Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 lutego 2014 , Komentarze (4)

Sobota, 01.02.2014

Dzisiejszy poranek jak zwykle. Ćwiczenia, toaleta poranna, śniadanko i do pracy. Ale właśnie podczas toalety porannej lubię pomyśleć, żeby nie było nudno. I przypomniałam sobie w jaki sposób w ubiegłym roku spędzałam Dzień Kobiet w połączeniu z Dniem Mężczyzn.

Mam to szczęście w życiu, że otaczają mnie dobrzy ludzie, tacy prawdziwi przyjaciele, na których zawsze mogę liczyć. To dość liczna grupa wspaniałych ludzi. Są wśród nich osoby o różnej profesji, z różnymi charakterami i oczywiście potrzebami. I od czasu do czasu (czytaj dość często) lubimy zorganizować wspólną zabawę. Tak też było w ubiegłym roku. Postanowiliśmy we własnym gronie (ok. 30 osób) uczcić Dzień Kobiet (08.03) i Mężczyzn (10.03). 

Wynajęliśmy małą salę, zorganizowaliśmy catering i sprzęt nagłaśniający. Zakupy na stoisku monopolowym dopełniły reszty. Każda nasza impreza musi mieć jakąś atrakcję. Tym razem ogłosiliśmy konkurs  "Mam talent". Postanowiłam napisać wiersz o naszych mężczyznach, który miał być prezentem dla męskiej części imprezy. Zajęło mi to prawie tydzień.  Początek wiersza w satyryczny sposób określa to, w jaki sposób doświadczona mężatka postrzega swoje dotychczasowe życie u boku wybranka, oczywiście z dużym przymrużeniem oka. Potem każda zwrotka poświęcona jest już konkretnej osobie, w której zawarłam jakąś cechę osobistą, albo wykonywany zawód. I na koniec podsumowanie i refleksja. Przedstawiony poniżej wiersz (a może satyra) to tylko obszerny fragment całości, aby nie zanudzić czytających. Pierwszy raz w życiu odważyłam się opublikować coś własnego.

Mile widziana opinia (krytyka) fachowców :) 


"Taki wierszyk dla chłopaków"


Andropauza już od dawna rozwala ich nerwy,

Jak gąbka z mydłem pienią się bez przerwy,

Czasem wkurzą do łez, czasem szczękną jak pies,

Ale wiesz kobito jak to w życiu jest.


Jednak mądrość kobiety tłumi złe emocje,

Szuka kompromisu, hamuje wariacje,

Prostuje, przytula, wybacza hulania,

I tak się dzieje przecież od zarania.


Każdy z nich jest inny, każdy wyjątkowy,

Jeśli tylko którego zapędzisz w alkowy,

Na co dzień jest różnie: raz maczo, raz Hera,

W alkowie aniołek spod skóry wyziera.


Gdy się przyjrzeć chłopakom, każdemu z osobna,

Przejść obok tego - uwierz - niepodobna,

Można odkryć talenty we wnętrzu drzemiący,

Łapiesz się tego babo jak brzytwy tonący !


Aluś przystojniacha - temu się powodzi, 

Niejedna kobitka za nim wzrokiem wodzi,

W konkury nie chodzi, bo dawno zajęty,

Płaczą inne baby, a on... obojętny. 


Maruś - nasz wirtuoz, muzyk pierwsza klasa, 

Rozweseli zawsze chociażby smutasa,

Akordeon pieści palcami jak babę,

W tany zawsze wyrwie największą łamagę.


Jurek tak jak imiennik jego - św. Jerzy,

Grzechami się brzydzi? I cnotę wciąż szerzy?

Chociaż żartami wielu rozbawia do łez,

Nie dajcie się jego niewinności zwieść.


Rysiek M. jak Mikołaj - urządził się w życiu,

Kasa pcha się oknami lecz sprzyja przytyciu,

Dlatego warto czasem poruszać się w tańcu,

Nie siedzieć ciągle Rysiu przy drwach i różańcu.


Marek Z jak Zosieńka - uwielbia gotować,

Potem wszystkim swe dzieła wykwintne serwować.

Kto raz w życiu spróbuje frykasów Marunia,

Zawsze składa się przed nim jak łasa kiciunia.


