Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

[2014-05] Biegacz amator, apostoł sportu i aktywności fizycznej. Na Vitalii jestem teraz po to, aby motywować innych i pokazać im, że droga sportowa nie jest za trudna dla nikogo. [__Ważne linki__]: [_1_] Mój manifest: https://app.vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8479119
[_2_] Polityka dot. znajomych: https://app.vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8419862
[_3_] Moje Endomondo: https://app.vitalia.pl/profile/14544270
[_4_] Jak zostałem biegaczem: https://app.vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8468537
[_5_] Warsztat biegowy: https://app.vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8498857

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 50235
Komentarzy: 870
Założony: 16 lutego 2014
Ostatni wpis: 26 lipca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
strach3

mężczyzna, 47 lat, Warszawa

174 cm, 70.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 sierpnia 2014 , Komentarze (5)

Nie ma czego podsumowywać, cały tydzień rekonwalescencja, nawet basen odpuściłem. W czwartek na próbę zrobiłem 11 km recovery w tempie 6:00 i po biegu wiedziałem, że jeszcze nie czas. Na chwilę obecną już chyba lepiej i jutro pewnie pójdę na trening klubowy, ale martwi mnie lewa pachwina - ona może się okazać stoperem biegania. Prawy nerw kulszowy też nie współpracuje, bo promieniuje bólem od pośladka do kolana. Od fizjoterapeuty dostałem zalecenie żeby pośladek rozmasowywać sobie na piłce tenisowej, ale od tego tylko bardziej boli. Co prawda nie zagraża to bieganiu bezpośrednio, ale nie mogę tego tak zostawić, bo z tego może być rwa kulszowa, zresztą już teraz dłuższe trasy autem robią się męczące.

Tak więc tydzień przygotowań psu w dupę. Ale jeśli na tym się skończy, to nie ma tragedii. Teraz czeka mnie ciężki tydzień w pracy, a potem drugi w tym roku wyjazd z dzieckiem nad morze. Znów będzie trzeba dokonywać cudów, żeby treningowy tydzień się jakoś dopiął. W sumie nawet lubię tą planistyczną ekwilibrystykę, pod warunkiem, że znajdę czas aby ją zrobić dobrze, a na końcu uda się zrobić wymagane minimum i z nikim się nie pokłócić że coś tam nie jest zrobione.

Dobra, dość mazania się, jutro wracam do gry i nie ma że boli (chyba że dalej noga).

31 lipca 2014 , Komentarze (16)

Kilka dni temu Vitalia opublikowała artykuł o cydrze - niskoalkoholowym napoju ze sfermentowanych jabłek. Przeczytałem i stwierdziłem, że muszę kupić flaszkę tego specjału, bo jeszcze nie próbowałem. Zanotowałem w pamięci i o artykule zapomniałem.

Tymczasem z dzisiejszej gazety dowiedziałem się, że od piątku Moskwa wprowadza embargo na polskie jabłka, dla których ten rynek jest jednym z najważniejszych. Uderzyli nas tam, gdzie boli. W tej sytuacji konsumpcja rodzimego cydru i jabłek urasta do rangi czynu patriotycznego ;) Na facebooku Wyborcza zrobiła nawet taką akcję: #JedzJabłka.

Przykro patrzeć na to, co Rosja robi Ukrainie i jak bezwstydnie łamie prawo międzynarodowe. Jako patriota chciałbym bojkotować rosyjskie produkty, ale niechcący i tak robię to już od lat, bo w sklepach prawie ich nie ma. Za to w rozpoczynającej się wojnie handlowej mogę promować to, co polskie i zdrowe. Pijmy cydr i jedzmy jabłka! Pokażmy Putinowi palec :D

Nigdy nie prosiłem o komentarze w moim pamiętniku, ale dziś zrobię wyjątek: gdybyście byli uprzejmi napisać wyrazy poparcia w dużej ilości, może wpis pojawiłby się na głównej.

