Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lutego 2014 , Komentarze (4)

Czwartek, 20.02.2014

Dzisiaj zaczynam 8 tydzień przygody z Vitalią. Za mną równiutkie 6 kg. Chociaż moja waga w ostatnim tygodniu strasznie wariowała, w porównaniu do ostatniego ważenia udało się zrzucić co nieco. Oj tam, dobrze, że nie przybywa.  

Po dzisiejszym ważeniu z dużą przyjemnością przeczytałam:

Cel odchudzania zrealizowany w 52 %  

a więc przekroczyłam półmetek . Jak to pięknie brzmi !

Już kiedyś pisałam, że odchudzam się z córką. We dwójkę zawsze raźniej. Zachęcam Kasię do prowadzenia pamiętnika, ale ona wciąż powtarza mi, że nie ma na to czasu. Praca zawodowa, dziecko, remont mieszkania i jeszcze pamiętnik, który wymaga zaangażowania to trochę za dużo. Dzisiaj rano usłyszałam -"Mamuś, po co mi grupa wsparcia, kiedy ja swoją mam w domu?"  No i koniec dyskusji, nie nalegam. 

W sobotę wyjście do Przyjaciół. Wrócili z Kenii i chcą podzielić się wrażeniami z podróży. Zapowiada się bardzo przyjemny wieczór, opowieści i setki zdjęć do obejrzenia. A ja kolejny raz będę miała okazję do poćwiczenia silnej woli. Sama sobie się dziwię, że przychodzi mi to z taką łatwością. W ostatnim czasie zaliczyłam trochę imprez i ani raz nie złamałam się. Przed wyjściem, gdzieś tam w głowie programuję wszystko i bez wysiłku trzymam się tego. Nie zawsze tak było. Jeszcze nie tak dawno, zanim pozbierałam się do odchudzania, wstając codziennie rano miałam wyrzuty sumienia, że zmarnowałam kolejny dzień. Obiecywałam sobie, że już jutro zaczynam na poważnie, a jutro znowu to samo i tak w kółko. Moja myśl o odchudzaniu zaczęła zamieniać się w psychozę. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Wciąż się karciłam, ale nie robiłam nic, by to zmienić. Bałam się, że zwariuję. W najbliższym środowisku uchodzę za osobę silną i zdecydowaną. Może kiedyś, wiele lat temu tak było. Odwaga i determinacja towarzyszyły mi każdego dnia. Byłam chodzącym kombajnem. I pewnego dnia wszystko się skończyło. Zmęczenie materiału ? Być może. Choroba i załamanie pchały mnie w świat, którego dotąd nie znałam. Tkwiłam w tym dziwnym świecie, a moje życie było zwykłą wegetacją. Dzisiaj z perspektywy czasu uważam, że zmarnowałam te wszystkie lata. W końcu ogarnęłam się. W grudniu 2013 roku podjęłam decyzję, że koniec z takim życiem. Od 3 stycznia 2014 rozpoczęłam nowy i zdecydowanie lepszy etap życia. Realizuję z powodzeniem postawiony sobie cel, jestem konsekwentna i bardzo mi się to podoba. Moje życie odzyskało swoją jakość. Nie męczą mnie już dziwne myśli. Ja po prostu znowu wiem, czego chcę w życiu :)

17 lutego 2014 , Komentarze (3)

