Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121796
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 stycznia 2015 , Komentarze (16)

Żartowałam z tym WEGE fotomenu, ale zawsze wcześniej tak tytułowałam wpisy i chyba mi zostało ;) Menu było prawie wegetariańskie, bo z rybą :) Zresztą nie chcę się znowu wpisywać w jakiś trend, wege czy nie - mnie tam smakowało ;)

Pogoda dzisiaj fatalna, poza tym za sobą mam znów tylko w połowie przespaną noc. Obudziłam się o 4 rano i dupa, nie mogłam zasnąć. Mimo wszystko zmusiłam się do wstania o 08:00 - sukces! ^^ Wypiłam wodę z cytryną, wzięłam prysznic, przygotowałam sobie owsiankę... No właśnie. Niektóre z Was może pamiętają, że byłam kiedyś nieźle pieprznięta na punkcie owsianki. Jadłam ją codziennie przez pół roku. Dziś postanowiłam odświeżyć eksperyment i znów zrobiłam owsiankę - z mango, bananem, jogurtem i szpinakiem. Pewnie była smaczna, ale ja już na owsiankę nie mogę patrzeć :) To był ostatni raz, jutro jajecznica. Raz, że mi dupy nie urwało (naprawdę mam już dość), a dwa, że po 2 h znów byłam głodna. Po jajecznicy jestem syta do 4 h, tak że tego...

Posprzątałam kuchnię, łazienkę, u królików, obleciałam całe mieszkanie odkurzaczem i po II śniadaniu postanowiłam pojechać na zakupy. Pogoda była ohydna, strasznie lało, szaro, buro i ponuro, bleee... Najpierw wpadłam do drogerii. Kupiłam kilka pierdół i dwa cienie do powiek - jeden zielono-żółty, bo strasznie jestem ciekawa, jak zielony cień będzie się komponował z moimi brązowymi oczami,

a drugi rudo - jakiśtam, bo znudziły mnie brązy i chciałabym coś bardziej rdzawego :)

Na moim monitorze wyglądają tak, jak w rzeczywistości, ale możliwe, że u Was będą wyglądały inaczej ;) Zresztą - to nic specjalnego, żaden z nich nie kosztował nawet 3 euro, ale i tak jestem zadowolona i tylko czekam, żeby je wypróbować :)

Jeśli chodzi o menu, to dziś było nawet w miarę.

Śniadanie to ww owsianka... W ogóle sorki za byle jakie zdjęcia, ale jeszcze nie mam weny ;)

II śniadanie to sałatka z pora, jajka, jabłka i Miracel Whip (taki odpowiednik majonezu z bodajże 15 % zawartością tłuszczu). Była dość smaczna, a chodziła za mną od kilku dni :) Do tego pół bułki z wczoraj (nie fotografowałam, bo nie było czego ;)) i sałatka caprese z kilku pomidorków koktajlowych i kulki mozarelli light.

Na obiad była tilapia z patelni grillowej, kasza jaglana (daaaaawno nie jadłam) i reszta sałatki z pora. Ja wiem, że ta sałatka wygląda, jakbym już ją kiedyś zjadła, ale cóż, taka jej uroda ;) Danie w ogóle średnio fotogeniczne, no może poza tą rybą :)

A na kolacje zrobiłam sobie purree z mango, a to zielone to purree z mango ze szpinakiem :) Czekoladki służyły jedynie do ozdoby, żeby nie było ;)

Teraz idę szybko podłączyć Wii, bo mam się dzisiaj ochotę pobawić :)

Na koniec dodaję jeszcze kilka fotek Gizmo z podniesionymi uszami, bo padło pytanie, czy zawsze są oklapnięte ;)

:)

Dziś króciutko, bo spać mi się chce, a jeszcze bym się chciała pobawić przed snem w kręgle czy inny baseball :)

Buziaki i do jutra! :*

ula

2 stycznia 2015 , Komentarze (30)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień... jak dzień, sensacyjnych przygód w zasadzie brak :) Za to noc miałam... Żeby ją szlag. Najpierw zaczęło mnie męczyć gardło tudzież język, więc czym prędzej przepłukałam otwór gębowy Dentoseptem (do tej pory nie mogę wyjść z podziwu, że byłam kiedyś na tyle przewidująca, żeby go kupić podczas pobuty w Polsce), podejrzewając, że to od królików. No ni cholery nie mogę się powstrzymać przed mizianiem, całowaniem i wsadzaniem nocha w ich futerko - tak ślicznie pachną i są takie mięciutkie :) Ale chyba będę musiała przestać, bo mi ewidentnie szkodzi - może jakaś alergia?

