówka z fetą i półtora plastra melona (bo 1/2 poszłą dla króliczków :))

Powiem Wam, że trochę jestem zmęczona tym dzisiejszym lataniem ze ścierą. I dobrze, nareszcie :) Przede wszystkim jak mam zajęcie to nie żrę jak głupia. I może dziś nareszcie będę dobrze spała? Musze jeszcze iść do małych do garażu, trochę z nimi posiedzieć, pogłaskać, poprzytulać, a przede wszystkim wyczyścić wybieg i pozamiatać. Syf taki, że głowa mała. Wszędzie siano, trociny, słoma i bobki :P

Wam tymczasem życzę miłego wieczorku i do napisania!

Ula

5 lutego 2015 , Komentarze (12)

Cześć Dziewczyny!

Nie było mnie jakiś czs, bo po prostu nie miałam czasu pisać. Dopiero we wtorek skończyła się sesja, a poza tym musiałam pozałatwiać trochę spraw z przyszłą magisterką... a i tak wiem mniej, niż na początku. Nienawidzę biurokracji.

Co do diety, to po prostu nie powiem nic :) Co na pasku każdy widzi. Fakt, że weszłam wczoraj na wagę po kolacji - świeżo najedzona i po kilku browarach, ale mimo wszystko... No nie trzymałam się żadnych zasad. Za dużo czekolady i w ogóle... Tu jakiś hamburger wpadł, tu jakieś frytki... Bleee. Od dzisiaj znowu staram się ograniczać słodkie i w ogóle przestaję jeść fastfoody. Choćbym się zesrać miała, zresztą tylko źle się po nich czuję. 

Poza tym strasznie mnie zmotywowała Najlepsza Przyjaciółka. Schudła 5 kg (jest malutka, więc u niej taki spadek naprawdę robi różnicę) i pokazała mi zdjęcia przed i po. Aż mi gały wywaliło. Skoro ona może to i ja :) A razem przecież raźniej :)

Poza tym w kwietniu wracam na uczelnię i chciałabym tam jakoś wystąpić :) Wykładowcaa od rosyjskiego w ogóle jakoś dziwnie się w stosunku do mnie zachowuje, jak ostatnio przyszłam do niego z czymś tam, to już stawiał na stół kieliszki :) Niestety byłam samochodem... ;) I kurtkę mi pomaga zawsze założyć i w ogóle jakiś taki miły jest... A on dla nikogo normalnie nie jest miły i raczej się nie brata ze studentami. Hm...

Jeśli chodzi o dzisiejsze menu, to było pokojnie i nawet jestem zadowolona.

Na śniadanie 3 łyżki płatkowej mieszanki z orzechami i jakimiś ziarnami, banan, łyżka masła orzechowego i mleko. Taki rzadki koktajl, ale bardzo smaczny. Aha, chyba jeszcze trochę miodu dodałam. A miałam już nie jeść owsianki... Jutro będzie coś innego, bo nie dość, że mnie wzdyma po tych płatkach, to jeszcze mam inne dolegliwości podobnej natury ;)

II śniadanie to mango lassi, niestety kupne, ale sorry - 2,99 € za jedno mango to jak dla mnie zwykłe zdzierstwo :/

Na obiad był filet z dorsza atlantyckiego z mnóstwem cebuli, czosnku i pieprzu pieczony w folii, puree z dwóch ziemniaków, surówka z kiszonej i 1/2 małej kromki czerswego chleba :P

Podwieczorek to jakieś 2,5 plastra melona miodowego - pychotka!

Kolacja to drugi filet z ryby (bo upiekłam dwa), trochę kapusty i cienki plasterek melona.

Z wodą fatalnie, zresztą jak zawsze u mnie. Nie wiem, czy było tego z pół litra. No nie lubię wody i tyle, a jestem za leniwa, żeby sobie zrobić herbatę. Zresztą i tak najlepiej napijam się piwem - jak facet normalnie.