Poniedziałek, 17.02.2014

Weekend przebiegł zgodnie z planem. Sobotnia impreza zaliczona. Zanim jednak wyszłam, by oddać się sobotnim przyjemnościom popracowałam do 13.00. Po powrocie z pracy, jakby mnie coś tknęło, zaglądnęłam do szafy. Chciałam wybrać sukienkę na wieczór. Jeszcze w ubiegłym roku kupiłam na wyprzedażach kilka ładnych sukienek. Wisiały z metkami. W pierwszej chwili ucieszyłam się, że mam w czym wybierać, ale już za chwilkę okazało się jak bardzo się mylę. Na pierwszy ogień poszła ciemno zielona z szerokim złotym zamkiem na plecach. O rany Julek! Wyglądałam w niej jak w worku. Za wielka, za szeroka, niedopasowana. Dwie następne były w identycznym rozmiarze. Na przeróbki nie było czasu, moja maszyna od jakiegoś czasu szwankuje i trochę się wkurzam, gdy rwie nitkę. Ale w mojej szafie są jeszcze sukienki z chudszych czasów. Wyjęłam jedną z nich, tę którą kiedyś bardzo lubiłam. Przymierzyłam i oniemiałam - leżała idealnie. Dzięki tej starej sukience poczułam się cudownie. Dobry humor nie opuszczał mnie tego dnia ani na moment. A miny moich zdziwionych koleżanek zapamiętam na długo - jednym słowem WIDOK BEZCENNY !!!    

Znowu byłam bardzo grzeczna. Zastanawiam się, czy aby nie zmieniłam się w stalowego robocopa bez serca i takich zwykłych ludzkich odczuć? Podczas, gdy kelnerzy roznosili pierwsze ciepłe danie zełgałam, że jestem po zatruciu pokarmowym i nie mogę niczego przełknąć. Uniknęłam w ten sposób niewygodnych pytań współbiesiadników i obsługi imprezy.  Nie robiło na mnie żadnego wrażenia to, że inni dostawali pod nos ciepłe, pachnące i ładnie podane posiłki. Zaprogramowałam się na tańce i czerwone wino. Dziwiłam się wprawdzie, że nikt nie zapytał mnie dlaczego piję wino, skoro boli mnie żołądek? Widać tak miało być i już.  Dzięki mojemu małemu kłamstwu przez całą zabawę obsługa dopytywała, czy nie potrzebuję ciepłej herbatki. Kochani ludzie. Ale wszystko co dobre szybko się kończy. Do domu wróciliśmy o 2.30 Szybki prysznic i do łożeczka. Dobrze, że nie przyszło mi w nocy do głowy poćwiczyć na rowerku, bo świadczyłoby to o mojej zepsutej główce. 

W niedzielę rano, po kilku godzinach snu obudził mnie wielki głód. Szybciutko zbiegłam do kuchni,  przygotowałam śniadanie i oddałam się przyjemności pochłaniania. Nie ukrywam, że doznałam ogromnej rozkoszy. Prawdę mówiąc znam lepsze, które zdarzają się w niedzielne poranki. Tym razem potrzeby mojego organizmu dalekie były od duchowych uniesień. Spalone nadprogramowo w tańcu kilkaset kalorii trzeba było przynajmniej w nieznacznym stopniu uzupełnić. 

Niedziela była piękna. Słonko zachęcało do wyjścia z domu. Poszliśmy na długi, rodzinny spacer. Bardzo przyjemnie spędziliśmy ten dzień :) W drodze powrotnej wstąpiliśmy do siostry na popołudniową kawkę. Doskonały humor wciąż mnie nie opuszcza, a życie jest piękne .  

14 lutego 2014 , Komentarze (5)

Piątek, 14.02.2014

Dzisiejszy ranek jak zwykle. Wczesna pobódka i..... już miałam zabrać się za ćwiczenia, ale mi nie dało. Pobiegłam do łazienki i stanęłam na wagę. Zobaczyłam wynik i pomyślałam, że jeszcze śpię - waga pokazała 59.1 kg.  To 0.8 kg mniej niż wczoraj podczas obowiązkowego pomiaru. Do tej pory nie wierzę, że to możliwe. A już myślałam, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Z jeszcze większym zapałem zabrałam się do swoich codziennych ćwiczeń. Życie jest piękne, od rana same przyjemności. No w końcu są Walentynki :)

Jutro idę na imprezę karnawałową. Ciekawa jestem jak zareaguje moje towarzystwo jak zobaczy mnie z pojemnikami i własnym jedzeniem, chyba się zakwiczą na śmierć. Płaci głupiutka za imprezę, a przynosi własne jedzenie, niezłe co? To oczywiście żarty, impreza zaczyna się o 19, a ja w tym czasie jestem już po kolacji i tym razem pojemniki nie będą mi potrzebne. Kolejna okazja do poćwiczenia silnej woli i charakteru. Jak dotąd radziłam sobie doskonale w takich sytuacjach. Styczeń i luty były dość obfite w różne imprezy i się nie dałam. Tym razem także mam zamiar być grzeczna. O, przepraszam ! - powinnnam napisać tym razem też będę grzeczna !