Potem, jak już zaczęłam przysypiać, przybył E, położył się i natychmiast zaczął chrapać. No żesz k... Wstałam, wzięłam pościel i kompletnie rozbudzona poszłam do dużego pokoju. Nie mogłam zasnąć do 5 nad ranem, a jak przysypiałam, to króliki zaczęły swoje boje o terytorium w korytarzu i tylko słyszałam, jak się ślizgają na kartonach i obijają o ściany w szalonym pędzie (z różnych przyczyn mieszkają chwilowo w domu). No myślałam, że powybijam. O 06:40, jak E wstał do pracy przeniosłam się do sypialni i natychmiast zasnęłam kamiennym snem. Przespałam budzik (w ogóle go nie słyszałam) i wstałam dopiero o 11:00. I szlag trafił moje postanowienie, żeby wstać dziś wcześniej. 

Dałam małym żryć, wzięłam prysznic, zjadłam śniadanie, posprzątałam trochę, walnęłam dwie kawy, a po południu pojechałam po zapasy ^^ Dawno nie byłam w REAL-u (normalnie jeżdżę do innego marketu, ale odkąd spotkałam tam swojego popieprzonego byłego staram się unikać), więc tam pojechałam. Na same warzywa i owoce wydałam 25,- euro. Ja nie wiem, chyba ich suty pieką, takie ceny, że pała mięknie. I truskawki w styczniu. Jasne. A w czerwcu jak szukałam to nie było. Fuck logic! :)

Wróciłam do domku, zjadłam obiad , posrzątałam, umyłam wszystkie warzywa i owoce i jak to zobaczyłam, to aż musiałam porobić zdjęcia :D

Kupiłam sałatę, pomidorki koktajlowe, pora (którego normalnie nie cierpię, ale tak mnie dzisiaj naszło na sałatkę z pora, której swoją drogą też nigdy nie lubiłam, że po prostu musiałam), ogórka, paprykę, pietruszkę + koperek + marchew (ok, to dla zwierzaków), baby szpinak, mango, kaki, kiwi, mandarynki, jabłka i banany. Jęzor mi teraz do dupy ucieka, ale za późno na kolację :) No, może mandarynkę jakąś zjem.

Jeśli chodzi o moje dzisiejsze menu, to było bardzo tak sobie. Nie tyle nawet pod względem składników, co raczej ilości i czasów posiłków. 

Śniadanie zjadłam dopiero o 12:00. Składało się z bułki (której zjadłam raptem pół) i jajecznicy z 3 jaj z wędliną (też zjadłam ok. 1/2). Najadłam się jak cholera i autentycznie nie byłam głodna przez kolejnych kilka godzin. Wstawiam zdjątko ze świątecznym obrusem w tle ;)

Obiad zjadłam dopiero po powrocie z marketu, o 17:00. Dziś, trzeci dzień z rzędu była bałkańska sarma - jak nasze gołąbki, ale zawinięte w całe liście kiszonej kapusty. Jest pyszna, ale niestety nie widziałam takiej kapusty w Polsce. Chociaż może gdzieś w Warszawie będzie... Zdjęcia brak, bo odgrzewając rozciapciałam ją widelcem w sosie, żeby szybciej była gorąca i wyglądała wyjątkowo mało apetycznie ;) Sztuk 2, bez dodatków. W końcu są i warzywa (kapucha) i mięso (mielone) i ryż. I najadłam się.

Na kolację miała być sałatka z pora, ale nie chce mi się robić, poza tym jestem zmęczona i czaję się na wyrko. Zjem jakąś mandarynkę i pewnie pójdę niedługo spać...

Mimo nieprzespanej nocy i ch...wej pogody (bo inaczej tego nazwać nie można) tryskałam dzisiaj energią. Wczoraj pierwszy raz od dłuższego czasu położyłam się spać głodna (jakieś 3 h po kolacji) i dawno tak dobrze się nie czułam. Poza tym poprzeglądałam swoje stare wpisy i jakoś tak sama się zmotywowałam. Znowu zachciało mi się bawić w gotowanie, robienie zdjęć i w ogóle - w robienie czegoś dla siebie. Poza tym wlazłam na chwilę na Pinteresta i tam też znów mi się spodobało :) W ogóle jakoś tak fajnie :)

Abstrahując -  związku z tym, że na urodziny dostałam 3 urocze króliczki, muszę się pochwalić :D

Przedstawiam Wam:

Gizmo - złota futrzasta kuleczka:


(Gizmo czytający S. Kinga)


Hase (po niemiecku "zając", ale Hase jest królikiem. Historia tego imienia jest bardzo długa ;)) - czekoladowa puchata kuleczka:


(obrażony Hase)

i Żuczkę - w garniturku :)

A tu Gizmo jak był jeszcze malutki i ja :)

Wiem, że to nie portal "królikarnia.pl", ale... musiałam :)

Życzę Wam spokojnej nocy i miłęgo weekendu! 

Buziaki, ula

1 stycznia 2015 , Komentarze (13)

Kochane Dziewczyny!