29 lipca 2014 , Komentarze (9)

Ostatnia kurtyna wodna i zaczyna się długi finisz pod górę. Wszystkie karty idą na stół. Zapominam o bolącej nodze i włączam dopalacz, choć główny bak jest prawie pusty. Zaczynam dublować najwolniejszych biegaczy, kończących dopiero pierwszą pętlę. Prawie wpadam na panią, która znienacka przeszła w marsz bez uprzedniego zejścia na bok, a po chwili wyprzedzając po zewnętrznej – na gościa, który chciał przybić piątkę kibicom i zabiegł mi drogę. Taranuję go bez pardonu (sorry, twoja wina), zostawiam z tyłu i dalej zasuwam mocno pod górę. Wkładam wszystkie siły i zdaje się, że w zasięgu wzroku (czyli dziesięciu metrów) nie mam konkurencji. Ale siły szybko się kończą. Od brzucha do mostka rozlewa się znajome pieczenie wskazujące, że jestem już głęboko w strefie beztlenowej, kilka uderzeń od  HRmax. Czuję, że zaraz odetnie mi prąd, zaczynam oddychać na trzy. Niestety do mety jeszcze całe 300 metrów. Wypruwam z siebie wszystko i do ostatnich metrów długimi susami wyprzedzam jeszcze kilku rywali. Wreszcie meta, specjalnie dla fotografa unoszę ręce w geście triumfu.

Za bramą staram się nie upaść i nie zatrzymywać, żeby nie spowodować wypadku, ale ledwo powłóczę nogami. Odbieram medal i izotonik, który łapczywie wypijam, wymieniam wrażenia z napotkanymi kolegami. Kwadrans rozciągania i truchtu do auta, bo tam czeka telefon z smsem. Ale smsa jeszcze nie ma, więc wycieram się, piję białko, zjadam banana i robię na parkingu jeszcze jedną sesję rozciągania. Z wyglądu, zachowania i zapachu daleko mi do typowego gościa świątyni handlu, ale to nie ma znaczenia, i tak już pustawo. Po chwili jest sms z wynikiem! Z planem złamania 46 minut to przesadziłem, ale i tak życiówka poprawiona o 45 sekund, wow! W tej imprezie bierze udział wielu początkujących, dlatego tylko 16% biegaczy miało lepszy czas ode mnie, a w kategorii wiekowej 22%. Naprawdę są powody do zadowolenia, ale z braku sił nie skaczę z radości nawet w myślach. Emocje zostawiam na potem, gdy będę spisywał tą relację.

W domu nawet się nie umywszy zasnąłem słodko przy stole, jedząc kolację :) Gdy obudził mnie pokrzywiony kręgosłup, dotarłem tylko do sofy i tam jak dziecko kimałem do późnego ranka… na szczęście niedzielnego.  A co, zasłużyłem!

Zapis: klik

Fotorelacja: klik

PS. Jeśli dotrwaliście do końca, to pewnie lubicie takie relacje. W takim razie na pewno spodoba się Wam to: klik (a szczególnie tym, którzy czytali książkę Chrisa McDougalla „Urodzeni biegacze” – moją ulubioną). Co prawda popełniam tu piśmiennicze samobójstwo zestawiając ten tekst z moim, ale co tam, podzielę się :)

28 lipca 2014 , Komentarze (2)

Do zrobienia są dwie pętle po 5 km. Trasa spod stadionu Polonii prowadzi najpierw na południe Bonifraterską, Miodową i Krakowskim Przedmieściem. Na początku jak zawsze tłok i lawirowanie w tłumie, choć jest o niebo lepiej niż ostatnio, gdy nie było wyznaczonych stref. Wzdłuż trasy masa kibiców – tych, którzy szukają w tłumie „swoich” biegaczy, i tych, którzy przyszli dopingować tak po prostu. To bardzo budujące, gdy się słyszy doping i brawa od obcych ludzi, zwłaszcza starszych. Najgłośniej jest zawsze na wbiegu w Krakowskie, zawsze tam przyspieszam, ten doping dodaje skrzydeł. Jeszcze kawałek i skręt w lewo w Karową. Bez wątpienia najprzyjemniejsze miejsce całej trasy. Nie ukrywam, że głównie dlatego, że jest to dość długi zbieg ślimakiem, na którym zawsze zyskuję sporo czasu…

Ale drugim ważnym powodem są historyczne rekonstrukcje, dla których zawsze wyłączam muzykę: znicze, posterunki, odgłosy wystrzałów, unoszący się dym powstańczych walk… Wspomnienie o tych, którzy kiedyś walczyli o wolność, z której dziś korzystamy nawet o niej nie myśląc. Coraz więcej ludzi odsyła ich w niebyt na półkę historii razem z czarno-białymi filmami z tego okresu, a przecież to byli ludzie z krwi i kości, tacy sami jak my… Nie uderzając w patos, jestem tu także ku ich pamięci. Zatrzymajmy się wszyscy na chwilę w piątek o 17:00, gdy rozlegną się syreny. Niezależnie od oceny Powstania w sensie historycznym, ta chwila im się należy.