I żeby było walentynkowo poniżej wiersz napisany kilka lat temu dla mojego męża Jurka. To jeden z pierwszych, jakie napisałam. Dosyć nieudolny, ale mam do niego duży sentyment. Byłam wtedy daleko od domu, bardzo tęskniłam, a Walentynki nastrajały melancholijnie. 

Wyznanie

Kocham Cię najszczerszą miłością,  

Taką niewinną i czystą jak śnieg.


Kocham Cię i latem i wiosną,

By me życie miało cudny bieg.


Kocham Cię z rana i wieczora,

I wtedy, gdy o Tobie śnię,


Kocham Cię jak spragniony wody,

Jak głodny, gdy znajdzie chleb.


Kocham Cię mój miły jedyny,

Tak bardzo, że czasem brak tchu.


Kocham Cię boś ciepło dający,

Tak mocno, że czuję aż tu.


Moja miłość nie zgaśnie już nigdy,

Bo podsyca ją ciągle Twój byt.


A gdy przyjdzie zapomnieć o sobie,

Nie przeżyję, nie będzie już nic.


Tęskniłam i tęskniłam. Bardzo źle znoszę dłuższe rozstania. Praktycznie całą dobę spędzamy razem. Razem pracujemy i robimy zakupy. I gdy jedno z nas wyjeżdża włącza się jakaś dziwna tęsknota. Oczywiście od czasu do czasu fundujemy sobie chwilowe rozstania, żeby nie zwariować. Jurek wiosną tydzień spędza z kumplami. Lubią podróżować i zawsze wynajdą jakiś zakątek warty odwiedzenia. Tak jest od kilku lat. Ja też organizuję sobie coś dla siebie i staram się dobrze bawić. Powrót do domu zawsze jest bardzo przyjemny. Czujemy się oboje jakby odświeżeni. I podczas kolejnego rozstania znowu coś tam naskrobałam. 

Marzenia

Marzyłam o Tobie w noc jasną, bezsenną,  

W marzeniach biegłam do Ciebie,

Przez łąkę zieloną i trochę tajemną

Płynęło me ciało jak w niebie.


Me stopy leciutko muskały murawę

Cudownie nagrzaną od słońca,

A włosy niósł wietrzyk jak fale łaskawe,

I mogłam tak tańczyć bez końca.


Tak bardzo pragnęłam być znowu przy Tobie,

I przybiec czym prędzej w objęcia,

Przytulić do Ciebie policzek rozgrzany,

I czoło zroszone od szczęścia.


Tak bardzo pragnęłam... lecz mara umyka,

I znika jak bańka mydlana,

Jak dotrwam mój drogi kochanku jedyny,

Bez snu, opuszczona, do rana?


Na dzisiaj tyle. Pomarzyłam, powspominałam i wystarczy. Na sercu zrobiło się dobrze, dzień upływa całkiem przyjemnie. Prawdziwe Walentynki. Wszystkim moim Vitalijkowym Przyjaciółkom życzę pięknego i pełnego pozytywnych wrażeń dnia :) 

13 lutego 2014 , Komentarze (7)

Czwartek, 13.02.2014

Świadoma tego, że podczas odchudzania pierwsze kilogramy schodzą dosyć szybko, a potem waga staje - czekałam chyba na ten dzień. Dzisiejszego ranka zobaczyłam 59.9 kg. To tylko 0.10 kg mniej niż w ubiegłym tygodniu.

