Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 398098
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 maja 2011 , Komentarze (2)

...dasz ciała i nie masz na kogo zrzucić. Co mi się przytrafiło właśnie dzisiaj, grrr!!! Albo ja źle spojrzałam na daty na stronie Urzędu Miasta albo tam był błąd. I z odwołaniami do przedszkola spóźniłam się skromny tydzień. Nic to - nie wszystko stracone jeszcze, łudzę się, że się nam jednak uda. A jeśli nie, to się będę martwić później. To zawsze zdążę zrobić... ;)
Thermal Pro spożyty, wczoraj było 50 brzuszków na ABRockecie (dzisiejsze zaraz zrobię :)), pobiegałam (a także potruchtałam, pomaszerowałam i zacharczawszy wyplułam płucko, Mucha tylko biegał, bez rzężenia ;)) dzisiaj wieczorem jakieś 45 minut. Jest mi z tym zajebiście dobrze i na duszy pięknie. Powysiłkowa endorfina działa ;) Na temat swojej diety się nie wypowiadam, bo niby cały dzień mało, ale kolacja to wstyd ciężki
i - jak to mówi Wilq - " ch--j wielki i szelki"   ***:P Waga lekko w dół, ale na pasku nie zaznaczam. Niechże najpierw strawię te placki :|
Z rzeczy niefajnych - boli mnie gardło od rana i z nosa legutko kapie i trochę się boję, że cosik mnie w końcu dopadnie. Monsz niezdrów, nie chory sensu stricto, ale niezdrów. A Zosia dzisiaj marudna wielce i śpiąca - też taka niewyraźna jakaś. No nic to, może się jednak nic nie wykluje?
Czymś się chciałam podzielić, ale mi umkło było. Jak się przypomni, to skrobnę :)
Buziaki (jeszcze) piątkowe :)

__________________________________________________

***Powtórzę się po raz enty - nie, nie jestem damą ;)

5 maja 2011 , Komentarze (4)

...to hurtem.
1. Thermal Pro zakupiony i nawet już raz użyty - dzisiaj rano. Ciekawam, czy tym razem też zadziała tak rewelacyjnie, jak poprzednio.
2. Smacznie Dopasowana wykupiona - zaczynam od niedzieli :)
3. Bieganie umówione na jutro, z mężem przyjaciółki. Są dobrzy ludzie na tym świecie gotowi wesprzeć w potrzebie :) Bo sama to się jednak po tych moich wiejskich chaszczach boję biegać...
4. Odkurzam ABRocketa i biorę go do sypialni - jak się zacznę potykać o niego, to i ćwiczenia uskutecznię ;)
5. Kiełkuje postanowienie A6W. Hmmm...

Buziaki (już) piątkowe!


PS. Od kilku dni znów mam problem ze spaniem. A jutro dzień zabiegany - dwa przedszkola (odwołania zawożę), Urząd Miasta (odbieram nareszcie prawko z nowym adresem i becikowe załatwiam - w końcu!), poczta, zakupy, ogarnięcie chatki, bieganie. A jednocześnie zaczynam tęsknić za pracą. Jak ja to wszystko pogodzę, gdy do niej wrócę?!?

5 maja 2011 , Komentarze (16)

...i dosłownie i w przenośni. Na V. nic nie napisałam, nawet jednego słowa. Zdarza się, trudno. Ale i działo się u nas sporo***.

Moja Mamusia wylądowała po raz kolejny w szpitalu na neurologii. Teraz jest już w domu, ale wiemy, że wracać się jej to będzie, niestety.

Wojtuś rośnie, jak dzikus - ale trudno się dziwić, bo i głodomór z niego a sztuczny pokarm kaloryczny wielce. Odstawiłam Gżdyla od piersi, bo szkoda nam dzieciaka - skazę miał bardzo brzydką mimo bardzo drastycznej (niemal bezbiałkowej) diety u mnie. Skoro odstawiłam krowę, kozę, owcę i soję to chyba uczulał się na białko ludzkie. Cóż, taki lajf. Kolki miewa, ale i tak jest o niebo lepiej, niż przy Zosieńce.