Witam Was serdecznie po niesamowicie długiej, półrocznej przerwie! Przez ten czas sporo się wydarzyło. Jak może niektóre z Was pamiętają, udało mi się zrzucić ok. 15 kg dzięki diecie, ćwiczeniom, wytrwałości i regularnemu trybowi życia. Poza tym eksperymentowałam z wegetarianizmem, co niestety nie sprawdziło się na dłuższą metę ;) Nieważne.


Niestety, przez ten czas kompletnie zaniedbałam ćwiczenia... Dietę niestety też. Wracam do Was z ogromną wagą 90,4(!!!) kg - przez cały czas trzymałam wagę na poziomie mniej-więcej 88 kg (co absolutnie nie jest powodem do dumy, ale trzymałam tę wagę pół roku), no ale wiadomo - Święta, czekolada, alkohol, ciacha, sałatki... I dupa :)

Zaniedbałam też ćwiczenia, kompletnie. Teraz mam ten problem, że absokutnie NIE MOGĘ ćwiczyć. Nie dlatego, że nie chcę. Jakimś cudem nabawiłam się uszkodzenia łąkotki (łękotki? takie coś w kolanie), co wiąże się ze strzelaniem w kolanie przy co drugim kroku i potwornym bólem przy jakimkolwiek wysiłku fizycznym, w którym nogi są jakkolwiek obciążone. Wierzcie lub nie, ale nawet brzuszków nie mogę robić. Nie wiem, na czym to polega. Byłam u lekarza i oświadczyli mi, że raczej czeka mnie operacja. A jak zoperują, to dostanę zwyrodnienia w kolanie i czeka mnie kolejna operacja. Na razie więc czekam, ale lekarz rodzinny już mnie wypytywał o wyniki, więc raczej długo sie nie uchowam.

Chciałabym wrócić do diety. Nie wiem, na ile uda mi się wrócić do poprzednich nawyków - wstawania o 7 rano bez względu na dzień tygodnia, jedzenia śniadania, 4-5 posiłków dziennie, bawienia się w gotowanie, robienie zdjęć. Te ostatnie chyba zresztą sobie daruję, bo po prostu nie będzie mi się chciało ;) Jeśli chodzi o ćwiczenia, to moja aktywność fizyczna będzie niestety ograniczać się do sprzątania domu i wybiegu dla królików. Niczego innego nie będę się podejmowała na własną rękę, bo obawiam się, że takim zabiegom zawdzięczam swoje rozdupcone kolano.

Chwilowo nie chcę się bawić w żadne wyszukane diety. Ot, na początek ograniczę alko do minimum i postaram się jeść jak najmniej słodyczy - powiedzmy 2-3 razy w tygodniu małą porcję. Również 3-4 posiłki dziennie (w zależności od zapotrzebowania, bo teraz, kiedy nie ćwiczę, moje zapotrzebowanie kaloryczne raczej zmalało) wydają mi się rozsądnym rozwiązaniem. Nie zamierzam się głodzić, zresztą nigdy tego nie robiłam. Ale nad mniejszymi porcjami warto by się zastanowić ;) Tym bardziej, że to jedyna szansa na schudnięcie - mż :)

Na razie lecę zjeść kolację. Nie wiem jeszcze, co tam sobie wysmyczę, ale pewnie zjem po prostu bułkę z czymś tam. Średnio zdrowo, ale bez przesady, nie zamierzam żywić się tylko sałatą :)

Pozdrawiam Was serdecznie i lecę się pogapić, co u Was!

Buziaki, ula

23 czerwca 2014 , Komentarze (15)

Dziś wpadam tylko na chwilę. Nie będzie mnie przez dłuższy czas. Nie chcę pisać, dlaczego, może tylko tyle, że mam kompletnie rozwalony wszelkimi dietami żołądek i muszę przystopować. Ale to tylko jeden z powodów, Nie chcę, żeby myślenie o diecie zawładnęło moim życiem. Pewnie w końcu wrócę, na pewno będę wrzucała przepisy na bloga, ale na razie nie będę tu pisać. 

Trzymam za Was kciuki i wierze, że w końcu każdej z Was uda się osiągnąć cel.

Buziaki, ula :*

19 czerwca 2014 , Komentarze (14)

Dobry wieczór!