Czy martwi mnie to i daje powody do załamki? Nic z tych rzeczy! Od zawsze stosuję metodę dwóch punktów widzenia: ten pierwszy, że schudłam tylko ociupinkę, a drugi (bardziej pozytywny), że pomimo przebytej choroby utrzymałam dietę na szóstkę, znalazłam siły na ćwiczenia (wprawdzie tylko 2 razy, ale jednak), zanotowałam nieznaczny spadek wagi, a przede wszystkim zobaczyłam swoją dawno nie widzianą 5. Czy to są powody do niezadowolenia? 

Czuję się już dużo lepiej. Powolutku wracam do zdrowia, chociaż nieznośny kaszel daje mi w kość. Ale idzie do dobrego. Najgorsza rzecz jaką sobie można zafundować, to użalanie się nad sobą i szukanie problemów na siłę. Po co to robić? Choróbsko przyszło i minie...i tyle!  Na takie myśli szkoda miejsca na dysku :)

Zapał i energia do odchudzania nie słabną, każdego dnia jestem bliżej wyznaczonego celu i mam zamiar w dniu swoich 50 urodzin poczuć się jak księżniczka z bajki. Wiem, że to mi się uda, jestem na dobrej drodze, a mój wewnętrzny GPS prowadzi mnie bezbłędnie. 

Wszystkim Wam, moje kochane życzę wytrwałości i samodyscypliny. Odchudzone ciało daje tyle radości i pewności siebie, a przede wszyskim układa szufladki w łepku :)

10 lutego 2014 , Komentarze (8)

Nudy, nudy, nudy... Uziemiona swoją niedyspozycją zaczęłam przeglądać stare zdjęcia, do których nie sięgałam jakiś czas. Zrobiło mi się niedobrze na widok własnego, tamtego ciała. Pomyślałam, że już nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu. Mimochodem zafundowałam sobie terapię wstrząsową, na wypadek gdybym próbowała zaprzepaścić to, co do tej pory udało się wypracować. 

Po raz pierwszy trafiłam na Vitalię w marcu 2009 roku z wagą 71 kg. Kilka miesięcy wcześniej ważyłam 76 kg. Przy wzroście 158 cm wyglądałam jak paróweczka. Pobyt w sanatorium po przebytej paskudnej chorobie odchudził mnie pod koniec 2008 roku o 5 kg. Zachęcona pierwszym sukcesem chciałam kontynuować przygodę z odchudzaniem. Nie pamiętam już dzisiaj w jaki sposób dowiedziałam się o Vitalii, ale chwała temu, kto sprawił, że następnego roku w marcu znalazłam się wśród Was. Tak wyglądałam latem 2008 roku.

 

Wielka, gruba baba. Potężne biodra, nogi i cycki. Zadaję sobie pytanie - jak takie duże ciało mogło chodzić po górach?

Po dołączeniu do Vitalijek schudłam kolejne kilka kilogramów. W 2009 roku byłam mniejsza, ale wciąż niezadowolona ze swojego wyglądu. Miałam wrażenie, że chudnę zbyt wolno. Poniższe zdjęcie to lato 2009 roku.

I wtedy usłyszłam o Dukanie i jego diecie białkowej. Bez zastanowienia kupiłam całą dostępną wówczas literaturę, by za kilka dni stać się jego wierną fanką. Schudłam dużo i szybko. Osiągnęłam wagę 58 kg. Poczułam, że świat stoi przede mną otworem. Przez jakiś czas udało mi się utrzymać wagę, ale nie na długo. Chudnięcia i tycia, chudnięcia i tycia zaczęły mnie w końcu męczyć. Jesień 2013 roku okazała się dla mnie bardzo pracowita. Więcej czasu musiałam poświęcić na życie zawodowe niż prywatne. Hektolitry kawy i zamawiane byle jakie jedzenie dołożyły kilogramów. Pod koniec 2013 roku złożyłam sobie samej postanowienie: "Wracam na Vitalię nie po to by jednorazowo schudnąć, ale po to, by schudnąć zdrowo i nauczyć się prawidłowego odżywiania raz na zawsze". Ważyłam wtedy 65.5 kg. Wykupiłam dietę IGpro na 3 miesiące, bo tyle czasu potrzebuję, by osiągnąć wymarzoną wagę 54 kg (no cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia :) ) a potem zamierzam zostać na Vitalii jeszcze przez jakiś czas, by utrwalić nawyki. W moim sąsiedztwie mieszka dziewczyna, która wiele lat temu bardzo dużo schudła i do tej pory wspaniale się trzyma. Ja też chcę się tego nauczyć i przez cały rok nosić odzież w tym samym rozmiarze. Ostatnie zdjęcia, jakie prezentuję są z czwartku 6 lutego 2014 roku. 

