Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 56104
Komentarzy: 1923
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 28 listopada 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat,

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

6 października 2021 , Komentarze (27)

Ostatni okres skłania mnie do refleksji. Abstrahując od dolegliwości zdrowotnych (utrudniają życie ale mu nie zagrażają) i wagi (wynika w dużej mierze z tych dolegliwości, jest duża ale ją ogarnę, wiem już z czym walczę) to jestem szczęśliwa. Tak naprawdę. Kawał mojego życia minął. Miałam biedne dzieciństwo i młodsze rodzeństwo którym się zajmowałam. Ojciec szybko zwinął, żagle mama robiła co mogła aby nas utrzymać. Nie chciałam dzieci, wiedziałam jaka to odpowiedzialność. Wiedziałam, że muszę sama na wszystko zapracować. 

Zawód wybierałam z jednej strony z głową a z drugiej z sercem, chciałam i się realizować i zarabiać godnie. To były czasy bezrobocia. Grunt to wykształcenie. Po technikum poszłam do pracy w systemie 12/24/12/48. Czyli 12 godz. cały dzień w pracy, następnego dnia na 12 h na nockę, a potem dwa dni wolnego. Pracę łączyłam ze studiami prawniczymi. 5 lat wyjętych z życiorysu praca, nauka i tak w kółko. Zero związków, w pracy naoglądałam się facetów i ich podejścia do kobiet, zdrad itp. Pracować chciałam docelowo w budżetówce, w końcu to najstabilniejszy pracodawca. Jak kończyłam studia poszukiwali kilku tysięcy prawników do policji, a ja wtedy oglądałam namiętnie i czytałam wszystkie kryminały. Wiadomo za mundurem panny sznurem, tylko że ja chciałam mieć mundur na sobie a nie faceta w mundurze przy sobie. 

Ogólnie wiecie zdecydowana, konkretna babka ze mnie. Taka z charakterem. Jak kończyłam szkołę średnią myślałam o wojsku (wiecie blondynka w koszarach i inne takie) ale to były czasy zamierzchłe i kobiet nie brali. Jak kończyłam studia to już brali. Hmm marzyły mi się szlify oficerskie. Były szkolenia dla absolwentów szkół wyższych ale egzaminy masakra. Myślę spróbuję. Przeszłam komisje lekarskie, testy psychologiczne i dopuszczono mnie do egzaminów. Inny świat. Zakwaterowano nas w pokojach 8-10 osobowych, na pryczach, szafki metalowe, koce zakurzone, śmierdzące. Szaro, buro i ponuro. Prysznice bez zasłonek. Test z angielskiego, test z wf-u (bieg, koperta, rzut piłką, pływanie) i rozmowa kwalifikacyjna. Wiecie nie nie mam żadnych korzeni wojskowych ojciec nawet w wojsku nie był, kuzyni w zasadniczej standardowo. 

Po kilku dniach w tej szarej rzeczywistości jak przyszło do wyczytywania wyników (było po 4 osoby na miejsce) jak usłyszałam, że się dostałam to nie wiedziałam czy się cieszyć czy nie. Dostałam powołanie do służby. Poszłam z duszą na ramieniu mając zabezpieczenie, że mój pracodawca będzie musiał przyjąć mnie z powrotem jak nie dam rady. I wiecie co z paniusi z recepcji, ze szpilek, pełnego makijażu i garsonki trafiłam w używane kamasze i moro o dwa rozmiary za duże. Dawno to było. Oj ciężko było. To była przygoda mojego życia. Długo by pisać jak to od środka wygląda i co się tam dzieje. Przekraczanie granic wytrzymałości fizycznej i psychicznej, łamanie by ukształtować na nowo. Zostałam oficerem, jedną z pierwszych kobiet oficerów-dowódców. W dodatku na zmechu, czyli w poczciwej piechocie. A potem dowodziłam, awansowałam, służyłam w kilku miejscach. Szkoliłam się, angażowałam na 200 %. W wieku 30 lat wyszłam za mąż (tak awersja mi minęła), miałam prawie 33 lata i 35 lat jak urodziłam synów (drugiego i trzeciego). Pierwszego wzięłam w komplecie z mężem :) 

Teraz ten etap się kończy, ale dobrze. Nie potrafię robić nic na pół gwizdka, albo mogę być w czołówce albo czas na zmiany. Zbyt eksploatowałam organizm. Swoje wypracowałam, pozostały wspomnienia. W dużej mierze to służba mnie ukształtowała. Teraz mam rodzinę na której się skupiam i to mnie uszczęśliwia. I pomysł mam na kolejne "coś". 

