Pamiętnik odchudzania użytkownika:
rinnelis

kobieta, 41 lat,

160 cm, 81.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 listopada 2015 , Skomentuj

Gdy wiem, że mam zrobić wpis i opisać to, co jadłam danego dnia, to jakoś staram się bardziej. A dzisiaj było ciężko, bo robiłam placki ziemniaczane a ja placki kocham - najbardziej ze śmietaną i cukrem. Przyznaję - zjadłam jednego placka "na sucho" i jednego ze śmietaną. Wszystko wliczone w bilans dzienny. Dwa małe placki i 170 kalorii. Masakra.

Śniadanie: owsianka (płatki owsiane, orkiszowe, banan, gruszka, jabłko, chia, gorzka czekolada, jogurt naturalny)

II śniadanie: kapuśniak i kromka chleba razowego

Obiad: ryż brązowy smażony, pieczone warzywa (seler, marchewka, pasternak) i pieczona z masłem sola - przepychota

Kolacja: może jajka, kto to wie ;)

Powinnam dopisać jeszcze jako przegryzkę te placki jeszcze.  Niezła ta przegryzka, wywindowała tłuszcze tak, że huhu.

Byłam dzisiaj na spacerze - jakieś 2km, właściwie to nic, ale zawsze mogłam w ogóle nie iść. Ćwiczenia leżą i nie moga się podnieść. Akurat do tej części odchudzania to mam minimum zapału.

19 listopada 2015 , Skomentuj

Dziś pozamieniałam. I na śniadanie była owsianka z bananem, jabłkiem, mandarynką i kostką gorzkiej czekolady. Do tego jogurt naturalny i łyżeczka chia. II śniadanie to kapuśniak ze słodkiej kapusty na rosole. Obiad to gulasz pieczony z dyni. Były w nim ziemniaki, pomidory z puszki, pierś z kurczaka i dynia piżmowa. Ogólnie dobre, ale mi cały smak zabił kumin, który był w przepisie i który dodałam pomimo wcześniejszych doświadczeń - ta przyprawa mi nie smakuje w ogóle. I teraz już wiem, że gulaszu więcej nie zrobię, bo już zawsze będzie mi psuło jego smak wspomnienie tej pierwszej próby z kuminem. A trzeba było sypnąć curry i byłoby git. W oryginalnym przepisie było jeszcze mięso wołowe lub wieprzowina - w ramach odchudzania przepisu dałam pierś z kurczaka. I znów pojawił się problem z kaloriami, bo odchudzony gulasz ma ok 44kcal/100g - dlatego jadłam go z kromką chleba razowego z masłem, żeby podbić kaloryczność. Na kolację zjadłam chudy ser z pomidorem, jogurtem, cebulą. Do tego dwie kromki chleba z wędliną z piersi kurczaka i masłem. I dobiłam do 1500kcal. A nawet jakby było 1600kcal to i tak za mało. ;/ I za kilka dni może mnie napaść wielki głód i wtedy nie będzie zmiłuj się.

I jeszcze jest tak, że prawie mam BTW wykorzystane a kaloriom jeszcze daleko do limitu, więc ocb? Co robię źle?

W poniedziałek zjadłam kawałek szarlotki, we wtorek, środę i czwartek nie było nic słodkiego - tzn. żadnego ciasta, ciasteczka, drożdżówki. Dzisiaj kostka czekolady, ale to do owsianki. Mogę liczyć to jako 3dni bez słodyczy?:D

18 listopada 2015 , Skomentuj

Kalorycznie jest ok, ale rozkład BTW jest nie ok. Białka jest mniej więcej tyle ile ma być ale za to tłuszczy jest prawie dwa razy więcej niż być powinno a węglowodanów jest za mało. Tak się boję tych węgli, że się ich wystrzegam a wieczorem zonk, bo za mało. Chyba będę musiała wrócić do owsianki porannej, bo to wtedy głownie węglowodany (z płatków, banana, czekolady) zamiast mojego ukochanego teraz śniadania - serek ulubiony, pomidor, cebula, jogurt. Już od dawna to wiem, że serki kanapkowe są robione ze śmietanki, która jest tłusta, czyli w takim serku jest więcej tłuszczu niż białka. A ja się później dziwię, że mi tłuszcze szybują w górę. 

Dziś na śniadanie był serek z pomidorem i cebulą i jogurtem. Do tego dwie kromki chleba żytniego razowego - jedna z almette a druga z wędliną.

Drugie śniadanie to zupa z wczoraj.

Obiad - pieczony kurczak, ziemniaki, surówka z rzepy.