Zdzichu -  wzór łagodności i serca dobrego, 

Dla niejednej baby to coś bezcennego,

Uczcie się od niego jak babę dopieścić,

Może czasem wystarczy jakiś miły geścik?


Jasiek - to dopiero facet niebywały, 

Od stóp aż po głowę śliczniutki jest cały,

Jego urok pozwala ściągnąć więcej myta,

Płacze płacąc za autko niejedna kobita.


Piotrek finansista. I głowę ma tęgą, 

Bank jego w mieście największą potęgą,

Jak ci kiedyś bida pozagląda w gary,

Wal do Piotrka w ciemno pożyczyć dolary.


Stanisław to dopiero facet - mężny, pracowity,

Wciąż przynosi kokosy dla swojej kobity,

W sercu nosi dobro, pewnie ze dwie tony,

Ale jak trzeba, potrafi być także szalony.


Kazimierz jak król Wielki oaza spokoju,

I dobrych manier, miłego nastroju,

Każda dama marzy o takim facecie,

Chłopaki! Wy przy Kaziu po prostu bledniecie!



Wymieniać by bez końca naszych chłopców cechy,

Kończę już swój wywód, chociaż bez pośpiechy..., 

Bo... pomysł do głowy ciśnie się znienacka, 

Mieszankę wybuchową zrobimy dziś z bractwa.


Włożymy ich do worka - jednego, wielkiego, 

Zrobimy miksturę faceta doskonałego,

Będzie wyjątkowy - przystojny, dowcipny,

Spokojny, rozważny, nad wyraz ambitny.


Ugotuje obiad, przyrządzi śniadanie,

Wypieści kobietkę na miękkim dywanie,

Zaśpiewa serenadę jak ktoś pod balkonem,

Życie będzie cudne. Ach! .. jakie szalone !


A złe wspomnienia... nie dają radości,

Czasem dokuczają i kłują jak ości,

Warto nieraz zapomnieć o tych przykrych sprawach,

Choćby i po to, by dzisiaj była cud zabawa ! 


Mój mąż Jurek odtańczył dla przybyłych pań "Jezioro Łabędzie". Dzień przed imprezą do północy szyłam spódniczkę z czarnego tiulu. Pocięłam swoją niemodna, starą sukienkę. Wreszcie się do czegoś przydała, a żal było wyrzucić. Swój występ zatytułował  "Taniec upadłego ptaka". Ubrany w czarną bluzeczkę z wielkim dekoldem, która odsłaniała jego kudłatą klatę, przygotowaną spódniczkę z tiulu i parę innych gażetów rozbawił nas do łez. Dzień wcześniej u mojej przyjaciółki pożyczył białe koronkowe rajstopy i czarne buty (mają ten sam rozmiar stopy). Pod białe rajstopy celowo założył czarne bokserki, dla lepszego efektu, bo gdy spódniczka falowała odsłaniała te przebijające majtki. I jeszcze włosy na nogach wychodzące spomiędzy koronkowych białych rajstop. To była istna komedia w trzech aktach. Wyobrażacie sobie pięćdziesięciolatka, ubranego w spódniczkę, drobiącego małe kroczki, wspiętego na palcach i pląsającego jak baletnica?  W układzie choreograficznym zaczerpniętym z Jeziora Łabędziego? I  te jego "osobiste" długie i zakręcone na wzór sarmaty wąsy. Ale się działo...  Bawiliśmy się wspaniale do białego rana. Gdzieś tam, w rodzinnym archiwum leży nagranie z imprezy. Obiecałam, że nie opublikuję występu Jurka, chociaż mógłby bić rekordy oglądalności. Ale może kiedyś, kto wie... Może, gdy się obydwoje zestarzejemy uznamy, że ku pamięci dobrych imprez warto innym pokazać szaloną i pełną pozytywnych wrażeń zabawę. 

Jak mnie znowu najdzie na wspominki opiszę inne, równie ciekawe atrakcje przygotowane przez moich przyjaciół. No wystarczy na dzisiaj, muszę popracować. Miłego dnia życzę i dużo słonka :)



30 stycznia 2014 , Komentarze (1)

Czwartek, 30.01.2014

Trochę zaniedbałam pamiętnik. Nie pisałam przez kilka dni, bo wiele się wokół mnie dzieje. Córka urządza nową kuchnię, musiałam pomóc jej w wyborze mebli i sprzętu pod zabudowę. Tyle tego na rynku, że trudno tak od razu wybrać. Bieganie po sklepach, odwiedzanie producentów mebli pochłania dużo czasu. 