Przed końcem Karowej jest ustawiona kurtyna wodna, w której sam środek wbiegam całym impetem. W jedną sekundę jestem cały mokry. Co za ulga! Oczywiście pulsometr jest innego zdania i po chwili wysiada. Ale i tak wiem, że już po pierwszym kilometrze puls przekroczył 180 ud/min i powoli dryfuje ku górze. Zaczyna się długi odcinek wzdłuż Wisły – zachodnią nitką Wybrzeża Gdyńskiego na północ. Mija mnie karetka, w tym upale zemdlonych będzie dziś niemało, zwłaszcza, że odsetek kompletnych amatorów jest na tym biegu wyjątkowo duży. Ten długi prosty odcinek jest ciężki – choć dopiero 3 km za mną, zmęczenie daje się już we znaki. Do wyznaczonego (przyznam, że zbyt ambitnie) tempa brakuje mi coraz więcej. Ale wciąż powoli wyprzedzam innych, m.in. biegacza z repliką karabinu i drugiego, zamaszyście machającego sporą flagą. Kiedyś też tak pobiegnę. Dziś mimo wszystko przyjechałem tu po życiówkę, ale dla wielu innych ten bieg to przede wszystkim celebracja.

Na skręcie w Sanguszki druga kurtyna, z której skwapliwie korzystam. Zaczyna się podbieg. Czytaliście kwietniową relację z Półmaratonu Warszawskiego, fragment o ciężkim podbiegu na Agrykoli? Ten wcale nie jest lżejszy, ludzie padają jak muchy ;) Staram się nie szarżować, ale nie stracić też za dużo. Po kilku minutach pierwsza pętla za mną i czas na nawodnienie. Normalnie nie piję na dyszkach, ale w tym upale muszę. To oczywiście kosztuje stratę cennych sekund i wybicie z rytmu. Drugą pętlę zaczynam porządnie zmęczony i nawet nie próbuję już pilnować założonego tempa. Powtórka: znów mega doping na Krakowskim, z górki na pazurki w Karową i kurtyna wodna.

Wreszcie ostatnia prosta przed podbiegiem. Staram się wycisnąć z siebie jeszcze więcej, ale nie bardzo jest skąd. Tempo mam w miarę równe, przed sobą widzę tą samą koszulkę, która dogoniła mnie przy wodopoju (albo ja ją). W końcu udaje się przyspieszyć i teraz wyprzedzam ją, a potem innych. Jest szeroko, więc przeciskam się w szczelinach między biegaczami dość płynnie. Już od dawna nikt mnie nie wyprzedził, a ja koszę kolejnych rywali jak młodą trawę, choć i tak zostaję 100 metrów za pierwotnym planem. Zostały tylko 2 kilometry do mety, ale wziąwszy pod uwagę ten ostatni km nie wiem, czy dobrze rozłożyłem siły, czy ich nie zabraknie. Nic, napieram dalej.

cdn.

27 lipca 2014 , Komentarze (6)

Dzień tygodnia

ZadaniaKmOcena
poniedziałekZnów przez nadmiar innych zajęć nie zrobiłem brzucha.
wtorek

Trening z klubem: 3 kółka rozbiegania, różne skipy i przebieżki,w trakcie których coś strzeliło w udzie i pośladku, ale dało się dalej biec. Potem "danie główne": 3x 2 km tempem półmaratońskim (5:00) z przerwą 2' w truchcie. Takie sobie jak dla mnie, ale przynajmniej pobiegałem w parze z najładniejszą koleżanką z klubu :D

8Dobrze!
środaUdo i pośladek jednak bolą - kontuzja. Do tego okolica lewego m. lędźwiowo-biodrowego, odzywająca się od kilku miesięcy, po niedzielnym długim wybieganiu skarży się coraz głośniej. Odpoczywam, żadnych treningów, tylko regeneracja.
czwartekKontuzja

piątekKontuzja

sobotaBieg Powstania Warszawskiego 10 km, nowa życiówka :)10.6Dobrze!
niedzielaKontuzja
razemaktywności 2 (bieganie), kilometraż 18.6

Podsumowując, tydzień pod znakiem kontuzji, regeneracji i przygotowań do startu kontrolnego, mały kilometraż, za to niezła życiówka potwierdziła rosnącą formę. Jest moc, teraz trzeba wydobrzeć i coraz bardziej się "wydłużać" długimi wybieganiami. 