Wciąż mam duży, nieproporcjonalny  tyłek i grube nogi. Umiejętne ustawienie się do zdjęcia oraz odpowiednio dobrana odzież sprawiają, że tego prawie nie widać, że można uzyskać dobry efekt (na zdjęciu!!!). Ale nie o to chodzi, życie to nie fotografia. Chodzi o to, by dobrze czuć sie we własnym ciele. Chcę bez skrępowania włożyć latem strój kąpielowy i pozbyć się raz na zawsze kompleksów, które towarzyszą mi od wielu lat. I to jest moją motywacją do działania. Oczywiście oprócz wielkich portek, które trzymam ku pamięci tamtej dużej Bożenki :) Nigdy więcej !!!

Mam opory, czy powinnam to opublikować? A niech tam, niech się dzieje wola nieba...

10 lutego 2014 , Komentarze (3)

Poniedziałek, 10.02.2014 

Zamiast w pracy jestem w domu. Dlaczego ? Może od początku...

W piątek wyskoczył mi nieplanowany wyjazd służbowy. Niedaleko, raptem na kilka godzin. Pomyślałam, że pomimo zaplanowanej na 18 kolacji zdążę bez problemu. Wsiadłam do samochodu i w drogę. Oczywiście już po 30 km musiałam odwiedzić toaletę na Orlenie. Picie dużej ilości wody w nieoczekiwanych momentach daje o sobie znać. Spieszyłam się, więc wysiadając z samochodu nie założyłam kurtki. Dośc silny wiatr owiał mnie porządnie zanim dobiegłam do budynku stacji paliw. Ale co tam, przecież od jakiegoś czasu nie choruję, jesień przeszła bez najmniejszego katarku, a słonko zachęciło do odrobiny ekstrawagancji.

Na spotkanie służbowe dotarłam bez spóźnienia. Pozałatwiałam wszystkie sprawy i o godzinie 17.30 byłam spowrotem w Sanoku. Szybko przebrałam się, poprawiłam makijaż, pojechałam do restauracji i 2 minuty przed 18 byłam na miejscu. Dobrze, że jeszcze nie przybyli zaproszeni goście. Ale ulga. 

Na ten wyjątkowy wieczór wybrałam "Stary Kredens". Bardzo przyjemna z fajnym klimatem restauracja w centrum Sanoka. Dodam, że jakiś czas temu była w "Starym Kredensie" Magda Gessler i parę swoich groszy włożyła w menu. Zamówiłam na wieczór rosół z gęsiny,  gęś faszerowaną (całą), pierogi ruskie i gołąbki z tartych ziemniaków. Pierogi i gołąbki to nasze regionalne potrawy. Na deser grysikowe wariacje Magdy Gessler. Restauracja na moje życzenie przygotowała walentynkowy wystrój stołu. Ślicznie zastawiony, duży okrągły stół wokół którego usiedli biesiadnicy. Było nas 11 osób. Menu w żaden sposób nie pasowało do mojej diety, dlatego dla siebie zamówiłam łososia grilowanego na pieczonych pomidorach - pycha! 

