Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niestety już mam czterdziestkę, ale niezmiennie czuję się jak bym miała czterdzieści do setki. Mój metabolizm leży i kwiczy, a ja razem z nim. Do tego posiadam alergię na wysiłek fizyczny i uwielbiam herbatę z sokiem malinowym i hektolitry kawy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 37065
Komentarzy: 658
Założony: 29 października 2015
Ostatni wpis: 18 sierpnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Lachesis

kobieta, 48 lat, Warszawa

163 cm, 90.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 stycznia 2016 , Komentarze (13)

No bo przynajmniej moje życie kręci się tylko i wyłącznie wokół dupy. Z resztą ośmielę się stwierdzić, że życie większości kręci się wokół dupy. Jemy po to aby wydalać. Im więcej wydalamy, przynajmniej dla odchudzających się, tym lepiej. A czym wydalamy. Dupą… Gotujemy po to, żeby przetrawić i wydalić dupą.

Odchudzamy się, a jak już schudniemy to ktoś za nami na ulicy pomyśli, ale dupa idzie. Chcemy być tą dupą o której ktoś tak pomyśli, chociażby ten mąż czy partner (wybierz opcję), że niezła z nas dupa. Ale jak już ktoś nas nazwie tą wymarzoną niezłą dupą i zrobi to głośno i obcesowo to nazwiemy go dupkiem.

Jak coś idzie źle to mówimy, że jak się nie odwrócisz tam zawsze dupa z tyłu.

Jak nas coś wkurza i chcemy się od tego odciąć, walimy że w dupie to mamy.

Jak coś nam idzie łatwo jak po maśle, to chwalimy się, że takie rzeczy to ja robię z palcem w dupie (grzeczniejsza opcja, że niby w nosie, ale i tak każdy wie że o dupę chodzi).

Jak się komuś podlizujemy to włazimy mu w dupę bez masła i wazeliny.

Jak ktoś się nam podlizuje to jest dupowłazem. My nigdy nie jesteśmy dupowłazami, my wyrażamy pochlebne opinie.

Jak nie nadążamy z projektem to jesteśmy w czarnej dupie. Jak ktoś nie nadąża z projektem, jest w jeszcze czarniejszej, ale zawsze w dupie.

Jak życie nam coś ciężko idzie i wpadamy w stan depresyjny, to wtedy życie jest do dupy. Ewentualnie życie kopie nas po dupie.

Papier toaletowy też jest do dupy.

Jak musimy coś zrobić, a czas nas goni, a zatem odmawiamy sobie wszystkiego, żeby właśnie ten cel osiągnąć to zaciskamy dupę i do przodu (dla grzeczniejszych pośladki, które jednakże zawsze są częściami dupy).

Często wujek dobra rada, albo ciocia dobra rada, na naszą niemoc w wykonaniu zadania mówi nam weź się w garść, ogarnij dupę i do dzieła.

Jak jemy słodycze to dupa rośnie. Jak nie jemy to często też.

Jak nas obgadują to nam dupę obrabiają. My nie obrabiamy dupy, my tylko wyrażamy kontrowersyjne poglądy na temat danej osoby.

Jak aktywność fizyczna nam nie idzie, łapiemy zadyszkę i nie dajemy już wejsc wyżej po schodach, to znaczy że dupa nam ciąży.

Jak ktoś nam życzy powodzenia, to daje nam kopa w dupę na szczęście.

Jak ktoś się puszcza, uprawia nieregularny seks z nieregularnym partnerem, to daje dupy. My dajemy  dupy tylko wtedy, jak czegoś nie przemyślimy i nam nie wyjdzie.

Jak coś nie wychodzi, to znowu dupa. Czasami jeszcze dupa zbita.

Jak ktoś nas wkurzy i wypniemy się na niego naszą dupą, to może on nas w dupę pocałować.

Odwracamy się dupą do ściany, męża, dzieci, ale tylko w nocy podczas snu.

Poglądy też są jak dupa, każdy je ma ale po co od razu pokazywać.

Racja też jest jak dupa, każdy ma swoją.

A jak się zestarzejemy to jesteśmy starą dupą. Przynajmniej Linda w psach tak pięknie o szesnastolatce mówił.

