Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Uwielbiam jeść. I to jest mój największy problem :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 21802
Komentarzy: 113
Założony: 12 grudnia 2008
Ostatni wpis: 4 sierpnia 2013

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
to0la

kobieta, 36 lat, Warszawa

169 cm, 90.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 sierpnia 2011 , Komentarze (5)

Dziś miałam pierwszy trening z nową wersją fitnessu na vitalii. Mam mieszane uczucia. Bo jest prawie super.
Przede wszystkim jednak trening był zdecydowanie za łatwy. Całość trwała 22 minuty (ja wytrzymam co najmniej godzinę). Wiem, że to pierwszy taki dlatego musieli dać coś co na pewno zrobię.

Ale od początku.
Najpierw, jak się ma taki trening trzeba wykonać test sprawności. Obejmuje on ilość pompek zrobionych za jednym razem, ilość przysiadów. Ilość brzuszków jaką da się zrobić w ciągu minuty i ilość pajacyków w 120 sekund. Mi po tym teście wykazało, że znajduję się na poziomie MidTren+ (jest to 3 z 5 możliwych poziomów). Więc pomyślałam spoko, nie jest źle.
No i dziś taki BANALNY trening. No, w każdym razie. Było 12 minut rozgrzewki, 8 minut to bieganie w miejscu (ja trochę biegałam po domu), potem różnego rodzaju ćwiczenia. Wszystkiemu towarzyszy przyjemny głos lektora "trenera". Jak się biega to co minutę wrzuca on komentarz "dasz radę", "nie poddawaj się" itp. Potem są ćwiczenia rozgrzewające po kolei wszystkie mięśnie i tu pojawia się problem. Nie ma podziału na dwie trony ciała. Ktoś kto się nie zna rozgrzeję sobie więc tylko lewą nogę albo prawą rękę. Trzeba pamiętać, aby w połowie trwania czasu zmienić stronę. To bardzo poważna wada tego programu, już im napisałam wiadomość z uwagami. 
Potem miałam trening cardio. 5 minut biegania w miejscu. Przypominało to rozgrzewkę, z tą różnicą, że teraz podany był wymagany puls (jeśli ma się pulsometr) i intensywnością. W tym wypadku średnią. No i na koniec rozciąganie, w formie przypominającej rozgrzewkę. Trwało prawie 5 minut.
Następną rzeczą, którą miałam zrobić była ocena treningu. Wpisałam, że wszystko było zdecydowanie za łatwe. Dzięki temu wrzucili mnie na wyższy poziom, który nazywa się TrenMax. Wrzucam printscreena dla zainteresowanych tym, jak wygląda strona startowa fitnessu, powrzucałabym więcej ale to chyba nielegalne, pewnie mają zastrzeżone prawa do programu. :)

12 sierpnia 2011 , Komentarze (3)

Heloł heloł.

W końcu się udało i to nawet lepiej niż myślałam. Dziś waga pokazała 66 kg. A miało być 66,5. Niesamowity jest ten fitness z vitalią! Tylko brzuch mnie boli. Zakwasy lekkie mam. Ale jest super hiper fantastycznie.
Zjadłam w nagrodę dwa trójkąty tobrerone do śniadania. Niestety z przykrością stwierdzam, że było nie dobre. Po morelach wydawało się kwaśne.
Czyżby stawała się rzecz niemożliwa - czekolada przestaje mi smakować?
zmieniam się w jakiego fraka. uhuhuhu.

Ok, jutro wrzucę zdjęcia porównawcze, bo półmetek diety za mną. Teraz maluję się i zmykam do pracy! Baj Baj,

8 sierpnia 2011 , Komentarze (1)