Zaczęłam też trochę ćwiczyć. Żadnych rewelacji, wytrzymałam ledwno 15 minut z Mel B (rozgrzewka i ręce) i padłam. No ale zawsze to coś. Może zmuszę się do chodzenia na basen albo chociaż na długie spacery..? Tylko pogoda taka ohydna, -5 i w ogóle.

Na razie to chyba tyle. Będę pisała w razie możliwości :)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

ula

12 stycznia 2015 , Komentarze (8)

Cześć Dziewczyny!

Dziś króciutko, bo nie miałam przez cały dzień czasu usiąść i jestem padnięta. Weekend był koszmarny. Zaczęło się w piątek - dzień przepłakałam, a właściwie przewyłam, noc przepiłam (nigdy więcej rakiji...), w sobotę miałam kaca i gastro, a niedziela jak to niedziela, sama z siebie była do dupy. Nie chce mi się pisać co tam wynikło, tym bardziej, że to już przeszłość. W każdym razie weekend pod względem diety... szkoda gadać :)

Mimo wszystko postanowiłam się dzisiaj zważyć. Straciłam świąteczną nadwyżkę i znów mam ósemkę z przodu ^^ Cieszę się bardzo, chociaż z drugiej strony nie postrzegałam tego jako jakieś tam specjalne wyzwanie. Minus 2 kg w 12 dni to naprawdę super sprawa i chociaż wiem, że dalej nie będzie tak lekko i tak się cieszę :)

Lecimy z wybitnie niepełnym fotomenu.

Piątek:

Śniadanie - malinowy koktajl owsiany i dwa tosty z czymś tam:


II śniadanie - niemiecka "Wurstsalat" (sama robiłam)


Obiad - bośniackie danie jednogarnkowe z wołowiną


Kolacja - rakija (taka bałkańska wódka) w ilości dużo :/


Menu z soboty nie mam w ogóle, bo raz, że nie było się czym chwalić, dwa, że miałam tak zapuchniętą po płaczu mordę, że i tak nic nie widziałam, a trzy, że miałam na głowie inne sprawy niż robienie zdjęć...

Niedziela:

Śniadanie - wybitnie niezdrowe tosty z wegeburgerami, kilkoma plasterkami żółtego sera i ketchupem

Reszty nie pamiętam, ale chyba była sarma i jakieś bagietki. Niezdrowo. I czekolada.

Poniedziałek (dziś):

Śniadanie - truskawkowy koktajl owsiany i tost PB + banan

Obiad? II śniadanie? Wieeeeelka micha sałatki, którą jadłam w biegu, ale opierniczyłam całą:


Obiadokolacja - może i kaloryczna, ale potrzebuję energii. Marchewka z groszkiem, ziemniaki, surówka i kotlet po wiedeńsku autorstwa E :)

Przepraszam, że zdjęcia bez rewelacji, ale po prostu nie mam na nic czasu. Postaram sie jeszcze w tym tygodniu odezwać, ale nie gwarantuję.

Trzymajcie się cieplutko i do napisania

ula

8 stycznia 2015 , Komentarze (24)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień był... dziwny. Położyłam się wczoraj o 22:30, zasnęłam może ok. 23:00 i spałam jak zabita do 08:00. Rano nie mogłam się podnieść. Wstałam w końcu, zjadłam śniadanie, poczekałam kilkadziesiąt minut, wypiłam kawę - nadal nic. Wypiłam drugą - nic. Na 14:30 miałam jechac uczyć małą angielskiego, myślałam, że nie dotrwam ;)

W końcu pojechałam, odbębniłam swoje, pojechałam po zakupy. Wracam sobie słuchajcie, szeroka droga, z naprzeciwka sznur samochodów, zakręt... I w tym momencie wylatuje na mnie facet. Na czołowe. Ja po hamulcach, po klaksonie, długimi, prawie stanęłam, ci, kórych wyprzedzał też. A facet sobie przejechał jak gdyby nigdy nic. Nawet mi ciśnienie nie skoczyło, chyba się przyzwyczaiłam do idiotów na niemieckich drogach... A w domu usłyszałam w radio, że niedaleko (na tej samej drodze zresztą) był wypadek - czołowo zderzyły się dwa samochody, straty na 30.000 euro, kierowcy ciężko ranni. Nieudany manewr wyprzedzania. Tarararara...