Wyżej dupy też nie podskoczysz, ale zawsze możesz próbować.

A jeszcze możemy gadać o dupie Maryni, kiedy nic sensownego z naszych ust nie wychodzi.

No i niech ktoś powie że dupa nie rządzi światem. A zatem jutro ważenie dupy i o dziwo nie mam tego w dupie.

PS. Chyba w życiu nie napisałam tyle razy słowa dupa co dzisiaj   (tajemnica) Ma ktoś jeszcze jakieś dupy do kolekcji moich dup?

19 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Nagrzeszyłam przez ostatnie 4 dni jak mało kiedy od początku diety i to nie tylko myślą, a przede wszystkim mową, uczynkiem i zaniedbaniem.

1.      Próbowałam pizzę zrobioną przez syna starszego. Próbowanie to jest bardzo delikatne słowo. Zeżarłam całkiem pokaźne dwa kawałki i jeszcze się oblizałam po sosiku czosnkowym.

Kara: brak wizyt tam gdzie król piechotą chodzi co odbije się na piątkowym ważeniu.

2.       Byłam na kawie z koleżanką z ławki, z liceum. Ona zamówiła herbatkę. Ja jeżynowe latte z bitą śmietaną. Oj smakowało, smakowało. Znowu się oblizywałam.

Kara: zajady od oblizywania się i nadal brak wizyt tam gdzie król piechotą no i piątkowa waga.

3.       Powiedziałam brzydkiemu człowiekowi, że jest brzydki. Człowiek jest brzydki z twarzy, ciała i duszy. Ja mówiłam tylko o duszy. Nie mówi się brzydkim ludziom, że są brzydcy bo patrząc na ciebie stają się jeszcze brzydsi zaburzając twoje poczucie estetyki. Ale to wyjątkowo czarny charakter jest.

Kara: patrzy się na mnie jeszcze brzydziej niż zwykle, ma bardziej rozbiegane oczka i wykrzywione w dół usta. No i poskarżył się, stawiając mnie przed plutonem egzekucyjnym MO. Niech żyje wolność słowa i Polska socjalistyczna ludowa.

4.       Zaniedbałam bardziej niż zwykle aktywność fizyczną, chyba że nazwiemy aktywnością fizyczną poruszanie się po korytarzach „pionowych”, szybki marsz 50 m do samochodu i odśnieżanie tego samochodu 2 do 3 razy dziennie.

Kara: No w piątek będzie straszna.

Więcej grzechów nie pamiętam, a czwartego grzechu tylko żałuję. Źle ze mną J Myślę że punkt widzenia co do wyznawania żalu zmieni mi się w piątek i będę żałowała pierwszych dwóch rzeczy równie mocno albo i mocniej jak tego czwartego, ale na razie dobrze mi z tym. Masakra.

13 stycznia 2016 , Komentarze (7)

Jak gdzieś tam poniżej napisałam z aktywnością fizyczną długo chodziłam. Miałam kilku fajnych kochanków i chyba jestem tak okropna, że żaden nie chce do mnie wrócić i przeżyć ze mną tego jeszcze raz.

Pierwsi – było ich trzech na raz. Jak trzej muszkieterowie musieli się mną dzielić, albo to ja dzieliłam siebie pośród nich. Na imię mieli GUMA, SKAKANKA i ROWER. W gumę skakała chyba każda dziewczynka, na skakance też wywijałam całe popołudnia ,a rower… ech ta dziadkowa „ukraina”, gdzie wkładałam nogę pomiędzy ramę a pedały, bo za mała byłam żeby ją przełożyć ponad ramą i gnałam przed siebie z wiatrem we włosach. Ten związek uczuciowy był stały i trwał do czasu aż dorośliśmy do rozstania. Wprawdzie Rower do mnie wraca raz na jakiś czas, ale są to jednorazowe numerki.