Jutro zaczynam ćwiczenia vitaliowe. Kliknęłam, że jestem zaawansowanym sportowcem (no bo nie jestem kluchą co nic nie robi, ćwiczę około 3 razy w tygodniu, czasem nawet 5 razy) no to trener se poszalał. treningi vitaliowe mam 5 razy w tygodniu, w tym 4 razy modelowanie sylwetki, a w każdym modelowaniu sylwetki po 16 ćwiczeń z czterema zesriami po 10 powtórzeń + ćwiczenia na spalanie tłuszczu. Dużo, ale fajnie nie mogę sie doczekać. Dziś ćwiczyłam TMT, o 12. Bo zmieniłam sobie plan dnia, z jednej pracy wracam o 11:30 i zamiast jechać do drugiej czekam w domu do obiadu i idę do caritasu dopiero po 15. Więc przed obiadem ćwiczę i jest lepiej niż wieczorkiem. Jutro też tak zrobię ćwicząc vitaliowo. Jestem ciekawa ile te ćwiczenia zajmą mi czasu.
Boję się trochę pompek. ale biust mi zmalał to będzie łatwiej :)
a zgadnijcie gdzie dziś byłam.... w restauracji :P
ja to dobra jestem z tym żarciem. Ale mało jadłam, nie miałam ochoty. :) Oddałam 1/3 porcji. ale teraz i tak mi niedobrze. Rumianek piję. I spać idę już zaraz. Za 7 godzin pobudka.
branoc.

7 sierpnia 2011 , Komentarze (3)

Byłam u znajomych. Zjadłam nadprogramowo:

1) Dwa kawałki biszkoptu z jabłkami (było więcej jabłek niż ciasta, jeszcze ciepłe)=mniej więcej 300 kcal
2) Kawałek babki piaskowej=150 kcal
3) Ze 3 pierniczki w czekoladzie=150 kcal
4) 6 kostek czekolady=200kal
5) Ze dwie wielkie garści pistacji=500 kcal

Czyli dodatkowo 1300 kcal!!!! MAKABRA.

Mam nadzieję, że organizm tego wszystkiego nie przyjmie. Łudzę się. Miałam ćwiczyć ale okresu dostałam i boli mnie brzuch. Może po kolacji poćwiczę, zaraz zjem poczekam do 21 i może poćwiczę. Albo dobra, na pewno poćwiczę. W końcu te ćwiczenia spalają ponad 600 kcal no i przyśpieszą metabolizm. No i kolację zjem bez chleba. Sam serek biały z rzodkiewkami. I herbatka. Zielona na pobudzenie przed ćwiczeniami.

7 sierpnia 2011 , Komentarze (4)

Hmm. Co ja narobiłam.  Wczoraj miałam OKROPNY katar. Nie taki jak zwykły, tylko mocno kichający, inny niż alergiczny. Obwiniam za to wybuchy na słońcu, o których trąbili. Podobno lekarze mówili, że niektórzy ludzie mogą się źle czuć. Moja mama po drugiej stronie Warszawy miała te same objawy.
W każdym razie. Naćpałam się lekami. Wzięłam otrivin w sprayu, 2 razy sudafed i na konie ibuprom zatoki. Oczywiście nie razem, ale w ciągu godziny bo miałam myśli samobójcze. No i jak wiadomo leki na katar zawierają substancje psychoaktywne. Czułam się jak pijana, tak na śmiesznie. Miałam mega pałera do pisania na forum na vitalii :P No ale coś mi strzeliło do głowy i kupiłam sobie konto plus. No ale dobra, na pół roku za 27 zł może być. No ale kupiłam potem też fitness na vitalii. Hehe, trochę się boję, zaczyna się we wtorek, jutro o 11 dostanę zestaw ćwiczeń.
Ćwiczyłyście kiedyś z vitalią?


ALE jest też dobra wiadomość.
Zważyłam się i jest, uwaga uwaga: 67,1. Co oznacza dwie rzeczy:
1) Jak się będę starać to uda mi się w końcu dostać zielony słupek (tylko 600 gram zostało)
2) Osiągnęłam wagę do jakiej udało mi się zejść na dukanie. Tym razem nie będzie jojo. :)

No i tylko 7 kg zostało. Jejku ale fajnie, szybko to leci. A w talii mam 70,0 cm. Jupi. W biodrach i biuście niestety po 98 więc brakuje mi tam dwóch centymetrów do idealnych wymiarów. Schudnę jeszcze w talii, zobaczycie! :)

Wszystkim życzę miłego dnia. Chyba zaraz wbiję się w moje szortasy rozmiar 36 (sorry, nie mogę się powstrzymać przed chwaleniem), wyjdę z piesem, wrócę zrobię śniadanko i obudzę J. :) Kocham go. 