Jak zwykle byłam grzeczna i pomimo nadmiaru obowiązków wszystko odbywało sie według zaleceń dietetyczki. Posiłki według planu, dwa razy dziennie treningi i spadek wagi w kolejnym tygodniu o 1.10 kg. Od 3 stycznia 2014 schudłam 4.60 kg i uważam, że nie jest źle. Weteranka w odchudzaniu i niesprzyjający wiek do szybkiego zrzucania wagi, a mimo to efekty są. Bo jak mówi mądre przysłowie "Złej baletnicy przeszkadza i rąbek przy spódnicy". No widać, że dobra ze mnie baletnica, odziana w bardzo wygodną spódnicę. Ale zawiało narcyzmem, ho, ho. 

Wiem, że niedługo mój organizm ogłosi strajk i efekty nie będą już takie zadowalające jak obecnie. Waga zwolni, a może nawet stanie na jakiś czas. Jestem na taką okoliczność psychicznie przygotowana, bo już nie raz w życiu przerabiałam takie sytuacje. Trzeba robić swoje, przeczekać bunt ciałka, a potem tylko "z górki". 

Czwarty dzień cierpię katusze z powodu potwornego zimna. Piję więcej ciepłych herbat, a trochę mniej wody. To zimno to z pewnością efekt uboczny odchudzania. A jeszcze ta aura za oknem, brrrrr. Wieczorkiem trening na rowerku skutecznie mnie rozgrzewa. Potem gorący prysznic i przez chwilę jest dobrze. Zdarza mi się, że zimno budzi mnie w nocy.

Od poniedziałku poranki spędzam z Ewą Chodakowską. Lucy do 3 lutego jest na urlopie (płyta w szufladzie). Pisałam już wcześniej, że co tydzień zmieniam zestaw ćwiczeń, żeby nie popaść w nudę i rutynę. Nie każdy zestaw ćwiczeń uruchamia pracę wszystkich mięśni, dlatego warto coś od czasu do czasu zmienić :) 


 

26 stycznia 2014 , Komentarze (4)

Niedziela, 26.01.2014.

Wczoraj byłam w stolicy na wyjeździe służbowym.  Bardzo udany wyjazd, zwłaszcza, że niespodziewanie, bez wcześniejszych planów kupiłam piękną szafę. Jeszcze jej nie mam, bo niestety nie weszła do mojego osobowego samochodu i w tygodniu muszę zorganizować transport, aby ją odebrać. Wielka, monstrualna, pięknie rzeźbiona. Cudo ! 

Oczywiście jak zwykle byłam bardzo grzeczna, wszystkie posiłki wzięłam ze sobą, nie zjadłam niczego nadprogramowego, wypiłam 3 litry wody (w czasie podróży!!!) i zaliczyłam prawie wszystkie toalety Orlenu. Niedługo może napiszę rozprawkę pt. "Szlakiem polskich toalet". Tak naprawdę wyglądają całkiem nieźle, są czyste, a przede wszystkim nikt nie żąda złotówki za wejście. Ale ja nie o tym chciałam dzisiaj napisać, tak tylko mnie poniosło. 

Wstałam dzisiaj trochę później niż zwykle. No przecież niedziela, dzień wolny, a ja po długiej podróży musiałam odespać. Kawka z mleczkiem i do dzieła. Ćwicząc pomyśłałam o Was, moje wirtualne Przyjaciółki. Bardzo lubię swoje ćwiczenia, są takie spokojne, może będą pomocne dla którejś z Was?  Zwłaszcza, że co rusz natykam się na osoby, które piszą, że ćwicząc nie mają efektów, albo zamiast chudnąć rozrastają im się mięśnie. Moje ćwiczenia są sprawdzone. Już wcześniej pisałam, że lubię poranki z Ewą Chodakowską i treningiem "Skalpel". Ale ja, osoba lubiąca, gdy w życiu coś się dzieje po tygodniu jestem trochę znudzona Ewcią (bez urazy Ewuś) i potrzebuję zmian, dlatego odnalazłam swoją kilkuletnią płytę i teraz jeden tydzień ćwiczę z Ewą a następny z Lucy Knight i tak na przemian.Poniżej prezentuję okładkę płyty, gdyby któraś z Pań zechciała z niej skorzystać. 

