Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zmotywowana i szczęśliwa. Do odchudzania skłonił mnie stan zdrowia i chęć utarcia nosa tym, którzy we mnie nie wierzyli. Chcę dobrze wyglądać i dobrze się czuć we własnej skórze, a robiąc zakupy nie martwić się, że żadne jeansy na mnie nie pasują, że już nie wspomnę o sukience. Marzenie...włożyć kozaki na obcasie, które swobodnie zasunę, które w ogóle zasunę :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 72395
Komentarzy: 3290
Założony: 24 lipca 2015
Ostatni wpis: 29 marca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
karaluszyca

kobieta, 44 lat, Warszawa

158 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 listopada 2017 , Komentarze (7)

Bo to nie ma jak zaplanować, a tu nagle urodziny szefa i strach nie ruszyć ze stołu niczego. Ale!!! Tylko owoce. Założyłam sobie, że nie tknę dziś niczego ponad to, co sobie zaplanowałam i poniekąd mi się udało, ale nie skubnąć nic, kiedy szef świętuje, to nietakt i po premii :D więc skubałam trochę banana, trochę winogrona zapijając kawą i jakoś przetrwałam. Natomiast siłownia będzie jutro. Zaplanowane trzy dni w tygodniu, będę w tym tygodniu musiała odpracować dzień po dniu, bo się pochoruję, jeśli tego nie zrobię, a plan był i motywacja wielka, a do tego Wasze wsparcie, którego się nie spodziewałam aż w takiej ilości. Dlatego też ten tydzień odpracuję jutro, pojutrze i w sobotę, bo niestety dopiero godzinkę temu wróciłam i nijak już z siłownią się nie uda. To nic, Ważne, że to czuję, że zaczęłam, że coś się zadziało w mojej głowie.

:*

21 listopada 2017 , Komentarze (21)

Tak sobie myślę, że nie wiem jak Wy, ale ja mam czasem tak, że muszę sobie usiąść i uporządkować w głowie wszystko, a wtedy zacząć działać jak należy. Obiecałam sobie pisać regularnie, po czym wylądowałam w szpitalu z tymi swoimi flaczkami i nici z regularności. A teraz wreszcie mogę wrócić na siłownię. Idę jutro. Tym razem będę ćwiczyć trzy razy w tygodniu, ale wszystkie grupy mięśniowe, a w dni wolne od siłowni rower i spepper, czyli cardio, czy jak to tam zwał.

Potrzebuję takiego pamiętnika. Za stara :Djestem, żeby pisać pamiętnik jak mała dziewczynka do szuflady, a już kilkukrotnie zauważyłam, że obecność tu jest motywująca, dzięki komentarzom i historiom innych dziewczyn. Klucz tkwi w regularności. To tak jak z ważeniem. Kiedy się trzymam wytycznych, to potrafię ważyć się codziennie, choć to złe chyba. Kiedy przestaję dbać o dietę, omijam jednocześnie wagę szerokim łukiem i to jeszcze gorsze.

Nie nazwę tego kolejnym razem. Nie nazwę tego w żaden sposób. Po prostu- porządkuję sprawy, żeby odzyskać fajne ciało, żeby w ciuchach wyglądać świetnie i żeby mi było ze sobą dobrze.

Najgorsze jest to, że wszystkie porady dietetyczne nie dla mnie- nie mogę za dużo błonnika, nie mogę pieczywa razowego i żadnych ziarnistych rewelacji i jeszcze wielu rzeczy, które są zbawienne dla odchudzających się, a ja ich zwyczajnie nie mogę. Większość diet nie dla mnie, bo składniki nijak dla moich flaczków być nie mogą. W internetach nic nie ma (szloch) tylko dla normalnie funkcjonujących brzuszków są diety. Dla takich dziwaków jak ja, jakieś ogólniki tylko. Eh... No to zobaczymy co moją regularnością będzie. Każdego dnia krótko, nawet jeśli nikt nie będzie do mnie zaglądał, to chce to zrobić sama dla siebie. Podobno środa jest dobrym dniem na początki. Zobaczymy jak teraz zadziała na mnie siłownia. Zazdroszczę wszystkim tym, którym się udało...Naprawdę. Ja też tak chcę. Mimo, że będę jadła te swoje białe nijak niezdrowe kajzery i obiadki na parze...Samokontrola, to słowo klucz :) No cóż...zobaczymy. Każdy kibic mile widziany.