Podwieczorek - jabłko

Kolacja - kanapki z wędliną, pomidorem i cebulą.

I musiałabym zaktualizować pasek a tak mi wstyd.

17 listopada 2015 , Skomentuj

Dwa tygodnie temu stanęłam na wadze. Później przestawiłam ją w inne miejsce i znów pojawiło się to samo. Efekt jedzenia czego popadnie i o dowolnej godzinie: mam trzy cyfry (a po kropce nawet cztery). I co zrobiłam? Nic. Zupełnie nic. Tylko dalej jadłam. Gołąbki, ciasto czekoladowe, sernik, cukierki (michałków zjadłam chyba z kilogram), orzechy (niby zdrowe, ale w ograniczonych ilościach a nie ile fabryka dała) i inne takie rzeczy, których nie warto wspominać. Oczywiście pepsi, po której nie mogę spać. A wieczorami, gdy się położyłam miałam chęć zdrapać sobie skórę, tak swędziała. W czasie wizyty u internetowego lekarza przeczytałam, że to może być objaw cukrzycy. Przez kilka dni sprawdzałam poziom cukru i ciągle był poniżej 100. Kupiłam sobie balsam, bo odkąd się skończył to jakoś o tym nie pomyślałam i zaczęłam się smarować. Nawet nie wiecie jaka to ulga :). Moja skóra była wysuszona na wiórek. Zamiast samej schnąć, to ja skórę sobie wysuszałam. Teraz jest lepiej, ale codziennie się smaruję. Nie ma zmiłuj. 

Przed @ miałam wrażenie, że jestem bez dna. Mogłam wrzucać w siebie i nic. ;/ I byłam niewolnikiem swojego żołądka, albo nie żołądka, bo on miał pewnie dość. Nie może być za to odpowiedzialna głowa, bo głowa wie, że nie mam tyle jeść, ale była zagłuszona przez COŚ. Coś przejęło nade mną kontrolę i nie mogłam się uwolnić. :) może czas spojrzeć prawdzie w oczy i się przyznać, że nie ma żadnego Cosia, tylko ja nie jestem w stanie się ogarnąć i nie mam silnej woli za grosz. Zresztą, te płacze powtarzam któryś tam już raz, więc wiadomo jak to ze mną jest.

Teraz się staram. Od wczoraj w sumie. Ograniczyłam jedzenie, tzn. 5 posiłków i tak ok 1800kcal (CPM to 2400kcal, PPM 1760kcal). Wczoraj było 2000kcal, dzisiaj może mniej, bo nie jadłam drożdżówki (tak naprawdę to nie lubię drożdżówek, ale na cukrowej pustyni i drożdżówka się nada), ani wafelka, ani cukierka. Zjadłam łyżkę twarogu z cukrem - robiłam naleśniki i sprawdzałam,czy już jest ok. A te naleśniki tak pachniały, że myślałam, że jak nie zjem, to padnę. Nie zjadłam, nie padłam.:)

Śniadanie : 2 kromki chleba żytniego,razowego z almette śmietankowym, pomidor, cebula, serek ulubiony i jogurt naturalny

II śniadanie: zupa jarzynowa z kaszą jaglaną - zupa na rosole, bez śmietany

Obiad: kapusta kiszona, kasza jęczmienna z fasolką szparagową, pieczarkami i groszkiem cukrowym.

Podwieczorek: jabłko, mandarynka, orzeszki ziemne

Kolacja: kanapka z pomidorem i pasztetem (drobiowym swojskim)

I woda, herbata i kawa inka.

Edit: I jak dobiję do 1500 to będzie cud ;/ Kapusta i kasza zaoferowały mi oczyszczanie jelit, bez mojej zgody, więc już nie odważyłam się zjeść jabłka i mandarynki. i o godzinie 20 liczba moich kalorii to 900, więc gdzie mam zmieścić pozostałe 900? Mam złe rozplanowanie posiłków. Ot i co.

20 października 2015 , Komentarze (4)

... tylko pożeram. Wszystko co wpadnie w ręce zjadam. Dobrze, ze ie opędzlowałam jeszcze stołu i krzeseł. I wróciło mi już 5kg ze straconych wcześniej - znowu spodnie robią się dopasowane. A ja nie mogę przestać. Nie mogę, nie chcę...jeden kij, grunt, że obrastam znów w tłuszcz jak niedźwiedź na zimę. W zeszłym tygodniu w jeden dzień (a dokładnie w 4h) poradziłam sobie z tabliczką czekolady z orzechami (i to taką dużą, nie taką zwykłą). Ogólnie jakbym mogła to cukier bym nosem wciągała ;/ I codziennie mam ten ostatni dzień, od jutra już jakoś się ogarnę i nic z tego nie wychodzi. Taki jakiś nieudany człowiek jestem.