Wnioski do wdrożenia: Nic a nic nie poprawiłem, jeśli chodzi o ilość snu. Może prowadzić kalendarzyk snu?

27 lipca 2014 , Komentarze (1)

Bieg Powstania to były moje pierwsze zawody, a pierwszego razu nigdy się nie zapomina. Dlatego wpisałem tą imprezę na stałe do biegowego kalendarza i jeśli nie będzie kolidował z innymi planami, z sentymentem będę tu wracał. Zwłaszcza, że bieg klimatyczny.

Tym razem był duży dylemat, bo od kilku dni z utęsknieniem czekałem, aż minie kontuzja, której nabawiłem się na wtorkowym treningu (patrz poprzedni wpis). Dzień wcześniej obejrzał mnie i wymasował fizjoterapeuta, który potwierdził, że to niegroźne przeciążenie i możliwe, że do zawodów ustąpi. Tak więc okładałem się lodem i czekałem. W piątek wieczorem wszystko pięknie ustąpiło i byłem dobrej myśli, ale w sobotę znów mały krok w tył. Niemniej jednak postanowiłem pojechać na linię startu i podjąć decyzję na miejscu.

Zaparkowałem auto w centrum handlowym Arkadia. Przypiąłem numer do koszulki i wypiłem wodę z bcaa, a na siedzeniu pasażera położyłem ręcznik, picie i banana. Jeszcze rzut oka na schemat miasteczka biegowego i udałem się do wyjścia. Centrum było opanowane przez biegaczy w okolicznościowych czarnych koszulkach, którzy tak jak ja zmierzali na start. Na numerze każdy miał naklejkę, której kolor oznaczał jedną z pięciu stref startowych, w której trzeba się ustawić: ścigacze na początku, truchtacze na końcu, średniacy w środku. Wypatrywałem czerwonych, żeby rozpoznać kogoś z Elity, ale czerwone dawali też truchtającym VIPom i głównie takich widziałem.

Na zewnątrz przyjemne słońce i ciepełko, dające radość wszystkim poza biegaczami. Ale nic, 25*C to i tak znacznie lepiej niż 2 lata temu, gdy w chwili startu było ok. 30stki. Była 20:20, więc 40 minut do startu pozwalało się spokojnie wyrobić. Jednak gdy zacząłem truchtać w kierunku startu, ogarnęło mnie zwątpienie. Każdy krok dobitnie świadczył o tym, że noga jednak była daleko od pełnej formy. Biłem się z myślami. Nie no, sprawa jest właściwie jasna. Trzeba być rozsądnym, głupoty pod wpływem emocji to robią żółtodzioby. Jeśli pobiegnę teraz, mogę się załatwić na dłużej, a przecież to ostatnie czego potrzebuję, realizując długoterminowy plan do maratonu. Będzie jeszcze wiele innych biegów, zresztą ten i tak ze względu na upał nie daje większych szans na życiówkę. Z nosem na kwintę zawróciłem.

Truchtając z powrotem w kierunku Arkadii, biłem się dalej z myślami. W zasadzie ten bieg to dycha a nie piątka, czyli tempo wolniejsze, bez takiej pracy siłowej. Przy równej pracy bez zrywów noga będzie jęczeć, ale raczej wytrzyma. Co prawda są dwa mocne długie podbiegi, ale najwyżej zwolnię i zaoszczędzone siły wykorzystam na płaskim. A co do życiówki, to przecież obecna jest sprzed dwóch miesięcy z Łodzi, gdzie było jeszcze stopień czy dwa cieplej, więc szanse jednak są, takoż i forma. No i te kciuki, które trzyma za mnie parę osób… Raz kozie śmierć, wracam na start!