Dziś króciutko. Dzień dietowo zaliczony dość elegancko, może poza zbyt dużą ilością fajek i cukierków bez cukru. Czymś się musiałam ratować. Moi ukochani Chorwaci wygrali wczoraj mecz, który jak być może wiecie zaczął się o północy, a skończył przed 2 rano... No i Jugole zaczęli świętować. Jeździli po mieście z dzikimi okrzykami, trąbili, darli mordy - jak to na Bałkanach :P I ja bym naprawdę nic nie powiedziała i cieszyłabym się z nimi, gdyby nie to, że mnie tą radością obudzili i nie było mowy o dalszym spaniu od 2 do 4 rano :/ Myślałam, że się rozpłaczę, bo to już trzecia noc, kiedy nie mogłam spać :( 

Wstałam o 8.00, zjadłam śniadanie, posiedziałam na kompie, wypiłam dwie ogromne kawy i położyłam się znowu coś koło 11:30. Zasnłęłam może o 12.00, a o 12:45 przyszedł E i mnie obudził ;-( Cały dzień jestem nieprzytomna, a wiecie jak to jest, człowiek od razu by coś zjadł... Na szczęście byłam męska, ale o ćwiczeniach nie było mowy. Cały dzień ledwo stoję, a w dodatku zaczął mi się okres, mam straszne bóle i w ogóle jest do dupy :P

Dobra, lecę z fotomenu:

Śniadanie: omlet ze szpinakiem (przepis dodam na bloga):

Przekąska: kilka orzechów laskowych i kimchi (koreańska kapusta na ostro). Sorry za brak zdjęcia, ale jadłam na wpół śpiąco i zapomniałam... Następnym razem. Swoją drogą, była bardzo smaczna :)

Obiad: grillowany kurczak tandoori (pyyycha!) i surówka, duuużo surówki :D

Kolacja: dziwaczna, ale bardzo smaczna sałatka z tuńczykiem i grillowaną papryką:

Poza tym wpadła 1 czereśnia i 1 niebieska mirabelka z własnego dzrewa ;)

Na dziś to chyba wszystko, bo ledwo żyję... Spróbuję jeszcze może coś poćwiczyć, ale na samą myśl mi słabo :( 3 cholerne zarwane noce i jeszcze bardziej cholerny okres :/

Trzymajcie się cieplutko i do jutra! :)

Ula

18 czerwca 2014 , Komentarze (15)

Dobry wieczór! :)

Dzisiejszy dzień, mimo że lecę na ryj, zaliczam do udanych, przynajmniej pod względem dietowym - wszystko idealnie! ^^ Nie chodziłam głodna, jadłam same pyszności i czuję się lekka :D Powoli na nowo zakochuję się w tej diecie :) Nie wiem, jak ja kiedyś mogłam być na niej głodna... 

Na razie mam może mało urozmaicone menu - praktycznie codziennie jajka, kurczak i sałatki, ale mnie to bardzo odpowiada i naprawdę czuję się super na takiej diecie. Od czasu do czasu wpadnie ryba. A propos, chciałam dzisiaj kupić anchois i dupa, nie było. Szprotek bez oleju też nie. Nawet soku z cytyny nie znalazłam, chociaż dopiero teraz wpadłam na to, że trzeba było poszukać na dziale z sokami -.-

Byłam dziś na zakupach. Do wózna wpadły głownie warzywa - pomidory, sałata, papryka, cukinia i ogórek. Chciałam jeszcze kupić selera, coby porobić frytki, ale były małe, więcej w nich było korzeni niż samego warzywa i były drogie jak jasna cholera, 1,69 € za sztukę! No chyba ich suty pieką... Nie kupiłam. Wzięłam za to owczy jogurt grecki, tuńczyka, wędlinę z kurczaczych cycków (indyczych nie lubię), cycki kurczaka jako takie i oczywiście jajka :P Potem poleciałam do Chińczyka, kupiłam marynaty tandoori, tikka masalę i jeszcze coś tam, mleko kokosowe i kimchi ^^ Jezcze nigdy nie jadłam, ale jestem go strasznie ciekawa :D

Na tych zakupach byłoby wszystko super, gdyby nie pewien również robiący tam zakupy osobnik. Wzrost - jakieś 2,00 m, waga jak na moje oko dobre 200 kg. Słuchajcie dziewczyny, jak ten facet niemiłosiernie śmierdział... Mnie jest ciężko przekonać, że coś jest obrzydliwe - mogę patrzeć na operacje w tv, robiłam już porządek w śmieciach, w których zdążyły się zalęgnąć robaki i nawet odór zgniłego mięsa nie robi na mnie większego wrażenia. Ot, takie zboczenie prawie zawodowe, no bo przecież kiedyś tam chciałam być patologiem sądowym. Ale smród niemytego od tygodni ciała jest dla mnie nie do zniesienia. Chryste, jak można się nie myć!? Jeszcze przy tej wadze! No gdzie ten facet nie poszedł, pozostawiał za sobą taki smród, że mi dosłownie podchodziło. I oczywiście stanął później przy tej samej kasie co ja - za mną stał jakiś koleś, a póżniej on i mimo że byłam od niego oddalona o 4-5 m, natychmiast wyczułam ten smród i myślałam, że rzucę pawia na Bogu ducha winną kasjerkę... No koszmar po prostu :(

Dobra, dość obrzydliwości, lecimy z fotomenu:

Śniadanie: omlet z 3 jaj z wędliną drobiową, fetą i suszonymi pomiodorami - nie dałam rady całości, więc 1/4 posłużyła jako II śniadanie :)

II śniadanie: j.w.