21 września 2015 , Komentarze (2)

I już po weselu. Boli mnie tyłek, boli mnie gardło, ale tylko trochę i ogólnie to źle nie było. Spódnica mi podłaziła do góry w czasie tańca, ale trudno i tak od którejś tam godziny to już mi się nic nie chciało tylko spać :) I zimno było. Pól niedzieli przespałam i pojechaliśmy na poprawiny, ale w sumie też długo tam nie siedzieliśmy, bo bratanek płakał, więc po obiedzie zebraliśmy się do domu.  Ja mam tak, ze jak gdzieś jestem to się oszczędzam jedzeniowo. I tak wypiłam trochę wódki, zjadłam to i tamto, ale nie tak, żeby napaść się aż wywali brzuch. Nie rozumiem ludzi, którzy idą na wesele i jedzą i jedzą i jedzą...sapią jęczą, że już są pełni, ale jeszcze tego krokieta wcisną w siebie. Łakomstwo rzecz straszna i może nie powinno mnie to dziwić, bo mi też się zdarza, tylko że w domu. Ja jestem domowym obżartuchem a wśród ludzi to pełna kultura. ;)

No ale każdy robi to, co lubi. Komuś może nie odpowiadać to, co robię ja. :)

Miałam czarną spódnicę i bluzkę czarną z beżowymi akcentami ;) i do tego pomalowałam paznokcie na czerwono (ale taki czerwony czerwony), czerwona torebka, założyłam czarne buty na 8cm obcasie (po 6h myślałam, że nogi mi odpadną, bo ja niezwyczajna), pomalowałam się nawet (i co dziwne, z reguły jak sobie pomaluję oczy to po godzinie mam wrażenie, że mam oczy jak pingpongi a tutaj całą noc wytrzymały i nic). Usłyszałam kilka komplementów, więc nie było chyba xle. 

Największy problem to brak partnera. Naprawdę.  Jak nie ma kółka, to nie ma się z kim bawić, bo wszyscy tańczą ze swoimi partnerkami (pomijam osobników mocno "zawianych", bo to zbyt niebezpieczny sport ;) ). Ogólnie to było  fajnie. I tego się trzymam.

Dziś na obiad ugotowałam sobie kaszę jęczmienną. Bo była na weselu. I była taka pyszna, że aż nie wierzyłam, że kasza jęczmienna może taka być. Dzisiaj gotowałam ją na rosole i faktycznie, zupełnie inny smak niż ta gotowana na wodzie. Nie ma porównania. Na weselu był do niej sos grzybowy i takiego sosu też nie jadłam. Pychota. Ale jak dla mnie w domu, to kasza na rosole wystarczy ;)

Muszę w końcu ruszyć wagę, bo nic się nie zmienia. Dobrze, że nie rośnie, tylko trzyma się niej więcej na jednym poziomie. Ale chcę , żeby spadała. Nie musi lecieć na łeb na szyję, tylko spokojnie w dół, w dół, w dół :)

5 września 2015 , Komentarze (2)

Wróciłam z zakupów. Misja: zakup sukienki, zakończona niepowodzeniem. Przymierzyłam multum sukienek, aż do znudzenia. Moja tylna część wskazuje, że jestem zaginioną bliźniaczką Kim K. :D I czego bym nie ubrała, to moja tylna część rzuca się w oczy. A jak do tego dojdą masywne uda, grube łydki i galaretowatość, to i najpiękniejsza sukienka nie pomoże. A jak uda się dobrać dół, to okazuje się, że góra w ogóle nie leży, bo jest ze 2 rozmiary za duża. Albo nagle wciskasz się w jakieś falbaniaste cudo, które ma ukryć twoje zwałki i w rezultacie jesteś orką w falbanach. Albo pani wciska Ci sukienkę kosztującą wiele, w której wyglądasz jak własna babcia i dowiadujesz się, ze jest super. Jasne. Takie życie. I kolejny raz przekonałam się, że jak się trafi do dobrego sprzedawcy, to cuda mogą się zdarzyć. Bo mi się udało. I tak zamiast sukienki mam ciekawą bluzkę i spódnicę. Bluzka jest dwuwarstwowa, pod spodem jest czarny top a na wierzchu szyfonowa (???) "narzutka" czarna w kremowe ciapki a cały myk polega na tym, że narzutka jest "pęknięta" na plecach i z przodu i nie jest długa, tylko sięga tak akuratnie :D Bluzka jest ładna i ciekawa i co najważniejsze czuję się w niej dobrze a nie jak rycerz przed turniejem (bo w niektórych sukienkach tak się czułam, nie dość że sztywne to jeszcze ciężkie, że omg). I do tego dobrałam czarną, lekko zwężaną spódnicę, która sięga mi kawałeczek za kolano, czyli jak dla mnie ma znośną długość. I ogólnie to może na wesele nie wypada być na czarno, ale ja jestem czarna w ciapki :) I w tym zestawie czuję się dobrze,  I jest git. Buty na lekkim obcasie i można bawić się przez całą noc. :)