Jem pięć posiłków, ale podjadam.

Ćwiczę, ale nieregularnie.

Wodę piję, ale za mało i zapominam.

Zdarza mi się przekąsić za dużo słodyczy- co w moim przypadku jest jak próba samobójstwa, bo bezwzględnie powinnam unikać czekolady...a ja...

Dobra...spowiedź zaliczona.

Teraz plan:

1) 5 posiłków, co trzygodzinny. ( to ogarnę)

a) bez podjadania :)

2) poniedziałek, środa, piątek- siłka(kujon), wtorek, czwartek, sobota rower i stepper 8)

3) woda- minimum butelka 1.75

4) zero wymówek, zero odstępstw- raz się żyje. A nie chcę przeżyć najfajniejszych lat w tłuściutkim ciele, zamiast cieszyć się swoją zajebistością :D(cwaniak)

9 września 2017 , Komentarze (11)

Wpisałam to jako odpowiedź na komentarz do mojego wpisu- oznaki samouwielbienia (tajemnica):D Ale pomyślałam, że to zacytuję. Będę cytować samą siebie :D Może nie dokładnie, ale prawie. Napisałam tam o swojej motywacji. ' Spróbuj przemyśleć na spokojnie wszystko. Może spróbuj jak ja (sama widzisz ile razy mi się nie udawało) i potraktuj to jak obietnicę- jeśli się uda zachować dietę, albo nie tknąć słodyczy to i marzenie się spełni. Jeśli nie- nigdy się nie wydarzy. Ale to musi być coś naprawdę istotnego dla Ciebie. Poważnie, choć to głupio brzmi, ale tak powstrzymuje, przynajmniej mnie myśl, że przez głupi cukierek mogłabym trochę irracjonalnie coś zniszczyć, coś co nie jest związane z dieta, z sylwetką, ale ze sprawami zupełnie innej natury niż odchudzanie. Ja jestem pierwszy raz w życiu pewna na 100% że mi się uda. Już sa efekty." I faktycznie- te efekty są. Wymierne. Jestem lżejsza. Ale wydarzyło się coś ważniejszego- wchodzę do sklepu, robie zakupy i nie czuje potrzeby, żeby dokupić cos słodkiego. Trzymam się wytycznych diety, jem regularnie i nie czuję, że musze coś dorzucić, bo może mam ochotę nawet na coś dietetycznego. Nie i koniec...bo się nie spełni...Dla mnie to stanowi ogromną motywację. Po pierwsze dlatego, że naprawdę bardzo chcę, żeby się spełniło, a po drugie...za chwile taka postawa stanie się moim nawykiem, widzę w końcu efekty i na wadze i na ciuchach, dlatego choć pokrętna, to moja motywacja jednak działa. I jest inaczej niż do tej pory, bo do tej pory chudłam zwykle po jakichś poważnych sytuacjach związanych ze szpitalem, zdrowiem. A teraz jest inaczej. I jeśli wtedy, nawet schudłam, to zawsze tyłam, bo przychodził dzień, kiedy czułam się lepiej, kiedy nie bolało i znów zaczynałam jeść.. Teraz już tak nie będzie. Moja motywacja nie jest związana z wyglądem, z wagą, czy sylwetką. Moje marzenie jest naprawdę zupełnie innej natury. I chyba to ta mnie powstrzymuje przed złamaniem danej sobie obietnicy. A poza tym, nie jedząc śmieci czuję się lepiej, mam więcej energii, nie jestem ospała, mimo że mam ogromną ilośc obowiązków, po pracy gnam na trening i naprawdę mam w sobie mnóstwo fajnej siły..o ile siła może być fajna :D Trzymajcie za mnie kciuki :*

7 września 2017 , Komentarze (25)

Wzięłam się za siebie! Tak. Mogę powiedzieć, że uczciwie od wtorku jestem na 100%. Ani grama słodyczy, trening 100% 4 dni na siłowni + w domu z wolną sobotą. Posiłki regularnie-4, co 4 godziny. Bez podjadania. To się musi ułożyć w głowie, ale ja sobie coś wymarzyła, a motywacją jest to, że aby się spełniło, nie tknę NIC co można nazwać słodyczami, trzymam się wytycznych diety i trenuję. Zmieniam życie, podejście do jedzenia, ale zaczęłam od głowy.