Córcia przesłodka, aż do schrupania :) A jednocześnie pokazuje różki (co ja mówię, rogi!) - będziemy jeszcze z nią mieć "wesoło", charakterna bardzo. Ale to też chyba kwestia wieku, w okresie 2,5 - 3 roku dzieci dziczeją :) Nie dostała się do przedszkola od września, piszemy odwołania i "się zobaczy". O Zosi mogłabym pisać w nieskończoność... :)

Monsz w robocie ma rzeźnię stefana, ale nie miejsce i czas, żeby o tym pisać. To nie piszę :)

Brzydki rozwód, o którym kiedyś tu pisałam, jest w pełnym rozkwicie. Czasem mam ochotę wykonać telefon do jednej ze stron i zelżyć obraźliwymi słowy, ale wiem, że mogłoby to zaszkodzić drugiej stronie, to nie robię nic takiego. Ale powiem Wam jedno - czasem NAPRAWDĘ można się zdziwić, jak w pewnym wieku ludziom od-pier-da-la*** Dobra, koniec tematu, bo się tylko niepotrzebnie nakręcam :)

Co u mnie? Wariacko. Czasem mam wrażenie, że już się ogarniam, ale to tylko wrażenie ;) Od urodzenia Wojtasa minęły niemal 3 miesiące a ja nawet nie pojechałam z nim do pracy, żeby się nim pochwalić... ;) Teraz piszę a on na mnie leży i cosik sobie stęka ;) Marzę o chwili, kiedy wejdę w swoje stare dżinsy, ale na razie niewiele robię w temacie*** Kupiłam sobie ThermalPro i dzisiaj zaczęłam. Zaraz wykupię dietę Smacznie Dopasowaną. Chciałabym znów biegać, ale sama się boję na tej mojej wsi. Wymówka dobra rzecz, no nie? Do ABRocketa i brzuszków towarzystwo mi niepotrzebne... ;) Myśli mam sto tysięcy, ale deprechy poporodowej nie zaobserwowałam - jednak uregulowane hormony tarczycowe to naprawdę połowa (jak nie więcej!) sukcesu. Gdybym miała taką wiedzę przy Zosi, to może ominęły by mnie przygody z Coaxilem? :) Wahania nastroju są, to oczywiste, ale to akurat mam w standardzie, niezależnie od ciąż, połogów i innych takich :) Chciałabym być dobrą matką, żoną i kochanką. Dobrą córką, siostrą, synową, przyjaciółką, pracownicą, pracodawczynią i znajomą. Chciałabym pięknie wyglądać, mieć zadbany dom i ogród i jeszcze znaleźć czas na teatr, kino, imprezę, dobrą książkę i rozwijanie swoich pasji. W ogóle to mieć jakieś pasje :P Ale nie da się być idealną na każdym polu - przynajmniej ja nie potrafię - więc muszę wybierać. A to jest frustrujące, kurza twarz. No nic to - taki lajf. Powtarzam się chyba, co? ;)

Poza tym było parę fajnych spotkań towarzyskich, cudowne święta i bossska majówka. W kwestii majówki - czasem trzeba się odpiąć, "zeszmacić", umrzeć następnego dnia i zmartwychwstać... :D

Kończę, Kochani, bo mi Wojtas zaczyna nóżki prężyć kolkowo - niewygodnie pisać jedną ręką bujając Brzdąca drugą. Muszę z nim po domu polatać :) Wrócę tu, bo tęsknię a i abonament na SD mnie przymusi :)

Buziaki majowe!

___________________________________________________

***Cholera, zawsze tak piszę ;)
***Nie jestem damą, zdarza się i w najlepszej rodzinie ;)
***Karmienie piersią połączone z restrykcyjną (bezbiałkową niemal) dietą wcale mnie nie wyszczupliło, to chyba jakiś mit...

10 marca 2011 , Komentarze (19)

...ale widać, jak bardzo opitoliłam sobie kłaki na czaszce. Mam teraz fryza na metroseksualnego rezerwistę , he he. Fajnie jest, irokeza  mogę sobie zrobić - o ile się odważę. Na razie jestem w szoku, że w ogóle tak krótko ściachałam włosy!!!