Żeby nie było przez ten czas bywało, że zamknięta w łazience wyłam, wydawało mi się, że nie dam rady, upadałam. Ale zawsze podnosiłam się, zakładałam beret i walczyłam dalej. Było mnóstwo kłód w męskim świecie, kiedy my kobiety się tam pojawiłyśmy. Lata udowadniania, że kobieta też może, tak samo dobrze a nawet lepiej.

Więc jeśli macie marzenia, nawet takie które wydają się niemożliwe do zrealizowania, z innej bajki, to próbujcie, warto.

5 października 2021 , Komentarze (10)

Trzeci tydzień spadek - 0,6 kg czyli przez 3 tygodnie 5,8 kg. 

Tydzień bardzo ciężki, mega zabiegany a przy tym siedzący, cyfry bez szaleństwa.

Moja średnia tygodniowa:

kroki: 14 405/dzień 

kcal spalone aktywnie: 934 kcal/dzień

Jedzenie bez szaleństw, raczej w normie, czasem za mało, czasem za dużo, za często 2-3 posiłki tylko.

Tydzień ciężki bo całe 3 dni spędziłam na badaniach w poczekalniach itp. Robiłam komisję lekarską, naszą resortową, odnośnie zdolności do dalszej służby. O 6.00 wyjazd do innego miasta i cały dzień badania. 14 lekarzy na liście. Od ginekologa, badań krwi, moczu (w tym np. próba ciążowa i HIV, lipogram i sporo innych) ekg, badania słuchu, po endokrynologa, psychologa itp. Test fajny pisałam 567 pytań, badanie osobowości - Podobno nadal ok :)

Co do wyniku wkurzyłam się bo nie dość, że na każdego lekarza czekaj czasem kilka godzin to kazali mi dosłać moją dokumentację leczenia, więc biegam po swoich doktorach zbieram dokumentację. Wiem bronią się coby moje dolegliwości nie miały związku ze służbą bo wtedy dodatkowe procenty do emerytury. 

Dzisiaj popołudniu idę po ostatni opis, wysyłam i czekam na orzeczenie. Wstępnie  orzecznik będzie proponował komisji wysłanie mnie na urlop zdrowotny 6 miesięcy, pełnopłatny. Bo może się polepszy. Nie polepszy. Neurolog jasno mówi, że lepiej nie będzie trzeba walczyć coby gorzej nie było.

Liczyłam na to, że orzekną (mają podstawy i mogą tak jeszcze zrobić) - niezdolna, a wtedy 2 tygodnie na uprawomocnienie się i z racji wysługi idę na emeryturę. A tak czeka mnie 6 miesięcy wypowiedzenia i emerytura. Ano właśnie złożyłam wypowiedzenie, wysłałam ostatniego dnia poprzedniego miesiąca. Z prośbą o skrócenie okresu wypowiedzenia do 2 miesięcy, na co Warszawa się raczej nie zgadza. Tak więc decyzja podjęta. Mama, żona na pełen etat. Czas skupić się na swoim zdrowiu i rodzinie. A dlaczego taka decyzja kiedy indziej bo to dużo by opowiadać.

28 września 2021 , Komentarze (15)

Minęły 2 tygodnie. W pierwszym ubyło 3 kg a w drugim 2,2 kg. Widzę różnicę w brzuchu 😁

Ten drugi tydzień był aktywny. Robiłam dużo kroków, średnio prawie 14 000 / dzień. Rekord to 25 000 we wtorek a najmniej  8 499 w niedzielę. Kcal pilnowana było kilka dni gdzie były tylko dwa posiłki ale spore, późne śniadanie ok 11.00 i obiado-kolacja ok 16.00. wpadło kilka dodatkowych owoców, ale kcal były ok. Ograniczyłam na maxa węgle proste, zostały praktycznie tylko w owocach ale tych o umiarkowanym IG. Chleb pełnoziarnisty, ryż brązowy itp. 

Nawet placki zrobiłam z mąki pełnoziarnistej pół na pół z normalną i dodałam sporo otrąb,  trzy jaja, biały ser, trochę stewi, jabłka 2, łyżeczka sody i wyszły pyszne racuchy dla całej rodziny o niskim IG. Dzieciom smakowały. 