Drugi był BALET. Byliśmy razem z 5 lat, ale nie byłam dla niego zbyt dobra, więc w trakcie trwania naszego związku przez rok zdradzałam go z SZERMIERKĄ, a po 4 latach bycia razem zaczęłam zdradzać go z KOSZYKÓWKĄ. Moim rodzicom bardzo się to nie podobało, bo dwóch na raz to nie po Bożemu i czasu za mało na naukę. Kazali wybierać. No i wybrałam KOSZYKÓWKĘ, tylko przestałam rosnąć i po kolejnych 3 latach kiedy dziewczynkom metr osiemdziesiąt, które myślały że dwutakt to krok taneczny, zaczęłam wchodzić pod pachę, to nawet na rozgrywającą się nie nadawałam. Za mała być rzucać, za duża by między nogami przebiegać. Trzeba było sobie poszukać nowego kochanka. Przez chwilę wpadał do mnie TANIEC TOWARZYSKI, ale jakoś nam nie wyszło.

I zostałam samotna. I taka samotna „zdećka” przybrałam na wadze. I razu pewnego wracając od koleżanki poznałam jego i zakochałam się na dłużej. Było ciemno i mżyło, droga nie daleka, ale i nie bliska. Przez park. Do autobusu mi się iść nie chciało, a i park w nocy nie zachęca. Chciałam opuścić go jak najszybciej. A zatem zaczęłam BIEC. I pomimo, że miałam glany na nogach, to biegło mi się dobrze i pomyślałam, jak by to było w lżejszych butach. I przebiegłam całą drogę do domu – odległość trzech przystanków autobusowych. Potem z pewną dozą nieśmiałości ukradłam młodszemu bratu adidasy. Próbowałam po parku, potem po bieżni i tak zostało na kilka lat. Po kilku latach nienasycona uwikłałam się w trójkącik, bo zakochałam się w ROLKACH, a później to już w ogóle było tłoczno, bo był i AEROBIC i SIŁOWNIA i znowu ROWER i króciutkie próby z TAŃCEM NOWOCZESNYM. Wiecznie w ruchu.

Jak poszłam do pierwszej pracy to zaczęłam powoli odstawiać od siebie wszystkich kochanków. Zostały gościnne występy z BIEGIEM i ROLKAMI. Za rzadko by coś z tego było, ale na tyle często aby za bardzo nie poszerzyć swoich gabarytów.

No i przyszły dzieci, a po dzieciach przestałam być atrakcyjna dla moich dotychczasowych kochanków. Szukałam nowych, ale żaden nie był na tyle dobry, abym zdecydowała się z nim zostać.

A teraz taka nadwymiarowa flirtuję trochę z kijami i nic poza tym. Żadnych kochanków. Nic a nic. Żaden mnie nie chce, a jak któryś chce to czujnie mu się przyglądam i stwierdzam, że mało atrakcyjny jest i się nawet w romansik nie plączę. Smutne życie bez kochanków.

11 stycznia 2016 , Komentarze (11)

O elokwencji, błogosławione twoje łono co na świat to towarzystwo wydało J

Jakem matka polka na diecie i inne tego typu epitety, pakuję swoje pudełeczka niczym ten świstak co siedzi i zawija w te sreberka. Pudełeczko na pudełeczku układam, a że jutro pracowa długo nie opuszczam to zabieram ze sobą 3 posiłki. Odchodzę od blatu, głowę na bok przechylam i podziwiam, jogurcik przestawiam, bo krzywo stoi, zadowolona z siebie jestem dumna i blada. Uśmiech na mojej twarzy, wynikający z nieśmiałego oczekiwania na kolejne zgubione kilogramy, powoduje rozmaślenie wzroku. W takim mniej więcej stanie umysłowym, z wyrazem buzi wskazującym na niezbyt wysokie IQ, stoję sobie po środku przybytku kuchennego. Wtem latorośl moja zwana synem starszym:

- Mama  a czemu ty tak dużo tego masz?

Poczuwszy zew moralizatorski, jak również chcąc wypełnić swoją rolę wychowawczą w stosunku do syna starszego, zaczynam wykład na temat prawidłowego odżywania i konieczności jedzenia określonej ilości posiłków w odpowiednich porach, żeby utrzymać prawidłową masę ciała blablabla itp.itd. Następnie kończę swój wywód zadowolona jak mało kiedy, na co syn mój starszy z miną zupełnie obojętną:

- Eee. Za dużo jesz. Dziadek mówi, że w Oświęcimiu grubasów nie było. Po prostu trzeba mniej jeść.