No, to teraz tylko muszę przeczekać 3 tygodnie połogu i mogę zacząć ćwiczyć, żeby w jakimś sensownym czasie pozbyć się nadprogramowych 10 kilogramów. Nie mieszczę się w ciuchy sprzed ciąży, w tych ciążowych wyglądam, jakbym jeszcze w ciąży była (a skoro już w niej nie jestem to chromolę, nie będę w nich chodzić!) a takich ciuchów sprzed pierwszego odchudzania, tudzież po pierwszej ciąży, mam niewiele. Chyba muszę się wybrać na zakupy ubraniowe, czego serdecznie nie znoszę. Opitolonymi włosami chciałam zrekompensować sobie podły nastrój spowodowany widokiem swojego ciała poniżej głowy. No i udaje mi się to, a jakże - wtedy, kiedy oglądam w lustrze samą głowę ;) Jezu, no wiem, że to dopiero 3 tygodnie po porodzie, wiem. I wiem, że i tak ważę całkiem przyzwoicie, jak na pociężarówkowy stan. Ale hormon mi poleciał na ryj i płakać się chce czasem tak zupełnie bez powodu*** I pomarudzić sobie też mam życzenie. Jak nie tu, to gdzie?


Za tak szeroki odzew po poprzednim wpisie bardzo BARDZO Wam, Kochani, dziękuję - nigdy jeszcze nie miałam tylu komentarzy :):):)


Buziaki czwartkowe!


____________________________________________________

 ***bo robiona komórką i w dodatku przeze mnie samą

***a co dopiero, jak oglądam w lustrze ponaciągane i zwisające brzuszysko :(

25 lutego 2011 , Komentarze (75)

...Wojtusia znaczy.

 

W dniu urodzenia miał 2.670 gram (przy wyjściu ze szpitala: 2.400) i mierzył 49 cm. A że urodziłam ponad miesiąc za wcześnie (termin miałam na 18 marca), to mi go na dwie doby zabrali do inkubatora. Ale po czterech dniach puścili obydwoje do domu. Teraz go budzę co trzy godziny i wciskam mleczucho (i z piersi i odciągnięte ze strzykawki), żeby kurczaczka utuczyć ;) Zosieńka zaskakująco (jak na razie tfu tfu tfu!!!) przyjemnie go przyjęła, śmieje się na jego widok, szuka w wózku albo w łóżeczku i nie wkłada palców do oka ;) Córcia zapałała ostatnio wielkim uczuciem do Mietka (to ten starszy i grubszy kot ;)) i miętosi go okrutnie. I "gili-gili" robi. I tuli. I "aja" z rozmachem uskutecznia. I za ogon ciągnie. A Mietas brzuszysko do maltretowania wystawia i z rzadka prychnie na nią albo ucieknie albo pacnie łapą. Co doprowadza ją do dzikich wybuchów radości :) I tak się kręci...

 

Moje samopoczucie fizyczne? Dobre (trochę niewyspanam... ;)) Moje samopoczucie psychiczne? Znośne :) Wiadomo, że hormony szaleją teraz, bo po porodzie poleciały na mordę, ale i tak jest lepiej, niż przy Zosi. Jak na razie przynajmniej. Biorę 1/4 dawki hormonu tarczycowego i - tak jak mówił mi endokrynolog (bo się okazało w ciąży, że mam niedoczynność tarczycy) - laktację mam a i może uda się deprechy poporodowej uniknąć. Oby. Kciuki proszę trzymać :)

 

Co jeszcze? Ano udało się nam w końcu sprzedać mieszkanie - po półtora roku (albo i dłużej) bujania się i czekania. Za przyzwoite pieniądze i sympatycznym ludziom. Ani my nie stratni ani oni nie obdarci ze skóry. Ufff...