Płyta DVD pt. "Stretching od stóp do głów" firmy Chic. Korzystam z niej od 2009 roku (no nie myślcie, że przez cały czas, tylko wtedy, gdy przyjdzie opamiętanie i się odchudzam) i za każdym razem mam dobre efekty. Znika tłuszczyk, a mięśnie się wysmuklają. Żelazna zasada ćwiczeń stretchingowych to napinanie i rozluźnianie mięśni, a potem rozciąganie. Robię to w taki sposób, że podczas każdego ćwiczenia nabieram powietrza przez nos, np. robiąc przysiad schodzę w dół i wtedy mięśnie są rozluźnione. Kiedy się podnoszę z przysiadu wydycham powietrze przez usta i napinam wszystkie mięśnie (uda, łydki, pośladki oraz wciągam mocno brzuch) i tak przy każdym powtórzeniu. Po zakończeniu partii ćwiczeń na dany obszar ciała wykonuję ćwiczenia rozciągające, podczas których mięśnie są rozluźnione. 

Kilka słów o płycie "Stretching od stóp do głów". Cała płyta podzielona jest na sektory, w których ćwiczę kolejne partie ciała, np. nogi, pośladki, ramiona, brzuch, a nawet mięśnie twarzy. Jednym słowem całe ciało. Tempo ćwiczeń jest powolne, co pozwala kontrolować każdy ruch. Wydaje się, że to pestka. Spróbujcie, a przekonacie się jak pracują mięśnie. Ja dopiero dzisiaj, po prawie miesiącu codziennych ćwiczeń wykonałam poprawnie całą sekcję ćwiczeń na uda. Wcześniej piekły jak diabli.  

Ćwiczenia prezentowane są w dwóch wersjach, przez dwie trenerki. Lucy pokazuje ćwiczenia w troszeczkę trudniejszej wersji, a jej ekranowa koleżanka w wersji dla początkujących. Ćwiczenia spokojnie można wykonywać w domu, trzeba tylko znaleźć odrobinę miejsca. Nie zrażamy się początkowymi niepowodzeniami, ćwiczymy tyle na ile pozwala nasza kondycja. Staramy się ćwiczyć systematycznie (dla mnie słowo "systematycznie" oznacza codziennie, a dla Was?). Systematyczność zdziała cuda, ale na te cuda trzeba poczekać, a przede wszystkim ZAPRACOWAĆ !!!  No to moje miłe, co jeszcze robicie przed ekranem komputera ? Te które jeszcze dzisiaj się nie ruszały do roboty!

A tak na marginesie Ewa Chodakowska jest sanoczanką tak jak ja i w czerwcu tego roku będzie w Sanoku na Światowym Zjeździe Sanoczan. Mam nadzieję na spotkanie z Ewą podczas treningu, który będzie jedną z atrakcji Zjazdu. Ale się będzie działo! 

Rozpisałam się trochę, a miała być tylko krótka informacja o płycie. Gratuluję cierpliwości wszystkim Paniom, które czytając mój pamiętnik dobrnęły do tego miejsca . Przyjemnej i pełnej pozytywnych wrażeń niedzieli życzę. Nie zapominajcie o ruchu, dzisiaj mamy więcej czasu niż w tygodniu i warto go pożytecznie wykorzystać. Buziak na szczęście .





24 stycznia 2014 , Komentarze (7)

Taka sobie refleksja i przestroga.

Przychodzi czas, że zwalnia metabolizm, a my powoli zamieniamy się w kluseczki. Kupujemy coraz większe ubrania, stajemy się bardziej ociążałe, sapiemy przy wchodzeniu na piętro. Początkowo nie zauważamy zmian, uważając, że to producenci odzieży zaniżają rozmiarówkę. 

Kiedy przychodzi opamiętanie rzucamy się na odchudzanie. Pierwsze dobre efekty rozgrzeszają nas i wydaje się, że  już można wrócić do swojego dotychczasowego życia. I zaczyna się efekt jojo. Do zrzuconych kilogramów dokładamy jaszcze kilka i tak w kółko. Kilka podejść i mamy na grzbiecie o wiele więcej niż przed pierwszym odchudzaniem. Obciążamy stawy i kręgosłup, narażamy się na cukrzycę i choroby serca i w końcu doprowadzamy do stanu, w którym wyglądamy jak sumo. Poniższe zdjęcie umieszczam ku przestrodze tych Vitalijek, które jeszcze nie znalazły w sobie motywacji, a odchudzanie idzie im opornie.