I odkręciwszy się na pięcie syn mój starszy opuścił kuchnię zostawiając matkę wypompowaną jak pęknięty balonik. To znaczy że co? Że dla mnie to już tylko obóz koncentracyjny?

10 stycznia 2016 , Komentarze (12)

Cór mój nastoletni zakomunikował potrzebę uzupełnienia garderoby o kurtkę i buty. Cór mój w porównaniu z resztą domowego drobiu jest dzieckiem grzecznym i poukładanym, mocno wrażliwym i nie kandyduje do miana sieczkarni w głowie. Nie zmienia to jednak faktu, że z racji wrażliwości jest podatny na naciski zewnętrzne płynące z grupy społecznej jaką są szkoleni koledzy i koleżanki. No i dowiedziałam się, że moje dziecko nie jest „fejmem” w swojej „gimbazie”. Wow jakie sformułowania. I niestety wstrętna mamusia do tego nie dopuści. Co więcej dość ruchliwa (aktualnie tylko umysłowo) mamusia z adhd nigdy nie dopuści aby którekolwiek z jej dzieci było „fejmem” w „gimbazie”. A przynajmniej będzie próbować. Dla niewtajemniczonych (czyli takich ćwoków jak ja), aby zostać „fejmem” trzeba spełniać 3 podstawowe warunki.

Warunek pierwszy to mieć kupę kasy. Moje dziecko otrzymuje marne sto złotych kieszonkowego i jak na warunki szkolne jest to dużo za mało. Trudno, mnie wydaje się, że jest to wystarczająco jak na potrzeby pitno-słodyczowe. „Fejmy” dysponują odpowiednio zasilonymi kontami. Moja córka dysponuje tylko kartą do własnego konta, ale więcej niż sto złotych miesięcznie wpływa tam tylko z okazji urodzin, świąt i potrzeb szkolnych patrz: wycieczka, podręczniki, przybory itp.itd. .Nie leżą tam pieniądze na bluzki, buty, kurtki i inne cuda wianki. No i nie chodzi do okolicznych przybytków gastronomicznych w celu zasiadania i napawania się własną dorosłością.

Warunek drugi równa się metka. Buty nie mogą być z CCC ani z Daichmanna. Dżins tylko firmowy i wszędzie metka. Sorry, ale często za metką nie idzie jakość, a coś takiego samego tylko bez metki można kupić o połowę taniej. Szczególnie dla jeszcze zmieniającej swoje rozmiary nastolatki. Jestem zbyt racjonalna aby kupować dzieciom ubrania dla metki, skoro to ubranie dupy nie urywa, nie jest ze złota ani samo się nie pierze i nie prasuje. No i torebka obag albo Longchamp na wyposażeniu koniecznie. No way, po mamusi trupie.

Warunek trzeci to sieczka w głowie. Wprawdzie można się dobrze uczyć, ale zachowywać już nie koniecznie i wszystko przeliczać na kasę. Dobrze byłoby mieć za sobą jakiś próby w modelingu, albo innym szołbizie i zaimponować grupie „fejmów” czymś. Dziecko moje nie było w stanie określić czym jest to coś czym trzeba zaimponować, ale mówiąc o koleżance która fajki przynosiła i opowiadała jak to mama pozwala jej już palić w domu, albo o kolegach którzy robią zdjęcia nauczycielom i wrzucają gdzieś do netu robiąc z nich memy, dała jasno do zrozumienia, że chodzi o imponowanie niezłą sieczką.

Mając na uwadze powyższe nie mam dziecka "Fejma"  i jakoś muszę z tym żyć. :-)

Jednakże z pewną dozą nieśmiałości patrzę zatem na syna mego starszego i zastanawiam się czy będzie kandydował do bycia „fejmem” w gimbazie. Jak już popatrzę to myślę z rozczuleniem, że nie da rady. Wyżej stówki nie podskoczy, metki nawet jakby się jakieś przez pomyłkę trafiły będziemy odcinać, a jego sieczka chyba jest zbyt mało ścięta, żeby się nadał. Chociaż aspiracje ma.

Bycie dzisiaj nastolatkiem to horror.

8 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Życie jest piękne, ten rok będzie dobry, schudłam 6 kilogramów i jest weekend.