 

Kupiliśmy auto :) Znaczy - ja kupiłam, bo ma być moje (!!!) ;) Wahałam się pomiędzy Kia Sportage

(bo śliczna i przyzwoicie zrobiona w całkiem rozsądnej cenie) a Skodą Yeti

 (bo klasyczną ma linię, bardzo porządne parametry - lepsze, niż Kia - i wychodziła taniej po rabatach i upustach). Zdecydowałam się na "Pandę" - tak nazywam Yeti. Ostatecznie brałam pod uwagę te dwa modele, bo kryteria wyboru miałam dwa: ma być napęd na cztery koła i ma być to niewielka furka - dlatego Outlandery i inne Grand Vitary odpadły. A Ravka4 ze względu na cenę. A w Mitsubishi ASX dostałam klaustrofobii ;) Odbiór auta - kole kwietnia :) Pierwotnie Kia miała być do odbioru w lipcu a Skoda w maju, he he he ;) Kolor wybraliśmy tzw. Brąz mato metalizowany   - zupełnie nie "nasz" kolor, ale się nam spodobał :) W końcu zima i roztopy wiosenne i potopy jesienne przestaną mi spędzać sen z powiek...

 

Wiele się działo i wiele się dzieje still i wciąż - w rodzinie rak się objawił. Wyszło zupełnym przypadkiem i dość wczesne stadium - więc teraz czekamy na operację a później radioterapię. Kciuki proszę trzymać. Oprócz choróbska w rodzinie rozwód mamy, taki z tych niefajnych. Opisywać nie będę, bo i po co - ale generalnie kieszenie to mam dziurawe od otwierającego się noża, grrr... Czasem mam ochotę zadzwonić i zelżyć tak od serca jedną ze stron, bo zachowuje się skandalicznie, momentami nieludzko i po prostu chamsko-buracko. Tfu! Jakże się człowiek może pomylić...

 

Moja waga po powrocie do domu: 64,4 kg. Na dziś: 63,3 kg. Diety Vitalii chyba na razie nie mogę ze względu na karmienie. Chyba, że się dopytam pań dietetyczek i się okaże, że można. Problem dodatkowy w tym, że chyba Misio też ma skazę białkową, jak Zosiak, więc zdecydowana większość nabiału odpada ze względu na kazeinę. Jak na razie kawę pijam z mlekiem z kozy (w kawie daje radę, samo jest raczej nie do przejścia), kupiłam też mleko sojowe (smakuje i wygląda jak rozpuszczona kreda...) a z krowich produktów uskuteczniam jogurty łudząc się, że to małemu nie szkodzi...

 

Czy moja nieobecność jest chociaż trochę usprawiedliwiona?

 

Jestem z Wami myślami, Kochani - bo na łażenie po pamiętnikach trochę mi czasu brak. Ale WooHoo serdecznie gratuluję :):):)

 

Buziaki piątkowe :)

17 stycznia 2011 , Komentarze (8)

...i to był dla mnie szok! :)

 

Zosia ma dwa latka i trzy miesiące z groszem. Dwa lata temu poszliśmy z nią pierwszy raz na basen, na zajęcia do Aquaparku. W ramach szkółki dostała starter, w którym oprócz paczki pieluch basenowych dla "naleśników" były między innymi dwie kąpielowe zabawki - żółta gumowa kaczuszka i turkusowy gumowy - no właśnie... Przez dwa lata debatowaliśmy z Maćkiem przy wieczornych zosiowych kąpielach, czy to jest krokodyl (z racji rzędu zielonych łusek wzdłuż grzbietu), czy hipopotam (z racji charakterystycznego pyszczydła). Wczoraj po łazience kundziła Zochlina wraz ze swoją starszą kuzynką. Wydłubywałam córci z ręki obie gumowe zabawki, tłumacząc "Zosiak, ale nie wrzucaj teraz do wanny kaczuszki, daj się Mieciowi napić wody", "Zosieńko, Antoś chce się napić i nie musisz w niego rzucać krokodylem, czy tam hipopotamem - zobacz Kajeczka, jaka śmieszna zabawka, w sumie z wujkiem to nie wiemy, co to tak naprawdę jest". I tu mnie dziecko oświeciło: "Ciociu, przecież to smok". Dla niej to było oczywiste, dla mnie dwa lata zastanawiania się mimochodem i grom z jasnego nieba. Czasem warto spojrzeć na jakiś problem nieco szerzej, nieszablonowo, bez uprzedzeń - jak dzieciak :) Prosty przykład, bardzo prosty, ale pokazuje prawdę o pięknych i niezepsutych, nie nagiętych do szablonów umysłach dzieci :)

