ach..
Dzisiaj pojechałam z mężem coś zjeść do jakiegoś baru. W moim menu dietetycznym była dzisiaj zupa. Jak weszłam do knajpki to były zestawy dnia a tam.....naleśniki z nutellą i bananem. Ja lubię takie zestawy. Sekunda zawahania.....i wzięłam zupę ogórkową. No i na tym skończył się mój obiad. Smak mi przeszedł obok nosa, ale dałam radę i teraz się cieszę. Za chwilę idę jeszcze ćwiczyć - godzina przede mną - mąż mnie też wspomaga tym, że sam idzie biegać na bieżnię, którą mamy w domu. Razem jakoś idzie raźniej. Dzieci wracają dopiero w sobotę, nasz pies od dwóch dni wyje jak szalony, widać że tęskni za dziećmi. No....i tak kolejny dzień prawie za mną....
....
Dzieci zaczęły ferie, na tydzień "wyniosły" się z domu na obozy, a ja dzisiaj zaczęłam już taki konkretny trening. Ćwiczenia modelujące, rozciągające, no i bieganie. Dzisiaj bieżnia w domu była "zagotowana" jak na moje możliwości, bo musiałam biegać prawie 40 min. Ale powiem Wam....czuję się fajnie, czuję, że coś w końcu zrobiłam. Tym bardziej że z mężem mamy naprawdę mało czasu na przyjemności (ktoś powie...co to za przyjemność ćwiczyć), ale to zawsze jakieś oderwanie od codziennej pracy, której mamy bardzo dużo, a jak człowiek czuje się fizycznie dobrze, to i większe chęci ma do działania, a nie gnicie tylko w fotelu. Teraz jeszcze pas wibrujący na brzuch....i do przodu. Z drugiej strony nie sądziłam, że będzie mi się chciało. Już tyle razy podchodziłam do różnych ćwiczeń...i zawsze klapa. Fakt, to dopiero początek, ale .....nie ma co wywoływać wilka z lasu. A jak Wam dziewczyny idzie?
cd
Ach jak się cieszę, że na razie nie brakuje mi zapału. No i po tygodniu kolejne 1,5 kg zrzucone. To jakaś zachęta. Zabrakło mi dzisiaj moich kompanów do ćwiczeń (moich dzieci), bo jedno na treningu, drugie na urodzinach i tak zawalczyłam sama. Ale udało się i to najważniejsze. Mam nadzieję, że Wszystkim babeczkom idzie dobrze.
Pierwsze koty za płoty
No i minął mi pierwszy tydzień moich zmagań z odchudzaniem. W sumie muszę powiedzieć, że nie było tak źle. Chęci na razie są, ćwiczyć ćwiczę. Sama jestem z siebie zadowolona. Oby mi tak już zostało. Najgorzej myślałam, że będzie w weekend, bo moja córka miała urodziny. Dwa dni, dwie imprezy, ale udało się. Jakaś sałatka, jakiś owoc, nawet mnie nie kusiło na nic innego. Ale wiadomo...to dopiero początek i chęci pełno do działania. Zawsze jednak przychodzi kryzys....i wtedy to wytrzymać...to dopiero będzie sukces. Ale zakładam, że dam radę, nawet nie dopuszczam innych myśli do siebie. Pożyjemy, zobaczymy.
kolejny dzień do przodu
Mija właśnie kolejny dzień, a ja.... jestem po ćwiczeniach, po bieganiu, dieta dotrzymana..... aż się sama w duchu cieszę. Muszę wytrzymać, muszę sobie sama udowodnić, że dam radę. Biegałam z mężem i synem, ćwiczyłam z córką. Normalnie szok. W sumie dużo łatwiej jest się odchudzać, jak się ma towarzystwo. Ciekawe co będzie później. Mam nadzieję, że tak samo. Ach.....
dzień kolejny moich zmagań
Właśnie wróciłam z wieczornego biegania. Biega ze mną mąż, wtedy jest mi raźniej (on przynajmniej oderwie się od pracy). Dzisiaj tylko 10 min tj. 1,5 km, ale to dopiero pierwszy raz. Wczoraj ćwiczyłam postawione mi ćwiczenia przez trenera vitalii i też było fajnie, bo moje dzieci ze mną intensywnie ćwiczyły. Tak więc kompanię wsparcia mam dobrą. Ciekawe jak długo im starczy zapału. Najważniejsze jednak, żeby mi go nie zabrakło. Na razie jestem zawzięta i oby mi tak zostało (zawziętość w ćwiczeniu i diecie oczywiście). Tak jestem pogodną i towarzyską osobą. O...teraz mi się przypomniało, że mam masażer na brzuch.....muszę go zaraz odświeżyć. Wszystkim życzę też siły i samozaparcia....
Pierwszy tydzień
Dzisiaj mój pierwszy dzień diety. Na chwilę obecną mam sporo zapału i nie myślę, że może dopaść mnie kiedyś dół, że sobie nie poradzę. Śniadanko zjadłam, za chwilę lunch. Po południu czekają mnie ćwiczenia, no i chcę jeszcze z moim mężem wieczorem biegać. Muszę wierzyć w siebie, teraz albo nigdy. Jak sobie pomyślę o ciuchach, których nie mogę nosić.......Na chwilę obecną nie mam problemu z robieniem sobie oddzielnego jedzenia, ale to przecież dopiero początek. Najgorzej boję się kryzysu....ale co tam, nie wybiegam teraz do przodu. Oglądam tu inne osoby i wiem, że można schudnąć, ale....wiara, wiara, wiara w siebie.
Pierwsze kroki.
Właśnie wypisałam wszystkie swoje dane dotyczące moich preferencji, wyglądu i właściwie czekam już z małym dreszczykiem na rozpoczęcie diety i ćwiczeń. Chciałabym mieć tylko dużo siły i wiary w siebie, żeby mi się w końcu udało.