Taborety mi nie straszne, aczkolwiek największy z nich nie mówi mi nawet dzień dobry. Ot kultura, prosto z chlewika. Ale jakby dobrze się zastanowić i przyjrzeć, to on i jego aparycja pod takiego przechodzonego, w gie ubabranego knura podchodzą. Ale nie będę nienawiścią buchała niczym smok wawelski, bo coraz mniej podobna do smoka jestem J teraz będę łabędziem. Z jeziora, nie brzydkim kaczątkiem, co by niedomówień nie było.

Głupawka mnie dopadła, bo moja podszafkowa zmora minęła to potworne 85. To 85 które ostatnie tygodnie wybijało rytm w mojej głowie. Ten rytm był do słów „nie uda ci się, nie uda, będą grube dupsko i uda, o brzuchu nie wspominając fałdami twój obraz dopinając”. Taka mała rzecz a cieszy.

Ot głupawka wszechogarniająca.

Mam nadzieję tylko że nie jest to jednorazowy wyskok podszafkowej, a potem znowu postój, tylko teraz będzie jak u Tuwima, najpierw jak żółw ociężale ruszyła maszyna po szynach ospale, a później stuk puk, stuk puk,  a dokąd tak gna… J

Miłego weekendu.

6 stycznia 2016 , Komentarze (7)

Jak powszechnie wiadomo JA i Aktywność fizyczna nie idziemy w parze. Znamy się od lat, długo razem chodziliśmy za młodu, ślub wprawdzie wzięliśmy z początkiem listopada br., ale nasz związek jest bardzo burzliwy i chyba nastąpi szybki rozwód z powodu niezgodności charakterów.  W związku i dla związku, a także w celu ratowania tego stosunku postanowiłam rozliczyć się z mojej aktywności przy tym jednodniowym święcie. Mój rachunek sumienia z ostatnich dwóch miesięcy wygląda bardzo imponująco, a oto on:

1.       Siłownia  - strój na siłownię zakupiony, przybytek wybrany – wizyt 0

2.       Kijki – po części korzystam ze stroju zakupionego na siłownię, uprawiam jedynie w niesprzyjających okolicznościach przyrody oraz podczas zawiasów umysłowych i stresów –  dwa miesiące diety a ja byłam pi razy drzwi 10 razy.

3.       Ćwiczenia z trenerem Vitalii – zaproponowanych treningów 19, wykonanych 3 i pół.

4.       Ćwiczenia z Chodakowską – skalpel  - 18 minut.

5.       Ćwiczenia na brzuch z jakąś Panią z Youtube – 1 raz

6.       Biegi – myślenie 100 razy, wykonanie 0 razy

7.       Inna aktywność fizyczna – codzienne planowanie.

 No to chyba z naszego związku jednak nic nie będzie, ale udaliśmy się do poradni małżeńskiej, w której nakazano nam się starać i aktywizować się w sposób przyjemny dla obu stron. Strona dominująca w tym związku czyli ja podjęła kolejną próbę. Próba polega na zakupieniu na allegro dwóch sprzętów.

1.       Sprzęt o dźwięcznej nazwie hula hop. Będzie hulał a ja zrobię hop. Wybór wypadł na sprzęt z magnesami i bajerami. Kurier już przytaszczył. Po złożeniu w jedną całość sprzęt jest łaskaw rozpadać się przy upadku na podłogę, który przy moich umiejętnościach następuje po kilku pierwszych ruchach. Mąż (ten prawdziwy) sklei na super gluta, a ja muszę zakupić w Tesco zwykłe hula i nauczyć się robić hop, a potem próbować na sprzęcie. Wg Internetu użycie sprzętu gwarantuje spalanie na poziomie 200 kcal/30 minut i piękną talię.

2.       Sprzęt o nazwie skakanka. Wg Internetu spalanie na poziomie 322 kcal/30 minut. Nie wiem co na to moje stawy i sąsiedzi pod nami (ciężkie czasy da nich idą, muszą sprawdzić siłę mocowania żydandolu), ale pamiętam jak byłam szczupła i młoda a moja cioteczna była pulchna i też młoda, to ona skakała codziennie 1000 podskoków na skakance i do tej pory jest szczupła chociaż już niemłoda, a u mnie jak wiadomo.