Obiad: kurczak w orientalnych przyprawach z patelni grillowej, fasola, ogórek, pomidor, cieciorka, cebula i chyba ostatnia pieczarka. Py-cho-ta! ^^

Kolacja: sałatka z resztką kurczaka z sosem jogurtowym:

Niektóre z tych dań są fajne do zabrania ze sobą do pracy :) Chyba reaktywuję bloga (ostatnio nie miałam czasu pisać), ale będę musiała wyrzucić z tytułu "wegetariańska" ;)

Co poza tym? Spałam dziś w nocy tylko 3 h, do 03:30 tylko przewracałam się w wyrku i nie mogłam zasnąc, miałam wstać o 06:00, obudziłam się dopiero o 06:23 i ledwo żywa wstałam. Nie spałam już drugą noc (wczoraj przez egzamin) i dziś mam zamiar nadrobić zaległości - hydroxizina i lulu! Wścieka mnie tylko, że Chorwacja gra tak późno, dopiero o północy! No jakie szmaty, te drużyny co mają forsy jak lodu (czytaj: Niemcy, Hiszpania czy Holandia) grają o normalnych porach, ale te, co nie mogą za to zapłacić przesuwają na tak idiotyczne pory! No żeby ich szlag... :/ W ogóle mi się ten Mundial nie podoba, bo mimo że kocham piłkę, to sorry, ale to nie ma nic wspólnego ze sportem. Money, money, money... :(

Ćwiczeń dzisiaj niet, bo zwyczajnie nie mam siły. Nawet na uczelnię nie poszłam, w sensie - pojechałam autobusem - bo bym nie zdążyła na zajęcia. A jak chciałam iść na dworzec, to zadzwonił Edo, że jest w Heidelbergu i że po mnie przyjedzie. Kochany :)) 

Zaraz idę spać :P

Trzymajcie się cieplutko i do jutra! :*

Ula

17 czerwca 2014 , Komentarze (16)

Hej dziewczynki!

Za mną drugi dzień SB, muszę przyznać, że całkiem mi fajnie :) Już nie popełniam błędów z przeszłości (czytaj: jedzenie liścia sałaty z selerem naciowym, bo w I fazie SB przecież nic nie wolno - bzdura! prawie wszystko wolno!) i nie chodzę głodna. Jedyny mankament to lekki ból głowy od dwóch dni, ale już wczoraj z nim wstałam, więc nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z dietą. Nareszcie nie chodzę głodna ale i nie przejadam się. Chociaż nie powiem, sałatka na obiad była spora objętościowo.

Pisałam dziś egzamin z językoznawstwa i muszę się przyznać, że srałam po nogach ze strachu, bo ja mam to do siebie, że do wszelkich egzaminów uczę się dzień przed i ani minuty wcześniej. Tak najlepiej zapamiętuję, ale zła strona jest taka, że za każdym razem panikuję, bo mam wrażenie, że wszystko mi się miesza. A później i tak wpadają ładne ocenki ^^ Mam nadzieję, że i tym razem tak będzie :)

W ogóle jestem całkiem fajnie nastawiona do życia. Fakt, dzisiaj obudziłam się ociężała, jakbym się wczoraj nażarła Bóg wie czego, ale potem sobie przypomniałam, że śniło mi się, że jadłam lody. Macie tak czasem? Że śni Wam się, że rzucacie dietę, zaczynacie jeść i rano budzicie się z pełnym mentalnie żołądkiem? :) Ale poza tym pełen pozytyw. Jestem strasznie zakochana w E i staram się akceptować nawet to, co nie do końca mi się podoba - tak po prostu jest łatwiej, a poza tym on zdecydowanie jest tego wart. No i kocha mnie jak wariat, gdzie ja znajdę drugiego takiego faceta? ^^ Przy tym mimo swojego wieku jest niesamowicie seksowny i ma boskie ciało :D Nie tam żaden kryzys wieku średniego, piwny brzuch i wąsy do kolan ;) Dba o siebie, normalnie aż czasem jestem zazdrosna jak idzie do pracy ;)

Dobra, lecimy z fotomenu, bo spać mi się chce :P Dzisiaj był dzień jajeczno-warxzywny, ot tak jakoś wyszło :)

Śniadanie: jajecznica z 3 jaj z pieczarkami i wędliną z kurczaka:

Na II śniadanie był słoiczek czereśni - jak już pisałąm, owoce nie są dozwolone w pierwszej fazie, ale tak wyszło. Na szczęście już nie mam czereśni, więc jutro będą orzechy ;) Zdjęcia brak, bo nie było czasu.