20 sierpnia 2015 , Komentarze (1)


w co się ubrać na wesele, gdy jest się grubym grubasem? Gdy góra jest w miarę wąska (góra mieści się w 46-48) a dół mega szeroki (ok 50 rozmiaru albo 52), uda są wielkie a łydki olbrzymie. 

Mama kupiła sobie dzisiaj sukienkę w rozm 44 i ja ją wcisnęłam na siebie :D
Nie żeby to wyglądało dobrze, ale: sukienka jest rozkloszowana i mama i siostra stwierdziły, ze gubią się w niej trochę biodra. Ja i tak w to nie wierzę, bo one się nigdzie nie zgubią. I tak będę wyglądała tak jak naprawdę wyglądam, czyi grubo :)

16 sierpnia 2015 , Komentarze (6)

juz nie pracuję. Szef stwierdził, po 2 tygodniach, że ja się nie nadaję to tej pracy. Że pytam się dziewczyn za dużo, że kierownika pytam za mało, że się mylę. I że może mi znaleźć coś innego, ale na tym stanowisku pracować nie będę. I jeszcze kilka innych rzeczy powiedział, w wyniku czego zrezygnowałam. A że w urzędzie pracy załatwiałam staż (nie wnikajmy w to, ze miałam okres próbny a staż dopiero w fazie organizowania) i zrobiłam już badania i wszystko. I żeby teraz zrezygnować z tego stażu bez konsekwencji, musiałabym przedstawić chociażby umowę o dzieło. I okazuje się, ze nikt ze znajomych nie może ze mną takiej umowy zawrzeć bo coś tam...zawsze znalezione jest wytłumaczenie. Nie dość, ze mam "doła", bo znów nie mam pracy, to jeszcze sobie pokomplikowałam sprawy urzedowe.

10 sierpnia 2015 , Komentarze (4)

Nienawidzę lata, po prostu nie znosze i nie cierpię. Upał jak nie wiem co a człowiek nie może zaszyć się w domu, tylko musi wychodzić na tę patelnię. I się pocę. Czuję jak pot spływa mi strumyczkiem wzdłuż pleców i po szyi. Bluzka lepi się do ciała i ogólnie czuję się niekomfortowo. Jeszcze dzisiaj musiałam pozałatwiać sprawy w mieście. I jak wyszłam z domu o 6.10 tak wróciłam o 16.45 (w pracy nie byłam). Musiałam załatwić sprawy do stażu i zeszło mi tyle godzin. Najpierw do urzędu pracy, z urzędu do lekarza medycyny pracy (1km), tam dostałam skierowanie na badanie okulistyczne a że poradnia okulistyczna mieści się w innym miejscu, więc znów z buta (1,5km), po badaniu z powrotem do lek med pr a tu się okazało, że pan doktor przyjmuje od 13, była 10:30, więc stwierdziłam, ze czekam (ode mnie do miasta jest masakryczny dojazd, więc jak już jestem i zarywam dzień, to staram się załatwić wszystko). Pan doktor przyjmował od 14 a ostatecznie weszłam około 15. Ostatecznie nic nie załatwiłam do końca, bo w "pupie" przyjmują do 14. JA SIĘ SKOŃCZĘ. Znów muszę tam jechać. Nie wspomnę o tym, że było gorąco i bluzka lepiła mi się do ciała. Można było ją wyżymać.

Ostatecznie zrobiłam 6km na nogach a jak wróciłam do domu, to padłam i tyle. Ja nie mam zdrowia na chodzenie w takim upale. Dziś jeszcze musiałam dać odpowiedź odnośnie wesela. Powiedziałam, że idę, ale jakoś nie mam przekonania. Nie mam kogo zaprosić, więc pójdę sama. A nawet jakbym miała, to jestem na tyle zakompleksiona, że nie narażę nikogo na pójście z orką na wesele. Jedno wesele a tyle problemów. Główny problem to oczywiście w co się ubrać. Sukienek nie noszę, nigdy chyba nawet nie miałam czegoś takiego :D Jeszcze 4 tygodnie, może coś wymyślę.