17 sierpnia 2017 , Komentarze (52)

zaskakujący mąż :D K...a potem się dziwią teściowe, że tak się o nich mówi, ale może zacytuję. Wstęp: rodzinne spotkanie z długo niewidzianą gałęzią :D ochy i achy, oj chyba Ci się troszkę przytyło, och a byłas już taka szczupła, och nie szkoda Ci tego co było ach, och i... tu główna bohaterka dramatu :

TEŚCIOWA: " Ona już nigdy nie schudnie"

JA: " Ale to o mnie?" (zaskoczona, gdyż nieco wcześniej skupiła się na swojej bratanicy, która choć poprawną sylwetkę ma, to tu i ówdzie wałeczek jest i dupka spora)

TEŚCIOWA: " Oczywiście, że o Tobie. Bo ty tylko chudniesz i zaraz znów tyjesz. ja nie wierzę, że Ty schudniesz"

JA: (Niemy szok i wkurwienie w skali od 1 do 10 ----> 150!!! ) " autem tez miałam nigdy już nie jeździć, a ile razy ze mną już jechałaś?" ( bo po tym jak zrobiłam prawko, jakoś tak się złożyło, że kilka lat nie jeździłam, bo nie musiałam :D i któregoś dnia usłyszałam jak mówi do mojej mamy, że ja to już nigdy nie będę jeździć, już ze mnie kierowcy nie będzie. Natomiast teraz...mój maż mówi, że prowadzę jak facet :D 

REASUMUJĄC: Pomijając to jak wkurzający był to komentarz, to właśnie zamierzam ją zadziwić, bo jej komentarze na każdy temat doprowadzają mnie do szału momentami.

....................................................

Druga sytuacja. Wracamy skądś tam, widzę koleżankę z podstawówki, kobietę, matkę, żonę...kobietę jaka nie chciałabym być. I nie jest gruba i nie jest szczególnie zaniedbana...ale taka...nijaka. tak jakby rodzina i dom to cel ostateczny. Ok. Rozumiem. Ale...nawet nie próbować urozmaicić ego życia. Jest tylko jedno. Spędzić je w domu. Dla mnie...koszmar, klaustrofobiczna wizja życia. Niezrozumiała. I choć jestem teraz grubsza, to zmieniam się, mąz widział już jak bardzo potrafię się zmienić i teraz Uwaga :D

MĄŻ: Ty to czym starsza, to młodziej wglądasz. ( mina zamyślona, poważna, więc nie żartował):D

Omal nie zemdlałam. Wykrztusiłam z siebie, że to najpiękniejszy komplement jaki kiedykolwiek od niego usłyszałam. Był z siebie dumny jak paw, bo rzucił to ot tak, bez zastanowienia i celu, a ja...no same rozumiecie...Najchętniej wyryłabym to sobie na ścianie. I takie chwile ubóstwiam... jestem próżna;)(kujon):D

17 sierpnia 2017 , Komentarze (1)

Bardzo dziękuję za słowa wsparcia. Nie spodziewałam się. Kolejny raz się przekonuję, że to potrzebne. Dziękuję, Jesteście przekochane.

11 sierpnia 2017 , Komentarze (68)

A było tak pięknie...Za górami, za lasami, rok temu ważyłam 72 kg. Moje ciało było może nie idealne, ale o niebo szczuplejsze. Co więc poszło nie tak, że nie skaczę pod sufit po osiągniętym celu? Otóż...przytyłam. Dlaczegóż? :D Gdyż: najpierw zaczęłam dorzucać małe porcje do zaplanowanych posiłków- tu bułeczka więcej, tam do obiadu więcej mięska, a na kolację do mlecznej zupki- 3 grapefruity. A u teściowej najpierw jeden kawałek ciasta (nic się nie wydarzyło, nie bolało) to drugi...i siódmy. Rozepchany żołądek i spróbowanie na nowo słodyczy sprawiło, że się na nie rzuciłam, zarzucając jednocześnie sport. Każdego dnia ( dosłownie każdego) przy zakupach brałam coś słodkiego w ilościach hurtowych. I wracając do domu zjadałam. Zawsze obiecując sobie, że to ostatni raz. Schemat podobny jak wcześniej. W pół roku przybyło mi 20 kg. Poważnie. Szok, kiedy najpierw jeansy zaczęły być ciasnawe, potem ciasne, a następnie- nie wchodzące na dupsko. Oto ja. Jestem na siebie wściekła. Zaprzepaściłam to, na co tyle pracowałam, cały ból, który przeszłam. A sport? Mój mąż zwracał mi uwagę, że nie ćwiczę- na co ja, że to tylko dziś, że tydzień, że już zacznę i...tak pół roku. czasem przy nim coś robiłam, albo oszukiwałam wystawiając rowerek na pół pokoju, żeby się nie czepiał po powrocie z pracy. To smutne- jak można się zapuścić. Dbam o włosy, o paznokcie, zawsze mam perfekcyjny makijaż i  ciuchy ( choć to nie to, w czym lubię, a to, w czym w miarę wyglądam)

