Byłam okropna, weekend to jakaś masakra, pierwszy raz waga mi skoczyła o 1 kg!
W piątek? Świnka!
W sobotę? Świnka!
W niedzielę jak świnek całe stado. Byłam u rodzinki, upiekłam tartę kawową cud, miód, paluszki lizać, ale ile to KCAL!!!! Tysiące! Serio, policzyłam! Jednym słowem:
MASAKRA!!!
A u rodziny było jeszcze jedno ciasto. Napchałam się wszystkim niesamowicie, ledwo się ruszałam. Potem poszłam na basen i nie byłoby tak źle, gdybym sobie jednak jedzenie po basenie darowała.
To wszystko dlatemu, że schudłam trochę i pomyślałam sobie, że mogę! Ale przecież, NIE! NIE MOGĘ!!! Wcześniej odmawiałam, miałam silną wolę, naprawdę silną, a ostatnio to jest z nią krucho. Wracam do tego co było na początku!!!!
Ruch był! W sobotę 1h fitnessu + basen, w niedzielę podobnie! Tyle chociaż dobrego.
Dlatego w tym tygodniu ma być lepiej! Koniec pobłażania! Resztę tarty przyniosłam do pracy koleżance, żeby sobie posmakowała
1. Zero słodyczy! I basta!
2. Zdrowe jedzenie!
3. Ćwiczenia! Tu akurat jestem grzeczna i ćwiczę jak trzeba.
4. W piątek nie ma świni!
Chciałam dziś wstać o 5:00, żeby biegać, ale nic z tego nie wyszło, niestety nie jestem z tych osób, którym wystarczy 4,5h spania. Kurna, a tak bym chciała, spać uwielbiam, ale to kompletna strata czasu!
Wczoraj siedziałam i wysyłama cefałki. Wysłałam tylko 3. Ale znalazlam rewelacyjne ogłoszenie, na które muszę odpowiedzieć jak najszybciej, tyle że konieczny jest nowy layout cefałki.