Przyjechałam do domu, wlazłam na to swoje trzecie piętro obładowana torbami, stawiam je na podłodze, żeby wyjąć klucz od mieszkania, patrzę na wycieraczkę... A tam wszytko zasłane igłami z choinki, lametą i jednym słowem wielki syf. Sąsiadeczka moja ulubiona wynosiła choinkę i zostawiła mi taki pierdolnik pod drzwiami. O nie, co za dużo to nie zdrowo. Nie dość, że wiecznie otwiera na oścież drzwi na suszarnię (jest na naszym piętrze, piździ tam niemiłosiernie, a w mieszkaniu mamy przeciąg - jest cholerna zima i mimo kartki na drzwiach "zamykać drzwi" paniusia prośby nie uznaje), to jeszcze mi syfi na wycieraczce. Jak ja swoją odkurzałam, to i jej zawsze przejechałam. Teraz już nie będę. Wiecie, co zrobiłam? Wzięłam tę swoją wycieraczkę i wytrzepałam cały ten syf na jej :) No bo bez przesady, ja wczoraj cały dzień sprzątałam całą chałupę, łącznie z wycieraczką, a ta mi taki pieprznik będzie robić. O nie. I siedzę teraz cała zadowolona :D

Potem się okazało, że miałam mieć dzisiaj jeszcze jedne zajęcia, ale myślałam, że ich nie będzie i nie pojechałam. Zresztą nie miałam przygotowanych materiałów, tak że nic by z tego nie wyszło. Przełożyłam na przyszły tydzień. 

Zadzwonił Polak, jest zainteresowany (mimo dość wysokiej ceny), więc jutro przychodzi dogadywać szczegóły. Sama jestem ciekawa, co on potrafi, mam nadzieję, że niedużo, bo uczenie początkujących zawsze jest prostsze ;) Chce mniej gramatyki, a więcej gadać - zobaczymy jak to wyjdzie. Fajnie, jak wszystko dobrze pójdzie, to będę miała 2 osoby na angielski i dwie na niemiecki :)

Dobra, lecimy z fotomenu.

Śniadanie: jajecznica z dwóch jaj z maleńską parówką (nawet nie wiem z czego, E dostał w mięsnym na spróbowanie), 2 kromki tostowego pełnoziarnistego chleba z serkiem chrzanowym. Nie dałam rady całości :)


II śniadanie: miseczka winogron


Obiad: na szybko, bo było późno. Jakieś dwa wegetariańskie kotlety (ale miały taki smak, że aż zajrzałam do składu, czy na pewno nie ma tam mięsa) i gotowane warzywa z odrobiną soli, ziołami włoskimi i pół łyżeczki margaryny. Węgli niet, bo nie miałam czasu.


Kolacja: naturalna activia zblendowana z mrożonymi malinami i łyżeczką miodu

Takie sobie to moje dzisiejsze menu, planowałam trochę inaczej (na obiad miał być ryż), no ale cóż. Jutro będzie bośniackie danie jednogarnkowe z wołowiną :)

Nic to, lecę do królików, a potem lulu. Jutro muszę doprowadzić swój pokój do stanu użyteczności, jak koleś ma przyjść ;)

Trzymajcie się cieplutko i miłego wieczorku!