W miasteczku biegowym nie zostało mi wiele czasu, dlatego tym razem mało opiszę wyjątkowej patriotycznej otoczki, za którą tak lubię tą imprezę. Prozaiczną, ale najważniejszą w tym momencie sprawą jest zmniejszenie ciśnienia płynów ustrojowych i zarazem wagi startowej. Kolejki do tojtojów były takie, że czasu na obejście miasteczka już zabrakło. Chciałem jeszcze dostać na ramię okolicznościową powstańczą opaskę, ale zostały już tylko największe rozmiary - a na nogę jednak wciąż za małe ;). Dokończyłem rozgrzewkę i ustawiłem się w żółtej strefie startowej, lecącej na 45:00 – 49:59. Jest gorąco, jeszcze nie ruszyłem, a już czuję płynący po plecach pot. Ostatnie minuty przed startem. Ponad 5 000 biegaczy przestępuje z nogi na nogę i czeka na wystrzał. W powietrzu unosi się zapach bengaya i potu. Trwa ustawianie empetrójek, zegarków, poprawianie sznurowadeł, ostatnie rozmowy o niczym… to co zawsze. To co lubię. Śpiewamy hymn. Po chwili lecimy – czerwona elita z VIPami, niebiescy ścigacze i wreszcie żółci.

25 lipca 2014 , Komentarze (7)

Dziś rano zawitałem do rok niewidzianego pana Maćka i wyżaliłem się na ostatnie dolegliwości. Wymasował, porozluźniał mięśnie, poraził prądem. I poopowiadał:

Ciągnięcie z tyłu uda, dokuczające od dawna przy jeździe samochodem to nie dwójka, tylko mięsień półścięgnisty i półbłoniasty - bardziej wewnętrzna strona uda. Problem bierze się z pośladka (zapomniałem napisać, że po wtorku też boli), gdzie następuje ucisk na nerw kulszowy, który dalej przebiega w udzie i to on boli. Muszę rozciągać pośladek i masować go na piłce tenisowej. Dostałem też wskazówki, jak siedzieć za kółkiem, ale już je spełniałem.

Ciągnięcie nad pachwiną to nie konkretny mięsień, tylko strefa przyczepów kilku mięśni, m.in. skośnego brzucha, przechodzących w ścięgno. Tak przynajmniej zapamiętałem, jak coś źle to zaraz przyjdzie Pati i mnie poprawi :) Trzeba więcej się rozciągać, a jak nie przejdzie za miesiąc to USG. Mogę ćwiczyć brzuch, ale dobierać ćwiczenia tak, aby nie bolało. Czyli wznosy nóg w leżeniu na plecach odpadają, ale pompki/ deska może być.

Kontuzja wtorkowa - tak jak pisałem, to nic poważnego, tylko przeciążenie. Pewnie nałożył się sprint na niedogrzanych mięśniach i duży kilometraż w ub. tygodniu. Nie jest wykluczone, że dam radę wystartować w jutrzejszym biegu. Aby tych szans nie pogrzebać, odpuściliśmy nawet akupunkturę, bo po niej mięsień może dochodzić do siebie kilka dni, Co prawda do startu zostało już tylko 36h i na razie perspektywy są słabe, do tego lód poprzykładam dopiero wieczorem po pracy, ale jednak nie tracę nadziei. Jeśli będę czuł, że nie jestem gotowy, to odpuszczę. Szykuje się walka z czasem jeszcze przed zawodami :)

24 lipca 2014 , Komentarze (5)

W sobotę wieczorem biegnę w Biegu Powstania Warszawskiego... o ile nie zatrzyma mnie kontuzja prawej dwójki. Na wtorkowym treningu z klubem po zbyt krótkiej (dla mnie) rozgrzewce robiliśmy szybkie przebieżki (przy okazji przestrzegam innych czym się może skończyć ostre spinanie nie w pełni dogrzanych mięśni). Teraz siedzę z założoną kompresją i przykładam lód. Nie jest to poważna kontuzja i mam nadzieję, że w parę dni przejdzie, bo choć to nie jest życiówkodający bieg, to jestem w dobrej formie i nawet w tym upale mógłbym powalczyć.