Mój zakwas żytni na chleb pełnoziarnisty dzisiaj dochodzi i jutro będę piekła z niego chleb. Zakwas młody 7-mio dniowy więc może być różnie. 

Wczorajszy dzień zakręcony, w szpitalu na badaniach różnych i rożniastych więc kroków i spalonych kcal było mało. Kroki dorobiłam wieczorem w domu na orbitreku do 10 000. Dziś i w czwartek też powtórka z rozrywki, badania, cały dzień w kolejkach pod gabinetami. A potem 30 dni oczekiwania na orzeczenie. 

Wczoraj dobadł mnie w szpitalu stres. Zresztą cały dzień w tej atmosferze, wśród pacjentów w kolejkach. Żeby chorować to trzeba mieć końskie zdrowie 😉

25 września 2021 , Komentarze (5)

Czy wizualizacja mojej sylwetki tu na Vitali oddaje to jak wyglądam? Nie. 

I tak jest pewnie w większości przypadków. Mamy różne budowy, typy sylwetki, rozmiary biustów i co najważniejsze różny skład naszych ciał. 

Wiemy, że 1kg tłuszczu ma inną objętość niż 1kg mięśni.

Owszem moje ciało jest otłuszczone, widać to na plecach, brzuchu i rękach. Jest też umięśnione. Moje nogi to dużo mięśni, mój biceps to ... dużo mięśni, na brzuchu pod tłuszczykiem jest sporo mięśni. Część z nich widać a część niestety jest pokryta tłuszczem. Za moimi mięśniami idą siła i wydolność, stoi za nimi 20 lat aktywnego trybu życia, biegania, maszerowania, pływania, dźwigania, jazdy na rowerze, chodzenia po górach, podnoszenia, pracy gdzie co roku zdaję test ze sprawności fizycznej. Ogólnie moje ciało było mocno fizycznie eksploatowane. Stąd też teraz część moich dolegliwości.

To są fotki gdzie przy wzroście 172 cm ważę 93 kg. 

Wiem, że dobrze nie jest. Nogi oprócz wewnętrznej strony ud to same mięśnie. Łapy mam rozrośnięte, i fałdki na plecach i biodrach, no i brzuch mam. Jak się odpowiednio ubiorę to nie wyglądam tak źle. :) 

Pracuję nad tym wszystkim. Odczarowuję dietą. Pomału godzę się z tym, że hormony mocno namieszały mi w organizmie. Dalej się ruszam, aczkolwiek w takim zakresie w jakim lekarz pozwala. Widzę ile pracy przede mną i mam świadomość, że powrót to mojej "normalnej" wagi i sylwetki zajmą mi trochę czasu. 

23 września 2021 , Komentarze (1)

Jak w tytule tydzień zabiegany, dieta pilnowana, kcal nie przekraczane, proste węgle zamieniane na złożone. Ilość posiłków zamiast 4 najczęściej 3. Śniadania późne.

Na obrzeżach mojego miasta jest Park Krajobrazowy, idealny na spacery i biegi. Biegać nie mogę a chodzić uwielbiam. We wtorek postanowiłam po odprowadzeniu syna do szkoły pospacerować tam. Zrobiłam dwa błędy, pierwszy to buty. Mam super amortyzujące, porządne buty do biegania, jeden mankament, że jak je zakładam po dłuższym nienoszeniu to obcierają z tyłu. Pomyślałam, że przecież one nie mogą mnie znów obetrzeć. Taa. Po 2 km, przy szkole syna w Żabce kupiłam chusteczki i plastry chusteczki zwinięte podniosły stopy, a plastry na bąble (2 km i bąble) ale ja twardziel przecież jestem, do parku kolejne 2 km, po parku ponad 6 km a powrót do domu - 4km to myślałam, że nie dojdę. Jak mnie bolały nogi... Nie mięśnie a stopy, pęcherze z tyłu i na małych palcach. Masakra. Byłam o krok od wezwania TAXI, ale z nie takimi pęcherzami nie takie kilometry robiłam - zaprawiona w boju jestem, więc się zaparłam i na własnych, obolałych stopach wróciłam do domu. Drugi błąd taktyczny to wzięłam ze sobą ukochaną lustrzankę z dodatkowym obiektywem, w specjalnej, profesjonalnej torbie - ile to cholerstwo waży, oj muszę poszukać plecaka specjalnego na aparat i obiektywy, mój powyginany kręgosłup będzie wdzięczny. Co do tego Parku to... 15 km spaceru i tylko 6 w parku, następnym razem podjadę autem, zostawię na parkingu i więcej km po parku pośmigam 😁