 

Kontynuuję zwolnienie lekarskie, ale z odpoczynkiem czekam na ch....-wie-co. Chodzę do pracy (nie codziennie, nie na osiem godzin, ale jednak), latam po urzędach, spółdzielniach mieszkaniowych i lekarzach. Na wylegiwanie się w wyrku czasu mi brak. Głupiam, jak wał korbowy, naprawdę...

 

Zdrowie tak so - znaczy ciążowo dobrze, mam odpowiednio dobrane leki a i doktor  w trakcie USG uspokoił, że wszystko w normie. Wojtuś (o ile nie okaże się jednak Marysią ;)) waży 1.577 gram (+/- 260 gram) i rozwija się prawidłowo. Tarczycowo nieco gorzej - chociaż leki mam chyba dobrze dobrane, bo wyniki obecnie mam mniej-więcej w normie :) A co dalej, to się okaże - endokrynologa nawiedzę 25 stycznia i będę wiedzieć więcej.

 

Zosisko kaszle i katarzy (ja także zatkanam), ale bezgorączkowo. Mam nadzieję, że obejdzie się bez lekarza, zobaczę rano, jak się Mysza będzie czuć. W sobotę nawiedziliśmy plac zabaw dla dzieci i chcemy zapisać Zosieńkę na zajęcia w grupach. Akademia Malucha znaczy. Bo gdy przebywa wśród dzieci, to widzę progres - a jak jest sama, to mam wrażenie, że stoi w miejscu. Nie gada nam jeszcze, tylko po swojemu gugla i ziaziuje. Rozumiemy doskonale o co jej chodzi, ale chciałabym, żeby już zrezygnowała z języka migowego na rzecz werbalnego ;) Obserwuję ją na tle innych dzieciaków i mam wrażenie, że jednak jest nieco w tyle - nie to, żeby była opóźniona, czy niedorozwinięta, Panie Boże broń. Ale trochu jest w tyle i to nie jest moja panika, tylko stwierdzenie faktu. I tak sobie myślimy, że zajęcia w grupie równolatków, dwa razy w tygodniu po dwie godziny, to tylko jej na dobre wyjdą. A i pójście do przedszkola może będzie nieco łagodniejsze, bo nie będzie taki dzikun a już światowa i obeznana w życiu społecznym? :) Na razie myślę o Elefun   na Pogórzu, ale chyba sprawdzę też bliższe przedszkola na Witominie .

 

I tak sobie żyję, coraz bardziej w domu i dzieciowo a coraz mniej w pracy - chociaż w robocie mam kongo, nie chcę nawet o tym myśleć :( Spotkania z przyjaciółmi uskuteczniam i udaję przed sobą, żem rzeźka, zwarta, gotowa i wciąż "trochę w ciąży". Ale chyba jednak czas zwolnić nieco, bo zaczynam przypominać Boba B., który "zawsze da radę". A przecież nie muszę wszystkiego robić na tip-top, teraz właśnie powinnam mieć czas na wyciszenie i chwilę odpoczynku. Muszę chyba porządniej przegrzebać mózgownicę w poszukiwaniu wyłącznika "muszę-powinnam-trzeba". I tak siebie przekonuję, tiaaa... ;) A jeszcze przede mną do załatwienia kilka dużych spraw, w tym notariusze, banki, urzędy i inne stresujące miejsca... I bądź tu człowieku wyluzowany i lajtowy, tiaaa...

 

Dobra. Koniec (chaotycznego) marudzenia. Idę spać. chyba :)

 

Buziaki (już) poniedziałkowe :)


PS. To sobie pomarudziłam...