Jednocześnie po ostatnim długim wybieganiu odezwał się już całkiem głośno mięsień zlokalizowany nad pachwiną, zginacz biodra chyba. Od kilku mcy po każdym bieganiu po cichu mamrotał, że mu coś nie pasi, ale zwykła 1-2 dniowa przerwa regeneracyjna pozwalała mu wystarczająco odpocząć. Teraz trwa to dłużej, zwłaszcza że wybieganie było dłuższe. Z tego powodu też nie mogę ćwiczyć brzucha.

Chyba trzeba się z obiema sprawami wybrać do fizjo... Ta dwójka od pół roku dokuczała podczas jazdy samochodem (choć biegania nie ograniczała wcale), więc przy okazji może i tu coś zadziałamy na poprawę komfortu. Pewnie będzie trzeba zrobić jakieś dodatkowe sesje rozciągania, a nie tylko 15 minut po bieganiu.

21 lipca 2014 , Komentarze (3)

Dzień tygodnia

ZadaniaKmOcena
poniedziałekWieczorem wg planu: 10 km S210.5Dobrze!
wtorekWieczorem trening z klubem - z tych mocniejszych:
  1. 4 km rozgrzewki
  2. rozciąganie
  3. 3x (2 km w tempie życiówki na dychę +0:15, 1 km odpoczynku +0:40) - razem 9
  4. 10x 30 sekund szybko, 30 sekund truchtu
  5. 1 kółko roztruchtania
16.2Dobrze!
środaWieczorem basen, bez historii. Sporo dziwnych ćwiczeń, dokładanek itp.
OK
czwartek
  • Rano R/4x(2km w S4, odp 2'30'' marsz)/schł., szczegóły we wpisie czwartkowym. Bardzo mocny trening, porównywalny z zawodami, przy okazji wyszły życiówki na 3 km (13:02) i w teście Coopera (2790)
  • Wieczorem brzuch. Jak zwykle ciężko, ale najciężej było się zmobilizować.
10.6Ciężko

piątekWieczorem miało być długie mocne wybieganie przeniesione z soboty (bo w sobotę go zrobić nie mogę). Ale nie byłem jeszcze zregenerowany po czwartku, więc robienie drugiego mocnego treningu po zaledwie 36h byłoby proszeniem się o kłopoty. Dlatego zrobiłem krosem pasywnym ultralekkie wybieganie z poniedziałku: 40min S1 + 6x (20'' szybko / 30''trucht). W niedzielę wieczorem zrobię długasa, a wolny poniedziałek da mi czas na regenerację przed wtorkowym treningiem z klubem.
Motto na dziś: kreatywne planowanie podstawą treningu maratońskiego pracującego/uczącego się amatora! Plan jest niczym, planowanie - jest wszystkim.
10Dobrze!
sobotaMiał być brzuch, nie było - błąd organizacji czasu
    
niedzielaWieczorem wg planu: 7km S1+10km S2+6k S3+2km S4. Plus 1km S1 extra. Szczegóły w oddzielnym wpisie.26.4Dobrze!
razemaktywności 7 (bieganie 5x, basen 1x, brzuch 1x), kilometraż 73.7

Podsumowując, rekordowy tygodniowy kilometraż w biegowej "karierze" - mimowolnie, bo w wyniku roszad wykonanych w celu optymalizacji planu. Trzy ciężkie akcenty, z czego dwa baardzo, co potwierdza również mimowolna życiówka w półmaratonie (wprawdzie taka "by Endomondo", ale coś jednak mówi). Perspektywy: znakomite.

Wnioski do wdrożenia: spanie ciut lepiej, ale jeszcze więcej poprawy w obszarze regeneracji dzięki elastycznemu dostosowywaniu planu na bieżąco do warunków, przede wszystkim do samopoczucia. Dalej iść w tym kierunku. Poprawić proaktywność w eliminowaniu zjadaczy czasu i przewidywaniu problemów zaburzających harmonogram - bo brzuch w tym tygodniu był tylko raz.