Ula

7 stycznia 2015 , Komentarze (32)

Dobry wieczór! :)

Długo mnie nie było, ale to nie znaczy, że nie przestrzegałam noworocznych postanowień ;) Po prostu sporo się działo. W poniedziałkową noc E niespodziewanie wziął wolne, więc spędziliśmy miły wieczór pijąc wino i grając w Chińczyka. Dostałam dwa razy po dupie, ale raz udało mi się wygrać ;) 

We wtorek też nie pracował, a poza tym było trochę roboty, więc nie bardzo miałam kiedy pisać. W dodatku wieczorem pojechaliśmy do Karlsruhe... na lodowiwsko! ^^ Normalnie słuchajcie po 15 latach wciągnęłam na nogi łyżwy. Trochę się bałam o kolano, ale wydawało mi się, że to nie powinno być jakieś specjalne obciążenie i faktycznie - kolano ani drgnęło. A ja? Drżałam i to bardzo :) Jak tylko stanęłam na lodzie, mało się nie wygruziłam. Nie spodziewałam się, że będzie tak ślisko ;) Zrobiłam dwa kroki - i powtórka z rozrywki. E chciał mnie już siłą z tego lodu ściągnąć, bo się bał, że polecę na ryj albo nie daj Boże na kolano, ale powiedziałam tylko, żeby nie przeszkadzał. Po chwili, łamiąc przy okazji wszelkie prawa fizyki (dziewczyny, pod jakimi ja kątami na tych łyżwach stałam to sobie nawet nie wyobrażacie), jakoś przetuptałam wzdłuż bandy kilka metrów i z powrotem. I tak powolutku, powolutku... Po 10 minutach śmigałam jak stara :D Jeździłam sobie godzinkę (bo już o 21:00 zamykali -_-), ale byłam tak szczęśliwa, że po prostu... No jak rzadko kiedy :) Było rewelacyjnie, w niedzielę jedziemy znowu ^^ W przyszłym tygodniu wybieram się do lekarza zapytać, co sądzi o moich fotkach (rentgenowskich, żeby nie było) i czy może mi polecić jakieś ćwiczenia. Poza tym jeśli nie zabroni mi łyżew, to pośmigam sobie do końca sezonu (01.02... niestety), a później zobaczę, na co się przerzucę.

Uchachana ja na lodowisku :)

Jak już pisałam, przez tych kilka dni wpadło też trochę alko, ale tylko wina, więc nie było tak źle. Nie piłam dużo i zmniejszałam kolacje, tak że bilans był raczej okay :)

Dzisiejszy dzień był za to bardzo pracowity. Miał przyjść facet od liczników, więc musiałam zlikwidować króliki. Poszłam do garażu i wyczyściłam im domek (wywaliłam stare trociny i słomę, wszystko umyłam, wymieniłam kartony, pozamiatałam kilka razy cały garaż - no roboty miałam na 1,5 h i chociaż w garażu było -4°C, a ja miałam na sobie raptem podkoszulek, bluzkę na długi rękaw i t-shirt, nie zmarzłam. W dodatku tak machałam łapami, że jak skończyłam, było już tylko -1,5°C :) Wszystko ładnie przygotowałam i wróciłam do domu polować na króliki. O ile Hase i Żuczka dali się bez większych problemów włożyć do transporterków (Żuczka trochę tupała ze złości), to z Gizmo miałam cyrk. No tak strasznie nie chciał do transporterka (nienawidzi być brany na ręce), że jak mi się w końcu wyrwał, to wyglądałam jak bym miała włosy na klacie - tak linieje :) W końcu i jego zapakowałam i poszliśmy do Hase i Żuczki. Jaka to była radość, jakie skakanie, wyścigi, zwiedzanie - tak się cieszyły zwierzaki, że są w domku :) Szkoda mi było je zostawiać, ale mają taki burżujski domek i wybieg, że chyba im tam fajnie :)

Chyba tu nigdy tak czysto nie było :)


A tu już cała trójka w domku z prezentem gwiazdkowym - dwiema rolkami papieru do dupy do radosnego kopania :)

A ja wróciłam do domu i dawaj! zbierać kartony z podłogi i szacować straty. Dywan w miarę wyglądał, myślałam, że będzie gorzej. Ale były inne zniszczenia, m.in:

- zeżarta listwa przy ścianie
- zeżarte reklamówki (z papieru)
- popodgryzane meble
- moje zeżarte sandały (na szczęście miały prawie tyle samo lat, co ja ;))
- przegryziony kabel od dekodera
- podgryziona firanka
- niewiadomego pochodzenia plamy na dywanie (na szczęście starym)
- siano w całej chałupie