Najlepsze jest to, że kiedy schudłam pierwszy raz, to w tej wadze nosiłam bluzki na ramiączka, jakieś bokserki- w końcu jest lato, a teraz... nie ma opcji- czuję się fatalnie, wyglądam fatalnie. Brzydzę się swojego ciała.

Postanowiłam więc wszystko naprawić. Zapisałam się na siłownię. I do niej jeżdżę- mam dość daleko. 4 razy w tygodniu, mam rozplanowany trening przez personalnego. Nie opuściłam żadnego treningu, nawet, kiedy miałam coś do załatwienia. Spędzam tam minimum 2 godz. od końca czerwca. I...jak było 93 kg, tak jest 92,2 kg, 90,7 kg, 91,7 kg i tak na zmian. Ale ciągle wszystko oscyluje w okolicach 93 kg. Dlaczego? odpowiedź jest prosta, dalej wpieprzam słodycze. Po każdym treningu i znów obiecuję, że to już koniec. Jak jakiś pieprzony alkoholik. Fakt- ciało się trochę zmieniło. Trener kazał mi sobie zrobić zdjęcie na początku ( przód, tył i profil sylwetki) i pomierzyć się. Tragedia...Zrobiłam to. Powinnam zrobić drugie po miesiącu, ale...po co...?

W tej chwili postanawiam sobie, że skoro tak wytrwale tam ćwiczę, to czas pójść za ciosem. Wprowadzam zmiany i znów tu piszę. Nie codziennie, bo się nie da. Ale regularnie. raz w tygodniu i szczerze monitorując efekty i dzieląc się nimi. To jednak pomaga, uporządkować myśli. Monitorować efekty. Zaczęłam prowadzić notatki.

Nie da się zmienić na chwilę, a potem uznać, że jestem na tyle szczupła, że mi wolno. Nie. Mi już nigdy nie wolno, bo najfajniejsze lata przeżyję nie podobając się sobie, nie czerpiąc z życia tego co najfajniejsze, a kiedy jestem gruba- nie potrafię. Jestem mniej pewna siebie, swojego wyglądu, nie czuję się w swoim ciele ani dobrze, ani komfortowo ani nawet w miarę. Czuję się fatalnie. I zamierzam to zmienić. Do trzech razy sztuka. Raz schudłam ze 108 kg do 72, drugi raz z 95 kg (czasem dobijając do setki) do 72 (magiczna ta cyfra :Dprzeklęta jakaś :D i teraz będzie ten trzeci- czyli musi się udać wedle reguły. Trzymajcie za mnie kciuki.

Ja zmieniam wszystko na stałe, nie na jakiś czas. U mnie nie sprawdza się reguła- zjedz cukierka jak masz ochotę- jednego, bo inaczej nie da Ci to spokoju, bo ja zjem jednego, a następnego dnia kupię całe opakowanie i zjem na raz. Albo wóz, albo przewóz.

1) rezygnuję ze słodyczy

2) 4-5 posiłków co 3-4 godz.

3) min. butelka wody

4) gotowanie na parze

5) 1 grahamka na drugie śniadanie ( mam mieszane uczucia ale spróbuje, bo razowiec jest dla mojego żołądka za ciężki, a chciałabym spróbować odstawić białe pieczywo.