No i po odbyciu tego rachunku sumienia, obiecuję że będę starała się uratować nasz związek, bo jak nie to chyba jednak rozwód.

5 stycznia 2016 , Komentarze (15)

Jeżeli ktoś potrzebowałby zrzucić spory nadbagaż, a jest nas tu sporo, to znalazłam najlepszą propozycję dla masochistów. Propozycja brzmi: zatrudnić się u mojego pracodawcy. Koleżanka określa nasz instytut pracowy jednym kolokwializmem „pracojebca”, bo jej zdaniem tak spierdolić stosunki między ludzkie i wprowadzić taką atmosferę pracy, to żaden pracodawca by nie podołał, a zatem nasze struktury pracowe nie zasłużyły na inną nazwę.

 Ale niezależnie od powyższej antyreklamy, zatrudnienie się wcale nie jest trudne. Należy stanąć do konkursu na jakiekolwiek stanowisko (na które oczywiście nie został już wcześniej namaszczony żaden bliski lub przyjaciel królika), wygrać ten konkurs, a następnie nadepnąć odpowiednim osobom na odcisk. Nadepnięcie na odcisk nie jest wcale skomplikowane, bo nie wymaga biegania po korytarzach i celowania w stopy odpowiedniej osoby. Wystarczy wyrazić swoje zadanie. Zdanie to musi być logiczne i uzasadnione, jak również musi odbiegać od „wydaje mi się” tych co im się wydaje. Jeszcze do tego trzeba przedstawić argumenty lub niezbite dowody na poparcie wygłoszonej tezy. Nie trzeba też wyjątkowo się na niczym znać. Wystarczy temat wyższości wody mineralnej nad źródlaną bądź na odwrót. I wówczas wyżej wspomniany praco…dawca, tudzież osoby reprezentujące pracodawcę lub bliscy i znajomi królika, zdeptani przy pomocy powyżej proponowanego sposobu, gwarantują niezłą jazdę bez trzymanki. I nie ma znaczenia jakie stanowisko zdobyłeś w powyższym konkursie.

No i jeszcze w pracowie ktoś ma niezłą rękę do chorągiewek. Pewnie zostało mu po machaniu na pierwszego maja.

A zatem mamy już wytypowanego prześladowcę, chociaż nie, na miano prześladowcy to trzeba zasłużyć posiadaniem IQ wyższego od pantofelka. A zatem wówczas mamy „bedmena” mściwie zerkającego na twój cień kaprawym oczkiem. W związku z liczną grupa chorągiewek z pierwszego maja, których punkt widzenia zależy od wysokości ostatnio otrzymanej obietnicy, (jeżeli spełnienie tej obietnicy zależne jest od „bedmena”), może dojść do nieuatoryzowanej fuzji chorągiewek z „bedmenem”. A wówczas powstaje silna grupa pod wezwaniem i ta grupa lub sam „bedemen” (zależy od siły nacisku na odcisk) tworzy intrygi zapewniające zestaw jedynych w swoim rodzaju atrakcji. Może to być np. nagłe wezwanie na dywanik do „najwyższego niskiego wzrostu”, w sprawie która was ani waszych współpracowników nie dotyczy, co więcej nie dotyczy również waszego działu. Powoduje to konieczność tłumaczenia „najwyższemu niskiego wzrostu”, że wskazany problem nie wystąpił w waszej bajce. Jednakże dzień taki skazany jest na spędzenie go na poszukiwaniu dokumentów, udowadnianiu, odszukiwaniu pisemnych ustaleń, a prawdziwa robota leży i czeka na lepsze czasy. Można również w ramach tych atrakcji dowiedzieć się, że jest się wielbłądem. I chociaż wiesz, że nie jesteś wielbłądem, to jednak zerkasz przez ramię czy ci tam jakiś garb albo dwa nie wyskoczyły. Przy takiej okazji można załapać się jeszcze w gratisie na groźby zwolnienia, konieczność zamknięcie paszczęki itp. - długo by pisać.