PS. Kolędę przeżyłam :)

7 stycznia 2011 , Komentarze (5)

...więc nie chodzę do pracy w godzinach 8-16 a 10-15 ;) A poważnie - to gorzej mi nieco, niż bym chciała i wzięłam zwolnienie wcześniej, niż planowałam. O jakieś 3 tygodnie wcześniej. Co wiąże się z tym, że nie zdążyłam przekazać wszystkich obowiązków. Co wiąże się z tym, że jednak trochu czasu w pracy spędzam. Codziennie, jak na razie. A zwolnienie mam od wtorku. Nic to, za chwilę będę się pławić w rozkoszach niczym nie zmąconego L4 i płakać, że tęsknię za firmą ;) A później urodzi się Dziecię Wewnętrzne i na nic nie będę mieć czasu, zwłaszcza na szlochy popracowe ;)

 

Sylwester był. I minął jak sen złoty. Cudnie było!!! Zapomniałam zrobić postanowienia noworoczne. I zapomniałam, że już dawno postanowiłam ich nie robić. Co z resztką mózgu robi niedoczynność tarczycy wymieszana z ciążą... ;) Jakieś zdjęcia posiadam, jak się dokopię, to umieszczę. Powiem tylko, że moje Dziecię Zewnętrzne dzielnie zastępowało mnie na parkiecie (w tym roku tańce ograniczyłam drastycznie, czy ja już mówiłam, że czuję się mocno tak so?) - moja dzielna córcia wytrzymała do 1 w nocy :):):)

 

Święta były. I minęły, nie-pamiętam-jak-i-kiedy. Ale cudnie było :) W Wigilię mieliśmy gości (w sumie nas było 17 osób, rodzinnie bardzo), później nas przysypało i moja najbliższa Rodzinka (Rodzice, Siostra i dwa psiury) została do drugiego dnia. Takie Prawdziwe Święta :)

 

Cosik się jeszcze po drodze wydarzyło, dużo tego było - ale mam dziury w miejscu po mózgu, kurza mordeczka. Jak sobie przypomnę, to się zamelduję. Howgh. Czy jakkolwiek się to-to pisze :)


PS. Już wiem, co chciałam. Mamy kolędę mieć. Rzecz normalna, że niby? Tak, jasne - ksiądz będzie chodzić we wtorek, 11 stycznia w godzinach 10-15 :) Normalny dzień pracujący.  Wiejska parafia, przysięgam ;) Mam L4, to kolędę przyjmę - bo na pytanie Natalki (ona już miała kolędę, na której była i Zosia), czy może by tak przyszedł do nas po 16, jak wrócimy z pracy odpowiedział, że z takimi pytaniami to mamy do niego osobiście, tiaaa... Korci mnie, żeby uderzyć z nim w polemikę. Chociaż z drugiej strony - jak na ciążę mam DOSYĆ STRESU*** a i jeszcze będzie może robił problem z ochrzczeniem Wojtasa? No i po co mi to...


Buziaki zawinięte, ciążowo-hormonalno-tarczycowo-zdechłe.


___________________________________________________

***Dzisiaj na ten przykład nam chcieli licznik zdjąć i gaz odciąć. Nie, nie zalegamy ani grosza! Ale umowa się skończyła 31 grudnia. Mea culpa, że nie pojechałam podpisać. Fakt. Ale żeby od razu odcinać gaz? Płacącym?? W środku zimy??? Cudownie, nieprawdaż? ;)

24 grudnia 2010 , Komentarze (8)

...spokojnych, zdrowych i wesołych Świąt!




19 grudnia 2010 , Komentarze (10)

...katarzysko posiadam, w doskonałym stanie (odmiana de luxe: zatykająca, zielona i ciężka) i kaszel. Kaszel nieco słabszej jakości, ale i tak całkiem niezły, poddusić potrafi. Chce ktoś? Oddam, za darmo nawet.