Kiedyś robiłam eksperyment. Włożyłam na plecy 15 kg worek z ogórkami (miał imitować moją nadwagę) i próbowałam wyjść na 3 piętro. Wyszłam, ale myślałam, że umrę z wysiłku. A ile z nas taki worek nosi na codzień? Mój został sporo odchudzony, zrzuciłam 14 kg. Kiedy zaczęłam na powrót tyć wróciłam na portal Vitalii z wagą 65.5 kg i postanowieniem, że tym razem robię to po raz ostatni i na zawsze. Zmieniam swoje przyzwyczajenia, uczę się zdrowo odżywiać, więcej się ruszam. Jednym słowem sprzątam swoje życie. Tym razem skutecznie.  

24 stycznia 2014 , Komentarze (1)

Piątek, 24.01.2014

Wczorajszy wieczór był dla mnie koszmarny. Nie wiem dlaczego włączył mi się taki potworny głód, że nie wiedziałam co robić. Ostatni posiłek zjadam o godzinie 19.00 i do tej pory nie miałam z tym problemu. Aż tu taka niespodzianka. Już 1.5 godziny po kolacji wariactwo. W pierwszej chwili pomyślałam, że może jakiś nadprogramowy kęs załatwi sprawę, ale zaraz po tym włączyłam myślenie i przypomniałam sobie co radziła zrobić w takiej sytuacji moja psycholożka. Zadałam sobie pytanie: co zyskam jedząc nadprogramowo? Na pewno zaspokoję ssanie w żołądku, zrobię sobie chwilę przyjemności, ale co dalej? Dzisiaj urodziny mojego mężą, cały dzień byłam bardzo grzeczna, nie spróbowałam nawet okruszka ciasta, a teraz na wieczór mam złamać daną sobie obietnicę, że tym razem idę do celu bez najmniejszego grzechu ? A co będzie jutro rano ? Wyrzuty sumienia i wstyd przed Wami, że uległam. O nie, nie, nie !

Zła jak wściekły pies wypiłam kubek ciepłej herbaty, szklankę wody i wsiadłam na rowerek. Tym razem 60 minut w równym, dość intensywnym tempie na umiarkowanym obciążeniu. Po pół godzinie miałam dosyć, ale postanowiłam, że jeszcze trochę. Koszulka kleiła się do ciała, z włosów kapała woda, a ja kręciłam i kręciłam cała godzinę. Licznik pokazał 12 przejechanych kilometrów i 200 spalonych kalorii. Może to nie jest jakiś wielki wyczyn, ale schodząc z rowerka miałam galaretowate nogi i  co ważne pozbyłam się burczenia w brzuchu. Miałam ochotę wypić butelkę wody i tak zrobiłam.

Podsumowując powyższe doszłam do pierwszego wniosku, że wcale nie chciało mi się jeść, tylko pić i do drugiego, że uczucie głodu skutecznie odchudza, bo czyż nie spaliłam 200 kalorii właśnie z tego powodu ? 

A dzisiaj mogę tak spokojnie o tym napisać. Nie muszę zastanawiać się w jaki sposób powiedzieć swoim Vitalijnym Przyjaciółkom, że się złamałam. Chociaż nie znamy się osobiście, to ja traktuję Was wszystkie bardzo poważnie, a jak daję słowo to muszę je dotrzymać, bo tak mam  !

Buziaki na dzisiaj i na każdy następny dzień i bądźcie dzielne  

23 stycznia 2014 , Komentarze (1)

Czwartek, 23.01.2014 

20 dzień z Vitalią, trzecie ważenie i pomiar , a potem trzeci zachwyt. Przez 20 dni schudłam 3.5 kg. W ostatnim tygodniu 1.20 kg. Żelazna dyscyplina, trochę ruchu, totalna zmiana nawyków żywieniowych i efekty są większe niż w założeniach mojej dietetyczki. Cud, miód i orzeszki :) Jak się chce to można, a ja bardzo, bardzo chcę. I tyle.  Podjarana ? Jeszcze jak ! Przecież osiągnęłam swój pierwszy Vitalijny sukces. 