I wówczas organizm takiego człowieka, wyluzowany po dłuższym pobycie w warunkach względnej domowej symbiozy nie zmąconej inną myślą o pracowie, jak tylko tą że ją w końcu rzuci, na początek przeżywa wstrząs anafilaktyczny, a następnie czuje, jak jego żołądek zaczyna powoli skręcać się w supeł, który się zaciska, zaciska i nie chce się przestać zaciskać. Dodatkowo nagły wyrzut adrenaliny powoduje przyspieszenie tętna, wzrost napięcia mięśniowego, suchość w ustach  uczucie że twoje ręce zaczynają żyć własnym życiem i za chwilę walną w coś lub kogoś i byleby to nie był „najwyższy niskiego wzrostu”, a może właśnie najlepiej by było, żeby to jednak był on. I takiego dnia skołatany żołądek nie chce już przyjmować pokarmów, a uczucie głodu to pieśń odległej przeszłości. I wracasz z pracowa i czujesz się jak granat z wyciągniętą zawleczką i wiesz, że aby nie krzywdzić niewinnych musisz gdzieś wybuchnąć, łapiesz się zatem za jakikolwiek rodzaj aktywności fizycznej, aż pot i krew się leje. A potem kiedy już wylejesz cały pot i całą krew to padasz. Padasz i leżysz z wywalonym na brodę ozorem i ledwo dychasz. I jeżeli stan ten utrzyma się dłużej niż jeden dzień, a bywa, to waga na tysiąc pięćset sto dziewięćset procent spadnie poniżej prognozowanych wartości. A potem będzie z kości na ości, a z ości na dywan. Reflektuje ktoś?

Jedyny skutek uboczny powyższej diety to efekt jojo w okresie stabilizacji stanu umysłowego i wyrównywania mikroelementów w organizmie, a przed użyciem skontaktuj się ze swoim lekarzem lub farmaceutą.

3 stycznia 2016 , Komentarze (3)

Realizuję postanowienia noworoczne. Oczywiście rozpoczynam od tych najprostszych i najprzyjemniejszych. I dzięki realizacji pkt. 8 ww. postanowień, po raz kolejny zauważam (zbyt często o tym zapominam), że tak naprawdę dziecięca logika i świat jest tak fenomenalnie prosty, że to dorośli powinni się od dzieci uczyć i byliby szczęśliwsi, jakby choć raz dziennie byli dzieckiem. Poza mężczyznami, którzy w większości są dużymi dziećmi i dodatkowego bodźcowania w tym zakresie nie potrzebują.

A zatem zgodnie pkt. 8. bawię się wieczorem z najmłodszą latoroślą w lekarza. Trzyletni doktor mnie bada, stuka i puka. Mikołaj przyniósł mu prawie profesjonalny zestaw lekarza. Na perkatym nosku czerwone okularki, w odstających uszkach żółte słuchawki. Dostałam ze trzy zastrzyki (swoją droga skąd o nich wie, skoro sam nigdy ich nie dostawał), zaliczyłam badanie kolana, uda i stopy.

-Jest Pani już zdrowa.

- Ale Panie Doktorze jeszcze brzuszek mnie boli i plecki.

- Ja nic nie poradzę – odpowiada z pełną powagą mały lekarz – bo ja nie jestem prawdziwym doktorem.

- Jak to nie jesteś prawdziwym doktorem? – się pytam.

- No nie jestem, bo ja puszczam bączki, a prawdziwy lekarz nie puszcza.

- Jak to?

- No normalnie.

Proste. Wystarczy przestać puszczać bączki i będzie się prawdziwym lekarzem. A do tego tylko niewzdymające jedzenie potrzebne J

2 stycznia 2016 , Komentarze (8)

Wpis Beaataay:

http://vitalia.pl/index.php/mid/49/fid/341/diety/o...


Co do Karmy (trzy wpisy poniżej) nie będę już zanudzała, bo to w całości zostało wyjaśnione i może się nie podobać lub podobać, możemy o tym dyskutować lub nie. Jednakże jako że koleżanka, wywołując do tablicy mój wpis, w swoim wskazanym powyżej wpisie, postawiła dwie śmiałe tezy, z którymi dla odmiany ja się nie zgodzę, to się do nich odniosę.