6) trening ( z tym akurat najmniejszy problem, bo lubię :D)

Proste jak konstrukcja cepa- zobaczymy jaki ze mnie konstruktor i co zbuduję za powiedzmy pół roku. A siłownia- chyba przestanę jeśli zamkną, albo nie będzie mnie stać na karnet. Gdybym nie zaczęła, pewnie dobiłabym już stówy.

Buziaki.

27 lutego 2017 , Komentarze (19)

No to tak:

1. Ponad 1.5 kg mniej ( nie mówię od jakiej wagi- powiem kiedy dojdę znów do tej na pasku, bo właśnie, że nie zmienię- dobrnę do niej, bo w miesiąc uciułałam sobie zwyżkę, to i miesiąc pokonam i ten pasek- a jeśli nie pokonam, to się do niego zbliżę :<)

2. Dieta- nie było idealnie, ale powoli wracam do mądrej (według mnie i osiągnięć wcześniejszych-normy, dziś też nie było idealnie, ale jestem o cm od ideału, więc jutro już będzie, ale się nie załamuję)

3. Trening- o tu idę jak burza- cały tydzień wykonany 100% i dodam jeszcze, że z satysfakcją w niedzielę poczułam luz w ciuchach tu i ówdzie, gdzie ostatnio go nie było 8) W treningach jest moc- tym bardziej, że ciężar zwiększyłam do 4 kg na jedną hantlę, czyli podnoszę 8 kg i idzie mi świetnie.

Melodia na dziś:

Mrozu- Sierść :D

23 lutego 2017 , Komentarze (42)

Mam wrażenie, że jako jedyna na świecie nie zjadłam dziś pączka. No..i jeszcze mój mąż. Jestem z siebie przedumna :D

20 lutego 2017 , Komentarze (36)

Podchodzę do swojej zmiany po raz kolejny i za każdym razem mam na to inny pomysł. Porażka dotyczyć może każdej dziedziny. Zapewne ktoś, kto jest zakręcony na punkcie zdrowego odżywiania, albo nigdy nie doświadczył otyłości, pomyślałby o tych pomysłach, że są głupie i świadczą o braku silnej woli. No cóż. Być może. Ja jestem z siebie dumna, bo ciągle mam siłę na walkę. Upadam, podnoszę się i choć za każdym razem sytuacja mocniej przygnębia, to uczy mnie również tego, że albo zmieniam swoje nawyki na zawsze, albo będę musiała zaczynać od nowa całe życie. Za każdym razem chudnę dość spektakularnie. Nie trwa to krótko, nie stosuję głodówek, po prostu zmieniam nawyki i ćwiczę. Jem nieprzetworzone rzeczy, regularnie, regularnie i systematycznie ćwiczę. Chudnę. I zaczyna się...kiedy wyglądam już fajnie, zaczynam zachowywać się jak bym nie miała problemu z tyciem i jem. Jem coraz częściej i więcej, potem zaczynam się objadać- najczęściej są to słodycze. Następnie obiecuję sobie, że to ostatni raz i tak przez kilka kolejnych tygodni- codziennie. A waga rośnie. Dlatego teraz, skoro wzięłam się za mordę znowu:D to podejdę do sytuacji jak ktoś z nałogiem.

Dziś

"Dziś" to taka zasada, którą stosuje się wobec ludzi uzależnionych od alkoholu. Oznacza ona, że nie zakładam, że już nigdy nie tknę słodyczy, już nigdy nie opuszczę treningu, czy już zawsze będę fit i grzeczna. Zasada "dziś" oznacza, że bez słodyczy wytrzymam dziś, dziś wykonam trening, dziś nie tknę żadnego świństwa, dziś wypiję butelkę wody i dziś będę grzeczna ;) O tyle ma to sens, ze łatwiej nam wyobrazić sobie, że dziś coś zrobimy lub nie niż zakładać, że tak już będzie całe życie. Całe życie to czasem strasznie długo 8)a dziś, to tylko ten jeden dzień. przecież jestem w stanie wytrzymać jeden dzień. I tak każdego kolejnego. Myślimy tylko o tym jednym dniu. Dziś. Takie trochę dietowe funkcjonowanie z dnia na dzień. Czy ma to sens? Dla mnie ma. Po kilkunastu dniach pewne rzeczy, które robimy zaczynają przeradzać się w nawyki. U różnych ludzi trwa to krócej lub dłużej. U mnie około 2 tygodni zwykle. Życzcie mi powodzenia.:*