Uwielbiam gęsinę i czasami zdarza mi się przygotowywać własnoręcznie gęś faszerowaną, ale to musi być wyjątkowa okazja, np, święta. Dużo pracy wymaga przygotowanie takiej gąski, a już nie wspomnę o usuwaniu kośćca. Tym razem nie tknęłam jej. Po kolacji kontynuowaliśmy spotkanie w naszym domu. Bardzo miły dzień :) 

W sobotę trochę niewyraźnie się czułam, ale musiałam być w pracy. Na imieninowym obiedzie u Agatki dostałam dreszczy, bolały mnie wszystkie mięśnie, a kaszel nie pozwalał siedzieć przy stole. Ewakuowałam się do domu. A miała być dyskoteka i tańce. No cóż, płacę za swoją głupotę, trudno :(

Niedziela to jeden wielki koszmar. Wzmagający się kaszel, ból głowy i osłabienie nie pozwoliły wstać z łóżka. O ćwiczeniach nie było mowy, nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Przeleżałam cały dzień. Kilka razy zmieniałam piżamę, pociłam się okropnie. Nie znoszę chorować, bo to kłóci się z moim charakterem i ogranicza aktywność   Nie! powinnam napisać, że choróbsko ogranicza moją wolność!!! 

Dzisiaj rano wydawało się, że najgorsze za mną. Wyszłam do pracy i za dwie godziny byłam spowrotem w domu.

Niestety, dzisiaj nie popracuję. Jestem zbyt słaba i wciąż paskudnie kaszlę. Kolejny dzień laby. Mam nadzieję, że ostatni... 



6 lutego 2014 , Komentarze (5)

Czwartek, 6 luty 2014

To dzień mojego ważenia. Znowu łaskawa waga pokazała spadek o 0.9 kg. W sumie schudłam 5.5 kg w 4 tygodnie. Jeszcze troszeczkę, a będę na półmetku. Wprawdzie zauważam, że moja waga troszeczkę zwalnia i ubytek wagi w każdym tygodniu jest mniejszy, ale cieszę się, że nie staje. 

Wczorajszy wieczór to inwazja na mój dom. Odwiedziły mnie moje kochane siostrzenice. Jedna przyleciała z Londynu, druga z USA. Dwie siostry, które mieszkają tak daleko od siebie postanowiły odwiedzić Polskę w tym samym czasie, by się spotkać. Dzielne, kochane dziewczynki. Pamiętam je jako małe, kilkuletnie, słodkie maluchy ubrane w zabawne sukieneczki. Dzisiaj to odważne, mądre młode kobietki. Wysokie, zgrabne i takie poukładane. Życie na obczyźnie nie jest łatwe, to tęsknota, wyrzeczenia i ogromna pokora dla życia. 

Z okazji wizyty młodych dam w moim domu wypiłam za ich zdrowie 2 lampki czerwonego wytrawnego wina. Nie żałuję i nie mam wyrzutów sumienia :)

Starsza z siostrzenic w poniedziałek wraca do domu. Dostała tylko tydzień urlopu, przeleciała ponad 10 tys. kilometrów i za kilka dni wraca. Podczas wczorajszej wizyty tuliła się do mnie jak wtedy, gdy była małą dziewczynką. Postanowiłam, że muszę zrobić jej jakąś przyjemność i wymyśliłam, że w tym roku Walentynki będziemy obchodzić 7 lutego, w najbliższy piątek. Będziemy w komplecie, całą rodzinką, a ostatnio rzadko nam się to zdarza. 

W Sanoku mamy kilka fajnych knajpek. Po południu wybiorę się, by rozpoznać sytuację, wybrać lokal i ustalić menu na kolację. Muszę także znaleźć coś dla siebie, co będzie zgodne z zasadami mojej diety. Ale jestem głupia ! Zamiast cieszyć się z wizyty dziewczynek - myślę o diecie. To już chyba staje się nałogiem.

Jeszcze tylko trzeba zorganizować jakieś gadżety walentynkowe, drobiazgi, które powinne być miłe i nawiązywać do święta. Na pewno coś wykombinuję.