21 lipca 2014 , Komentarze (9)

Dziś plan przyniósł mi najdłuższe wybieganie od dawna - 25 km. W dodatku w formule BNP, czyli bieg z narastającą prędkością: 7 km S1, 10 km S2, 6 km S3, 2 km S4. Przyznam, że trochę się obawiałem, czy dam radę. Zobowiązania rodzinne ułożyły się w tym tygodniu tak, że aby zadośćuczynić tak im, jak i wymaganiom treningowym (czas na trening, na regenerację, omijanie upałów) musiałem nieźle się nagimnastykować. Planowałem pobiec je w piątek wieczorem, ale czwartkowe interwały tak mnie znokautowały, że w piątek oceniłem że nie jestem na to gotów. Aby trening spełnił swoje zadanie, musi być dobrze wykonany - a tu nie było na to szans. Zły trochę, choć pewny decyzji przełożyłem go na niedzielę wieczór, a dla zapewnienia nieskrępowanej regeneracji dzień po, przeniosłem lekki trening poniedziałkowy właśnie na piątek wieczór. O tym treningu nie będę pisał, bo to był spacerek właściwie. Paradoksalnie więc zwiększyłem kilometraż tygodniowy po to, by lepiej wypocząć - ale wiem, co robię.

W niedzielę już od rana wiadome siły zaatakowały moje morale prognozą pogody. Miało lać jak z cebra bez żadnego zmiłuj. Lubię biegać w deszczu, ale do godziny. Długie wybiegania to inna historia, a jeśli mają być intensywne, to nawet nie można ubrać kurtki od deszczu, żeby się nie zagotować. Ale zacisnąłem zęby i byłem zdecydowany biec w największej ulewie. Agentura IMiGW widząc moją determinację przekazała sygnał do centrali i chmury deszczowe wycofały się na z góry upatrzone pozycje. W efekcie ruszając o 21:15 na termometrze było już tylko 18*C i padało w stopniu nawet ułatwiającym trening. Po raz kolejny sprawdziła się zasada, że szczęście sprzyja zdeterminowanym. Szkoda tylko, że wyjątki od tej zasady zdarzają się zwykle wtedy, gdy akurat liczymy, że się nie zdarzą. No ale nie o tym chciałem.

Obiad był późno, więc przed biegiem banan i bcaa. Na 15-stym km zjadłem batona energetycznego (Power Bar) o konsystencji krówek. Po raz pierwszy wpadłem na to, jak zsynchronizować żucie z krokiem biegowym i oddechem i poszło znacznie łatwiej niż dotychczas.

Było ciemno, więc nie siliłem się na fajną trasę po dużym kółku - po prostu nawijałem 4-kilometrowe pętle dookoła osiedla jak chomik w kołowrotku. Tylko tu jest jasno i bezpiecznie o tej porze po deszczu, a jeśli się uważa, można nawet biec po pustej o tej porze asfaltowej ulicy zamiast po betonowym chodniku. Dodatkową korzyścią, która zaważyła na wyborze trasy, była możliwość zostawienia izotonika w ukryciu za skrzynką elektryczną. Po 3, 4 i 5 pętli zatrzymywałem się na łyka.

Pulsometr tradycyjnie się skiepścił, ale byłem na to przygotowany i biegłem na tempo: S1 5:40, S2 5:10, S3 4:45, S4 4:30. Co prawda pulsometr w chwilach, gdy wydawał się dawać dobre wskazania, mówił że tętno mam za niskie do założeń, ale nie wierzę mu jak psu. Choć gdyby faktycznie nie kłamał, to znaczyłoby, że moja forma się poprawiła i na określonych tempach mam teraz niższe tętno niż kiedyś. No oby.

Ostatecznie dobiegłem z dużym zapasem sił - zupełnie inaczej, niż w czwartek, gdy walczyłem o życie. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że po pierwsze jestem lepszy na dłuższych dystansach, po drugie zdecydowanie powinienem biegać wg strategii negative split - bo dużo zyskuję dzięki temu, że wchodzę na obroty stopniowo, a nie nagle. Przy okazji Endo uprzejmie mnie poinformowało, że dzisiejszy trening przyniósł poprawę życiówki w półmaratonie o 40 sekund. Życiówka na treningu - jak za szczenięcych lat :)

Po ciężkim treningu oprócz standardowego rozciągania, bcaa i kolacji w okienku anabolicznym także 20 minut moczenia nóg w lodowatej wodzie i 30 w ciepłej solance. A na noc kompresja. Za 45h trening z klubem - na zastępstwie będzie wymagający trener, a przecież nie mogę się dać skatować, bo w sobotę zawody.