Obiad: spora objętościowo sałatka z tuńczykiem i znowu jajkiem, z sosem majonezowo-jogurtowym własnej roboty:

Podwieczorek: trzy roladki z kurczakowej wędliny. W środku m.in. pesto rosso, papryka, pomidor, sałata i ser pleśniowy (jadłam pierwszy raz w życiu, był... dziwny, ale będę dalej kombinowac ;))

Kolacja: sałatka warzywna z sosem jogurtowym własnej roboty, tym razem już bez jajka ;) Sorki za umemłaną michę, ale nie chciało mi się przekładać do innej ;)

Jeśli chodzi o aktywność, to rano 15-minutowe cardio z Denise Austin (na czczo), później 6,5 km na rolkach. Wiem, wynik żaden, ale rypało mnie kolano... nie wiem, czy wyświadczam mu przysługę tą jazdą, ale jak się okaże, że na rolkach też nie wolno mi jeździć, to się chyba zastrzelę :/ Poza tym inne ćwiczenia fizyczne ;) Dzisiaj chyba już nie będę ćwiczyć, bo jestem zmęczona i mam ochotę przez najbliższe pół godziny pooglądać meczyk i ająć się tzw. nicnierobieniem :)

Trzymajcie się cieplutko i do jutra! :*

Ula

16 czerwca 2014 , Komentarze (13)

Dobry wieczór! :) Dziś będzie króciutko, bo jutro mam pierwszy egzamin z językoznawstwa, na który jeszcze nic nie umiem :P

Więc po pierwsze: zważyłam się. Nie było fajnie. Ale z drugiej strony postanowiłam odpuścić do końca weekendu - był alkohol, było i śmieciowe żarcie. Pozwoliłam sobie na absolutnie wszystko, bez wyrzutów sumienia i zjadłam rzeczy, które nie nadają się do SB, żeby nie zalegały w lodówce. Dziś z pełną świadomością stanęłam na wadze - dokładnie 87 kg. Czyli w ciągu 2 tygodni przytyłam 3 kg :/ Nie dziwię się, to było kompletne wariactwo. Ale z drugiej strony chciałam zacząć ten tydzień z tabula rasa, tak jak gdyby nie było tych dwóch straconych tygodni. Udało się :)

Dietę zaczęłam od dziś. Jako że nie miałam w lodówce kompletnie NIC, co nadaje się na SB poza fasolą (w sobotę nie chciało mi się iść po zakupy), więc improwizowałam. Zrobiłam baked beans i wyszło całkiem niezłe ;) Porcja była nieduża, a mimo wszystko bardzo sycąca.

Na II śniadanie było kilka orzechów i niedozwolone w I faxzie czereśnie. Nie miałam serca, E wczoraj pół dnia siedział na drzewie, żeby je dla mnie zerwać...

Na obiad był... kurczak w pieczarkach. Poza tym, że go kompletnie zjarałam (pisałam z jednym facetem w sprawie pracy i zapomniałam, że garnek stoi na kuchence -.-), wyszedł całkiem niezły i nawet mnie specjalnie nie obrzydził. Do tego surówka z balsamicznym.

Kolacja: jajecznica z pieczarkami z dwóch jaj i surówka z fasolą.

Tak, postaram się znów wstawiać fotomenu. Dzięki temu mam chociaż resztki poczucia kontroli ;)

Jeśli chodzi o aktywność, to 2 odcinki TV Morąg na czczo i sporo łaziłam. Chcę jeszcze coś zrobić, ale to przed snem.

Niemce wygrały z Portugalią i dostały zajoba. A tak chciałam, żeby przegrali... Pierdolca dostają jak wygrają choćby kompletnie nic nie znaczący mecz, wyjeżdżają na ulicę, trąbią (mieszkam w centrum przy głównej ulicy...), fajerwerki, kompletnie pijane typy na ulicach z nacjonalistycznymi (to eufemizm) hasłami na zdrętwiałych ustach... Są chwile, kiedy naprawdę nienawidzę tego narodu :/

W ogóle ten Mundial dziwny. No to jak opieprzyli Chorwację w pierwszym meczu to po prostu przerosło wszystko. Bośnia wczoraj też dostała, ale mieli pecha z tą samojebką w drugiej minucie... Ale mimo wszystko jestem dumna - to był ich pierwszy występ na Mundialu w historii i byli naprawdę fantastyczni! Mamy jeszcze szansę ^^

Dobra, lecę się uczyć. Jutro kolejny dzień SB. Muszę przyznać, że dziś w ogóle nie byłam głodna, mimo że dużo nie jadłam. Fajne, podoba mi się ^^ I naprawdę mam ochotę na tę dietę :) Chociaż czuję się jak potwór (spodnie mnie uciskają, fuck...), pomalowałam paznokcie, dokonałam depilacji, manikiuru, pedikiuru i w ogóle, zasuwałam cały dzień na obcasach :D Ja! Co całe życie przełaziła w glanach i trampkach... ;)

Trzymajcie kciuki za jutro :) Obiecuję odezwać się wieczorem i pogapić się, co u Was :)

Dzięki za wsparcie Dziewczyny, jak zawsze jesteście niezastąpione :***

Ula

14 czerwca 2014 , Komentarze (23)

Cześć Dziewczyny.