Ad. 1 Niedoczynność tarczycy uzasadnia przytycie. Dolegliwości jakie powoduje niedoczynność tarczycy to cała bardzo długa lista. W zależności od wysokości TSH są one mniej lub bardziej nasilone. Wśród nich jest niestety nieuzasadnione tycie. Czy zrobienie lamentu po przytyciu pierwszych 2 kilogramów, kiedy spożywasz minimalną ilość posiłków coś zmieni? NIE, dlatego że mało jesz, bo kolejnym z objawów niedoczynności jest niskie łaknienie, a jednak tyjesz. TSH w przykładowej wysokości 30 zbijasz do poziomu normy lekami około roku. I w tym czasie tyjesz. Masz spowolniony metabolizm i nie przeskoczysz. Nie zaczniesz ćwiczyć w tym czasie bo dopadają cię kolejne objawy takie jak bóle mięśni i stawów oraz wszechogarniające zmęczenie. Chyba że należysz do nielicznych wyjątków potwierdzających regułę. Unormowanie poziomu hormonów tarczycy, nie u wszystkich powoduje możliwość zrzucenia wagi i nieznana jest tego przyczyna. Niedoczynność tarczycy często jest jedynie objawem innych chorób. Zaburzona czynność tarczycy często prowadzi do zaburzeń w gospodarce żeńskich hormonów płciowych i innych, a wtedy już kolokwialnie ujmując jest rozpierducha. Do tego są jeszcze takie jednostki chorobowe, które powodują wpadanie z nadczynności w niedoczynność i z niedoczynności w nadczynność i tutaj myślenie osoby tyjąco chudnącej nie ma nic do tego. Doktoraty na ten temat piszą, także ja zakończę na powyższym.

Dodam tylko, że w latach 70-tych, kiedy nie było w Polsce dostępu do odpowiednich leków, a o ironio w Niemczech była, ludzie umierali w wyniku przełomu tarczycowego w który wpadali z powodu nieleczonej nadczynności dla odmiany. A wyglądało to tak: pacjent z wysoką gorączką, trzęsący się z zimna, kiedy na zewnątrz środek lata, umiera w wyniku niewydolności narządów wewnętrznych. I naprawdę tyle miał do powiedzenia w tym zakresie co te tyjąco chudnące w wyniku zaburzeń pracy tarczycy.Na szczęście to było przed Czarnobylem. Teraz leki są nawet refudnowane, a wielkość populacji z chorobami tarczycy rośnie.  Jakby próbował nawet tutaj wywołać do tablicy ile osób z nadwagą walczy z zaburzeniami pracy tarczycy to by się pokaźna grupka zebrała. Gwarantuję.

Amen.

Ad. 2 Menopauza może być przyczyną zwiększenia masy ciała. I znowu jednym ze skutków ubocznych menopauzy jest przybieranie na wadze. W badaniach wykazano, że 90 procent kobiet przybiera na wadze w większości w części brzusznej. Wynika to po części z niezdrowego jedzenia, ale tylko po malutkiej, w większości odpowiada za to wygasanie czynności jajników i niska podaż hormonów wpływających na metabolizm. W szczególności estrogen. Utrzymanie wagi ciała w tym okresie graniczy z cudem. Za mało estrogenów powoduje przesunięcie granicy uczucia sytości, za mało progesteronu powoduje zbieranie się wody, wzdęcia i tym podobne atrakcje, a wzrost stężenia androgenów wpływa na chęć tłuszczu do osiadania na zawsze i na wieczność w organizmach kobiet.

A jeszcze są kobiety i młode dziewczyny z takimi jednostkami chorobowymi jak POF  (przedwczesne wygaśnięcie czynności jajników czyli młoda menopauza) czy PCOS (zespół policystycznych jajników)  – często niezdiagnozowanymi, które pomimo najszczerszych chęci mają duże problemy z utrzymaniem, nie mówiąc już o zrzuceniu wagi.

A wtedy te niezależne DWA KILOGRAMY zamieniają się w więcej. I tok myślowy takiej osoby jest „What’s happend?”  - zapewne niewiele więcej. Ale od tego na szczęście mamy lekarzy i możemy spróbować się do nich zwrócić (o ile stać nas prywatnie, bo państwowo to możemy trochę poczekać).

 

A zatem jak wskazałam powyżej, nie zgadzam się że nie ma to wpływu i walczymy dalej, niezależnie od naszych tarczyc i jajników. Bo to będzie dobry rok. J