Żyję, działam i nawet chudnę :) Jem jak jadłam, tyle że liczę kalorie, w sumie niepotrzebnie, bo okazuje się, że wiem jak i co jeść żeby się mieścić w limicie. Dołożyłam ruchu i dzięki temu waga wreszcie ruszyła w dół. Nie lubię się ruszać, ale jak mus, to mus.
Przestałam jeść czekoladki i testuje co by tu zamiennie wszamać. Robię sobie galaretki bez cukru, dzielę na małe kawałeczki batony proteinowe, zaopatrzyłam się w gorzką czekoladę.
Cukroholizm to straszna rzecz jednak. I w czwartek mnie tak okrutnie dopadł, że jednak zjadłam dwa michałki, żaden zamiennik nie działał. Trochę ostudziły moje słodkie zapały informacje ileż taki jeden michałek ma kalorii i tylko to mnie czasem powstrzymuje przed jedzeniem czekoladek.
Grzeczny tydzień wyglądał tak:
Dostałam od serwisu w gratisie dwa dni smacznie dopasowanej. Doszłam do wniosku, że taka dieta od dietetyka to nie dla mnie. Zdecydowanie wolę jeść to na co mam ochotę, ja, a nie dietetyk.