Nie melduję się i nie odzywam, bo po pierwsze nie ma się czym chwalić, a po drugie mam ostatnio stany depresyjne i Vitalia to naprawdę ostatnie miejsce, gdzie chciało mi się zaglądąć...

Jeśli chodzi o punkt pierwszy, to krótko mówiąc dieta poszła się jebać. Od dwóch tygodni mam regularne kompulsy, wpieprzam jak osioł i chyba tylko fakt, że jednak od czasu do czasu próbuję się ruszyć sprawił, że jeszcze nie przytyłam 10 kg. Ale 2 na pewno. Mam ogromny problem z jedzeniem, od rana do wieczora nie myślę o niczym innym. Wymyślanie posiłków stało się dla mnie katorgą, bo albo się boję, że będzie za dużo kcal albo że się nie najem. Ciągle patrzę na zegarek, czekam na porę kolejnego posiłku - no koszmar po prostu. Kompletnie na niczym innym nie potrafię się skupić, a moja nieudolność i nieumiejętność powiedzenia sobie "Nie!" doprowadza mnie do rozpaczy. Nie chcę znów ważyć 100 kg, tyle przecież osiągnęłam... :(

Poza tym ostatnio mam stany depresyjne. Nic, ale to kompletnie nic mnie nie cieszy, za dużo piję (a nawet alko nie poprawia mi humoru, w dodatku wtedy mam takie gastro, że żeby je ch...), ciągle jestem zmęczona, niezadowolona, drażliwa, najchętniej całymi dniami bym spała. Jakby uszło ze mnie kompletnie powietrze. Nie mam siły walczyć o lepszą figurę, nie mam ochoty być na diecie, nie mam ochoty ćwiczyć. Całymi dniami siedzę przed kompem i szukam ofert pracy. A propos - nie mieszkam w Polsce, więc nie mam powodów narzekać na polski system :) Od 7 lat mieszkam w Niemczech i mogę Wam tylko powiedzieć, że jeśli chodzi o pracę, to tu wcale nie jest lepiej. To też mnie dobija.

Dobija mnie fakt, że muszę chodzić na uczelnię, że nie mamy kasy, że nie mogę znaleźć pracy, że tyję, że kładę lachę na całe to odchudzanie i że jedzenie znowu rządzi moim życiem. Najchętniej usiadłabym i zaczęła płakać, ale nawet tego nie potrafię. Poza złością jestem kompletnie wyprana z emocji. Nie potrafię się niczym cieszyć, rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność są dla mnie uciążliwe. Piję, mam kaca, gastro, jem czekoladę, jogurty jak głupia (jeden ma prawie 250 kcal, a potrafię zjeść 2-3 dziennie...), makaron, ser, kluchy. No kurwa. Mam tego dość. Wstydzę się wyjść do ludzi, bo wydaje mi się, że znowu jestem obłym potworem. E jest w weekendy wieczorami i w nocy w pracy (ja zaczęłam szukać pracy, a on dostał i to bez szukania! to niesprawiedliwe!), więc mogłabym gdzieś wyjść - a w życiu! Mogłabym też wykorzystać ten czas i na przykłąd wypucować chałupkę. Nic. Jak się zmuszę do zrobienia prania albo pozmywania naczyń, to jest święto...

Dużo myślę o tym, co się dzieje i co jest nie tak. Jestem z siebie niezadowolona, wściekła i nie mogę na siebie patrzeć. Myślę, że niepotrzebnie daję się ponieść emocjom... mam wrażenie, że zaczynam się poddawać. Dlatego chcę spróbować jeszcze raz. Nie zabraniać sobie wszystkiego, nie myśleć tylko o tym, czego mi nie wolno. NIe potrafię w tej chwili komponować sobie posiłków - to co jem woła o pomstę do nieba, naprawdę. 