Środa też zabiegana plus rezonans, kolejny. Opis w ciągu dwóch tygodni. Czwartek dziś, podeszłam do pracy, musiałam coś załatwić, porozmawiałam z kolegami, posłuchałam plotek, też tych na mój temat 😁 potem szybko na USG (profilaktyczne piersi, w tym wieku, ten rozmiar hmm "G" wymaga corocznego przeglądu) potem z synem lekcja gry na instrumencie, i po południu wizyta u Ginekologa. 

Patrzę tak w mój kalendarz i nie mogę uwierzyć, jutro żadnych wizyt, badań, lekcji. NIC pusto. Hmm piątek, szykują się przed weekendowe porządki. Lubię sprzątać, jak dom pusty, nikt się nie kręci, jak wszyscy w domu to jakoś już gorzej. 

Jako plus bieganie z odkurzaczem i mopem po domu (a dom ma duży 😁 - ooo właśnie jutro policzę schody od pralni w piwnicy do pokoju gościnnego na poddaszu - ciekawe ile ich jest) spala więcej kcal niż marsz czy ćwiczenia na orbitreku. Czyli przyjemne z pożytecznym, dwa w jednym, hmm wymyśliłam nowy trend: spalanie przez sprzątanie.

A to dane liczbowe z ostatnich dni:

Poniedziałek:

  • kcal spalone aktywnie - 1564
  • kroki - 20 258

Wtorek:

  • kcal spalone aktywnie - 1061
  • kroki - 25 033

Środa:

  • kcal spalone aktywnie -883
  • kroki - 13 252

Czwartek:

  • kcal spalone aktywnie - 942
  • kroki - 16 419

21 września 2021 , Komentarze (14)

Pierwsze siedem dni moich zmagań minęło. Waga pokazuje - 3 kg z czego bardzo się cieszę.

Cyferki z tego tygodnia przedstawiają się następująco:


Jako chód są wskazane tylko zarejestrowane treningi/spacery/marsze. 

Kalorie to średnia dzienna PPM aktywne.

MODYFIKACJA PLANU DZIAŁANIA:

1. Orbitrek -  w związku z pogodą wolę marsze w terenie, do sprzętu powrócę jak będzie padało albo nie będę miała jak wyjść.

2. Kroki wg planu miało być 10 000 w tygodniu i 7 000 w weekend. Odchodzę od tego, będę się starać aby średnia tygodniowa nie spadła poniżej 10 000 kroków ale w tygodniu mogę robić sporo więcej a w weekendy się regenerować. 

3. Basen chwilowo zawieszony, ten co mam go 1,5 km stąd ma przedpołudniami rezerwacje dla szkół a popołudniami znowu ja nie mam czasu. NA drugi koniec miasta nie będę na razie jeździć.

4. Dieta. Już wiem, dlaczego samo patrzenie na kalorie w moim przypadku się nie sprawdziło. Muszę unikać węglowodanów prostych 😭


Cukier mam ok na czczo. Test obciążenia glukozą wykazał jednak, iż po dwóch godzinach cukier jest za wysoki ale prawdziwym problemem jest insulina. Na czczo poziom prawidłowy. Wiadomo po godzinie od wypicia glukozy insulina jest wysoka ale po dwóch godzinach gdzie powinna spaść w pobliże poziomu z przed podania glukozy, u mnie galopuje, jest wyższa niż po godzinie, jest 15 x wyższa niż na czczo. 

Poczytałam o insulinie. I jestem nieźle podłamana. Jeśli moja trzustka będzie jej tyle produkować to w końcu zaprzestanie produkcji. Insulina jest odpowiedzialna m.in. za procesy starzenia, odżywienie komórek i wiele innych. Jeśli dobrze to rozumiem na chwile obecną węglowodany z pożywienia nie są w moim organizmie dopuszczane do komórek, które głodują, są za to zamieniane w tłuszcz. Ponadto ten tłuszcz nie jest aktywowany w czasie treningu i braku pożywienia. Jego spalanie jest zablokowane. Czyli możemy tylko dopakowywać tłuszcz.