W sobotę szykuje sie kolejna impreza. Siostra Agatka organizuje przyjęcie imieninowe w połączeniu z urodzinami jej młodszej córki. 5 luty to dla nich ważny dzień, a że wypadł w środku tygodnia świętujemy w sobotę .    

Zapowiada się atrakcyjny koniec tygodnia. I jak znam siebie nie wezmę do otworu gębowego niczego, czego nie mogę. No, może z wyłączeniem dobrego, czerwonego wytrawnego wina, którego fanką jestem od wielu lat :)

 

 

5 lutego 2014 , Komentarze (5)

Środa, 5 luty 2014

Kolejny piękny dzień. Za oknem słonko cudownie świeci, a ja przyszłam do pracy w jeansach córki Kasi.

Moja odzież powolutku staje się za duża. Luzy tu, luzy tam... nie za dobrze to wygląda. Oczywiście ten stan nie martwi mnie, wręcz przeciwnie - chce mi się skakać z radości 

Wczoraj wieczorem przypomniałam sobie, że gdzieś tam w garderobie leży kilka par spodni w mniejszym rozmiarze. Jakiś czas temu odłożone na "chudsze" czasy. Odszukałam i przymierzyłam. W pierwszej chwili myślałam, że śnię...spodnie leżały idealnie.  Nie mogłam sobie odmówić, żeby ich dzisiaj nie założyć. No przecież za chwilę będą za duże, warto je przewietrzyć. 

Paraduję w fajnych prawie-rurkach, idealnie dopasowanych i nie muszę chyba pisać co czuję. Czy jest w słowniku języka polskiego takie słowo, które może określić mój dzisiajeszy stan, skoro "euforia" to za mało ??? I jeszcze to zdanie - "Założyłam jeansy córki" - po prostu bezcenne! Kocham odchudzanie, a jeszcze bardziej efekty :) 

4 lutego 2014 , Komentarze (5)

Wtorek, 4 luty 2014.

Drogie Przyjaciółki, wstyd się przyznać, ale przebimbałam cały dzień przed internetem. Moje obowiązki zawodowe mocno ucierpiały. Wykonałam tylko te czynności, które nosiły miano "bardzo pilne", a inne muszą poczekać do jutra. Trochę to do mnie niepodobne, bo jestem dość obowiązkowa. Mówi się trudno i idzie dalej.

Najpierw zakotwiczyłam na Vitalii, poczytałam pamiętniki, oddałam się bardzo przyjemnej korespondencji i nie uważam tego czasu za stracony. 

Trochę później moja współpracownica pani Jasia przyniosła informację, że nasza ulubiona kapusta kiszona z Sandomierza nie jest kapustą kiszoną, ale kwaszoną.  Taką informację wyczytała na etykiecie ze składem produktu. No i zawrzało we mnie. Jak to! Kapusta, którą kupuję od kilku lat przekonana, że to dobry i zdrowy produkt jest zwykłym oszustwem !? Przecież na opakowaniu wielkimi literami jest napisane, że to kapusta kiszona! Pani Jasia, osoba bardzo dociekliwa (za to ją kocham) na rewersie opakowania wyczytała, że w składzie poduktu jest kapusta kwaszona, a nie kiszona,. Dwie sprzeczne informacje. Dwa różne produkty, jeden zdrowy i pyszny (kiszony), drugi to chemicznie potraktowane świństwo (kwaszony).

Nie zastanawiając się wiele odszukałam w internecie kontakt do producenta i szybciutko wykonałam telefon do właściciela. W krótkiej, bardzo miłej rozmowie dowiedziałam się, że firma produkuje kapustę kiszoną, która podlega naturalnej fermentacji mlekowej i nie jest produktem zakwaszanym octem i chemikaliami. Zasugerowałam, że warto na opakowaniu umieścić taką informację, bo coraz bardziej świadome społeczeństwo czyta etykiety. Wsadziłam swoje trzy grosze (a może nos) w kiszoną kapustę sandomierską i od razu zrobiło mi się lepiej. Czuję się jakbym spełniła misję dla ludzkości 

A teraz grzecznie idę do domku. Moja córka Kasia jest chora i obiecałam, że dzisiaj zrobię jej nowy manicure. No wiecie moje kochane, żeby dziecko lepiej się poczuło :) Od kilku lat lubię eksperymentować z żelem. To mnie bardzo relaksuje i uspokaja. Kiedyś z nudów, a może ciekawości zrobiłam kurs manicure i pedicure. Który to już z kolei?  Sama nie wiem. Lubię się uczyć. 

