Wieczorem nie mogę zasnąć i tak leżę i myślę. Robię bilans życia i wychodzi mi, że mi nie wychodzi. Nie mam wprawy w życiu.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (38)
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 31175 |
Komentarzy: | 435 |
Założony: | 10 sierpnia 2014 |
Ostatni wpis: | 24 lipca 2018 |
Postępy w odchudzaniu
Historia wagi
Wieczorem nie mogę zasnąć i tak leżę i myślę. Robię bilans życia i wychodzi mi, że mi nie wychodzi. Nie mam wprawy w życiu.
głupiemu to już nic nie pomoże. Czy ja mam 20 lat? Czy ja nie mam zwałów tłuszczu na sobie? Czy ja nie mogę pomyśleć, że ja sie robi nic i nic i nic a później nagle zaczyna się coś robić (czyt. być aktywnym fizycznie) to najpierw spokojnie i z głową a nie łup...
Od dwóch dni nie siadam na rower. Boli mnie z lewej strony, gdzieś w okolicy pasa. Mogę chodzić, ale np schody to droga przez mękę. To nie jest wina rowerka, tylko sprzątania strychu i dźwigania tych wielkich worów ze śmieciami. Smaruję się maścią i czekam aż mi przejdzie. Jednak nie jest tak, że jak już nie pedałuję to nic.
Jak Meredith z Chirurgów - let's dance it out. Nikt nie widzi, to mogę. A co! (pewnie jakbym siebie widziała to Gunter z Sing).
Nie wiem.
Dziś nie szłam do szkoły i byłam nastawiona na długie spanie. Aha. Godzina 6 minut 19 oczy jak pinć złotych i nie ma mowy o dalszym spaniu. Jak nie ja. Najpierw na siłę zamykałam oczy i myślałam, że zasnę, ale nie wyszło. Wzięłam książkę i skończyłam ją. Wstałam po 8, zjadłam, poszłam do kościoła. Wróciłam. Popedałowałam przez 30 minut. Wieczorem znów popedałuję albo może pójdę na prawdziwy rower. Chociaż zimno jak nie wiem. No maj niby prawie a tu zimno. Może to i lepiej, tłuszcz mogę ukrywać pod większą ilością ubrań :D
Przy niedzieli zjadłam kawałek ciasta, garść krakersików. I zjadłam obiad - za dużo tego było i teraz czuję się nietęgo. Do tego przejechałam 10km, co z wcześniejszą jazdą daje mi prawie 26km. Na "prawdziwy" rower się nie zdecydowałam - niby słońce ale wieje a ja i tak już kaszlę, więc lepiej sobie odpuścić. Jestem zadowolona z tego, że mam chęć pedałować, chociaż jest to zupełnie coś innego niż zwykły rower.
I jeszcze teraz wymyśliłam sobie, że pojadę na wakacje. Sama gdzieś na tydzień i niech się dzieje co chce. Pierwsza myśl to Bieszczady - nie przepadam za górami, ale gospodarstwo agroturystyczne gdzieś bez ludzi brzmi całkiem fajnie.
Dziś byłam w szkole. A później poszłam na wagary. W czasie wagarów zjadłam gruziński "fast food", chociaż pewnie jego przygotowanie nie było fast - to było chyba ciasto drożdżowe (albo jakieś inne, bankowo nie francuskie - w końcu budka nazywa się gruziński chleb :D), z mięsem, serem, ostrą papryką, cebulą i czosnkiem - ogólnie było bardzo dobre a wnikając w szczegóły, to trochę tłuste i mam wrażenie brzucha ciążowego, ale to nic, warto było. W sumie miałam chęć na na coś innego - taki sam chlebek tylko że z jabłkami - smak pyszny, ale o tej godzinie już nie było - wykupili!!! Serio? No pech taki, że ech. Uff, znalazłam paragon - to było kubdari i przyjmuję, że takie ma być jak było, może jak kiedyś pojadę do Gruzji to dowiem się jak smakuje prawdziwe gruzińskie.