Tak prawdę mówiąc obawiałam się dzisiejszego pomiaru i ważenia. W ubiegłym tygodniu zmagałam się z @, waga wariowała. Wiedziałam, że podczas @ zawsze tak jest, dlatego zapomniałam o wadze, wieczorny trening na rowerku wydłużyłam o 10 min, zwiększyłam jego intensywność, wylałam trochę więcej potu i kolejny tydzień zamknęłam swoim malutkim, ważącym 1.20 kg sukcesem. Teraz już nie muszę mówić, że w dniu 03 stycznia 2014 rozpoczęłam przygodę z Vitalią. Teraz mogę powiedzieć, że przygodę z Vitalią zaczęłam 3.5 kg temu. Ale to fajnie brzmi .

Dzisiaj rano wyjęłam swój mocno zakurzony stepper, to tak dla urozmaicenia ćwiczeń, bo te wykonywane codziennie rano stają się powoli nudne. Muszę je trochę urozmaicić. Wracając w niedzielę od siostry kupiłam agrafkę do ćwiczeń mięśni nóg i rąk. Lubię to proste urządzenie, już kiedyś miałam z agrafką do czynienia. Fajnie wyszczupla i wzmacnia mięśnie za maleńkie 19.90 zł. 

Jeszcze wiele innych spraw dzieje się wokół mnie. 2014 rok od samego początku zasypuje mnie pozytywnymi niespodziankami. Ale o tym innym razem.

Ojej, zapomniałam, że dzisiaj mój mąż ma urodziny, idę złożyć mu życzenia.....

23 stycznia 2014 , Skomentuj

Czynniki sukcesu

  • jem regularnie 5 posiłków
  • nie podjadam
  • piję dużo wody
  • wykonuję ćwiczenia 2 razy dziennie

22 stycznia 2014 , Skomentuj

Środa, 22.01.2014

Tyle się wokół mnie teraz dzieje, że nie mam wiele czasu na pamiętnik. Szkoda, bo bardzo lubię pisać i czytać. Lubię Vitalię, lubię osoby, z którymi się kontaktuję. Ogólnie rzecz ujmując lubię tutaj bywać. 

W ubiegłą sobotę odwiedziłam w sanatorium w Ustroniu moją siostrę Agatkę. Spędziłam dwa cudowne dni, chociaż musiałam pokonać ponad 350 km w każdą stronę. No, ale czego się nie robi w imię siostrzanej miłości. Wieczorkiem zaliczyłyśmy dyskotekę. 4 godziny intensywnych tańców to doskonała gimnastyka dla ciała. Wypite 2 kieliszki dobrego czerwonego wina dopełniły atmosfery. Uwielbiam dobre, czerwone wino. Uwielbiam tańce i dobrą zabawę. Wino wliczone było w moją punktację diety, więc nie było wielkim przestępstwem. Odrobinę zmniejszyłam kaloryczność posiłków, by trunek zmieścił się w sobotnim menu. Wszystkie posiłki na sobotę i niedzielę zabrałam z domu. Dobrze, że w hotelowym pokoju miałam lodówkę. W niedzielę obudziło mnie słoneczko zaglądające przez okno. Temperatura na zewnątrz +12 st.C. Jak w taki piękny dzień nie skorzystać z długiego spaceru ?  Do obiadu chodziłam uliczkami ładnego Ustronia. Miałam ochotę kupić sobie jakiś nowy ciuszek, ale rozsądek podpowiadał, że jeszcze nie czas. Przecież za chwilę wymieniam garderobę na mniejszą o dwa rozmiary. Po co kupować coś, co jest w rozmiarze takim, jak odzież w pękającej w szwach szafie ?   Odpuściłam zakupy, by trochę później mieć frajdę. Już kiedyś taką frajdę sobie zafundowałam. Schudłam i postanowiłam, że zacznę nosić sukienki. Pamiętam tamten czas i pamiętam z jaką przyjemnością kupowałam kolejne sukienki. Już niedługo wyjmę je z szafy i znów założę. W nagrodę za wytrwałość kupię kilka nowych. No przecież nagroda mi się należy jak chłopu pole.  