Wracam do South Beach. Wiem, że pierwsze 2 tygodnie będą cholernie trudne, ale nie widzę innego wyjścia. Ufam tej diecie i wiem, że jeśli się jej przestrzega, to naprawdę są efekty. Wszystkie inne (koepnahska i inne bzdury) to dla mnie kompletna głupota, ale na SB, przede wszystkim w I fazie naprawdę udaje się schudnąć. Zrobię sobie rozpiskę na cały przyszły tydzień i spróbuję. Niestety wiąże się to z powrotem do jedzenia mięsa, ale SB to nie jedyny powód. Jak już pisałam, wege odpowiedniki są niesamowicie kaloryczne (i niech mi nikt nie pisze, że tak nie jest, bo to znaczy, że zwyczajnie nie ma pojęcia), a nie mam zamiaru całe życie jeść kaszy i sałaty. Do łask wraca kurczak, którego się brzydzę i w ogóle nie wiem, jak to będzie z przygotowywaniem. To znaczy brzydzę się przygotowywać surowe mięso... W ruch pójdą rękawiczki :/ I środek do desynfekcji, bo ja na blacie, na który choćby chlapnęła woda z kurczaka niczego nie zrobię, dopóki nie będę absolutnie pewna, że nie ma już na nim bakterii - ot, taka mała psychoza. Świni ani innych mięs nadal nie będę jeść, bo po prostu nie lubię. Ale kurczak, pod warunkeim, że nie zawsze w tej samej postaci, jest okay. Poza tym jest sezon grillowy i nie wyobrażam sobie grilować wtylko tych tłustych wegeburgerów albo cukinii :/ 

We wtorek mam pierwszy egzamin, a nawet nie zaczęłam się uczyć. Nie mogę się zmusić - i tak ze wszystkim... Kompletna załamka, nie chce mi się żyć i nawet nie wiem, dlaczego :( Straszne uczucie. A tego lata miało być przecież inaczej...

Weźcie kopnijcie mnie w dupę. Napiszcie, że jestem głupia, że mam ruszyć zad, cokolwiek :) Może mi to pomoże :)

Idę teraz popatrzeć, co u Was, bo dawno nie zaglądałam... Mam nadzieję, że chociaż Wam lepiej się powodzi.

Trzymajcie się cieplutko :*

ula

10 czerwca 2014 , Komentarze (14)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy i wczorajszy dzień minęły całkiem całkiem. Wczoraj nie trzymałam co prawda w 100% diety, ale w zasadzie zjadłam tylko za dużo arbuza (a miałam ochotę na czekoladę i orzeszki ziemne w skorupce, więc to już jakiś postęp ;)), więc tragedii nie ma. Poza tym przejechałam na rolkach 12,5 km i spaliłam tym samym ponad 700 kcal. Zresztą w 30-stopniowym upale mogło być ich sporo więcej - skończyłam jeździć z tak czerwoną mordą, że pała mięknie :P Wieczorem zrobiłam jeszcze trening na brzuch z Mel B i jakieś 10 minut treningu całego ciała. Na inne ćwiczenia już zabrakło mi sił :)

Jeśli chodzi o dzisiejszy dzień, to menu w porządku. 

Śniadanie: jajecznica z dwóch jaj z warzywami i kromka chleba z margaryną,
II śniadanie kartonik (500 ml) soku marchwiowego, trochę orzechów i suszonych owoców, 
Obiad: makaron (1 szklanka) z wegetariańskim bolognese - całkiem spora, ale nie za duża porcja, byłam w sam raz najedzona, do tego 3-4 mirabelki
Podiwczorek: znów sok marchwiowy (pity zresztą na raty), bo nie miałam wody, a zapomniałam, że w szafce kisi się pomidorowy
Kolacja: jogurt jabłkowy

I jestem najedzona. Nawet dzisiaj nie podżerałam. Aktywności mało, bo tylko połowiczny spacer z dworca do instytutu (w połowie drogi musiałam wsiąść w autobus, bo nie zdążyłabym na zajęcia), później normalny spacer z powrotem. Trochę prasowania. Upał jest taki, że można zwariować, szczególnie w nocy... Ale jakoś sobie radzę :)

Staram się nie myśleć ani o swojej piekielnej wadze (na pewno jest teraz z 86 kg...) ani o jedzeniu i powoli mi się udaje, mimo że wciąż trzymam dietę. Jeśli chodzi o fotomenu, to wciąż nie mam najmniejszej ochoty robić zdjęć, ale zapisuję sobie, co zjadłam danego dnia :) Ot, tak dla siebie.

Staram się też jednak nie poddawać i wciąż mam nadzieję, że uda mi się kiedyś tam doprowadzić swoje ciało do porządku - na razie jestem na etapie niepatrzenia na nie, bo wydaje mi się, że znowu jestem obła i w ogóle nieciekawa. Przejdzie, ale chwilowo mamy ze sobą na pieńku (z mojej winy).

Nadal szukam pracy i cytując Ferdka Kiepskiego muszę stwierdzić, że w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem. 5 języków, a nie ma roboty. Poskładałam papiery w niektóre miejsca (m.in. do ratusza, do Urzędu dla Cudzoziemców, już widzę jak mnie przyjmą... I do Niemieckiego Ośrodka Badań nad Rakiem), ale ta praca w większości naprawdę nie ma nic wspólnego z tym, co studiuję. Załamka...

Dobra, nie zanudzam Was dłużej :) Chcicłam tylko dać znać, że żyję i że wciąż walczę :)

Trzymajcie się cieplutko! :*

Ula