Kluczem do sukcesu jest trzymanie insuliny pod kontrolą. Jej wyrzut jest odpowiedzią na spożycie węglowodanów. Aby nie było dużego wyrzutu węgle powinny być złożone. 

Lubię biały chleb, rogale, ryż normalny, makaron, ziemniaki. W nie powalających porcjach ale lubię. Lubię owoce, też te zakazane, miód, naleśniki, budynie ech, szkoda pisać...

Nie ważne, zdrowie jest ważne więc jak nie można co się lubi to się lubi to się ma. Do tej pory wiedziałam, że lód czy winogrona mają dużo kcal więc kcal cięłam gdzie indziej, teraz mam świadomość, że te produkty powodują u mnie problemy zdrowotne, które z czasem będą się pogłębiać. Ta świadomość zmieniłam mój punkt widzenia. A i chyba abstynentką zostanę, te % które lubię są słodkie a tych nie słodkich nie lubię więc pić nie będę. Proste.

Zaczęłam od chleba, w pobliskich sklepach typowego pełnoziarnistego nie znalazłam a że w domu mąkę pełnoziarnistą mam to upiekłam. Na drożdżach, zakwas dopiero dziś wstawiam.


A oto mój pierwszy wypiek, wyszedł nawet nawet (jak na pieczywo pełnoziarniste) - mąż 1/3 bochenka na kolację zjadł 😁 mimo, że białe pieczywko w chlebaku było.

20 września 2021 , Komentarze (2)

Weekend minął mi pod znakiem infekcji. W sobotę czułam się naprawdę kiepsko w niedzielę już lepiej. Wcześniej miałam problem z zatokami, za to teraz gardło, zaczęło mnie drapać niesamowicie, zimno itp. Pogoda nie pomagała, pochmurno, mokro. Zimno, może nie na tyle aby odpalać ogrzewanie ale wystarczająco aby posiedzieć przy kominku. Na gardło wzięłam to co na mnie działa czyli Orafar Max i Cholinex. Nie leżałam ale i nie ćwiczyłam, kręciłam się po domu, ze średnim synem siedziałam nad zaległościami ze szkoły (chory był cały tydzień) z młodszym nad nutami i wiolonczelą. Dieto w ramach ilości kcal, ale niestety jakościowo gorzej.

W ramach walki z infekcją nie przesadzałam z aktywnością więc cyferki nie wyglądają imponująco:

Sobota:

  • kcal spalone aktywnie - 639
  • kroki -5 273

Niedziela:

  • kcal spalone aktywnie - 907
  • kroki - 7 860

Co do innych spraw, to w piątek odebrałam wyniki i pewne sprawy się wyjaśniły, tzn. potwierdziło się to co podejrzewał lekarz a podstawowe wyniki wstępnie na to nie wskazywały. W weekend sporo na ten temat czytałam. Nie na forach ale przede wszystkim specjalistyczne artykuły. Przez niektóre ciężko było przebrnąć ale już mam w głowie szkic, mapę całej sytuacji ale to temat na długi i osobny wpis. Jak sobie wszystko poukładam to coś skrobnę. Teraz wszyscy poza domem więc wsiadam na odkurzacz, biorę w rękę konewkę i szmatę do kurzy, jak się streszczę to może starczy mi czasu na orbitreka zanim po najmłodszego do szkoły będę musiała iść.

Miłego tygodnia wszystkim życzę. 

17 września 2021 , Komentarze (4)

Tak się zastanawiam gdzie czeka na mnie najwięcej pułapek - dietetycznych rzecz jasna. 

Z aktywnością nie mam problemów, całe życie dużo się ruszam. 

Dietowo też uświadomiona jestem więc gdzie problem?

Pierwszy w próbowaniu. Jak gotuję to próbuję - tu łyżka, tu pół (oczywiście łyżka po włożeniu do dzioba ląduje w koszu zmywarki - na to jestem uczulona, jak widzę, że ktoś do dzioba a potem do garnka to ręce opadają). Od 5 dni pilnuję się niesamowicie i nic do dzioba nie trafia.

Drugi w dojadaniu. Np. przedwczoraj piekłam piernik staropolski, dojrzewający. Zarobiłam go 6 tygodni temu i dojrzewał w lodówce w piwnicy. Jak wieczorem upiekłam to cały dom w zapachu się pogrążył. Wczoraj przekładałam konfiturami z węgierek i na zakrętkach zostało trochę tej konfitury, i palce usmarowane i tak prosto by było liznąć raz - ale nie. 