Chciałam ten dywan po naszemu, Wezyrem jakimś czy czymś... E wymyślił Vanish w proszku. A kto się miał z tym bujać, no kto? No to się bujałam. Wysypałam cały dywan tym proszkiem, wtarłam szczotką (nienawidzę tego dźwięku, dla mnie to jak paznokciem po tablicy...), poczekałam aż wyschnie, włączyłam odkurzacz... I momentalnie go zapchałam, bo ten cholerny proszek pozatykał wszystkie filtry! No to dawaj czyścić odkurzacz... Wyczyściłam, ale proszku i tak prawie nie łapał, więc musiałam go "zburzuć" szczotką - i znowu ten dźwięk, brrr... W końcu jakoś poszło, ale jak nie miałam plam na dywanie, to teraz mam. Vanish je fantastycznie uwydatnił. Bardzo dziękuję za tego typu wynalazki.

Posprzątałam kuchnię, łazienkę... i na razie padłam :)

Dobra, koniec mojego bredzenia (o ile ktoś dotrwał do tego miejsca ;)), lecimy z fotomenu:

Poniedziałek, 05.01.2015

Śniadanie: 4 kotleciki z kaszy jaglanej i jajka, resztka sosu pomidorowego, sałatka owocowa i garstka orzechów (zdjęcia nareszcie na jaśniejszym tle :))

Obiad: znowu te cholerne kotlety, pomidorowe curry (z własnego przepisu ^^) i gotowane warzywa

Kolacja: kilka jadalnych kasztanów. Może średnio zdrowe na kolację, bo to same węgle, ale było ich dosłownie kilka (resztę zjadł E), a tego dnia wpadły też ze 3 kieliszki wina, więc nie chciałam przesadzać.


Wtorek, 06.01.2015

Śniadanie: kromka pełnoziarnistego chleba tostowego z szynką z kurczaka, sałatą i żółtym serem, sałatka owocowa z jogurtem

Obiad: Zupa marchewkowa (też z własnego przepisu ^^), na drugie ryż (taaak, wieeeem, biały, pójdę do piekła), curry z dnia poprzedniego i tilapia z patelni grillowej, ale tak dziwka przywierała, że myślałam w końcu, że i ryba i patelnia wylądują za oknem.

Kolacji nie było, bo obiad był późno (coś koło 16:30) i jadąc na łyżwy miałam zabrać ze sobą jabłko, ale w pośpiechu zapomniałam. Na lodowisku wypiłam dwa grzane wina za to.

Środa (dziś! ^^), 07.01.2015

Śniadanie: 2 kromki pełnoziarnistego chleba tostowego z szynką drobiową, odrobiną żółtego sera, pomidorem, ogórkiem i serkiem do smarowania z chrzanem <3 Do tego owsiany koktajl z kiwi, bo mi perystaltyka trochę nie tego. Ohydny, bo kiwi się nie powinno blendować. Ale żołądek ruszyło :)

II śniadanie: było na szybko, dlatego i zdjęcie takie sobie. Resztka ryżu z wczoraj, resztka curry i mandarynka.

Obiad: sałatka makaronowa z własnego przepisu (a jakże ;)). makaronu było pół szklanki.

Kolacji jak na razie niet, ale pewnie wpadną jajka jakieś, bo jogurtu nie mam, owoców mi się nie będzie chciało :)

O, i to chyba tyle na razie. Powiem Wam, że jestem padnięta po tym dzisiejszym dniu, mam nadzieję, że będę dobrze spała. Jutro po południu zaczynam znowu angielski, tak że trochę grosza wpadnie. Poza tym wczoraj napisał do mnie jeden Polak zainteresowany nauką niemieckiego, może i z tego coś będzie :)

Wam życzę miłego wieczoru i jak najspokojniejszego środka tygodnia :) Trzymajcie się Dziewczyny i do jutra!