6 sierpnia 2011 , Komentarze (2)

Ua ua ua. Byłam na zakupach. Oficjalnie oznajmiam, że tyłek mam w rozmiarze 36 :)
Kupiłam szorty, kocham szorty. Jutro, jak będę miała lepsze światło to porobię zdjęcia. No i druga świetna wiadomość - nogi mi się nie obcierają. Znaczy stykają troszkę, ale nie obcierają. Co oznacza, że żywotność spodni wydłuży się drastycznie! już nie będą się przecierać po miesiącu! Ach i och.
No ale jest też zła wiadomość. Cycki mieszczą mi się do stanika 70D. Dzizys krajst. Normalnie nosiłam 65G. Teraz weszłam na 70 bo biust nie jest już taki ciężki i nie muszę tak się obściskiwać stelażem, żeby był na odpowiedniej wysokości. No ale to trochę boli. Mini cycki się robią.
Boczki mi trochę zostały, jeszcze w tych spodenkach mi wychodzą, ale myślę że tydzień minie i będzie spoko. :)

No i śmieszna jest jeszcze jedna rzecz. Jak ważyłam te 72-73 kg to miałam na nogach bardzo jednolitą i jędrną skórę. Teraz mam cellulit. Bawi mnie to trochę, bo wiem że to przez to że się odchudzam. Muszę zacząć się intensywniej smarować kosmetykami. A nie tak jak zwykle raz na dwa dni. Strasznie nie lubię tego robić.

Wczoraj byłam na tym kebabie. Nie zjadłam do końca, wywaliłam bo mi nie smakował. Jak w diecie zrezygnowałam z mięsa to już zupełnie straciłam tolerancję do niego. Teraz jak jem kurczaka czy coś to mi się niedobrze robi. Ryby są spoko, bo są delikatniejsze.
Pasztet sojowy tez jest spoko. W poniedziałek pierwszy raz w życiu spróbuję tofu. Trochę się boję, ale wiem, że nie może być gorsze niż kawior. Brr, kawior jest okropny. Ale jest coś co wygląda jak kawior i jest dobre - tapioka. W tej tajskiej restauracji, w której byłam już dwa razy dają gratis na koniec mały deserek z tapioki. Pychota. A ten kucharz w tajskiej jest tak wspaniały, że będzie gotował na naszym weselu. Postanowione, nawet kucharz został poinformowany - ucieszył się. Tylko my na razie ślubu nie planujemy. Ale poczeka.
A'propos ślubu, najlepszy przyjaciel J. oświadczył się swojej dziewczynie jak byli w Barcelonie. Jesteśmy w szoku. Ale cieszymy się. :) Ja tam trochę zazdraszczam, ale ciii. Jeszcze nie pora. :) Pora na magisterkę. Ale ilość dodatkowych zajęć jaka pojawia się nagle gdy mam coś do magisterki zrobić jest przytłaczająca. ;) W przyszły weekend może się tym zajmę. Może.
A, zamieszczam bilans dnia. Paczcie jak ładnie. Byłam grzeczna i słuchałam się diety. Obiadem objadłam się jak szalona. Zupą szpinakową i sałatką. Zupa mnie tak zapchała, a miała tylko 114 kcal. Lubię szpinak. Bardzo.

5 sierpnia 2011 , Komentarze (1)

Z tym niełamaniem diety to mi kiepsko pójdzie. Przynajmniej dziś. Idę z kolegą na kebaba. Ale tylko dziś i od jutra raniutko elegancko dieta i ćwiczenia! :) No i magisterką się zająć. Czasu na to nie znajduję a czas nagli! W te dwa dni muszę przeczytać książkę do końca i do tego około 15 badań. Nie wiem czy będę miała dostęp w domu, być może będę musiała pohasać na uczelnię. Zobaczę w każdym razie. 
Dostałam propozycję, będę się szkolić na trenera dzieciowego w Akademii Nauki. Fajnie jak dostanę tam zajęcia, to 10 minut piechotką od domu. :)
A swoją drogą. Dzięki vitalii nauczyłam się robić najpyszniejszą zupę szpinakową świata <3