Trzeci w zbyt długich przerwach w jedzeniu, napad głodu i podjadactwo owoc albo np. kabanos. - z tym też koniec.

Czwarty w alkoholu. Nie ilości ale w tym co piję. Wino lubię półsłodkie, cydr słodki, nalewki owocowe. Fakt wypijam kieliszek góra dwa.  Raz, dwa razy w miesiącu. Rum do kawy lubię, butelka starcza mi na dwa miesiące. Ogólnie nie dużo ale jednak "puste" kalorie.

Piąty w słodyczach. Lody włoskie, sorbety owocowe, budyń czekoladowy, ciasta własnej roboty. Tylko w weekendy, małe ilości ... ale zawsze kalorie, te małe wredne kalorie... - z tym też koniec. 

Więcej nie pamiętam ale na pewno jeszcze coś wymyślę 🤪

Kolejne dwa dni jedzenie zgodnie z rozpiską, zważone skonsumowane 2 150-2 200 kcal czyli ok 200 kcal więcej niż PPM (podstawowa przemiana materii)

Cyferki wyglądają tak:

Czwartek:

  • kcal spalone aktywnie: 1 577
  • kroki: 15 275
  • orbitrek: 1h

Piątek:

  • kcal spalone aktywnie: 917 (może coś jeszcze wskoczy)
  • kroki: 9 657 (do 10 tyś do wieczora dobiję)

16 września 2021 , Komentarze (8)

Wpis powinien być wczoraj wieczorem, mąż nie pojechał na trening, dzieci przeciągały usypianie a mnie wciągnęły jakieś bzdury na babskim portalu. 

Dwa pierwsze dni za mną. Dieta co do joty jak w rozpisce, wczoraj nawet foty robiłam :)

Łatwiej mi teraz bo jestem do końca miesiąca w domu, więc mam czas przygotowywać sobie posiłki, odważać, wstając o 6.00. Kilka lat temu jak tu byłam 3 miesiące to była masakra z gotowaniem, 3 posiłki jadałam w pracy, praca od 7.00 do 16.00. Wstawałam przed 5.00 żeby naszykować stertę pudełek dla siebie plus śniadania dla dzieci. 

Teraz też mam kocioł ale innego typu. Najmłodszy syn poszedł do pierwszej klasy, ale do innej szkoły niż średni. Ogólnie mam trzech chłopaków w trzech szkołach. 

Najstarszy technikum informatyczne + gra na pianinie i trąbce, uczy się gry na zajęciach w Młodzieżowym Domu Kultury. 

Średni typowy typ matematyczny, logika zero-jedynkowa. Musi wiedzieć co się z czego wywodzi itp. Jak młodszy  w lutym zapytał, w aucie, ile dni zostało do dnia dziecka to ja odpowiedziała, że ponad 3 miesiące a mój średniak po minucie udzielił dokładnej odpowiedzi, co do dnia, uwzględniając ile dany miesiąc ma dni. U niego 5 minut to 5 minut no chyba, że gra na X-boxie lub ogląda bzdury na you-tubie. 

Zaś najmłodszy też przejawia zdolności muzyczne, lubi śpiewać, trzyma melodię, lubi tańczyć, wiec spytaliśmy czy by nie chciał pójść do szkoły muzycznej ogólnokształcącej. Przeszedł kwalifikacje i się dostał. Uczy się grać na wiolonczeli, drugi instrument pianino (skoro w domu stoi 😉). Mają małe klasy po 13 osób, w pierwszej klasie dodatkowo dwie godziny kształcenia słuchu, 1 godzina rytmiki i dwa razy w tygodniu 30 min wiolonczela indywidualnie z nauczycielem. Na naukę gry na instrumencie dobrze jak przychodzi też rodzic, żeby wiedział co w domu ćwiczyć. W domu codziennie ok 20 minut ćwiczymy. Zobaczymy co będzie.

Przy trzech planach lekcji plus sport (młodsi chłopcy od trzech lat trenują JUDO) najstarszy - siłownia, mamy co robić, żeby zaprowadzić, zawieść, odebrać, odrobić. Plus mój mąż też trenuje, dobrze że jego treningi są na 19.30 lub 20.00. Ja do basenu chcę wrócić i siłownia obowiązkowo. Teraz zgodnie z zaleceniami doktora, marsze i spacery plus właśnie basen. 