Wróciłam do domu. Chwilkę odpoczęłam i usiadłam na rower. Przejechałam 7,8km w 15 minut. Poszłam z dzieckiem na spacer. Ogarnęłam trochę. Poczytałam, popadłam w doła, więc znów poszłam na rower. Przejechałam 12,40km w 22:47min. Wychodzi, że wykręciłam dzisiaj 20km, no ale było po czym pedałować ;p
I mam plan dziś na odstresowanie się całkowite (martini już w lodówce ;) ) i zrobienia planu na to, co mam zrobić z resztą życia.
Dziś była sałatka, jako "treściwy" dodatek wystąpiły jajka gotowane. Jakie one były pyszne, ugotowane tak jak lubię, żółto-pomarańczowe, z lejącym się środkiem. I dla porównania miałam dziś obraz jajek, które dostały dzieci na śniadanie - bladożółte z siną otoczką dookoła żółtka - ja nie wiem, czy w tej kuchni nie wiedzą, że jajek nie gotuje się tak długo aż skorupka zmięknie? Okropnie to wyglądało.
W domu zjadłam bułkę z sałatą i jajkiem (7), w pracy wypiłam jogurt wiśniowo-jagodowy i zjadłam dwa rogaliki (9), zjadłam sałatkę i jedno ciasteczko owsiane - podwieczorek dzieci (13), w domu zjadłam zupę pomidorową i ziemniaki z butelką kefiru (18), czekoladkę kinder, ze 3 szparagi ugotowane, kawałek kabanosa, wypiłam sok o smaku truskawki i kiwi (wyciskany, niedosładzany).
Przejechałam 13 km w 25 minut. - co mi dało 335kcal (wg licznika)
Jest piątek i łapię doła.
Jutro idę do szkoły. Na szczęście w niedzielę nie mam zajęć w poniedziałek wolne a we wtorek idę do pracy, bo mają przyjść dzieci - całe 4 sztuki. Ciekawe ile ich będzie faktycznie.
Od poniedziałku do pracy na obiad biorę sobie sałatkę (sałata lodowa, pomidor, ogórek i jakieś mięso do tego pokrojone w kostkę, polewam do olejem dyniowym, opcjonalnie dodaję kukurydzę, groszek, oliwki - co mam to dam). Staram się nie kupować słodyczy - raz się uda innym razem nie. Gdy wracam do domu to staram się zjeść albo zupę albo drugie danie, nie obie rzeczy jednocześnie.
Dziś przejechałam na razie 5,5km. Zajęło mi to 10 minut. Rano nastawiłam sobie budzik na 6:30 żeby wstać i popedałować przed pracą, ale gdy zadzwonił, to pomyślałam: Ty głupia jakaś jesteś? I poszłam spać dalej (całe 15 minut). Zaraz przygotuję sobie jedzenie do pracy i znowu popedałuję.
Będzie dobrze. Jak się ruszam, to nie myślę za wiele a jak mam dużo czasu wolnego to zaczynam rozmyślać i doła takiego łapię, że ech. Nic to, ruch to zdrowie!! :D
Gdy wracałam z pracy, to wyczaiła mnie sąsiadka i z takim wow powiedziała, ale ty schudłaś. Co jej miałam mówić, że już zgrubłam XD
edit: i doszło jeszcze 6,5km. Nie jest źle. :)
Mam rower. Zeszło mi dłużej niż się spodziewałam. Tzn. oglądałam, zastanawiałam się i w ogóle. A w końcu w sobotę podczas śniadania padło hasło "kupujemy!" i z miejsca kupiłam. Nie jakiś hiper, super. Ot taki dla początkujących i nie wiedzących jak to będzie z ich motywacją. Dzisiaj przywiózł mi go kurier, gdy wróciłam do domu to już był zmontowany i próby się odbyły. Przejechałam 7km. ze średnią prędkością 29km/h. Muszę popatrzeć czy nie da się zmniejszyć odległości między siedzeniem a "kierownicą", bo muszę się mocno schylić - krótkie rączki :D. No ale nic. Jutro spróbuję przejechać 10km. Jest to o tyle fajne, że sobie jadę i jadę i nie zastanawiam się, czy wyskoczy na mnie zaraz jakiś wściekły pies, czy wpadnę pod auto itp.