ula

4 stycznia 2015 , Komentarze (14)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień był... dzwiny. Wstałam o 08:00 (ledwo bo ledwo, ale wstałam), poszłam do E, bo właśnie wrócił z pracy, zrobiłam sobie śniadanie, zjadłam i właściwie byłam już rozbudzona. Odprowadziłam E do łóżka i właściwie chciałam poczekać, aż zaśnie i się zmyć, ale było mi tak przytulnie i cieplutko, że zasnęłam. O 10:00 rano. Spałam jak zabita do 14:00. 4 bite godziny. A kimałam całą noc jak kamień. Nie wiem, co mi się stało. Teraz się tylko boję, że będę miała problemy z zaśnięciem dziś wieczorem, więc na wszelki wypadek wzięłam już tabletkę nasenną, co zresztą robię niezmiernie rzadko :)

Potem zaczęłam kombinowac, co zrobić na obiad. Ryby mi się nie chciało (teraz mi się chce :P), więc poszperałam trochę w necie i znalazłam przepis na kotleciki jaglano-jajeczne. Stwierdziłam, że może i niezdrowe, ale bez przesady, ile ja tych kotlecików zjem. I zrobiłam. Dupy mi nie urwały, były bardzo przeciętne, poza tym się rozdupcały się. Chciałam dodać przepis na bloga, ale że naprawdę mnie nie porwały, to przepisu nie będzie :P

Oczywiście nie obyło się bez sensacyjnych przygód podczas gotowania. Poza tym, że zapryskało mi całą kuchnię podczas smażenia, głupia cipa postawiłam butelkę z olejem na krawędzi szafki nad zlewem. I jak chciałam opłukać ręce po panierowaniu - jebuuut! i całą tę butelkę strąciłam do zlewu. Otwartą. na stojące tam naczynia (jakby były mało upier...lone). Cud, że mi na podłogę nie spadła. Nie przytoczę, jak zareagowałam...

Lecimy z fotomenu. Dziś wyszło bardzo jajecznie, zresztą zupełnie przypadkiem.

Śniadanie: jajecznica z dwóch jaj z wędliną z kurczaka i sałatka ziemniaczana z cebulą autorstwa mojego E :) 

Obiad (późno, bo śniadanie było o 09:00, a obiad dopiero o 16:00) to ww kotlety jaglano-jajeczne, trochę sałaty z pomidorkiem i cholernie czosnkowy sos pomidorowy :)

Kolacja za to była bardzo zdrowa ^^ Warzywny talerzyk i kiwi (pierwszy raz próbowałam ze skórką, ale jednak wolę bez) z małym jogurtem truskawkowym:

Ciągle jeszcze nie mam weny, żeby robić ładne zdjęcia, ale może to kwestia obrusu. Wczoraj kupiłam taką śmieszną ceratkę i jutro położę, może to coś zmieni ;)

Poza tym nic nie wyszło z mojego wczorajszego postanowienia pogrania na Wii. Akumulatorki mi padły w pilocie (czy jak to się tam nazywa) i zonk. Dopiero dzisiaj pograłam jakieś 45 minut - tenis ziemny, kręgle, baseball i boks :) Potem jeszcze próbowałam, ot tak dla siebie, zrobić brzuszki z Mel B, ale nie miałam ani ochoty ani energii. Na razie nie zamierzam się zmuszać do ćwiczeń. Dopóki nie sprawia mi to przyjemności, nie widzę większego sensu się męczyć :)

Zaraz lecę jeszcze odkurzyć dywan w korytarzu, bo króliki ciągle tam jeszcze urzędują i jest syf. Pewnie znowu wciągne z kilogram sierści...

I to chyba wszystko na dziś :) Jutro też chciałabym wstać wcześniej i trochę coś porobić w domku. Może nareszcie umyję podłogę w kuchni..? Mam już zaplanowany jakiś fajny obiad (chyba curry, ale nie jestem pewna), a z resztą będę improwizować :)

Trzymajcie się Dziewczątka, miłego tygodnia!

Buziaki
ula