W piątek obrobiwszy się dokumentnie (poukładałam nawet zaległe papierki z korytek, żeby mieć czyste konto) urwałam się z pracy, żeby w domu choróbsko imbirem spacyfikować. I cytrynką. I miodkiem. I tak cały weekend miało być. Tiaaa... Wczoraj zostawiliśmy Zosisko Teściuffce i napadliśmy na Port Rumia - jeszcze była fura prezentów do nabycia i paczka do Krakowa do wysłania dla chrześniaczki. Na Makro brakło mi już sił. A wieczorem - mimo, że pokonana choróbskiem zdążyłam wcześniej odwołać - pojechałam do znajomej na urodzinową herbatę. Ależ fajnie było :) Ze dwanaście bab (większości wcale nie znałam, część tylko imprezowo albo z zamierzchłych czasów liceum), kupa śmiechu, kupa alku, poważne rozmowy i debilne zdjęcia. Dziewczyny po domówce miały jechać dalej, ale nie wiem, jak to się skończyło - jako stateczna Matka Polka z Jajem tuż po północy zwinęłam się elegancko i doturlałam do chatki :) I jeszcze dostałam herbatkę w prezencie, bo oprócz mnie nikt takowej u Hani nie pija ;)

 

Dzisiaj muszę popakować zakupione wczoraj prezenty i na chwilę w jedno miejsce podjechać (odebrać najnowszego Wilqa i kupić jeden z ostatnich prezentów) wtedy już tylko "w domuuuuu". Ale kocyk nie wchodzi w rachubę - zostaję z Zosiakiem sam na sam a Maciuś pogina do zaniechanego wczoraj Makro - żywieniowe zakupy świąteczne (te, które można) i chojka. A ja pewnie i tak nie wykorzystam opcji "w domuuuuu", jeno opatulę ciepło Dziecię Zewnętrzne i to wewnątrz mnie i pójdziemy w śnieg :) Nie chcę trzymać Zosiaka cały czas w domu, za dużo atrakcji na zewnątrz.

 

Zmykam, Mili moi, Dziecię Zewnętrzne domaga się kolejnej porcji wody z lodem (no lubi, nie szkodzi jej - to co mam jej wciskać soki z cukrem ;)) a i ja się muszę zebrać i dojść do siebie. Jednak niedoczynność tarczycy, nawet pacyfikowana lekami, to gówno straszne i odbija się zarówno na samopoczuciu psychicznym, jak i fizycznym.

 

Buziaki niedzielne!


PS. Zgryza mam. Pracowego. I kiwaczka potrzebuję. Ale to nie teraz, może sobie w sobie sama to jakoś poukładam?

17 grudnia 2010 , Komentarze (4)

...ale bardzo mądre. I kiedyś na V. też krążyło. Może jednak warto mieć 80 lat :)

 

Kiedy ma 5 lat: ogląda się w lustrze i widzi księżniczkę.

Kiedy ma 10 lat: ogląda się w lustrze i widzi Kopciuszka

Kiedy ma 15 lat: ogląda się w lustrze i widzi obrzydliwą siostrę przyrodnią Kopciuszka: "Mamo, przecież tak nie mogę pójść do szkoły!"

Kiedy ma 20 lat: ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 30 lat: ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale uważa, że teraz nie ma czasu, żeby się o to troszczyć i mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 40 lat: ogląda się w lustrze i widzi się "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mówi, że jest przynajmniej czysta i mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 50 lat: ogląda się w lustrze i mówi: "Jestem sobą" i idzie wszędzie.

Kiedy ma 60 lat: patrzy na siebie i wspomina wszystkich ludzi, którzy już nie mogą na siebie spoglądać w lustrze. Wychodzi z domu i zdobywa świat.

Kiedy ma 70 lat: patrzy na siebie i widzi mądrość, radość i umiejętności. Wychodzi z domu i cieszy się życiem.

Kiedy ma 80 lat: nie troszczy się o patrzenie w lustro. Po prostu zakłada liliowy kapelusz i wychodzi z domu, żeby czerpać radość i przyjemność ze świata. :-))))

 

Może wszystkie powinnyśmy dużo wcześniej założyć taki liliowy kapelusz...

http://mjkbj.blox.pl/2006/03/Lilowy-kapelusz.html

 

Buziaki zamulone, nieprzytomne i nieco chore.

Apsik!