Już widzę jak mi nogi chudną i ogólnie wszystko :d
Jakby mało było wszystkiego, to jeszcze przyszły Święta i serniki, jajeczka, sałatki...wiadomo jak jest.
W przedświątecznym szaleństwie stwierdziłam, że muszę kupić sobie nowe spodnie (bo te, które kupiłam w sklepie internetowym są na mnie za duże). Wybrałam się do mojego ulubionego sklepu, w którym można dostać duże rozmiary i kupiłam sobie spodnie, które nawet mi się podobały. Popełniłam kolejny raz ten sam błąd - kupiłam spodnie w rozmiarze 46 i teraz wyglądam jakbym miała spodnie po starszym bracie. Są za duże, wygodne, ale za duże. W czasie chodzenia ześlizgują się i nad stopami robią się takie zwoje materiału. Ogólnie rzecz ujmując, wyglądam jak ciućma. Stwierdziłam, że to ze mną jest coś nie tak, ale w czwartek (ten Wielki) poszłam kolejny raz do mojego ulubionego sklepu i zaryzykowałam. Do przymierzalni wzięłam rozmiar 46 i 44. Przymierzyłam 46 - pasuje, nie opina się, w pasie ciut luźne, ale może mi się wydaje, bo głodna jestem. Ale nic, przymierzam rozmiar 44. Sukces. Przeszły mi przez uda i biodra. O, dałam radę zapiąć guzik i zamek bez wciągania brzucha, robienia sobie wałka nadpasowego i innych sztuczek. No i nie wierzę. Jakim cudem mieszczę się w rozmiar 44 ważąc 4 kg więcej niż pokazuje pasek (a było tak pieknie, ale niestety żarło, żarło i zdechło)? Kupiłam je. Może w udach są dopasowane, ale w trakcie chodzenia i tak się "rozbiją" - tak jak rozciągnęły te w rozmiarze 46. Tym sposobem mam 4 pary spodni w rozmiarze 46, które są na mnie za duże oraz 1 parę spodni w rozmiarze 44, które są na mnie za długie (nie było w sklepie wersji skróconej). Podsumowując: jutro po powrocie z pracy czekają mnie przeróbki krawieckie, żebym wyglądała jak człowiek a nie jak ciućma. Do tego kupiłam sobie białą bluzeczkę z krótkim rękawem, 3 koszulki na ramiączkach pod bluzki, bluzkę w kolorze turkusowym. W tym miesiącu wydałam na siebie kupę kasy, co mi się nie zdarzało. Ale inaczej się idzie na zakupy, gdy się wie, że zawsze coś się na siebie znajdzie.
Teraz trzeba pasek dogonić i się ogarnąć. I kupić jeszcze buty na wf do szkoły. I będzie pięknie. :)
Melduję, że: waga wzrosła i to całe 1,5kg. Zajadam stres pracowo-szkolny. Zadek rośnie i oponka na brzuchu też. Czy narzekam? Ot tak sobie w skrytości ducha, ale przecież doskonale wiem, że jak jem tak jak jem to tyję, więc waga to tylko moja wina.
Kupiłam sobie 3 pary spodni. Niestety do najwyższych nie należę, więc spodnie trzeba skracać, ale do szlajania w pracy po dywanie mogą być. Spodnie w rozmiarze 46, żeby nie było, że jest aż tak źle. Jest tylko trochę źle.
z racji @ nie ważę się, nie ma sensu, bo przecież widzę jak jest. Ważenie będzie za tydzień. Bankowo jest więcej, ale jak sie jadło słodycze garściami to się ma.
Wymagania uczelniane sprawiają, że teraz siedzę i siedzę i piszę i czytam. I jem też. No i się odkłada. Ale nic, kupujemy rowerek stacjonarny - zawsze można jechać i czytać - oby tylko chęci były, bo z kim nie rozmawiam, to twierdzi, że rowerek był fajny przez pierwszy tydzień a później to się odechciało. Oby mi się nie odechciało :)