5 sierpnia 2011 , Komentarze (1)

Kolejne ważenie. I znowu 300 gram za dużo :P No ale zeszłam poniżej 68 i to i tak jest super. W ogóle śmiesznie z tym ważeniem, bo wiem, że jutro będzie 67,5 na pewno. No ale trudno. Mam teraz zadanie na nadchodzący tydzień - nie łamać diety i ćwiczyć. Chcę żeby słupki znowu były zielone! :) Na początku diety było to łatwiejsze.

Dieta semiwegetarianska zdecydowanie bardziej mi pasuje niż siła błonnika. I pasztet sojowy nie jest taki zły.
Dobra, jak wrócę z pracy to jeszcze coś napiszę, teraz idę zrobić śniadanko! :)

29 lipca 2011 , Komentarze (4)

Dziś rano przeżyłam ostre starcie z wagą. Wg planu powinnam ważyć 68,5. Tydzień temu miałam nadwyżkę w postacie 200 gram więc bałam się, że mogę nie zrzucić tych 1200 gram do tego piątku. Bałam się tak bardzo, że w niedzielę ze strachu zjadłam pyszne żarcie we włoskiej restauracji, ale to spaliłam ćwicząc następnego dnia. Jednak we wtorek byłam na imprezie u koleżanki. I tam były pyszne ciasteczka.. I cukierki, kanapki, orzeszki a na dobitkę nie było wody do picia tylko same napoje gazowane. Dużo tego zjadłam, jednak i tak o wiele mniej niż na innych imprezach. Ale tego dnia rano byłam na siłowni. W środę byłam na rolkach a wczoraj na basenie. Więc sportu troszkę jest, ale nie tak dużo. ;)
Wczoraj wieczorem weszłam na wagę i pokazała 69,3. No i stwierdziłam, że chyba się nie uda dobić do planu, ale może coś przez noc zejdzie.
No i spoko, rano staję na wadze o ona hops i 68,7 ja szczęśliwa wskakuję jeszcze raz dla pewności a tam 69,3. Co kur... Więc jeszcze raz.. 69,3. Przestawiłam wagę, 69,3. I tak jeszcze ze trzy razy. Potem postawiłam ją tak, jak zawsze kiedy się ważę (dostawioną do dywanu) i pokazała dwa razy z rzędu 68,8. Stwierdziłam, że na to mogę się zgodzić. Problem jest nie tyle z wagą co z podłogą u nas w domu. Mieszkamy w starym mieszkaniu i parkiet ugina się w wielu miejscach i jest miękki. Ogólnie w całym mieszkaniu podłoga jest miękka, nawet w łazience. Więc muszę znaleźć punkt w którym zawsze będzie stała waga w trakcie ważenia. W ciągu dnia jest schowana. Takim punktem jest dostawienie jej do dywanu. Wtedy mam pewność, że zmiany będą widoczne. Zawsze ten sam punkt odniesienia..

Dzizas jakie brednie tu nawpisywałam. :P No i mam drugi czerwony pasek. Znaczy słupek, ale co tam. 4 kilo schudłam. :)

24 lipca 2011 , Komentarze (4)

Znowu byłam w restauracji. Tym razem na włoskim żarciu. Było jak zwykle przepyszne. Mam trochę wyrzuty sumienia, chyba poćwiczę zaraz. Zamówiłam żarcie, prawie wszystko co trzeba z diety dla mnie i dla J na cały tydzień, wyszło 215 zł. W sumie nie tak dużo na 2 osoby. :)
Jutro idę do pracy, straszliwie mi się nie chce :/
Dobra, przebieram się i ćwiczę. W restauracji włoskiej zjadłam 428 kcal (przy każdej potrawie są kalorie), a trening spala podobno ponad 600. Powinno zadziałać ;)
Zapuszczam się, za bardzo olewam dietę.
Chociaż wczoraj udało mi się trzymać w 100 % :)