Na wyjeździe byłam bardzo grzeczna. Nie zjadłam nadprogramowo ani kęsa. Mało tego, nie miałam ochoty na nic zabronionego. Mój dobry duszek, który jest moim wewnętrznym strażnikiem dopilnował tego. Dzięki duszku !

Jutro cotygodniowe ważenie. Nie wiem co pokaże waga, bo od kilku dni zmagam się z wizytą @ . Trzeba być dobrej myśli :)  

16 stycznia 2014 , Komentarze (2)

Czwartek, 16.01.2014

Plan tygodniowy wykonany bez najmniejszego grzeszku. Drugie ważenie i 1.20 kg mniej na wadze - więcej niż zaplanowała moja dietetyczka. To efekt ćwiczeń, diety i samozaparcia. Powinnam dzisiaj z radości skakać pod sufit, ale nie skaczę. Znowu dużo pracuję i przygotowuję się do wyjazdu w góry. Moja doba powinna trwać 48 godzin, by wszystko ogarnąć. Ale po co się użalam nad sobą? Już nie raz byłam w takiej sytuacji i dałam radę. Tym razem też będzie dobrze. Przecież nadmiar obowiązków zawsze mnie mobilizuje i wyzwala dodatkowe pokłady adrenaliny. Koniec wylewania żali. Idę na rowerek. Zmęczenie fizyczne to dobre lekarstwo na całe zło :)   

14 stycznia 2014 , Skomentuj

Wtorek, 14.01.2014

Ostatnie trzy dni upłynęły dość intensywnie. Reorganizacja dotychczasowego stylu życia zabiera mi dużo czasu. Zarywam noce, a tak być nie powinno. Wczoraj złożyłam sobie postanowienie, że wreszcie odpocznę i porządnie sie wyśpię. Wcześniej, niż zwykle wróciłam z pracy i już o 17.00  wylegiwałam się na kanapie pod ciepłym kocykiem. O 19.30 zbudził mnie głód, to czas mojej kolacji. Grzecznie wstałam i poszłam do kuchni przygotować zaplanowany posiłek. Z przyjemnością go zjadłam i znowu wskoczyłam pod kocyk. 23.00  na zegarze, a ja znowu na nogach. W pierwszej chwili miałam iść do łazienki i przygotować się do snu, ale przypomniałam sobie, że nie ćwiczyłam na rowerku. Robię to codziennie, mogłabym odpuścić. Ale mi nie dało.... wlazłam niechętnie na rowerek, włączyłam telewizor i.... nawet nie wiem kiedy minęło 30 minut. Przed północą zawitałam do sypialni.

Wstaję codziennie o 5.30, ale dzisiaj rano obudziłam się o pół godziny wcześniej i to bez budzika. Zafundowana wczoraj popołudniowa laba dała efekty. Wypoczęłam, wyspałam się (pomimo przerw) i rankiem byłam gotowa do treningu z Ewą Chodakowską. Dzisiaj poszło mi zdecydowanie lepiej, już się tak nie męczę jak kilka dni temu. Codzienne treningi powoli dają zamierzone efekty. Poprawia się kondycja, ale ważniejsze od kondycji jest to, że pracuję nad swoją samodyscypliną i nieźle mi idzie. Powoli moje poranne i wieczorne treningi stają się codziennym elementem dnia. A pamiętam swój pierwszy dzień, w którym zaplanowałam, że wcześniej wstanę i poćwiczę - i z jakim ogromnym trudem i wielką niechęcią wstawałam z łóżka.  Wystarczyło przez kilka dni zmusić się i już człowiek inaczej patrzy na świat. 

Teraz mogę spokojnie zaryzykować stwierdzenie, że lubię swoje poranki. Wstaję wtedy, gdy moi domownicy jeszcze smacznie śpią. W domu jest taka błoga cisza. Wymykam się z sypialni cichutko, schodzę do dziennego pokoju, w którym mogę poćwiczyć nikomu nie przeszkadzając. Potem spocona, mocno rozgrzana idę do łazienki pod prysznic. Cudowne uczucie :)  Kiedy moja córcia schodzi ze swojego pokoju ja kończę przygotowywać śniadanie. Siadamy do stołu i razem je zjadamy. Odchudzamy się obie, bo tak trzeba, a we dwie jest zdecydowanie raźniej. Znowu przyjemnie zaczęłam kolejny dzień. Za oknem świeci słoneczko, a mnie nie opuszcza dobry nastrój :)