Jestem w domu nie muszę gonić i zostawiać dziecka w świetlicy o 6.30, mogę go odprowadzić na godzinę o której zaczyna lekcje a zaczyna od pierwszej lub trzeciej lekcyjnej. Średni nie wraca do pustego domu, a najstarszy też zadowolony bo mniej obowiązków. Wiecie jak jest troje dzieci, rodzice na pełnych etatach, plus wyjazdy służbowe, konferencje, choroby ... wyższa szkoła jazdy.

W pracy cały dzień za biurkiem (poza dwoma WF-ami w tygodniu) a w domu cały dzień się ruszam, góra dół, plus młodego staram się odprowadzać na piechotę, 2 km w jedną stronę więc kroki wyrabiam, tętno w porządku. Czas na osobne przygotowywanie posiłków jest.

Na zewnątrz jestem postrzegana jako osoba robiąca karierę w dość niszowym, męskim zawodzie, dokształcająca się, awansująca ale tak naprawdę, najlepiej czuję się w domu, sprzątając, gotując, ozdabiając zajmując się moimi chłopakami (mąż, 3 synów i dwa koty).

Podsumowując:

Wtorek:

  • kcal spalone aktywnie: 1168
  • kroki: 12 159

Środa:

  • kcal spalone aktywnie: 1155
  • kroki: 11 613

A tak wyglądały moje wczorajsze posiłki:

14 września 2021 , Komentarze (23)

Trzeba zacząć od stwierdzenia, że niestety moje przewiny są wynikiem świadomego działania. Tzn. tak jak w prawie: znam zasady, nakazy, zakazy ale świadomie je łamię, tzn. łamałam 😁

Mam dużą wiedzę teoretyczną, dotyczącą zasad żywienia, proporcji, zawartości węglowodanów, białek, tłuszczy. Wiem co do czego stosować jak łączyć, jakie warzywa i owoce na co wpływają, co zawiera najwięcej wapnia a co fosforu. Gotuję z dobrych produktów i zdrowo, moje dzieci są "katowane" dwiema surówkami do obiadu, wiedzą, że najpierw warzywa potem mięso (lub inny nośnik białka) a węglowodany (ziemniaki, ryż, makaron) na końcu, i jak czegoś zjeść nie mogą to właśnie tego ostatniego. Napoje słodkie w domu od wielkiego dzwonu 2 x w miesiącu. Hamburgery domowej roboty, dobra wołowina, na patelni grillowej, dużo warzyw, musztarda ew. ketchup (ale taki z dużej ilości pomidorów, bez świństw i dodatku cukru) i bułka, ale nie hamburgerowa ale o wysokiej zawartości białka, z ziarenkami, razowa itp. W domu zawsze owoce i warzywa na przekąski. Wiem, i tak gotuję więc skąd u mnie taka waga? 

Oto one moje błędy:

1. Późne śniadanie - przy pobudce o 5.20 o 7.00 kawa a ok. 9.00-10.00 śniadanie.

2. Za małe śniadanie i źle skomponowane, w pracy na szybko: 40 gram płatków owsianych, 100 ml wody, 100 ml mleka do mikrofali i gotowe. I tak 5 x w tygodniu było.

3. II śniadanie lub jak kto woli Lunch - 12.00-13.00 - kanapka w pracy z domu przyniesiona, z sałatą, szynką. Do tego w pracy jeszcze ze dwa jabłka.

4. Po powrocie do domu jeden duży posiłek ok 16.30- 17.30, zdrowy, ale że jestem wygłodzona za duży. Bez kolacji.

5. Za dużo owoców - uwielbiam jabłka, gruszki, śliwki, brzoskwinie ...

6. Za mało wody, za dużo kawy.

7. Zbyt intensywny wysiłek. Ćwiczyłam intensywnie ale lekarz twierdzi, że przy mojej insulino oporności tętno nie powinno przekraczać 130. Intensywne ćwiczenia prowadzą do zaburzenia gospodarki węglowodanowej. Moja specjalność maraton treningowy: siłownia 1,5 h (30 min trening siłowy, 60 min intensywne areoby tętno 140-165, basen 1000 m, marsz 3000 m, potrafiły wywołać u mnie mroczki i mdłości).

8. Zbyt duży deficyt kaloryczny, przy średnim wydatkowaniu 3000 kcal dziennie, spożywanie 2000 kcal to za mało, obniża tempo przemiany kalorii.

Podsumowanie dnia wczorajszego 13 września.