Wróciłam właśnie z zabiegu nawilżającego pyszczydło u mojej pani Ani. O jezusicku przenajsłodszy, co to za czad... Jestem jej stałą klientką od czasów niepamiętnych (dopiero jej się udało wyprowadzić mnie z trądziku, he he :), ale pierwszy raz poszłam na coś innego, niż oczyszczanie albo depilacja, czy tam henna. Cóż - w końcu jestem trzydziestoletnią pańcią, czas zacząć wklepywać w ryjek jakieś inne cosie, niż krem matujący ;) No i wklepała mi, oj wklepała :) Cuda wianki, nie jestem w stanie nawet powiedzieć, co po kolei (chociaż objaśniała, co robi). Pracuje teraz na , ponoć lepsze toto od Diorów, Lancomów, czy innych cudów, którymi oklepywała klientki wcześniej :) I starała się o licencję na pracę wyłącznie tymi kosmetykami jakiś czas, musiała porobić kursa, cuda-niewidy. Nic to, na razie twarz mam na swoim miejscu - mam nadzieję, że się nie pouczulam. Ale masaż twarzy, jaki mi dzisiaj zafundowała, to po prostu raj...
Z innej bajki - przepis na zupę cebulowo-serową. Też niebo. W gębie ;)
Składniki (4 - 5 porcji):
- 5 cebul
- 2 ząbki czosnku
- łyżka masła
- 3 łyżki mąki
- 250 ml białego wytrawnego wina (standardowo użyłam Rebiansa)
- 1 litr (lub nieco mniej) bulionu - ja miałam niestety z kostki warzywnej, w której ugotowałam marchewkę, pietruchę, selera, pora i zieloną pietruchę wraz z bazylią
- żółty ser (1/3 kostki Goudy firmy Turek)
- serek topiony śmietankowy w "kiszce"
- łycha musztardy
- kromka chleba na jedną osobę
- odrobina oliwy
Wykonanie:
1. Cebule kroję w kostkę, czosnek miażdżę, wrzucam na patelnię z rozgrzanym masłem i przyrumieniam.
2. Obsypuję cebulę z czosnkiem mąką i mieszając smażę aż mąka zrobi się złota.
3. Wlewam wino, gotuję parę minut merdając w wywarze.
4. Wlewam przygotowany bulion bez warzyw i zieleniny i gotuję parę minut. Oczywiście mieszając :)
5. Traktuję całość blenderem uważając, by się nie poparzyć...
6. Gdy mam już całość dokładnie zmiksowaną, dodaję topiony serek z "serdelka" (taki zwyczajny, peerelowski :)) i energicznie mieszam. Można znów użyć blendera :)
7. Wrzucam łychę musztardyi znów blenderem, blenderem :)
8. Chleb na grzanki kroję w kostkę, kładę ostrożnie na rozgrzaną patelnię BARDZO CIENIUTKO posmarowaną oliwą i podsmażam z obu stron. Trzeba uważać przy przewracaniu kawałków na drugą stronę, lubią się rozwalać, niestety.
9. Na dno miseczek wkładam żółty ser i zalewam zupą. Grzanki wedle uznania - można wpiżyć do miseczki, można jeść osobno (ja preferuję drugi wariant, nie znoszę rozdyźdanych grzanek, musli, płatków itp.)
Nie mam bladego pojęcia, ile toto ma kalorii, ale prawdę powiedziawszy nawet liczyć nie będę :) Za dobre to było, żeby sobie humor psuć ;)
Zmykam, bo jeszcze muszę Rodziców nawiedzić :) Buziaki :)