Przebimbałam ten dzień? Chyba nie do końca. Przede mną całe popołudnie. Zapowiada się dość pracowicie. Z pewnością uspokoję sumienie. Buziaki, jeszcz tu dzisiaj zaglądnę:) Uzależniam się od Was, oczywiście pozytywnie. Pa, pa :)


3 lutego 2014 , Komentarze (5)

Poniedziałek, 03 luty 2013

Dzisiaj mija miesiąc, od kiedy reaktywowałam się na Vitalii. Poznałam kilka fajnych kobietek i z przyjemnością czytam ich pamiętniki. Inspirują mnie do działania i dają kopa, gdy zaczyna psuć się w łebku. Jednym słowem jest mi tutaj dobrze. Nie będę robić miesięcznego podsumowania, bo wpis byłby zbyt nudny. Ile razy można pisać, że dieta ok, aktywnośc fizyczna ok, i ble, ble, ble....

Kilka dni temu miałam zachciankę na słodkie. Słodycze, czekoladki, ciasteczka nie wchodzą w grę. Kanapka z dżemem już była, kanapka z miodem także. Moje ciało coś innego chciało... Przypomniałam sobie, że w czasie kiedy mieszkałam ze swoją ukochaną babcią Michaliną (mam wrażenie, że to miliony lat świetlnych temu) miałam przyjemność wiele razy zjadać przygotowane przez babcię frykasy. Uwielbiałam jej proste dania. Z dużym sentymentem wspominam bigos z cebuli, paluszki krucho-drożdżowe, a przede wszystkim pęczak z suszonymi owocami, do którego wsypywałam ogromną ilość cukru. Co za wspomnienie...ach Babciu ! 

Zmodyfikowałam przepis na potrzeby diety, odchudziłam, odcukrzyłam i zafundowałam sobie ucztę dla podniebienia. Tak, tego mi było trzeba - trochę słodkich wspomnień i pyszna kolacja to naprawdę coś więcej niż kawałek najlepszego ciasta. 

Ile razy wraca w mojej pamięci dzień, w którym babcia Michalina wstała bladym świtem, by przynieść mi z lasu rydze na śniadanie. Usmażone na masełku już o 7 rano były na moim talerzyku, zanim jeszcze wyszłam do szkoły. Nigdy potem nie jadłam tak doskonale przygotowanych rydzów i nigdy nie zapomnę tamtego smaku. Dziwiłam się tej babcinej miłości i poświęceniu. W babci miałam najlepszego przyjaciela, powiernika i doradcę. Zakochiwałam się coraz to w innym chłopcu i zawsze obgadywałam tę "nową miłość" z babcią, a ona traktowała te moje dziewczęckie miłostki bardzo poważnie. Słuchała z dużą uwagą i radziła. Uwielbiałam rozmawiać z babcią Michaliną, była dla mnie wielkim życiowym autorytetem. 

Dzisiaj, po wielu latach zrozumiałam miłość babci. Jej zasady są dla mnie bardzo jasne. Siedem lat temu sama zostałam babcią. Mam wnuczka Jasia, który jest miłością mojego życia. Bardzo dbam, by Jaś miał równie piękne wspomnienia. 

Ok, wracam na ziemię... Ryba po grecku (wersja light) na jutrzejszy obiad właśnie skończyła się zapiekać, a mnie czeka jeszcze rowerek. No to zmykam. Dobrej nocy :)